Część 1
Nazywam się Arya Voss. Mam osiemnaście lat i w dniu ukończenia szkoły dowiedziałam się, że wolność może wyglądać dokładnie jak przystanek autobusowy w czerwcowym upale i poliestrowa suknia, która nie przestaje wisieć na kolanach. Pomyślałbyś, że najbardziej upokarzające jest potknięcie się na scenie. Myliłbyś się. Najbardziej upokarzające jest to, że twoi rodzice zwalniają na krawężniku dwadzieścia minut później, nawet nie wysiadając. Twoja mama pochyla się nad fotelem pasażera – okulary przeciwsłoneczne jak zbroja, guma do żucia, jakby była jej winna pieniądze.
„Powodzenia tam, co?” mówi, jakbym wyjeżdżała na obóz letni.
Mój tata prowadzi. Żadnego uścisku, żadnego selfie, kartka z sześćdziesięcioma dolarami i niedopity napój sportowy. Samochód skręca za róg i kurczy się. Stoję tam, trzymając balonik, który uderza mnie w głowę, jakby zrozumiał żart. Osiemnaście. Żadnej pracy, żadnego listu akceptacyjnego, żadnego planu. Tylko plecak z zepsutym zamkiem z drugiego roku i wydrukowany rozkład jazdy Greyhound, bo nie chcieli powiedzieć: „Proszę, nie wracaj do domu”.
Siedzę na metalowej ławce, która wydaje się zimniejsza, niż powinna być, w słońcu, które piecze ptaki w powietrzu. Gołąb upiera się, że moje sznurowadła są jadalne. Dzielę się orzeszkowymi M&M’sami z facetem o imieniu Kurt, który twierdzi, że jedzie do Reno, żeby zostać magikiem albo założyć „ruch”, cokolwiek się pierwsze opłaci. Gdzieś między jego piątą przepowiednią a odgłosem kaszlącego autobusu, coś we mnie się rozluźnia. Jestem przerażająco wolny.
Nie tyle wybieram kierunek, co terminal z działającymi toaletami. Autobus wysadza mnie w miasteczku Brookfield – ledwie widocznym zaludnieniu. Stacje benzynowe to też bary szybkiej obsługi. Tablice ogłoszeń o pracę wyglądają na starsze niż kasjer za ladą. Po opłaceniu biletu autobusowego i zjedzeniu obiadu z automatu zostało mi trzydzieści osiem dolarów. Mój telefon ma dwanaście procent baterii. Moje stopy to dwa pęcherze, które kłócą się o prawo do opieki nad moim ciałem, ale tym razem czas należy do mnie.
Motel nazywa się Sunny Pines. Nie ma tu żadnych sosen. Słońce z szacunku go unika. Neon migocze jak przeprosiny.
„Jak długo pani zostanie?” – pyta recepcjonistka, wyglądając, jakby nie spała od początku XXI wieku.
Przesuwam dwudziestkę po blacie. „Dopóki ta się nie skończy”.


Yo Make również polubił
Zielona mucha w domu: znaczenie
Rozbij dwa jajka z kawą! Będziesz zachwycony! Szybki, bezmączny i bezżelatynowy deser w 10 minut!
Masz piwonie, które nie kwitną? Oto 10 genialnych powodów.
Galaretka cytrynowa: przepis na świeży i szybki deser idealny na lato