Reakcja nie była taka, jakiej się spodziewałem. Wszedł do kuchni, jego wzrok padł na trufle. Jego twarz, już blada z powodu zmęczenia po całym dniu, pobladła jeszcze bardziej. Przez ułamek sekundy wyglądał niemal jak zwierzę złapane w pułapkę. Wyraz czystej, nieskażonej paniki.
„Ja… ja nie mogę, Claro” – wyjąkał, cofając się. „Właśnie dostałem telefon z restauracji. Nagły wypadek z dostawcą. Muszę iść”. Uciekł z kuchni, zostawiając mnie samą z moimi drogimi, odrzuconymi składnikami i przytłaczającym poczuciem porażki.
Jego sekretne zachowania zaczęły się kumulować, każde z nich było cegłą w murze, który budował między nami. Stał się niezwykle, wręcz boleśnie wrażliwy na zapachy. Nie mogłam już używać moich ulubionych perfum; wzdrygał się, gdy podchodziłam za blisko. Po długiej zmianie w restauracji często zastawałam go w łazience, płuczącego gardło ciepłą, słoną wodą, z twarzą wykrzywioną bólem.
A on, najsłynniejszy szef kuchni w mieście, odmawiał jedzenia na mieście. Nigdy. „Jestem po prostu zbyt zmęczony jedzeniem, Claro” – mawiał. „Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę w wolny wieczór, jest siedzenie w kolejnej restauracji”.
Mój umysł, rozpaczliwie próbując znaleźć jakiś wzór w bólu, zaczął gromadzić wskazówki: Odrzucenie mojego gotowania. Sekretne telefony. Ciągła, męcząca odległość. Nagła, paniczna ucieczka od trufli. Sposób, w jaki zdawał się ożywać tylko wtedy, gdy był w swojej restauracji, występując przed personelem i uwielbiającymi go klientami.
Wniosek był równie prosty, co druzgocący. Był zakochany w swojej pracy. A może w kimś z pracy. Oddawał restauracji całą swoją pasję, kreatywność i energię, a kiedy wrócił do domu, do mnie, nic nie zostało. Nie byłam jego żoną. Byłam jego komorą dekompresyjną. Nie dostawałam prawdziwego Juliana. Dostawałam pustą, wyczerpaną skorupę, którą po sobie zostawił. Mdłe jedzenie na naszych talerzach nie było kwestią wyboru; było metaforą naszego małżeństwa.
Punkt krytyczny nadszedł, jak to często bywa, w rocznicę. Naszej piątej. Spędziłam ten dzień w stanie kruchej, pełnej nadziei iluzji. Powtarzałam sobie, że dzisiaj będzie pamiętał. Dzisiaj się postara. Kupiłam nową sukienkę, otworzyłam butelkę drogiego wina, które zaoszczędziliśmy z podróży poślubnej i czekałam.
Wrócił do domu późno, grubo po 22:00. Restauracja, jak zawsze, go zatrzymała. Patrzyłam, jak wlókł się do kuchni, zgarbiony, z twarzą szarą jak maska wyczerpania. Nie pocałował mnie. Nawet nie zauważył sukienki. Po prostu otworzył spiżarnię, wyciągnął pudełko instant ramenu i zaczął gotować wodę w czajniku.
Ramen instant. W naszą rocznicę.
Coś we mnie, coś, co starannie trzymałem w kupie przez miesiące, w końcu pękło. Nie był to głośny, dramatyczny przełom, ale cichy, śmiertelny trzask.
„Nie mogę już tego robić” – wyszeptałam.
Odwrócił się, trzymając czajnik w dłoni, z wyrazem konsternacji na twarzy. „Co? Czego nie mogę zrobić? To był długi dzień, Claro…”
„Nie” – powiedziałam, a mój głos nabrał siły, o której istnieniu nie wiedziałam. Łzy spływały mi po twarzy, gorące łzy rozczarowania wartego tysiąc obiadów. „Nie mogę tak żyć. Nie mogę być taka… niczym dla ciebie”.
„O czym ty mówisz? Jesteś dla mnie wszystkim.”
„Nie, nie jestem!” – krzyczałam teraz, słowa wyrywały mi się z gardła, podsycane latami tłumionego bólu. „Restauracja jest dla ciebie wszystkim! Twoje „symfonie” są dla nich! Twoja pasja jest dla nich! Co dostanę, Julian? Co mi zostanie? Gotowanego kurczaka? Brokuły na parze? A w naszą rocznicę przyniesiesz mi makaron instant?” Byłam histeryczna, ale nie obchodziło mnie to. „Nie kochasz mnie. Jesteś po prostu… pusty. Wracasz do domu i nie możesz nawet wytrzymać w tym samym pokoju co ja, nie możesz nawet ze mną jeść!”
Wpatrywał się we mnie z nieodgadnioną miną. „Nie chodzi o ciebie, Claro…”
„To najgorsze!” – szlochałem. „W ogóle nie chodzi o mnie! Nie jestem nawet czynnikiem. Nie spróbujesz nawet mojego jedzenia. Nie możesz nawet spróbować posiłku z żoną!”
Jego twarz, która dotąd była maską znużenia i obojętności, nagle się skrzywiła. Wzdrygnął się, jakbym go uderzył. Czajnik w jego dłoni zadrżał, gdy go odstawił. Oparł się o blat, całe jego ciało drżało.
„Właśnie o to chodzi, prawda?” – wyszeptał zduszonym i łamiącym się głosem. „Masz rację. Nie czuję smaku twojego jedzenia. Nie czuję smaku posiłku z tobą”. Spojrzał na mnie, a jego oczy były przenikliwe od bólu, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam, przerażającej, bezdennej agonii.
„Bo już prawie nic nie czuję” – wyznał, a słowa wyrwały mu się z gardła. „Nie bez poczucia ataku”.
Przestałam płakać. Szloch uwiązł mi w gardle. „O czym… o czym ty mówisz?”
„Mam zaburzenia sensoryczne, Claro” – powiedział łamiącym się głosem. „To się nazywa hipergeuzja. Zaczęło się jakieś dwa lata temu, po tej ciężkiej grypie. Z miesiąca na miesiąc jest gorzej. Mój zmysł smaku… nie jest wyostrzony. Jest zepsuty. Wzmocniony sto razy. To, co ty nazywasz „smakiem”, odbieram jako brutalny, przytłaczający atak”.


Yo Make również polubił
Galaretka z Mlecznej Czekolady Kokosowej
Cicha siła weterana i lojalność jego syna: historia z restauracji, która poruszyła serca wszystkich
Oto pięć nietypowych objawów wysokiego poziomu cukru we krwi, na które należy zwrócić uwagę w przypadku stóp.
Ciasto czekoladowe bez pieczenia