Ból uderzył mnie tak mocno, że upuściłam tacę. Kawa rozprysła się na blacie. Sztućce z brzękiem pospadały na podłogę, a ja musiałam chwycić się krawędzi witryny z wypiekami, żeby nie upaść. Przez sekundę wszystko wokół mnie – szum ekspresu do kawy, radosne rozmowy klientów, zapach cynamonu i drożdży – zlało się w ścianę hałasu. Ale ból był ostry, piekący, jakby ktoś sięgnął do mojego wnętrza i skręcił moje wnętrzności w węzeł.

„Hej, Naen, wszystko w porządku?” – zawołał mój menadżer z tyłu.

Zmusiłam się do uśmiechu, ocierając pot z górnej wargi. „To tylko skurcz” – skłamałam. „Nie jadłam dziś rano zbyt wiele”.

Nie pierwszy raz to powiedziałem. I nie był to tylko skurcz. Od tygodni ból w żołądku narastał, zaczynając od tępego pulsowania po posiłkach, a potem przeradzając się w ostre kłucia, które pozbawiały mnie tchu. Ale nie poddawałem się. Nie mogłem sobie na to pozwolić.

W wieku 27 lat praca na pół etatu w piekarni Sweet Haven nie wiązała się z ubezpieczeniem. A między czynszem, zakupami spożywczymi i pomocą w opłacaniu rachunków w domu, wizyty u lekarza były luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić. Próbowałam wszystkiego: leków bez recepty, termoforów, herbaty miętowej, takiej jak parzyła moja babcia, ale nic nie łagodziło bólu. Więc jakoś sobie z nim radziłam, uśmiechałam się, ukrywałam go, aż w końcu nie dałam rady.

Tego wieczoru, po zamknięciu, pojechałam autobusem prosto do przychodni w pobliżu centrum handlowego. Jarzeniówki brzęczały mi nad głową, a ja siedziałam, trzymając się za brzuch i drżącymi rękami wypełniając formularze. Lekarka, która mnie przyjęła, była miła, ale jej oczy mówiły mi więcej niż głos. Delikatnie nacisnęła na mój bok, zadała kilka pytań, a potem powiedziała: „Kieruję panią do specjalisty. Nie chcę zgadywać. To może wymagać interwencji chirurgicznej”.

Chirurgiczny. To słowo zmroziło mi krew w żyłach. Operacja oznaczała zwolnienie z pracy, rachunki, rekonwalescencję, pieniądze, których nie miałam i których znalezienia nawet nie mogłam sobie wyobrazić. Mimo to poszłam do specjalisty. Przejrzał skany i potwierdził: prawdopodobnie niedrożność jelit, być może coś poważniejszego. „Jeśli nie zaczniemy działać wkrótce” – powiedział, stukając ciężkim palcem w teczkę – „to nie tylko będzie bolesne. To będzie niebezpieczne”. Siedziałam w jego gabinecie, kiwając głową, jakbym rozumiała, chociaż słyszałam tylko słowo „niebezpieczne”.

Szedłem do domu w milczeniu, z teczką z kosztorysami i kodami procedur mocno przyciśniętą do piersi, jakby mogła mnie jakoś uchronić przed ogarniającym mnie strachem. Tego wieczoru poczekałem z rozmową z rodzicami do kolacji. Musiał nadejść odpowiedni moment.

Zmywarka szumiała, a telewizor mruczał coś nieuchwytnego w tle. Mama wydłubywała ziarenka z zębów paznokciem, a tata dopijał resztę mrożonej herbaty. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do salonu.

„Czy mogę z wami obojgiem porozmawiać przez chwilę?” zapytałem.

Spojrzeli na mnie, jakbym właśnie przerwał prezydenckie przemówienie. Tata wyciszył telewizor z ciężkim westchnieniem. Mama nawet nie próbowała ukryć przewrócenia oczami. „Znowu chodzi o samochód? Bo już powiedzieliśmy nie”.

„Nie, nie chodzi o samochód” – powiedziałem szybko. „Chodzi o mnie”. Uniosłem teczkę, a moje palce drżały. „Byłem u lekarza dwa razy. Uważają, że muszę iść na operację”.

Cisza. Nie szok, nie panika. Tylko ta pustka, która wypełnia pokój, gdy nikogo tak naprawdę nie obchodzi, co jest mówione.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama