Uśmiechnął się krzywo. „Już to robisz. W zeszłą Wigilię zrobiłeś mi podwójną robotę, pamiętasz? Jesteśmy tu rodziną. Wzajemnie się zabezpieczamy”.
Pocałowałam Debbie w głowę, której włosy pachniały deszczem i truskawkowym szamponem, i chwyciłam za nosze. Powtarzałam sobie, że nie zachowuję się lekkomyślnie. Skarpetki chlupotały mi w butach, gdy odbijałam kartę, pisałam inicjały na łóżku i odbierałam telefon z obrazowania. Transfer z rezonansu magnetycznego zbliżał się do 3 stopni Celsjusza. Przez cały czas nasłuchując cichego nucenia Debbie i cichego gwaru stanowiska pielęgniarskiego. Jeden fałszywy krok i Preston rzuciłby się na mnie jak rdza na linkę hamulcową.
Randall przesunął po blacie paczkę świeżych fartuchów. „Wysusz się” – mruknął. „Pritchard jest w swoim biurze i robi spis z notesu. Masz okienko”.
Wślizgnąłem się do szatni, szybko się przebrałem i znowu padłem na podłogę. Oddział rehabilitacyjny to była typowa mieszanka doznań: za ciepło, za jasno i ciągle ta dziwna, instytucjonalna mieszanka cytrynowego płynu do czyszczenia, plastikowych rurek i kawy z pokoju socjalnego, która zalegała od porannej zmiany. To nie jest efektowna praca, ale liczy się porządek. Przesuwaj ludzi, zwijaj pościel, nie przestawaj się ruszać. Nie masz czasu na rozmyślania, jeśli jesteś na kółkach.
Przeniosłem się na górę po rezonans magnetyczny, wróciłem, żeby wymienić suwak bariatryczny w 2A i po drodze wjechałem na wózek z pościelą. To mój rytm. Proste zadania, ręce i koła. Ale ciężka historia na oddziale, ta, która rzucała cień na wszystko, była na dole, w 2D. Trevor Maddox , trzydzieści lat. Poważny wypadek samochodowy w kwietniu. Przyjechał ze szpitala St. Mary’s po trzytygodniowym pobycie na OIOM-ie. Bez poważnego krwotoku mózgowego, ale nadal się nie obudził. Długotrwały przypadek rehabilitacyjny, taki, który sprawia, że rodziny przestają oddychać za każdym razem, gdy monitor zaczyna piszczeć.
Wszyscy znali ogólny zarys historii. Rodzina była bogata. Maddox Hardware , nazwisko, które było praktycznie ewangelią w trzech hrabstwach. Facet był zaręczony, miał się żenić w maju. Narzeczona odeszła. Jego drużba zniknął. Czasami śpiączka to nie jedyne, z czego trzeba się otrząsnąć.
Przetaczałam paczkę świeżych prześcieradeł obok 2D, gdy usłyszałam kobiecy głos, uprzejmy, ale spokojny. „Przepraszam. Czy jest tu miejsce, gdzie mogłabym podgrzać puree?”
Odwróciłam się i spojrzałam w oczy brunetce w granatowym polarze, z identyfikatorem szpitalnym przypiętym do kurtki. Trzymała miękką torbę, która krzyczała „dietetyk”, zanim jeszcze się odezwała.
„To tylko kilka dietetycznych tekstur dla mojego brata” – powiedziała, lekko unosząc torbę. „Nie może niczego brać, ale zapach wciąż potrafi przywołać wspomnienia… a przynajmniej tak było. Lubię podtrzymywać ten nawyk”. Jej uśmiech był delikatny, ostrożny, oczy zmęczone, ale czujne. „Jestem Jen Maddox ”.
Odgarnęłam wilgotne włosy przyklejone do czoła i starałam się nie wyglądać jak utopiony bezdomny. „Martin Kent, transport.”
Skinęła głową i poszła za mną korytarzem. Pokazałem jej kuchenkę mikrofalową dla personelu w boksie socjalnym, którą wszyscy udajemy, że nie stanowi zagrożenia pożarowego. Podziękowała mi, jej głos był cichy i bezpośredni. Kiedy wróciłem, Randall czekał z porozumiewawczym uśmieszkiem.
Szturchnął mnie łokciem. „Mały świat. Jennifer Maddox. Dorastała trzy ulice ode mnie w Wilmont. Graliśmy w młodzieżową piłkę nożną. Dziewczyny biegały szybciej niż połowa chłopaków”.
Niewiele mówiłam, po prostu zaczęłam przygotowywać się do kolejnego transferu. Nie chciałam, żeby ktoś o nazwisku Maddox zwrócił na mnie uwagę. Na stacji Debbie zajęła się już kolorowaniem kręgosłupa i wyjaśniała Randallowi: „Kręgi są jak maleńkie pianki ułożone w stos, ale nie takie, które się je, tylko takie, które podtrzymują”.
Randall udawał, że jej salutuje. „Dr Debbie się odezwała. Przyjmujemy poprawkę”.
Nad głową interkom zawibrował głos Prestona, gładki, spokojny i zawsze o krok za bardzo zadowolony z siebie. „Zespół, przypomnienie o konieczności dokładnego sprawdzenia godzin ciszy nocnej. Ograniczmy zbędny ruch pieszy wokół naszych wrażliwych skrzydeł”.
To był jego kodeks. Preston nigdy nie mówił wprost, jeśli tylko mógł to brzmieć jak protokół. W tłumaczeniu: Obserwuję. Nie byłem tu po to, żeby cokolwiek udowadniać. Musiałem po prostu przetrwać zmianę, nie wszczynając żadnych alarmów.
Następna godzina uderzyła jak fala. Piętra odwykowe zawsze szumią, ale tej nocy ryczały. Z 3B rozległ się alarm przeciwupadkowy, a ja pobiegłam z Hazel , pielęgniarką dyżurną, żeby złapać na wpół sparaliżowanego mężczyznę, zanim zsunie się z łóżka. Podnosiłyśmy się, podnosiłyśmy, obracałyśmy, sprawdzałyśmy elektrody i resetowałyśmy jego monitor. Paliły mnie ręce, fartuch przylepił się do mnie potem, a przez to wszystko coś z tyłu głowy szeptało: Źle. Nie głośno, tylko taka cisza, że aż swędzi kręgosłup. Było za cicho przy biurku. Za cicho tam, gdzie powinno być moje dziecko.
Skończyłam zmieniać pozycję, zdjęłam rękawiczki i pobiegłam korytarzem z powrotem w stronę 2D. Krzesło przy biurku stało puste. Papier był rozrzucony. Kredki potoczyły się na krawędź. Nie było różowego plecaka, nie było cichego głosu pytającego o liczbę kości w stopie. Ta cisza uderzyła mnie mocniej niż jakikolwiek alarm.
Najpierw sprawdziłem wnękę. Pusta. Drzwi do łazienki dla personelu – zamknięte. Poczułem ucisk w klatce piersiowej, oddech płytki i urywany. Wtedy usłyszałem to, cicho i daleko na korytarzu, melodię, którą znałem lepiej niż bicie własnego serca. Tę głupią piosenkę o naleśnikach i bandażach. Tę, którą zawsze śpiewała, pomagając mi składać pranie albo naprawiać złamaną nogę pluszowego królika. Dobiegała z połowy korytarza, z pokoju 2D. Lekka i powolna, jak kołysanka grana od tyłu.
Podążyłam za nim, serce waliło mi w piersiach, buty skrzypiały na woskowanej podłodze. Drzwi Trevora Maddoxa były uchylone. Światło z monitora parametrów życiowych jarzyło się na ścianach bladą, upiorną zielenią. A Debbie… Debbie stała przy jego łóżku, z maleńką rączką opartą o poręcz, śpiewając, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jej głos był spokojny, miękki i wyraźny.
„Debbie” – syknęłam, szybko wchodząc do środka i już sięgając, żeby ją złapać. Potem zamarłam.
Monitor mrugnął. Oddechy zadrżały. Kolejne uderzenie. Potem przez kaniulę przeleciał ostry, syczący wdech. Fala na ekranie znów się wzniosła. Wpatrywałam się, nie dowierzając temu, co widziałam. Klatka piersiowa Trevora uniosła się raz, potem drugi. Jego palce szarpnęły się na prześcieradle. Jego powieki otworzyły się – powoli, ciężko, bez ostrości, jak u człowieka przedzierającego się przez gęste błoto. Potem oboje oczu szeroko się rozwarły, wpatrując się prosto w moją pięcioletnią córkę.
Debbie przestała śpiewać w pół słowa. Poruszył ustami, suchymi i drżącymi. „Gdzie… jestem?” Słowa zabrzmiały szorstko jak papier ścierny, ale to były słowa.
Debbie jęknęła i ścisnęła plastikowy stetoskop, jakby był prawdziwy. „Proszę pana, jest pan w Riverside. Jestem dr Debbie”.
Uderzyłem dłonią w dzwonek tak mocno, że chyba pękła mu obudowa. „Pokój 2D!” krzyknąłem, włączając alarm poręczowy, żeby wezwać pomoc.
W ciągu kilku sekund na korytarzu rozległ się tupot stóp. Najpierw weszli Hazel i Randall, potem dwie kolejne pielęgniarki, a na końcu Preston. Całe pomieszczenie wypełniło się szczotkującymi się fartuchami, ćwierkającymi monitorami, trzaskającymi rękawiczkami – wir kontrolowanego chaosu.
Głos Hazel był stanowczy. „Panie Maddox, czy mógłby pan ścisnąć moją dłoń?”
Tak, zrobił to. Słabo, ale wyraźnie.
Randall pochylił się bliżej, badając źrenice. „Proszę pana, czy może nam pan powiedzieć, jak się pan nazywa?”
Wzrok Trevora śledził go, a potem przesunął się ku Debbie. „Ta piosenka” – wyszeptał, a jego pierś drżała. „Ja… ja ją znam”.
Hazel mrugnęła. „Znasz tę piosenkę?”
Skinął lekko głową. „Moja siostra… śpiewała tę piosenkę. Naleśniki… kiedy byliśmy dziećmi”.
Debbie zadrżała, niepewna, czy ma kłopoty, czy właśnie uratowała komuś życie. Wtedy wkroczył Preston z tabletem w dłoni, jakby to był fragment Pisma Świętego, a jego buty ledwo słyszalne. Rozejrzał się po okolicy, zobaczył chłopaka, zobaczył mnie i utkwił we mnie to ostre, zimne spojrzenie.
„Co tu się dzieje?” W jego głosie nie słychać było zaskoczenia, raczej ostrzeżenia.
Hazel podniosła wzrok znad wykresu, z twarzą zarumienioną od adrenaliny i podziwu. „Spontaniczne przyspieszenie oddechu, spontaniczna mowa, celowe ruchy. On się obudził, Preston. Ocknął się”.
Trevor kaszlnął, chrapliwie, ale prawdziwie. „Ona… śpiewała. Nie mogłem… wcześniej. To mnie podniosło”.
W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie jednostajnym sygnałem monitora. Twarz Prestona ani drgnęła. „Stymulacja słuchowa jest częścią naszego protokołu postępowania w śpiączce” – powiedział spokojnie, wpatrując się we mnie niczym ostrze. „Pacjenci często reagują na znajome dźwięki. To dobrze udokumentowane”. Nie kłamał. Po prostu nie mówił prawdy, która miała znaczenie. Randall patrzył to na niego, to na mnie i z powrotem, zaciskając szczękę.
Hazel sprawdziła przepływ w kroplówce i wyszeptała: „Życiowe parametry są stabilne”. Potem spojrzała na Debbie i uśmiechnęła się lekko i szczerze. „Świetnie ci poszło, kochanie”.
Spojrzenie Prestona szybko ją uciszyło. Przykucnęłam obok Debbie, a serce wciąż mi waliło. „Przestraszyłaś mnie na śmierć” – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Zamrugała, jej oczy były wilgotne, a głos cichy. „Ale on się obudził, tato”.


Yo Make również polubił
Płaczące dziecko na parkingu doprowadziło do szokującego odkrycia
Rzadkie skutki uboczne wykryte po szczepieniach przeciw COVID-19: co warto wiedzieć?
Wskazówka dotycząca prania, dzięki której ubrania będą śnieżnobiałe i będą pachniały świeżością
🍬 1 Coca-Cola = 12 godzin krótszej odporności?!