W wieku piętnastu lat próbowałam uciec. Udało mi się dotrzeć na dworzec autobusowy, zanim mnie złapali. Potem zamontowali zamki w drzwiach naszych sypialni, które można było otworzyć tylko z zewnątrz. Zamontowali kamery w każdym pokoju i kazali nam meldować się co godzinę. Jeśli któreś z nas za długo siedziało w łazience, mama waliła w drzwi, krzycząc, że musimy być bardziej samodzielne. Zabrali nas wszystkich ze szkoły i zaczęli uczyć w domu, żeby nikt nie mógł nas zepsuć ideałami inności. Czułam się, jakbym tonęła w jednolitości, jakbym nie wiedziała, gdzie jestem ani gdzie zaczynają się moje siostry.
Wtedy znaleźli lekarza, który stracił prawo wykonywania zawodu w Stanach Zjednoczonych, ale nadal praktykował w Meksyku. Zbadał nas jak bydło, biorąc pomiary i mówiąc o „naprawieniu” nas. Zamierzał spiłować kości policzkowe Hazel, poszerzyć nos Ruby, poprawić nos Violet i przyszyć mi uszy, żeby pasowały do Ruby. Zamierzał nawet zmienić linię włosów i kształt ust, żeby były idealnie identyczne. Moi rodzice zapłacili mu z góry 20 000 dolarów i zaplanowali wszystko na dwa tygodnie po moich szesnastych urodzinach.
Tydzień przed naszym wyjazdem do Meksyku Violet próbowała popełnić samobójstwo, połykając butelkę tabletek nasennych. Przeżyła, ale szpital kwestionował blizny na jej klatce piersiowej, będące śladem wieloletnich bandaży. Nasi rodzice skłamali, mówiąc, że sama je sobie zadała z powodu problemów z postrzeganiem własnego ciała. Wykorzystali to jako dowód na to, że potrzebujemy operacji, aby być szczęśliwymi. Przesunęli termin operacji o trzy dni, zanim opieka społeczna zdążyła w ogóle zbadać sprawę. Mama spakowała się, a tata wygłosił nam wykład, tłumacząc, że egoizm Violet to po prostu strach przed perfekcją. Powiedzieli już wszystkim, że jedziemy do specjalnego obozu. Autobus na lotnisko miał przyjechać o 4:00 rano.
Tej nocy kazali nam wziąć tabletki nasenne, żebyśmy nie uciekli. Udawałem, że połykam swoją, ale wyplułem ją, gdy tylko mama odwróciła wzrok. Nie spałem, słuchając oddechu sióstr, wiedząc, że za dwanaście godzin czeka nas operacja. Mama pokazała nam ostateczny plan, który zawierał rzeczy, o których wcześniej nie wspominała, takie jak usunięcie żeber, aby nasze tułowia były identyczne, oraz modyfikacja strun głosowych, aby nasze głosy na stałe zrównały się z naszymi.
O 3:45 nad ranem przyjechał van. Wynieśli moje odurzone siostry, jedną po drugiej, a ja udawałam, że śpię. Tata mnie podniósł, a ja leżałam nieruchomo, czekając na ucieczkę, gdy tylko znajdę się na zewnątrz. Serce waliło mi tak mocno, że byłam pewna, że je usłyszy. Ale gdy tylko dotarł do vana, poczułam ostre ukłucie w karku. Mama była tam ze strzykawką w dłoni, uśmiechając się. „Naprawdę myślałeś, że będziemy polegać tylko na tabletkach?” zapytała, gdy mój wzrok się rozmazał. „Planowaliśmy to od lat”. Leki szybko zadziałały, a moje ciało całkowicie zwiotczało, gdy posadzili mnie obok sióstr. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był znak lotniska, gdy skręcałyśmy na autostradę, wiedząc, że żadna z nas nie obudzi się po tych operacjach czując się sobą.
Tyle że leki nie zwaliły mnie całkowicie z nóg. Moje ciało rozluźniło się, tak jak mama miała nadzieję, ale mózg pozostał na tyle rozbudzony, że zrozumiałem, co się dzieje. Trzymałem oczy prawie zamknięte, tylko lekko otwarte, żeby dostrzec błyski świateł na desce rozdzielczej i mroczną drogę. Mama, siedząca obok mnie, powtarzała na głos ich historię, ćwicząc, jak wytłumaczyć personelowi lotniska, że jedziemy na specjalny obóz artystyczny w Meksyku. Tata dwa razy poprawiał ją w mieście docelowym, a ona zbeształa go za błąd, bo jeden błąd w szczegółach mógł wszystko zepsuć.
Moje siostry oddychały obok mnie powoli i ciężko, kompletnie nieprzytomne od tabletek, które zażyły. W furgonetce unosił się zapach waniliowego odświeżacza powietrza, którego mama zawsze używała, i chemicznego zapachu farby do włosów, którą nałożyłyśmy dwa dni wcześniej. Liczyłam znaki wyjścia, starając się skupić i nie dać się ponieść efektom leków. Zjazd 7, zjazd 9, zjazd 11. Serce waliło mi tak mocno, że bałam się, że usłyszą je w ciszy furgonetki. Tata wjechał na rampę zjazdową lotniska, a duży niebieski znak z symbolem samolotu błysnął w naszych reflektorach. To było to. To działo się naprawdę, chyba że ktoś na lotnisku zauważyłby, że coś jest nie tak z czwórką niczego nieświadomych nastolatek.
Tata zaparkował na pasie postojowym, gdzie wszyscy inni poranni podróżni wyładowywali swoje bagaże. Wysiadł z vana, otworzył przesuwane drzwi i do środka wpadł podmuch zimnego powietrza, który sprawił, że zadrżałam, ale zmusiłam się do pozostania w bezruchu. Zdjął wózek bagażowy z pobliskiej półki i pchnął go w moją stronę. Poczułam jego dłonie pod ramionami, gdy mnie podniósł i posadził na metalowym wózku, z głową przechyloną na bok. Usiadł obok mnie Violet, potem Ruby, a potem Hazel, pakując nas jak ładunek, a nie ludzi. Przyjechała mama i zajęła się naszymi pasującymi do siebie różowymi bluzami z kapturem, zapinając moją i wygładzając włosy Hazel. Pociągnęła rękaw Ruby, żeby idealnie pasował do pozostałych, mamrocząc, że musimy wyglądać jak najlepiej, nawet teraz.
Przez półprzymknięte powieki dostrzegałem innych ludzi mijających nas z walizkami na kółkach. Kobieta w garniturze długo się na nas gapiła, wyglądając na zakłopotaną. Mężczyzna z dwójką dzieci zwolnił, żeby na nas spojrzeć, po czym wszyscy ruszyli dalej, ciągnąc swoje torby w stronę drzwi terminalu. Nikt się nie zatrzymał. Nikt nie zadawał pytań. Po prostu odwracali wzrok, jakby byli powodem wstydu, którego woleliby uniknąć.
Mama przepchnęła wózek przez automatyczne drzwi terminalu, a ostre światło jarzeniówek uderzało w moje zamknięte powieki niczym ostrza. Nagła jasność sprawiła, że się rozpłakałam, ale nie mogłam otrzeć łez. Słyszałam echo komunikatów rozbrzmiewających pod wysokimi sufitami: coś o pozostawionym bagażu i alarmach bezpieczeństwa. Koła wózka skrzypiały na lśniącej podłodze. Tata szedł obok nas, niosąc nasze cztery paszporty i teczkę ze wszystkimi dokumentami do Meksyku. Przy każdym pchnięciu wózka lekko kiwałam głową i musiałam się skupić na utrzymaniu rozluźnionego ciała i równomiernego oddechu.
Terminal był prawie pusty o tak wczesnej porze. Tylko kilku zmęczonych podróżnych, rozproszonych tu i ówdzie. Mijaliśmy kawiarnię, która jeszcze nie została otwarta, i zamknięty sklepik z pamiątkami z opuszczoną metalową żaluzją. Oświetlenie sufitowe było tak jasne, że raziło nawet przez powieki. Buty mamy stukały o podłogę w szybkim rytmie, zdradzającym jej zdenerwowanie. Popchnęła wózek szybciej, kierując się w stronę międzynarodowych stanowisk odprawy na drugim końcu terminala.
Agentka linii lotniczych podniosła wzrok znad ekranu komputera, gdy się zbliżaliśmy. Zobaczyłem ją kątem oka. Kobieta po trzydziestce, z włosami spiętymi w kok. Spojrzała na ekran, potem na nas, a potem znowu na ekran. Zmarszczyła brwi i lekko przechyliła głowę. Wpisała coś na klawiaturze, a jej grymas jeszcze się pogłębił. Sięgnęła po telefon i wykonała szybki telefon. Minutę później pojawił się kolejny agent w kamizelce przełożonego. Rozmawiali cicho, obserwując nas, a przełożony wskazał na coś na ekranie. Pierwszy agent skinął głową i gestem zaprosił nas do wózka.


Yo Make również polubił
2 w nocy, moja córka zapukała do drzwi – jej mąż wyczyścił konto i uciekł z kochanką, ja
CIASTO Z ŻÓŁWIEM TEKSASSKIM
Rodzina jej męża zmusza ją do publicznego rozebrania się, żeby ją upokorzyć — aż do czasu, gdy przychodzą jej dwaj bracia-miliarderzy i…
Nikt nie przyszedł na mój ślub, moja rodzina była na przyjęciu zaręczynowym mojej siostry. Ale kiedy wychodziłam z sali, ktoś poklepał mnie po ramieniu i wręczył pudełko, które zmieniło wszystko.