„Nie otwieraj” – szepnęła Linda Hale.
Arthur Hale wsunął już palec pod taśmę pakunkową schludnej, wielkości pudełka na buty paczki, która dotarła z rzadką niedzielną dostawą. Zatrzymał się. Na kartce z okazji Dnia Ojca przyklejonej do góry widniał napis: „ Dla Taty” – niespodzianka , drukowanymi literami, ręką, którą znał aż za dobrze. Jego córka Bianca.
„Dlaczego?” zapytał.
Linda wskazała. Na tekturze były drobne dziurki, prawie niewidoczne, chyba że światło padało pod odpowiednim kątem.
„Otwory oddechowe” – powiedziała. „Dla czegoś żywego”.
Tętno Arthura przyspieszyło. Ich salon w Phoenix był jasny od pustynnego słońca, ale w powietrzu unosił się nowy chłód. Pudełko wydało cichy, papierowy szelest. Potem kolejny dźwięk – przeciągły, nie do pomylenia – syk.
Położył paczkę na stoliku kawowym i cofnął się z Lindą. Trzy metry wydawały się bezpieczniejsze niż sześć. Wykręcił numer 911 , mając ręce pewniejsze, niż się spodziewał.
„Podejrzana paczka” – powiedział dyspozytorowi. „Dostarczona dziś rano. Wydaje… dźwięki. Syczy”.ا
„Proszę się odsunąć” – powiedział operator. „Funkcjonariusze są w drodze. Proszę nie dotykać skrzynki”.
Czekali, obserwując tekturę, jakby mogła oddychać. Zegar w salonie tykał głośniej, niż miał prawo. Syczenie rozległo się ponownie, tym razem dłuższe, a po nim ciche uderzenie z wnętrza pudełka, jakby coś obracało się w ciasnej przestrzeni.
Przez przednią szybę czarno-biały radiowóz wjechał na podjazd. Oficer Daniel Cho wysiadł z niego, pełen opanowania i spokoju, z radiem przypiętym do ramienia, a jego spokój zdawał się być efektem chłodniejszego dnia.
„Państwo Hale?” – zapytał w drzwiach. „Gdzie to jest?”
Artur gestem wskazał. „Stół”.
Cho włożył rękawiczki i pochylił się, nie dotykając paczki. „Brak adresu zwrotnego. Dziury wzdłuż szwu”. Włączył radio. „Dyspozytor, Jednostka 22. Wezwać Straż Ochrony Zwierząt pod numer 4907 Saguaro Ridge. Podejrzenie obecności żywego gada w przesyłce pocztowej”.
Linda chwyciła Arthura za ramię. Poczuł absurdalne wrażenie, że całe pomieszczenie czeka na oddech.
Furgonetka ze zwierzętami przyjechała po dwunastu minutach. Priya Nandakumar , energiczna i metodyczna, weszła z długimi szczypcami, akrylowym transporterem z pokrywką i spokojnym uśmiechem, który jednak nie potrafił dodać jej otuchy.
„Zobaczmy, kogo mamy” – powiedziała.
Rozcięła taśmę z delikatnością chirurga. Pokrywa uniosła się. Wypolerowane ciało zwinęło się pod zmiętą bibułką – terakotowo-pomarańczowe z czarno-białymi paskami, z oczami jak główki od szpilek, z językiem muskającym powietrze. Zamachnęło się i chybiło.
„ Pantherophis guttatus ” – powiedziała Priya, a potem, patrząc im w twarze: „Wąż zbożowy. Niejadowity. Przestraszony, ale zdrowy. Ktoś za niego zapłacił”.
Wciągnęła węża do transportera i zatrzasnęła go. Pokój zapadł się z ulgą.


Yo Make również polubił
Zapiekana cukinia z parmigianą, prawdziwa uczta
Nieskazitelnie białe pranie bez prasowania – sekret tkwi w wrzuceniu do pralki całej łyżki
Tylko 1 Jajko, 2 Łyżki Cukru i Mąka! Zrób to Niezwykłe Deserowe Cudo w 20 Minut!
W wieku 70 lat przeszedłem na emeryturę i wróciłem do domu, żeby świętować z rodziną. Okazało się, że tego samego dnia mnie wyrzucili.