Kursor pulsował niczym monitor pracy serca na płaskiej linii — miarowo, obojętnie — czekając na wstrząs, który miał roztrzaskać moje życie.
Zawisłam nad klawiaturą, z palcami zdrętwiałymi po dwunastogodzinnej zmianie w St. Luke’s w centrum Chicago, gotowa wpisać to, co pisałam już tysiąc razy: datę naszej rocznicy. Rowan nigdy nie zmieniał haseł. Lubił rutynę. Czyste linie. Przewidywalne kody. Chciałam tylko zamówić pizzę. Telefon mi padł. Stopy mnie bolały. Zapach antyseptyku wciąż unosił się na moim uniformie. Zwykły czwartkowy wieczór w Ameryce – zmiana, prysznic, węglowodany, sen.
Ekran odblokowany.
Mój świat stanął na nogi.
Dwa foldery leżały na biurku jak wyzwanie. Na zawsze. Nowy Początek. Nie teczki służbowe – Rowan trzymał szpitalne akta w izolacji niczym fanatyk. Głosił kazania o granicach między chirurgią a domem, kazania o HIPAA i prywatności nad naszą kuchenną wyspą. Prywatne pliki na jego laptopie były zabronione. Zawsze.
Coś zimnego przeszło mi przez kręgosłup.
Kliknąłem „Na zawsze”.
Pierwszy obraz wyrwał mi powietrze z płuc. Rowan w smokingu, którego nigdy wcześniej nie widziałam, o kroju ostrzejszym niż cokolwiek, co posiadał, stojący obok kobiety w sukni ślubnej. Nie byle jakiej kobiety. Celeste Whitmore – królowa country clubu, Whitmore’owie, których nazwisko otwierało drzwi od North Shore po Palm Beach. Dziewczyna, którą jego rodzice, Vivien i Sterling Blackwood, prezentowali mu niczym nagrodę dla debiutantki na długo przed tym, zanim się poznaliśmy.
Moje ręce nie drżały. Zastygły w bezruchu, niczym chirurg, tak jak wtedy, gdy pacjent się załamuje, a panika to luksus, na który nie można sobie pozwolić.
Zanim przejdę dalej, powinnam wam powiedzieć, kim jestem. Jestem Mera. Dorastałam w zakładzie krawieckim mojej babci na South Side, w zapachu pary i nici, którymi pachniały moje dziecięce perfumy. Chodziłam z CTA na zajęcia, a potem na praktyki, nauczyłam się liczyć leki z przyzwyczajenia i z litości z wyboru. Kiedy spotkałam dr. Rowana Blackwooda na korytarzu szpitala St. Luke’s – w pogniecionym fartuchu, z łagodnym spojrzeniem i uśmiechem, który sprawia, że czujesz się zauważona – pomyślałam, że trafiłam do bajki z jarzeniówkami.
Jego rodzice nie.
Od samego początku Vivien Blackwood nosiła perły i dezaprobatę niczym pasujące do nich dodatki. Taka słodka dziewczyna, gruchała przy niedzielnych obiadach w Winnetce, miodem glazurując truciznę. Choć nie każdy docenia te piękniejsze rzeczy. Gdzie znowu chodziłaś do szkoły, kochanie? Sterling, z cichą pogardą i spinkami do mankietów, rozmawiał wokół mnie, przeze mnie, jakbym była meblem. Whitmore’owie znowu o ciebie pytali, Rowan. Celeste właśnie skończyła studia MBA w Wharton. To się nazywa ambicja.
Przez siedem lat udawałam grzeczną. Przynosiłam im na kolacje domowe desery, chwaliłam kolczyki Vivien w kształcie żyrandola, łykałam nonszalanckie komentarze Sterlinga o „imigrantach, którzy powinni być wdzięczni”, które niczym drobne rany drasnęły moje filipińskie dziedzictwo. Pod stołem Rowan ściskał moją dłoń i szeptał: „Przejdą do porządku dziennego”.
Nie zrobili tego. Zakopali się.
Przejrzałam folder. Umowy z ośrodkiem w Las Vegas, podpisane trzy miesiące temu. Propozycje cateringu dla dwustu gości. Roboczy e-mail do jego zespołu chirurgicznego w sprawie dłuższego urlopu z okazji „specjalnej okazji”. Plik PDF zatytułowany Vows_Rev2. Ścisnął mi się żołądek. W głowie robiłem notatki. Byłam pielęgniarką, która przeprowadzała wstępną selekcję na miejscu mojego wypadku.
Potem znalazłem wiadomości.
Nie mogę się doczekać, aż się jej pozbędę. Wpisał kontakt zapisany jako C. Mama ma rację. Powinnam była posłuchać od początku. Mera była pomyłką.
Siedem lat. Dwa poronienia. Tysiąc cichych nocy, które trzymały go w napięciu podczas rezydentury i strachu przed egzaminem. Sprowadzone do jednego słowa: błąd.
Kursor mrugał na otwartym wątku tekstowym, jakby prowokował mnie do odpowiedzi. Nie odpowiedziałem. Przewijałem dalej. Były tam e-maile – od Vivien do jej prawnika – zarysowujące zgrabny schemat fabularny mojej zagłady: zmyślony romans, wniosek o „niestabilność psychiczną”, wypłaty dla prywatnego detektywa za śledzenie mnie po dyżurach, zdjęcia, na których śmieję się z kolegami na dyżurze, wijący się przypis o tym, że Garrett z radiologii jest „chętny do współpracy”. Ukrywali ślady przez dwa lata. Cegła po cegle. Kłamstwo po kłamstwie.
Mój telefon zawibrował na blacie, jakby nic na świecie się nie zmieniło. Bateria odżyła. SMS od Luny, mojej najlepszej przyjaciółki od czasów studiów biologicznych. Jutro wieczór z winem? Wpatrywałam się w słowa, aż się rozmyły, a potem wróciłam do laptopa. Jutro. I oto był: plan podróży do McCarran – nie, teraz do Harry Reid International – do Las Vegas. Dwa bilety. Wylot o 10:00.
Mój puls się uspokoił. Nie ze spokojem, lecz z czymś chłodniejszym. Z celem.
Zamknąłem laptopa, otworzyłem aplikację z jedzeniem i zamówiłem duże pepperoni, jakby noc wcale się nie rozpadła.
Dwie godziny później wszedł Rowan, a jego płaszcz oblepiała droga chicagowska zima. Pocałowałam go tak, jak zawsze. Smakował miętą i czymś, czego już nie rozpoznawałam.
Długi dzień? – zapytałam i wzięłam jego płaszcz jak żona w reklamie.
Wyczerpujące. Mama dzwoniła w sprawie niedzielnego obiadu. Powiedziałem jej, że będziemy.
Jasne. Uśmiechałem się aż do bólu. Zrobię ciasto kokosowe. Ona to uwielbia.
Zatrzymał się. Przyglądał mi się, jakbym była skanem, którego nie potrafił odczytać. Wszystko w porządku? Wyglądasz… inaczej.
Po prostu zmęczony. Wziąłem dodatkową zmianę.


Yo Make również polubił
PODCZAS CZYTANIA TESTAMENTU DALI MOJEMU BRATU CAŁY ŚWIAT — I ŚMIALI SIĘ, GDY WSTAWAŁEM… AŻ DO MOJEGO MĘŻA PRZESUNIĘCIA ODZNAKI PO STOLE, A WSZYSCY W POMIESZCZENIU ZAPOMNIELI, JAK SIĘ ODDYCHAĆ
8 powszechnych przedmiotów gospodarstwa domowego, które powodują raka
Moja 16-letnia córka miesiącami odkładała każdego dolara na wymarzoną maszynę do szycia – swoją dumę i radość. Ale kiedy nie skończyła swoich obowiązków wystarczająco szybko, jej okrutna macocha wrzuciła ją do basenu, podczas gdy mój były mąż stał obok i nic nie robił. Myśleli, że się rozpłaczę. Nie mieli pojęcia, że zaraz pokażę im, jak to jest stracić coś, co się kocha.
Niekonwencjonalna, ale bardzo skuteczna metoda ratowania przed udarem mózgu