Potem to zobaczyłem.

A raczej zobaczyłem miejsce, gdzie kiedyś było.

Ogród różany mojej ciotki Alice – dwieście stóp kwadratowych starych, zabytkowych róż, róż bourbon i pnączy Cecil Brunner, które pielęgnowała przez trzydzieści lat – zniknął, został wymazany. W jego miejscu znajdowała się spłaszczona plama brązowej ziemi, gładka jak putting green, z przemysłowymi rolkami sztucznej trawy ułożonymi na krawędzi niczym ogromne próbki dywanów.

Nieopodal stał mały buldożer, którego łyżka była wciąż pokryta ziemią i czymś, co wyglądało na poszarpane korzenie.

Siedziałem jak sparaliżowany w samochodzie, wciąż trzymając kierownicę i wpatrując się w masakrę.

Ogród był tuż obok dziś rano. Mijałem go wychodząc, zauważyłem wczesne kwiaty na Madame Isaac Perere. Teraz nie było po prostu… nic.

Mój wzrok się zawęził. Nie mogłem oddychać.

Wytoczyłem się z samochodu, zostawiając torbę z laptopem na siedzeniu pasażera, i ruszyłem w stronę zniszczenia na nogach, które nie czuły się przytwierdzone do mojego ciała. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach – niczym olej napędowy i rozdrobniona ziemia, a nie delikatny różany aromat, który zazwyczaj unosił się po podwórku w wiosenne wieczory.

„O, wróciłeś wcześniej.”

Głos mojego ojca przeciął mój szok niczym piła do metalu.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama