Ale odkąd Lucía weszła, cisza zaczęła pękać. Śmiech bliźniaków wypełniał korytarze, pokoje, a nawet ogrody. Był to dziwny dźwięk, wręcz niekomfortowy dla Ramiro, bo nie słyszał go od bardzo dawna. A w głębi duszy to radosne echo było jak okrutne przypomnienie. Nie pochodziło od niego.
Tego popołudnia, wracając ze spotkania, Ramiro zostawił teczkę w biurze i poszedł w kierunku skrzydła dziecięcego. Zatrzymał się jak wryty, gdy usłyszał śmiech. Znów mruknął coś pod nosem, marszcząc brwi. Wyjrzał na korytarz i zobaczył ich. Lucía leżała na podłodze z zawiązanymi oczami, niezgrabnie się czołgając, podczas gdy dzieci wydawały polecenia.
„Bardziej na prawo!” krzyknął Bruno. „Nie, nie, zaraz się rozbijesz”. Leo zaśmiał się. „Odsuń się”. Lucía udała, że potknęła się o krzesło i upadła w przesadny sposób. Bliźniaczki wybuchnęły tak głośnym śmiechem, że korytarz zdawał się wibrować. Ramiro zacisnął pięści. Coś w nim nie rozumiało, dlaczego ta dziewczyna mogła osiągnąć to, czego on nie mógł.
Wydała fortunę na lekarzy, eksperymentalne terapie, drogie urządzenia i nic. Ale ta kobieta, z chusteczką na oczach i szczerym śmiechem, sprawiła, że jej dzieci na chwilę zapomniały o ciemności, w której żyły. Później, podczas kolacji, Ramiro w milczeniu obserwował, jak bliźniaki rozmawiają bez przerwy.
Wcześniej prawie się nie odzywali, teraz prześcigali się w mówieniu Lucíi, która konsystencja była najfajniejsza albo który zapach przypominał im rzeczy znane tylko im. „Kawa pachnie mamą” – powiedział nagle Bruno, zniżając głos. Lucía spojrzała na niego czule i wzięła go za rękę. „Więc zachowamy ten zapach jako piękne wspomnienie po niej”.
Ramiro poczuł ucisk w żołądku. Wspomnienie o zmarłej żonie bolało jak rana, która nigdy się nie zagoi, ale najbardziej bolało to, że Bruno szukał ukojenia w Lucíi, a nie w nim. Delikatnie postukał widelcem w szklankę, żeby przerwać. Dość tych gierek. Kolacja to nie pora na rozmowy o zapachach. Jego głos był suchy, wręcz przenikliwy.
Nad stołem zapadła cisza. Dzieci spuściły głowy. Lucía natomiast spojrzała na niego spokojnie. „Z całym szacunkiem, panie Valverde” – powiedziała spokojnym, ale stanowczym głosem. „To nie są gry. Oni tworzą swój własny sposób postrzegania świata”. Ramiro wpatrywał się w nią. Jego ciemne oczy przypominały dwa ostrza.
Zatrudniam pracowników ze względu na wyniki, a nie na poetyckie przemówienia. Tego wieczoru, w swoim biurze, Ramiro bez przerwy pił whisky. Krążył wokół biurka, mamrocząc pod nosem: „Moje dzieci, moje dzieci są moje, nikt inny”. Ale te obrazy nie dawały mu spokoju. Śmiech na korytarzu, dzieci tulące Lucíę. To słowo, którego nigdy nie potrafił w nich wywołać. Mama.
Wspomnienie zmarłej żony zmieszało się z obecnością Lucii i jeszcze bardziej go zdezorientowało. Jakby ta prosta kobieta stopniowo zajmowała miejsce, które do niej nie należało. Następnego dnia Ramiro wezwał panią Gómez, swoją zaufaną gospodynię. „Chcę wiedzieć wszystko o tej niani” – rozkazał.
Jej przeszłość, jej rodzina, jej motywy, wszystko. Pani Gomez, zdenerwowana, próbowała się usprawiedliwić. „Proszę pana, panna Lucía nie zrobiła nic złego. Dzieci są szczęśliwe”. Właśnie dlatego, przerwał Ramiro, uderzając pięścią w biurko. „Chcę wiedzieć dlaczego”. Gospodyni spuściła głowę i wyszła w milczeniu. Tymczasem Lucía kontynuowała swoje lekcje sensoryczne.
Tego ranka zaprowadziła bliźniaki do kuchni. Poprosiła je, żeby dotknęły przypraw, spróbowały ziarenka soli i powąchały cynamon. „Świat poznaje się również językiem i nosem” – powiedziała z entuzjazmem. Każdy smak to kolejny kolor na jej mapie. Dzieci były zafascynowane, ale nagle drzwi otworzyły się z hukiem.
Wszedł Ramiro, nienagannie ubrany w garnitur, z surowym wyrazem twarzy. „Dość” – zagrzmiał jego głos. Dzieci cofnęły się ze strachu. Lucía spojrzała na niego, starając się nie stracić panowania nad sobą. „Coś się stało, panie Valverde? Tak, po prostu czuję się jak w cyrku. Zatrudniam opiekunki do dzieci, a nie ulicznych artystów”. Lucía wzięła głęboki oddech. Instynktownie chciała milczeć, ale drżące spojrzenie bliźniaczek zmusiło ją do przemówienia. „Nie potrzebują kolejnej opiekunki”.
Potrzebują kogoś, kto nauczy je, jak żyć, da im poczucie, że są zdolni. Właśnie to próbuję zrobić. Ramiro podszedł bliżej, aż był o krok od niej. Jego głos był ściszony, ale pełen tłumionej złości. „Niech się pani nie myli, panienko. Moje dzieci mają wszystko, czego potrzebują, i nie pozwolę, żeby obcy odebrał im zaufanie”.
Lucía spojrzała na niego stanowczo, mimo że w głębi duszy drżała. Nie chcę niczego brać na własność. Chcę tylko, żeby odkryli, że oni też mają prawo do szczęścia. Cisza w kuchni była nie do zniesienia. Bliźniaki, splecione ze sobą, nie śmiały się ruszyć. W końcu Ramiro odwrócił się i wyszedł bez słowa.
Ale w jej głowie rozbrzmiewało zdanie. A jeśli uda jej się dać im to, czego ja nigdy nie potrafiłam, rezydencja zajaśniała w lekkiej mgle. Lucía wykorzystała spokój, by wstać przed wszystkimi i przygotować nowe zajęcia. Podczas poprzednich zabaw zauważyła w bliźniakach coś szczególnego, jakąś szczególną wrażliwość, wykraczającą poza przeciętność.
Nie chodziło tylko o to, że słuchali i bawili się uważnie, ale zdawali się wyczuwać rzeczy, o których nie wspomniała. Postanowiła to sprawdzić. Kiedy weszła do pokoju dziecięcego, Bruno i Leo już nie spali, siedzieli razem na łóżku i szeptali coś między śmiechem. „O czym mówisz tak wcześnie?” – zapytała Lucía z uśmiechem. „Śni nam się to samo” – odparł naturalnie Leo. „Zawsze nam się to zdarza” – dodał Bruno. Lucía uniosła brwi. „To samo”.
Skąd wiedzą, że mieli ten sam sen, skoro nie widzą obrazów? Bo kiedy jedno śni, drugie to czuje, powiedział Leo z niepokojącą pewnością. Pierwsza aktywność miała miejsce w ogrodzie. Lucía rozstawiła kilka pudełek z różnymi przedmiotami: dzwonkami, suszonymi liśćmi, butelkami z wodą, flakonami perfum.
Zawiązał im oczy, choć nie było to konieczne, i umieścił je na przeciwległych końcach. „Spróbujmy czegoś nowego. Nie możecie ze sobą rozmawiać, ale kiedy potrząśnę jakimś przedmiotem, chcę, żebyście pomyśleli o tym, co to jest i kazali drugiej osobie podać odpowiedź”. Dzieci skinęły głowami. Lucia wzięła dzwonek i delikatnie nim potrząsnęła. Leo uśmiechnął się bez słowa i odwrócił głowę w stronę Brunona.
„To dzwoneczek” – powiedział Bruno z przekonaniem. „Dobra, teraz się przebierzemy”. Lucía otworzyła słoik cynamonu i postawiła go przed Leo. Chłopiec głęboko wciągnął powietrze. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Bruno mruknął: „To pachnie jak słodki chleb”. Lucía westchnęła.
Powtórzyła ćwiczenie kilka razy z różnymi przedmiotami i za każdym razem jedno z bliźniaków zdawało się zgadywać, co postrzega drugie. „To tak, jakby wysyłali sobie nawzajem niewidzialne wiadomości” – mruknęła do siebie Lucia. Później, w pokoju muzycznym rezydencji, odkryła kolejny zaskakujący szczegół. Stał tam zakurzony fortepian, niemal zapomniany.
Lucía odsłoniła ją i pozwoliła palcom opaść na klawisze, grając prostą melodię. Bliźniaki natychmiast podeszły, zauroczone dźwiękiem. Bruno położył swoje małe dłonie na klawiszach i niezgrabnie powtarzał te same akordy. „Przepisałeś to?” – wykrzyknął Leo. „Nie przepisałem, słyszałem to w głowie” – odpowiedział Bruno. Lucía spróbowała czegoś bardziej złożonego, krótkiego fragmentu Chopina.
Bruno zawahał się, ale udało mu się odtworzyć to niemal z pamięci. Nie idealnie, ale zaskakująco dla kogoś, kto nigdy nie widział nut. Leo natomiast zaczął tupać nogą, wyznaczając inny rytm, szybszy, radośniejszy. „Nie chcę grać tak jak on” – powiedział. „Chcę wymyślać własną muzykę”. Lucía patrzyła na nich z podziwem. I stało się.
Wrodzony talent, wspólny język, którego sami jeszcze do końca nie rozumieli. „Nie jesteście ślepi” – powiedziała podekscytowana. „Jesteście pełni muzyki, a muzyka to także sposób widzenia”. Bliźniaki roześmiały się radośnie, ale radość nie trwała długo. Ramiro wszedł niezapowiedziany, marszcząc brwi, i zatrzymał się, gdy zobaczył ich wokół fortepianu.
Co to znaczy? Jego głos zagrzmiał niczym grzmot. Dzieci skuliły się w milczeniu. Lucia spokojnie odpowiedziała: „Mają talent muzyczny. To imponujące. Mogłyby nauczyć się komunikować ze światem za pomocą fortepianu. Nie chcę, żeby marnowały czas na fantazje” – ryknął Ramiro. „Chcę prawdziwych rezultatów, medycznych, terapeutycznych, naukowych, a nie kołysanek”.
Lucía zacisnęła usta. Panie Valverde, a co, jeśli muzyka jest właśnie pana terapią? A co, jeśli to klucz, który otwiera drzwi, których pan nie widzi? Ramiro podszedł bliżej, jego spojrzenie było twarde. Nie waż się mnie pouczać. Nie wiesz, jak to jest walczyć z ciemnością, która potępia moje dzieci. Lucía nie poruszyła się, ale w jej oczach błyszczała determinacja.
Już i tak kłócą się codziennie. Ja im tylko pokazuję, że potrafią się śmiać, kiedy walczą. Ramiro zacisnął pięści, ale nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł pewnym krokiem. Tej nocy bliźniaki nie mogły spać. Lucía usiadła na łóżku Leo, głaszcząc go po włosach. „Nie martw się, twój ojciec cię kocha, nawet jeśli nie zawsze to okazuje” – wyszeptał Bruno. „Tata uważa, że jesteśmy zepsuci”.
Nie, kochanie, nie jesteś zepsuty, jesteś inny. A czasem bycie innym to największy dar. Leo przytulił brata i wyszeptał z przekonaniem, które wstrząsnęło Lucíą. „Pewnego dnia tata też zobaczy”. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Może jednak dzieci nie były jedynymi niewidomymi w tym domu.
Rezydencja stała się cichym polem niewidzialnych bitew. Z jednej strony śmiech bliźniaków, który rozkwitał wraz z każdą grą Lucii. Z drugiej strony, sroga mina Ramira, obserwującego z cienia. Z każdym dniem milioner utwierdzał się w przekonaniu, że kobieta nie jest tym, kim się wydaje. To, jak Bruno i Leo jej szukali, pewność siebie, z jaką wymawiali jej imię, to, jak spali spokojniej, a ona im śpiewała. Wszystko to budziło w nim niebezpieczną mieszankę zazdrości i strachu. Nie mógł sobie pozwolić na…


Yo Make również polubił
Ciasto Łabędzi puch
ŁATWE DOMOWE PĄCZKI I PĄCZKI
Ulubione Ślimaki Jabłkowe – Moja Recepta na Pyszny Przysmak, Który Piecę Co Tydzień!
Ciasto, Które Zachwyca Smakiem – Słodka Pokusa, Której Nie Można Się Oprzeć!