W każdy poniedziałek, środę i piątek podjeżdżał jakiś nowy prywatny trener w kurtce rozgrzewkowej z Major League w podniesionym Silverado – 300 dolarów za godzinę, gotówką, bez paragonu . Weekendy nie były już weekendami; stały się nocnymi lotami do Jupiter , Fort Myers , Phoenix , Cary – gdziekolwiek w danym miesiącu odbywały się najlepsze turnieje koszykówki podróżnej. Dylan latał pierwszą klasą, gdy miał dwanaście lat. Ja nadal jeździłem autobusem RTD do college’u społecznościowego.
Sam płaciłem za swoje książki, własne jedzenie, wszystko. Podczas gdy Dylan co sześć tygodni dostawał buty do butów na zamówienie, ja pracowałem na nocnych zmianach jako sprzątacz w parku biurowym przy Belleview , a potem przychodziłem o 6:00 rano do Einstein Bros. na Pearl Street , żeby zebrać wystarczająco dużo punktów, żeby przenieść się na Uniwersytet Kolorado w Boulder . Moim pokojem była niedokończona piwnica – ściany z pustaków, jedna goła żarówka, futon znaleziony na Craigslist – i nieustanna ścieżka dźwiękowa piłek baseballowych uderzających o bramkę nad moją głową aż do północy. Niektórymi nocami liczyłem głuche odgłosy zamiast owiec.
137.
138.
Aż w końcu zgasło światło.
Mama trzymała na lodówce wielką tablicę suchościeralną z zaznaczonym na czerwono całym rokiem Dylana: Mistrzostwa Świata WWBA w lipcu , Mistrzostwa Krajowe Perfect Game w czerwcu , Numery kierunkowe w sierpniu . Mój grafik pracy nie zapełnił ani jednego pola. Kiedy dostałem się do Boulder dzięki częściowemu stypendium, tata oderwał wzrok od telefonu na tyle długo, żeby powiedzieć: „Super – to znaczy, że szybciej stąd wyjdziesz”.
Nie przyszli na moją ceremonię ukończenia szkoły. Dylan miał w ten weekend występ w Georgii. Mama wysłała mi SMS-a z emoji baseballu i niczym więcej.
W wieku dwudziestu sześciu lat w końcu dostałem prawdziwą pracę w agencji reklamowej w LoDo (dolne centrum Denver), zarabiając wystarczająco dużo, żeby wynająć 37-metrowe studio niedaleko Colfax . Nadal co miesiąc wysyłałem pieniądze do domu, bo składki na mecze piłki nożnej znowu wzrosły, albo nowy radar kosztował dwa tysiące, albo drużyna potrzebowała nowych strojów z numerem Dylana wyszytym na plecach trójwymiarowym napisem. Powtarzałem sobie, że to tylko tymczasowe. Jak tylko zobaczę guzek na szyi i upewnię się, że wszystko jest w porządku, przestanę. W końcu postawię granicę.
Guzek pojawił się tuż po moich 26. urodzinach, twardy jak marmur pod moją szczęką. Lekarz rodzinny w Littleton wyczuł go, zmarszczył brwi i skierował mnie prosto do laryngologa . Laryngolog skierował mnie na onkologię .
Każdy specjalista w zasięgu dojazdu samochodem miał listy oczekujących ciągnące się od sześciu do dziesięciu miesięcy. Skorzystałem z pierwszej lepszej okazji – z dziewięciomiesięcznym wyprzedzeniem . Zaznaczyłem to w kalendarzu w telefonie na czerwono, jedyne czerwone coś, co kiedykolwiek mnie dotyczyło. I czekałem. Czekałem, aż guz narastał. Czekałem, aż mój głos łamał się przy niektórych słowach. Czekałem, aż szybka piłka Dylana wzrosła z 92 do 96 , a portale rekrutacyjne zaczęły nazywać go „ pokoleniowym ramieniem” .
Nikt w tym domu nigdy nie pytał, jak się czuję. Mama dzwoniła tylko wtedy, gdy autokar potrzebował kolejnej wypłaty. Tata pisał tylko wtedy, gdy Dylan potrzebował podwózki na lotnisko, bo przejazdy współdzielone były „zbyt wolne”. Ciągle przelewałam pieniądze, ciągle pojawiałam się z Gatorade i pestkami słonecznika, ciągle udawałam, że nie zauważam, jak moje naszyjniki przestały leżeć płasko. Powtarzałam sobie, że kiedy nadejdzie termin wizyty, wszystko się zmieni. W końcu będę dla kogoś ważna, nawet jeśli będzie to tylko lekarz.
Spotkanie wypadło dokładnie w tę samą sobotę, w którą Dylan musiał być na lotnisku w Denver o 8:00 rano , aby odbyć prywatny lot czarterowy na największą galę w swoim życiu. I po raz pierwszy od dwudziestu siedmiu lat zdałem sobie sprawę, że nie jestem już cieniem.
W sobotni poranek Dylan zbiegł po schodach, jakby cały dom był jego prywatną kryjówką. Miał na sobie podróżną bluzę z kapturem Perfect Game – tę z wielkim numerem wyszytym na plecach – i bujał się z torbą podróżną, a z AirPodsów leciała najgorsza playlista, na której miał obsesję w tym tygodniu. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko warknął w stronę kuchni.
„Landry. Keys. Wylatujemy za dwadzieścia pięć. Lot o dziesiątej.”
Oparłam się o wyspę, ściskając w dłoniach pierwszą gorącą kawę, której spróbowałam w spokoju od wieków. Mój telefon leżał obok mnie, a ekran świecił przypomnieniem, dla którego tak długo czekałam: UCHealth Anschutz Oncology — dr Sarah Mitchell, 11:30. Nie przekładaj wizyty.
Wziąłem powolny łyk. „Nie będę cię wiózł. Mam spotkanie”.
Zatrzymał się w połowie salonu i wyciągnął jednego AirPoda. „Jakie spotkanie?”
„Specjalista. Guzek na szyi. Ten, na który czekałem dziewięć miesięcy.”
On się roześmiał, jakbym opowiedział najsłabszy dowcip świata. „Mówisz serio? Zadzwoń do nich i ruszaj. To jest Perfect Game National , Landry. Każda drużyna MLB wysyła skautów. Nie zmarnuję szansy, bo masz jakąś przypadkową wizytę u lekarza”.
„To nie przypadek. Robią biopsję. To może być rak”.
Przewrócił oczami tak gwałtownie, że cała głowa mu się zakręciła. „Dramaturgujesz. Masz to od lat i dobrze ci idzie. Odwołaj to”.
„Nie”. Spokojnie. Beznamiętnie. Ostatecznie.
Atmosfera w pokoju natychmiast się zmieniła. Upuścił torbę, zrobił trzy kroki w moją stronę, aż stanęliśmy twarzą w twarz, i zniżył głos do tego okropnego szeptu, który zachowuje dla ludzi, którzy ośmielają się mu powiedzieć „nie”.
„Weź kluczyki. Wsiadaj do samochodu. Zawieź mnie na lotnisko. Już.”
„Nie zrobię tego.”
Jego dłoń poruszała się szybciej, niż mogłem to pojąć – otwarta dłoń, z pełną mocą – uderzając mnie po lewej stronie twarzy niczym szybka piłka z pierwszej ligi. Uderzenie obróciło mnie. Biodrem uderzyłem w ostry róg wyspy kuchennej. Kawa rozlała się po blacie, a ja upadłem z całej siły na dywan w salonie. Dzwoniło mi w uszach. Przed oczami pojawiły się białe smugi.
Mama i tata już tam stali. Weszli, kiedy się kłóciliśmy, i nie wydali ani jednego dźwięku.


Yo Make również polubił
Rozpaczliwy telefon mojej córki rozległ się podczas burzy: „Mamo… marznę… proszę, pomóż mi… pomóż mojemu dziecku”. „Gdzie jesteś?” błagałam. „Daniel zostawił mnie na przystanku autobusowym… ten ból…”, po czym w słuchawce rozległ się przeraźliwy krzyk…
Dlaczego warto wyłączyć Wi-Fi w telefonie, gdy wychodzisz z domu?
Domowe włoskie maritozzi
Jak naturalnie wyczyścić pralkę: szybkie i tanie metody