„Naszym zadaniem dzisiaj nie jest ich zabijanie. Jeszcze nie. Naszym zadaniem jest rozebrać ich do naga. Zakłócimy ich komunikację. Zalejemy ich lunety celami-widmami. Oddzielimy dowódców eskadr od ich skrzydłowych. Nauczymy ich pokory”.
„Zrozumiałem, szefie” – powiedział Mike, strzelając palcami. „Pokora to moja specjalność”.
„Saro” – powiedziałem. „Połącz mnie z częstotliwością Blue Air. Tylko pasywny monitoring. Chcę usłyszeć, co mówią, zanim zacznie się walka”.
„Już cię łączę” – powiedziała Sarah.
W słuchawkach rozległ się trzask, a zaraz potem chropawe, przesadnie pewne siebie głosy pilotów Blue Force. Rozmawiali na częstotliwości taktycznej, co stanowiło naruszenie dyscypliny radiowej, ale nie zwracali na to uwagi. To byli Wyattowie – a przynajmniej zespół, któremu jeden z nich przewodził.
„Spójrzcie na ten wschód słońca, chłopaki” – powiedział głos.
Rozpoznałem go od razu. To był Mark. Nawet przez cyfrowe zniekształcenia radia jego arogancja była nie do pomylenia.
„Wygląda na dobry dzień na polowanie na indyka. Założę się, że Czerwony Zespół jeszcze się nie obudził. Myślisz, że wysłali dziś Zespół B, Viper?” – zapytał inny pilot.
Viper był znakiem wywoławczym Marka. Oczywiście. Banał.
Mark się roześmiał.
„Nieważne, kogo wysłali. Tata obserwuje nas dziś z tarasu widokowego. Przed lunchem złapię trzech bandytów. Tylko nie wchodź mi w drogę i obserwuj, jak mistrz pracuje”.
Moja dłoń zacisnęła się na podłokietniku fotela – na wzmiankę o tym, że ojciec nas obserwuje. Oczywiście, że był. Nie był tam, żeby obserwować ćwiczenia. Był tam, żeby oglądać koronację Marka.
Sarah odwróciła się na krześle, odsuwając jedną słuchawkę. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, niepewnymi oczami. Wiedziała, kim jest Mark. Wszyscy w bazie znali plotki o rodzeństwie Wyattów.
„Majorze?” Sarah zawahała się, zniżając głos do szeptu, żeby inni nie usłyszeli. „To… czy to nie twój brat, poruczniku Wyatt?”
Spojrzałem na Sarę. Widziałem w jej oczach troskę. Martwiła się, że mogę się skompromitować. Martwiła się, że mogę być dla niego łagodny, albo, co gorsza, że emocje przesłonią mi osąd.
Spojrzałem w górę na główny wyświetlacz taktyczny. Ogromny ekran na ścianie pokazywał cały poligon Nevada Test and Training Range. Na południu skupisko niebieskich symboli parło na północ. Na północy moje Czerwone Siły – cztery agresorskie F‑16 w czarno-szarym kamuflażu – krążyły w oczekiwaniu na moje polecenie.
„Sarah” – powiedziałam płaskim, pozbawionym ciepła głosem. „Spójrz na ten ekran. Co widzisz?”
Zamrugała.
„Eee… Blue Force, proszę pani. Cztery F‑35.”
„Dokładnie” – powiedziałem. „Widzę cztery samoloty. Widzę sygnatury cieplne. Widzę przekroje radarowe. W tym pokoju, Sarah, nie mam brata. Nie mam ojca. Mam cele. A teraz ten wiodący cel leci niedbale”.
Sarah wyprostowała się, a jej wyraz twarzy stwardniał i nabrał profesjonalizmu. Skinęła głową.
„Rozumiem, szefie.”
„Mike” – zawołałem. „Jaki jest status mojego lotu Red Air?”
„Czerwony Eskadra jest na pozycji, majorze. Są spragnieni. Pilot prowadzący prosi o pozwolenie na atak.”
Sprawdziłem godzinę. Była dokładnie 18:00 czasu Zulu.
„Zasady walki obowiązują” – powiedziałem do mikrofonu, a mój głos dotarł do pilotów w powietrzu i mojego zespołu w pomieszczeniu. „Red Lead, tu Falcon One. Masz pozwolenie na działanie. Wykonaj Plan Alfa. Oddziel lidera od stada. Spraw, żeby myślał, że jest tam sam”.
„Falcon One, kopie Red Lead. Walka trwa.”
Na dużym ekranie czerwone symbole skierowały się na południe, przyspieszając. Poruszały się jak stado wilków atakujące zagubioną owcę. Niebieskie symbole dryfowały na północ, nieświadome, gawędząc o wschodzie słońca, zupełnie nieświadome, że ziemia pod nimi właśnie się poruszyła.
Odchyliłem się na krześle, obserwując geometrię bitwy. Mark był tam w górze, szybując w drogim odrzutowcu, który mój ojciec kochał bardziej niż mnie, z zegarkiem na ręku, który kosztował więcej niż mój samochód. Myślał, że jest głównym bohaterem tej historii.
Ale tutaj, w ciemnościach, otoczony ludźmi, którzy mnie szanowali, trzymałem długopis.
„Mike” – powiedziałem cicho. „Zablokuj im łącze danych”.
„Z przyjemnością, szefie.”
System walki elektronicznej został aktywowany. Wysoko na niebie, fantazyjne wyświetlacze Marka miały zacząć go okłamywać.
Gra oficjalnie się rozpoczęła.
Ekran radaru przede mną był morzem czerni, przerywanym świecącą geometrią wojny. Z mojego podwyższonego fotela w klatce obserwowałem cyfrową reprezentację pustyni Nevady. Dla niewtajemniczonych wyglądało to jak gra wideo.
Dla mnie był to profil psychologiczny każdego pilota w powietrzu.
A teraz w profilu Vipera 1, porucznika Marka Wyatta, migało czerwone światło od słowa „narcyz”.
„Red Lead, wykonaj manewr Delta” – mruknąłem do słuchawek. „Pomachaj marchewką”.
Na ekranie jeden z moich agresorów F‑16 wyłamał się z formacji. Leciał wolno i nisko, leniwie przechylając się na zachód, niczym ranny ptak oddzielony od stada.
To była najstarsza sztuczka w podręczniku. Zdyscyplinowany pilot zignorowałby ją, trzymał się planu misji i utrzymywał przewagę powietrzną. Zdyscyplinowany pilot wiedziałby, że samotny, powolny cel w środowisku wysokiego zagrożenia nigdy nie jest sam.
Ale Mark nie był zdyscyplinowany. Był głodny.
„No to w drogę!” Głos Marka zatrzeszczał w głośnikach, głośny i zniekształcony przez adrenalinę. „Mam namiar na bandytę. Pojedynczy statek, nisko na godzinie dziewiątej. Wygląda na zagubionego.”
„Viper 1, trzymajcie się formacji” – błagał jego skrzydłowy, porucznik Miller, brzmiący na zdenerwowanego. „Mamy cel misji: osłaniać bombowce”.
„Pieprzyć bombowce” – warknął Mark. „Nie pozwolę, żeby ktokolwiek odleciał za darmo. Wchodzę w interakcję”.
Patrzyłem, jak niebieski symbol F‑35 Marka odrywa się od jego grupy. Włączył dopalacze, nurkując w kierunku mojej przynęty. Gonił za chwałą. Myślał o liczbie zestrzeleń, którą mógłby się pochwalić dziś wieczorem w barze. Myślał o naszym ojcu, który niewątpliwie oglądał transmisję telemetryczną z pokładu obserwacyjnego VIP-ów, kiwając głową z aprobatą na agresywne instynkty syna.
Mark nie zauważył pułapki. Nie widział dwóch innych czerwonych F‑16 czających się w cieniu radarów na ścianach kanionu, niewidocznych dla jego czujników, bo był zbyt skupiony na łatwym zestrzeleniu. Leciał na ślepo, kierując się jedynie swoim ego.
„Sarah” – powiedziałam, starając się zachować spokój. „Daj mi ocenę zagrożenia”.
„Wlatuje prosto w symulowaną strefę śmierci SA‑20, szefie” – odpowiedziała Sarah, machając palcami po klawiaturze. „I ma dwóch bandytów zbliżających się do jego szóstej. Zginie w trzydzieści sekund”.
Miałem wybór. Mogłem pozwolić mu teraz umrzeć. Mogłem pozwolić moim pilotom go podpalić, zmieniając jego drogi myśliwiec stealth w cyfrowe konfetti. To byłoby satysfakcjonujące. To by dowiodło, że miałem rację.
Ale to byłoby zbyt łatwe.
Gdyby teraz umarł, szukałby wymówek. Powiedziałby, że jego czujniki się zepsuły, że symulacja została zmanipulowana, albo że po prostu miał pecha. Mój ojciec by go poparł. Pech, synu. Następnym razem cię dorwą.
Nie, nie chciałem, żeby po prostu przegrał. Chciałem, żeby się upokorzył. A do tego potrzebowałem, żeby myślał, że wygrywa. Musiałem rozdmuchać jego ego do takiego poziomu, że kiedy w końcu pęknie, dźwięk rozbije szyby.
Ale wciąż miałem zadanie do wykonania. Byłem obserwatorem bezpieczeństwa i dowódcą misji.
Sięgnęłam do przełącznika na konsoli, który aktywował modulator głosu. Pogłębił on mój głos, pozbawiając go płci i tożsamości, zmieniając mnie w anonimowy głos Boga.
„Viper 1” – nadałem na częstotliwości strażniczej – kanale alarmowym, który wszyscy monitorowali. „Wkraczacie w strefę wysokiego zagrożenia. Wiele sygnałów SAM. Zasadzka bandytów nieuchronna. Przerwać nalot. Wrócić do formacji”.
Zapadła cisza. Przez sekundę myślałem, że posłucha. Pomyślałem, że może, ale tylko może, szkolenie przeważy nad arogancją.
Następnie Mark włączył mikrofon.
„Dowództwo, proszę opuścić kanał. Mam sygnał. Nie potrzebuję jakiegoś papierkowego urzędnika, który będzie mi mówił, jak latać odrzutowcem. Widzę cel. Oddaję strzał.”
Przepychacz papierów.
Obraza zawisła w chłodnym powietrzu reżyserki. Obok mnie Mike zesztywniał. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiedział dokładnie, kim jest ten manipulator. Czekał, aż wybuchnę. Czekał, aż wrzasnę do mikrofonu, aż się ujawnię, aż zmiażdżę Marka tu i teraz.
Nie mrugnąłem. Nie podniosłem głosu. Spojrzałem na ekran. Mark był już głęboko w pułapce. Moi dwaj ukryci agresorzy namierzyli go. Mieli idealne rozwiązanie.
„Rozwiązanie Fox‑2 zdobyte” – zameldował mi do ucha pilot Red Lead. „Mam go na celowniku, Falcon One. Proszę o pozwolenie na zabicie”.
Obserwowałem geometrię na ekranie. Mark ustawiał strzał na wabiku. Był o kilka sekund od zwycięstwa.
„Nie” – powiedziałem. Mój głos był lodowaty. „Wstrzymać ogień. Niech odda strzał. Niech zabije”.
„Ale dlaczego?” – zapytał zdezorientowany Mike. „Złamał zasady. Obraził cię”.
„Jeśli go teraz zabijemy, niczego się nie nauczy” – powiedziałem, wpatrując się w niebieską kropkę Marka. „Musi uwierzyć, że jest nietykalny. Musi uwierzyć we własne fantazje. Pozwólmy mu odnieść małe zwycięstwo. Niech przez piętnaście minut będzie się czuł bogiem. Bo kiedy w końcu strącę go z nieba, chcę, żeby wiedział, że to nie był pech. Chcę, żeby wiedział, że to ja”.
Na ekranie widać, że Mark strzelił.
„Fox-2, Fox-2. Rozwalcie jednego bandytę!” krzyknął triumfalnie.
Samolot-wabik potwierdził trafienie i wyłączył transponder, sygnalizując w ten sposób, że został zniszczony.
Mark wciągnął swój odrzutowiec w strome, pionowe wznoszenie, zwycięski manewr, który spalił cenne paliwo i pozbawił go całej energii. To był ruch nowicjusza. To był popisowy ruch.
„Widzieliście to, chłopaki?” – Mark grzmiał przez radio. „Tak się oczyszcza niebo. Jeden z głowy, zostało trzech”.
Nie miał pojęcia. Nie miał pojęcia, że moi dwaj zabójcy lecieli bezszelestnie zaledwie dwie mile za nim, z radarami w trybie czuwania, śledząc go za pomocą systemów namierzania i wyszukiwania w podczerwieni. Przelatywał przez strefę śmierci trzy razy w ciągu ostatnich sześćdziesięciu sekund. Według wszelkich praw był duchem.
„Wszystkie czerwone jednostki” – rozkazałem cicho. „Zniknijcie. Odłączcie się. Puśćcie go do domu”.
Moi piloci oderwali się od ziemi, znikając z powrotem w cyfrowym szumie. Mark skierował swój odrzutowiec w stronę bazy, nieświadomy, że żyje tylko dlatego, że mu na to pozwoliłem. Myślał, że jest drapieżnikiem. Nie zdawał sobie sprawy, że jest tylko myszą, z którą kot postanowił się jeszcze chwilę pobawić.
„Sarah” – powiedziałem, zdejmując słuchawki. „Zachowaj taśmę. Zachowaj nagranie, na którym odmawia wykonania nakazu bezpieczeństwa. Zachowaj dane telemetryczne pokazujące, że został uwięziony przez trzy różne pociski”.
„Zapisane i zaszyfrowane, szefie” – powiedziała Sarah, a na jej ustach pojawił się mały, znaczący uśmiech.
„Dobrze” – powiedziałem, wstając. „Wyląduje teraz. Wejdzie do tej sali odpraw, jakby był jej właścicielem. Powie tacie, jaki jest wspaniały”.
Spojrzałem na pusty ekran, na którym przed chwilą toczyła się bitwa.
„Niech cieszy się zachodem słońca” – szepnęłam. „Bo jutro przyniosę burzę”.
Trzeci dzień Red Flag nastał z taką przemocą, jaką potrafi wywołać tylko pustynia Nevady. Niebo nie było błękitne. Było sinofioletowe, ciężkie od kurzu i trzasków. Wiatr wył po płycie lotniska z prędkością czterdziestu węzłów, smagając piaskiem hangary niczym śrutem.
Tego ranka, podczas odprawy, oficer ds. bezpieczeństwa wyraził się jasno i wyraźnie.
„Pogoda jest fatalna. Twardy pokład jest podniesiony do dziesięciu tysięcy stóp nad poziomem gruntu. Jeśli zejdziesz poniżej dziesięciu tysięcy stóp, zginiesz. Bez wyjątków.”
Twardy pokład to wyimaginowana podłoga na niebie. Pod tą linią wyobrażamy sobie, że istnieje ziemia. Jest po to, by piloci spragnieni adrenaliny nie rozbijali się o góry w pogoni za zestrzeleniem. Naruszenie twardego pokładu to nie tylko złamanie zasad. To wykroczenie, za które grozi zwolnienie.
Ale Markowi nie zależało na instrukcjach bezpieczeństwa. Zależało mu na tarasie widokowym dla VIP-ów. Wiedział, że nasz ojciec Rhett siedzi tam z kierownictwem, popijając kawę i obserwując transmisję telemetryczną. Mark traktował przestrzeń powietrzną jak swoją osobistą scenę.
A dziś postanowił improwizować.
Siedziałem w klatce, z oczami wlepionymi w główny teleskop. Turbulencje były silne. Nawet tutaj, w bunkrze, czułem napięcie na ekranie. Bloki danych reprezentujące silniki odrzutowe drgały, walcząc z bocznymi wiatrami.
„Viper 1” – usłyszałem głos Marka, napięty, ale pewny siebie. „Mam bandytę na ogonie, robię uniki, lecę pionowo”.
„Odmowa, Viper 1” – zawołał jego skrzydłowy. „Uważaj na wysokość. Jesteśmy blisko ziemi”.
„Mam to. Mam to” – warknął Mark. „Patrz na to”.
Na moim ekranie F‑35 Marka obrócił się do góry dnem. Opuścił nos, nurkując prosto w poszarpane szczyty poligonu. Próbował zgubić Spike’a, jednego z moich najlepszych pilotów Red Air latających F‑16. Spike trzymał się go jak przyklejony, podążając za nim w dół, czekając, aż alarm pokładowy wymusi reset.
„Wysokość, Viper 1” – ostrzegłem na częstotliwości bezpieczeństwa. „Zbliżacie się do twardego pokładu. Wyrównajcie”.
Mark mnie zignorował. Nadal nurkował.
Dziewięć tysięcy stóp.
Osiem tysięcy.
Łamał zasady. Popisywał się przed tatą.
„Idzie na dół” – wyszeptał Mike obok mnie, zaciskając palce na biurku.
„Spike” – nacisnąłem mikrofon. „Odłącz się. On jest szalony. Podnieś się.”
„Zrozumiałem, Falcon One. Odlatuję” – odpowiedział Spike.
Mój pilot Spike postąpił słusznie. Wyrównał skrzydła, żeby wyjść z lotu nurkowego, ale Mark nie podniósł się. Zamiast tego wykonał beczkę z wysokim przeciążeniem – efektowny, desperacki manewr – prosto w tor lotu Spike’a.
Stało się to w mgnieniu oka. Alarmy zbliżeniowe w klatce zawyły. Na ekranie pojawiło się ostrzeżenie o kolizji. Na telemetrii dwie niebieskie i czerwone kropki zlały się w jedną.
„Skręć w prawo, skręć w prawo!” krzyknąłem do mikrofonu, niszcząc własną opanowanie.
W powietrzu Spike zobaczył, jak brzuch F‑35 Marka wypełnia całą kabinę. To była ściana szarego metalu poruszająca się z prędkością sześciuset mil na godzinę. Spike nie myślał; zareagował. Rzucił drążek na bok i szarpnął go do tyłu, wywołując dziewięć G – dziewięć razy większą siłę grawitacji. Jego ciało zostało wciśnięte w fotel, a wzrok zamglił się, gdy jego odrzutowiec zadrżał i gwałtownie potoczył się w dal.
Mark przeleciał zaledwie kilka stóp od kokpitu Spike’a. Turbulencje w śladzie aerodynamicznym jego silnika uderzyły w samolot Spike’a niczym fizyczny młot, wywracając F‑16 do góry nogami.
W pokoju kontrolnym zapadła cisza. Wszyscy czekaliśmy na wybuch. Czekaliśmy na kulę ognia na ekranie.
Wtedy w radiu rozległ się głos Spike’a, zdyszanego i drżącego.
„O rany… Falcon One, nic mi nie jest. Odzyskuję kontrolę. To było… to było za blisko. Wymieniliśmy się farbami.”
Żył, ale był przerażony.
Wypuściłem oddech, który rozdarł mi płuca. Moje ręce drżały. To nie była symulacja. To była śmierć pukająca do drzwi.
Wtedy ciszę przerwał głos Marka.
„Hej, uważaj, gdzie lecisz, idioto!” – krzyknął Mark głosem pełnym adrenaliny i nieuzasadnionej wściekłości. „Przeciąłeś mi drogę. Prawie porysowałeś mój odrzutowiec. Naucz się latać albo uciekaj z mojej przestrzeni powietrznej”.
Nie przepraszał. Nie sprawdzał, co u człowieka, którego prawie zabił. Obwiniał ofiarę. Był wściekły, że bliskie spotkanie Spike’a ze śmiercią zniweczyło jego opanowanie.
To jest właśnie ten moment, który sprawia, że krew zaczyna wrzeć.
Wszyscy spotkaliśmy kogoś takiego jak Mark. Kogoś, kto podpala dom, a potem obwinia cię za dym. To skrajna forma gaslightingu.
Jeśli kiedykolwiek miałeś do czynienia z toksyczną osobą, która nie chce wziąć odpowiedzialności za wyrządzone szkody, proszę, wciśnij teraz ten przycisk „Lubię to”. Pokażmy im, że potrafimy przejrzeć ich kłamstwa. A w komentarzach wpisz „Odpowiedzialność”. Tylko jedno słowo. Żądajmy tego.
Coś we mnie nie pękło. To się umocniło. Siostra, która chciała dać nauczkę młodszemu bratu, zniknęła. Major, która chciała chronić swoich pilotów, przejęła kontrolę.
Zerwałam słuchawki z uszu i rzuciłam je na konsolę. Plastik trzeszczał, ale nie zwracałam na to uwagi. Wstałam, krzesło zgrzytnęło o podłogę. Wszyscy w pokoju zwrócili się w moją stronę. Zobaczyli ogień w moich oczach.
Widzieli sokoła, o którym mój ojciec mówił, że nigdy nie istniał.
Pochyliłem się nad głównym mikrofonem, tym, który nadawał na wszystkich częstotliwościach – niebieskiej, czerwonej i ochronnej.
„Przestań” – powiedziałem. Mój głos był niski, przerażająco spokojny. „Przestań. Przestań”.
Niebo ucichło. Ćwiczenia natychmiast przerwano.
„Do wszystkich samolotów, natychmiast do powrotu” – rozkazałem. „Viper 1, jesteście uziemieni. Wskakujcie na pokład natychmiast”.
„Nie możesz mnie uziemić” – argumentował Mark piskliwym głosem. „Tata patrzy. Miałem kontrolę…”
„No, poruczniku” – przerwałem mu – „albo każę żandarmom czekać przy drabinie, żeby wyciągnąć pana z kokpitu”.
Przerwałem podawanie.
W pokoju panowała grobowa cisza. Mike spojrzał na mnie z mieszaniną strachu i podziwu na twarzy.
„Majorze” – zapytał cicho. „Co robimy jutro, na ostatnim ćwiczeniu?”
Wpatrywałem się w pusty ekran. Mark omal nie zabił jednego z moich ludzi. Udowodnił, że jest niebezpieczny. Nie był po prostu arogancki. Był obciążeniem. A mój ojciec był tam na górze, pewnie mówiąc generałowi, że to wina Spike’a.
Spojrzałem na Sarę.
„Wprowadźcie protokoły bezpieczeństwa na wypadek ostatecznego scenariusza” – powiedziałem.
„Które, proszę pani?”
„Wszystkie” – powiedziałem. „Przygotować Protokół Alfa”.
Sarah sapnęła.
„Protokół Alfa, proszę pani? To aktywuje cały zintegrowany system obrony powietrznej, symulowane stanowiska rakiet przeciwlotniczych, zagłuszanie elektroniczne – scenariusz Złotej Ordy. To niemożliwe do przeżycia. To jest zaprojektowane do pełnowymiarowej symulacji wojny, a nie do ćwiczeń”.
„On chce wojny” – powiedziałem, podnosząc zepsuty zestaw słuchawkowy. „Chce zostać bohaterem. Dobrze”.
Podszedłem do drzwi. Potrzebowałem powietrza. Musiałem się przygotować.
„Jutro” – powiedziałem, patrząc na swój zespół – „nie będziemy uczyć. Jutro niebo się zawali. Aktywujmy wszystko. Chcę, żeby pustynia spłonęła”.
„Tak, proszę pani” – wyszeptał Mike.
Wyszedłem z klatki. Mark myślał, że walczy z siostrą, która chciała jego szacunku.
Mylił się.
Jutro miał lecieć przeciwko Falconowi Jeden. A Falcon Jeden nie miał brata.
Miała tylko zdobycz.
Słońce jeszcze nie wynurzyło się zza horyzontu nad górami Sheep Range, gdy mój telefon zawibrował na konsoli środkowej mojego pickupa. Była godzina 6:00. Powietrze na zewnątrz było chłodne – ten zwodniczy pustynny chłód, zanim upał zamienił asfalt w patelnię.
Wpatrywałem się w ekran. Na wyświetlaczu widniał numer telefonu: Tata.
Podniosłem go, wpatrując się w linię lotu Nellis przez przednią szybę. F‑16 i F‑35 były sylwetkami na tle fioletowego świtu – uśpione bestie czekające na przebudzenie.
„Majorze Wyatt” – odpowiedziałem, starając się zachować profesjonalny ton głosu.
„Julissa” – zagrzmiał głos mojego ojca, ignorując wszelkie uprzejmości. Brzmiał radośnie, pewnie już po drugiej filiżance kawy w hotelu-kasynie. „Za godzinę idę na taras widokowy z generałem Harrisem. Wielki dzień dzisiaj. Ostatni lot”.
„Tak” – powiedziałem, zaciskając mocniej dłoń na kierownicy.
„Mark znów prowadzi.”
„Dokładnie” – powiedział Rhett, zmieniając ton na ten poufny, protekcjonalny, którego używał, gdy chciał przysługi. „Słuchaj, wiem, że wczoraj było burzliwie. Mark powiedział mi o turbulencjach. Powiedział, że ten agresywny pilot mu przeciął drogę. Niebezpieczny lot twojej ekipy, Jules. Musisz ich powstrzymać”.
Prawie się roześmiałem. To był mroczny, gorzki dźwięk, który utkwił mi w gardle. Mark o mało nie zabił człowieka, złamał zakaz bezpieczeństwa na pokładzie i nakrzyczał na przełożonego. A w świecie Rhetta Wyatta to była wina mojego zespołu. Zawsze winny był ktoś inny.
„To właśnie ci powiedział?” – zapytałem.
„Chodzi o to”, wtrącił się Rhett, „że dzisiaj musi być idealnie. Generał ustala ostateczny skład do rozmieszczenia. Chcę, żebyś dopilnował, żeby twój brat dziś zabłysnął. Nie zaskakuj go. Przedstaw mu standardowy scenariusz. Niech dobrze wypromuje się dla dobra rodziny”.
Nie prosił mnie o wykonanie mojej pracy. Prosił mnie o ustawienie gry. Prosił mnie o zdradę mojego uniformu, żeby podbudować swoje ego.
Spojrzałem na czarną torbę lotniczą leżącą na siedzeniu pasażera. W środku był mój kask.
„Nie martw się, tato” – powiedziałem niebezpiecznie spokojnym głosem. „Obiecuję ci. Dzisiaj dam Markowi dokładnie to, na co zasługuje”.
„To moja dziewczyna” – powiedział z ulgą w głosie. Myślał, że się poddaję. Myślał, że znów jestem grzeczną córką. „Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Pójdziemy na kolację później. Steki na mój koszt”.
Rozłączyłem się.
Nie powiedziałem mu, że nie będzie miał ochoty na steki, kiedy skończę.
Wszedłem do obiektu, omijając bałagan z kawą i kierując się prosto do serwerowni. Sarah już tam była, blada. Widziała plan lotu.
„Szefie” – powiedziała, wstając, gdy wszedłem. „Zrobiłam, o co prosiłeś. Uzyskałam dostęp do biblioteki zagrożeń”.
„Pokaż mi” – powiedziałem, pochylając się nad jej ramieniem.
Na ekranie wyświetlał się profil walki elektronicznej z misji tego dnia. Zazwyczaj wyświetlaliśmy proste sygnatury radarowe – MiG-29, Su-27, standardowe zagrożenia.
„Przeprogramowałem zagłuszacze DRFM” – powiedziałem, wskazując na kod. „Nie tylko je dzisiaj zagłuszamy, Sarah. My je oszukujemy”.
Zaprojektowałem protokół widmo. System miał odbierać sygnały radarowe z F‑35 Marka, przechwytywać je, modyfikować i odpalać w jego kierunku. Jego luneta miała pokazywać czterech wrogich bandytów otaczających go, namierzających go i prowokujących. Ale kiedy odwracał głowę, niebo było puste. A kiedy się odprężał, prawdziwi bandyci atakowali z jego martwego pola.
„To… to jest złe, Majorze” – wyszeptała Sarah. Ale w jej głosie słychać było podziw. „On ufa swoim czujnikom bardziej niż oczom. To go zabije”.
„W tym rzecz” – powiedziałem. „On myśli, że maszyna robi z niego pilota. Dzisiaj maszyna kłamie”.
Zostawiłem Sarę i pomaszerowałem do szatni. W powietrzu unosił się zapach stęchłego potu, pasty do butów i nomeksu. Mój zespół już tam był. Czterech najlepszych pilotów Sił Powietrznych, z naszywkami z czerwoną gwiazdą eskadry agresorów.
Spike siedział na ławce i sznurował buty. Spojrzał w górę, kiedy wszedłem. Na szyi miał siniak od przeciążenia, które wczoraj niemal go dotknęło.
W pokoju zapadła cisza.
„Słuchajcie” – powiedziałem, stojąc na środku sali. „Dzisiaj jest Protokół Alfa. Ale mam konkretne zasady walki dla prowadzącego niebieskiego myśliwca, Vipera 1”.
Piloci wymienili spojrzenia. Nienawidzili Marka. Pragnęli krwi.
„Nie zabijemy go szybko” – rozkazałem. „Jeśli go namierzysz, nie strzelaj od razu. Chcę, żebyś najpierw oderwał jego skrzydłowych. Zdejmij ich jednego po drugim. Zmusił go, żeby patrzył, jak jego drużyna ginie. Odizoluj go”.
„Zostawimy go tam w spokoju” – powiedział Spike, uśmiechając się ponuro.
„Dokładnie” – skinąłem głową. „Chcę, żeby utknął na środku pustyni, otoczony czterema bandytami. Chcę, żeby poczuł panikę. Chcę, żeby zrozumiał, że bez drużyny jest nikim”.
„A kto oddaje śmiertelny strzał, szefie?” zapytał Spike. „Chcesz, żebym go dobił?”
Pokręciłem głową. Podszedłem do mojej szafki, tej, której nie otwierałem od trzech lat. Przekręciłem zamek szyfrowy. Kłak, kłak, kłak.
„Nie” – powiedziałem, otwierając metalowe drzwi. „Ty tylko zaganiaj owce. Wilk dziś będzie jadł”.
W szafce wisiał mój kombinezon przeciwprzeciążeniowy. Był oliwkowo-szary, ciężki, z zamkami błyskawicznymi i poduszkami powietrznymi, które miały ściskać nogi i utrzymywać krew w mózgu podczas manewrów w warunkach dużego przeciążenia. Obok niego stał hełm z wizjerem ciemnym i porysowanym od tysiąca godzin treningu bojowego.
Zdjąłem kurtkę munduru służbowego. Rozpiąłem koszulę. Wszedłem w kombinezon przeciwprzeciążeniowy, a znajomy dźwięk ciężkich zamków zamykających się wokół moich nóg. Miałem wrażenie, jakbym zakładał zbroję. Zacisnąłem rzepy w talii. Wciągnąłem buty bojowe, zawiązując sznurówki na tyle mocno, by odciąć krążenie.
Przez ostatnie dwa tygodnie byłam głosem w ich uchu. Byłam „przekładaczką papierów”, z której kpił mój brat. Byłam niewidzialną córką siedzącą w ciemności.
Niedzisiejszy.
Chwyciłem torbę z hełmem i odwróciłem się do mojego zespołu. Wpatrywali się we mnie. Nigdy nie widzieli, jak się zakładam. Znali mnie jako stratega, architekta. Zapomnieli, że zanim zostałem dowódcą, byłem zabójcą w kokpicie.
„Chodźmy” powiedziałem.
Otworzyłem ciężkie stalowe drzwi i wyszedłem na pokład samolotu. Natychmiast uderzyło mnie gorąco – ściana suchego, zakurzonego powietrza. Dźwięk był ogłuszający – wycie pomocniczych agregatów napędowych, ryk obracających się silników odrzutowych, zapach spalonego paliwa.
I oto był. Mój odrzutowiec. F‑16C Block 30, ale nie był pomalowany na standardowy szary kolor Sił Powietrznych. Był pomalowany w schemacie Wraith – czarny i ciemnoniebieski kamuflaż odłamkowy, mający naśladować rosyjski Su‑57. Wyglądał agresywnie. Wyglądał groźnie.
Obszedłem samolot dookoła, przesuwając dłonią po zimnym metalu klapy natarcia. Sprawdziłem podwozie. Sprawdziłem pociski – bezwładne pociski treningowe, ale komputer zarejestrował je jako prawdziwe trafienia.
Wspiąłem się po drabince. Kokpit był ciasny, cuchnął starym potem i awioniką. Zapiąłem się, podłączyłem wąż tlenowy i kabel komunikacyjny. Opuściłem osłonę kabiny. Świat na zewnątrz stał się stłumiony, odległy.
„Ziemia, tu Falcon One” – powiedziałem do maski. Mój głos brzmiał inaczej w zamkniętej przestrzeni. Brzmiał jak osąd. „Sprawdzian radia”.
„Głośno i wyraźnie, Falcon One” – odpowiedziała wieża. „Masz zgodę na uruchomienie silnika”.
Przestawiłem przełączniki. Silnik za mną zawył, a potem ryknął i ożył. Tygrys się budzi. Cały kadłub zawibrował, wstrząsając moimi kośćmi.
Spojrzałem na wieżę widokową w oddali. Wiedziałem, że mój ojciec jest tam na górze, spodziewając się zobaczyć triumf syna.
Wcisnąłem gaz do dechy. Czarny odrzutowiec szarpnął na pas kołowania. Mark już tam był, czekając na niebie.
Myślał, że jest głównym bohaterem tego filmu. Nie zdawał sobie sprawy, że reżyser właśnie wszedł na plan.
„Lot Sokoła” – rozkazałem. „Zgłoszenie. Dwa”.
“Dwa.”
“Trzy.”
„Cztery.”
„Falcon One leci” – powiedziałem. „Chodźmy na polowanie”.
Powietrze na wysokości dwudziestu tysięcy stóp było rozrzedzone i zimne, ale w kokpicie Vipera 1 Mark Wyatt pocił się przez swój kombinezon lotniczy.
„Viper 2, wsparcie. Mam czterech bandytów na nosie. Potrzebuję osłony!” – krzyknął Mark do maski tlenowej.
W odpowiedzi usłyszał syk elektryczności statycznej.
„Viper 2 nie działa, prowadzę. Zostałem ochlapany pięć minut temu.”
„Viper 3, gdzie jesteś?”
„Nie żyjesz, Viper 1. Wyłapali nas, gdy goniłeś za tym widmowym echem”.
Mark był sam.


Yo Make również polubił
Zapomniana, ale niezrównanie smaczna sałatka – Prostota, która zachwyca i nie potrzebuje majonezu!
Nie zrezygnuję ze swojego dziedzictwa tylko dlatego, że nie byłam „idealną córką”
Dobrze wiedzieć!
5 cichych sygnałów, które mogą świadczyć o jej uszkodzeniu