Poranek moich siedemdziesiątych trzecich urodzin pachniał świeżo parzoną etiopską kawą Yirgacheffe i petuniami w moim ogrodzie. Obudziłem się, jak zawsze, bez budzika, dokładnie o 6:00 rano. Słońce Georgii właśnie musnęło wierzchołki starych pekanów. Jego ukośne promienie kreśliły długie, migoczące linie na podłodze osłoniętego werandy.
Uwielbiam tę porę dnia. Cisza jest wciąż gęsta, nietknięta hałasem atlantyckich korków, dmuchaw do liści i ciężarówek dostawczych. W takich chwilach czujesz, jak trawa rośnie, jakby cały świat wstrzymywał oddech tylko dla ciebie.
Siedziałem przy stole, który Langston zbudował jakieś czterdzieści lat temu, i patrzyłem na mój ogród. Każdy krzew, każda rabata, każda kręta ceglana ścieżka – wszystko to zostało przeze mnie wyobrażone i pielęgnowane. Hortensje uginające się od kwiatów, róże, które pielęgnowałem przez mróz, uparta magnolia, która nie chciała uschnąć. Ten dom, ten dom na obrzeżach Atlanty, był moją niespełnioną salą koncertową.
Dawno temu, w innym życiu, byłem młodym, obiecującym architektem. Miałem przed sobą projekt moich marzeń: nowe centrum sztuk widowiskowych w centrum miasta. Moje nazwisko widniało na planach. Zostałem wybrany. Dostałem dofinansowanie. Pamiętam zapach grubego papieru projektowego, skrzypienie grafitowego ołówka kreślącego linie przyszłego cudu ze szkła i betonu. Zasypiałem, wyobrażając sobie widownię – szeregi siedzeń, scenę skąpaną w złotym świetle.
Potem pojawił się Langston ze swoim pierwszym „genialnym” pomysłem na biznes: importowane, wysokiej klasy maszyny do obróbki drewna, które miały nas wzbogacić. Mówił o kontraktach i zamówieniach hurtowych, o kontenerach transportowych i umowach dystrybucyjnych, o „wczesnym wejściu”. Nie mieliśmy pieniędzy, więc podjąłem decyzję.
Zlikwidowałem spadek przeznaczony na moje marzenia, na moją przyszłość i wpłaciłem każdy grosz na jego konto.
Przedsiębiorstwo upadło w ciągu roku, pozostawiając po sobie jedynie długi i garaż pełen drogich maszyn, których nikt nie chciał.
I zostałem tutaj.
Zamiast sali koncertowej zbudowałem ten dom – wkładając w niego wszystko, co miałem. Resztki mojego talentu, całą moją siłę, całą moją niewykorzystaną miłość do formy i linii. Ten dom stał się moim cichym arcydziełem, moim prywatnym muzeum. Arcydziełem, którego nikt inny, poza mną, nigdy tak naprawdę nie widział.
„Aura, widziałaś moje niebieskie polo? To, które wygląda najlepiej?”
Głos mojego męża wyrwał mnie ze wspomnień.


Yo Make również polubił
Domowe ciasto czekoladowe
Była moją pierwszą miłością, gdy miałam 17 lat – pobraliśmy się, gdy mieliśmy 50 lat. W noc poślubną zobaczyłam bliznę na jej plecach… I 30-letnia tajemnica w końcu ujrzała światło dzienne
Nie miałem o tym pojęcia! Dobrze wiedzieć!
Muffinki bardzo owocowe