Jestem Dylan. Pomyślałem, że w końcu podzielę się historią, która chodzi za mną od jakiegoś czasu. Z gatunku tych, które zaczynają się od rodzinnego dramatu, a kończą na zderzeniu z rzeczywistością, którego się nie spodziewałem. To nie jest też jedna z tych ckliwych opowieści o wybaczaniu. Po prostu facet, który zdaje sobie sprawę, że czasami pomaganie kończy się byciem wykorzystywanym. Zapnijcie pasy. Ta historia zrobiła się chaotyczna.
Ja, Dylan, 35 lat, prowadzę własną małą firmę. Radzę sobie całkiem nieźle; nic nadzwyczajnego, ale zbudowałem ją od podstaw. Żadnych jałmużny, żadnych skrótów, i pewnie dlatego to, co wydarzyło się tamtego ranka, tak bardzo mnie zaniepokoiło.
Rozmawiałam właśnie z klientem, gdy telefon zaczął bez przerwy wibrować. Zignorowałam go raz, drugi, a potem znowu. Przy piątym sygnale myślałam, że stało się coś poważnego. Spojrzałam w dół, zobaczyłam imię mojej siostry, Lexi, i od razu przewróciłam oczami. Ma 18 lat, jest w ostatniej klasie liceum i traktuje każdą drobną niedogodność jak kryzys narodowy. Pozwoliłam, by połączenie przeniosło się na pocztę głosową, myśląc, że zajmę się tym później. Wtedy pojawił się SMS: „Wyślij mi 3000 dolarów na bal maturalny”.
Aż się roześmiałam na głos. Moja partnerka biznesowa spojrzała na mnie, jakbym się wściekła. Pomyślałam, że może przez pomyłkę dodała jedno zero albo to jakiś głupi żart. Odpisałam więc: „Masz na myśli 300 dolarów, prawda?”. Nie. Odparła: „Nie, 3000 dolarów. Suknia, limuzyna, paznokcie, zdjęcia, spa dla mojej skóry i włosów. Chcę, żeby było idealnie”.
Gapiłem się w telefon przez pełne 30 sekund. 3000 dolarów za potańcówkę w liceum. Za te pieniądze mógłbym urządzić porządny weekendowy wypad i jeszcze mi zostało. Odpisałem: „Oficjalnie oszalałeś. Znajdź pracę i na nią zapracuj”. Proste, bezpośrednie. Koniec dyskusji, prawda? Nieprawda.
Po kilku minutach mój telefon znów się rozświetlił. Tym razem to nie ona. To była mama: „Twoja siostra tak ciężko pracowała w tym roku. Nie bądź samolubna. Pomóż jej”. Potem tata: „Zapłać za jej bal maturalny, Dylan. To słuszne”.
„Właściwa rzecz do zrobienia”. To zdanie było ich ulubioną frazą od zawsze. W zasadzie oznacza „rób, co mówimy, bez zadawania pytań”. Położyłam telefon ekranem do dołu na biurku i patrzyłam na niego, jakby właśnie mnie uraził. Pomogłam mojej rodzinie bardzo, bardziej niż powinnam, szczerze mówiąc. Za każdym razem, gdy mówili, że mają kłopoty z rachunkami albo potrzebują odrobiny pomocy, przelewałam im pieniądze bez wahania. Ale 3000 dolarów za bal maturalny? To nie była pomoc; to było poczucie wyższości z brokatem na wierzchu.
Reszta dnia była jak przez mgłę. Między zadaniami co chwila sprawdzałam telefon, licząc, że ktoś odpisze z przeprosinami albo chociaż odrobiną zdrowego rozsądku. Nic, tylko cisza. Około południa dostałam wiadomość głosową od siostry. Nie musiałam nawet włączać odtwarzania; wiedziałam dokładnie, jak zabrzmi: jęcząco, z poczuciem winy, dramatycznie. Mimo to słuchałam, bo jestem łakomczuchem na kary. Jej głos rozbrzmiał z głośnika: „Jesteś taki samolubny, Dylan! Dopiero bal maturalny! Czemu tym razem nie możesz mi pomóc?”
 


Yo Make również polubił
Ocet w toalecie rozwiązuje irytujący i bardzo powszechny problem: wypróbuj go teraz
Tak mądry
Kremowy budyń karmelowy
Dla mnie to nowość!