Żyrandol rzucał tysiące maleńkich słońc na jadalnię – takie światło, które sprawia, że kryształ dzwoni jak dzwonek w dotyku. Usiadłam na brzegu aksamitnego krzesła i starałam się nie oddychać zbyt ciężko. Serwetki były złożone w łabędzie. Widelce maszerowały w szyku. Gdzieś pod lawendowym lakierem i truflowym olejkiem czułam najlżejszy zapach wosku do podłóg – zapach nowego domu, zapach nowych pieniędzy. Nowe życie mojego syna pachniało jak katalog mebli.
„Importowane” – powtórzyła Tiffany, jakby to był amulet otwierający drzwi. Importowany ser. Importowana oliwa z oliwek. Importowane powietrze, o ile mi wiadomo. Przepłynęła obok mnie w srebrnej sukience, która mocno wrzynała się w jej żebra i lśniła jak ostry lód. Miała twarz, która żyła dla odbitego światła – ekrany telefonów, żyrandole, sala pełna obserwujących ją ludzi. Uśmiechała się ustami, nie oczami. Znasz ten typ.
Kiedyś myślałem, że duży, piękny dom zmiękczy człowieka. Okazuje się, że niektórzy wbudowują krawędzie bezpośrednio w listwę przysufitową.
„Mamo” – mruknął mój syn, opierając się o moje krzesło, żeby postawić na nim mały talerzyk pokryty pokrojonymi pieczarkami. Jego głos brzmiał ostrożnym, stonowanym tonem dyrektora banku. Całe życie znałam go z zadrapań na butach i dzikiego zbiegu w dół. Dziś wieczorem był cichy. „Wszystko w porządku?”
„Oczywiście” – powiedziałem. „O co chodzi?”
„Rizotto truflowe.”
„Myślałem, że trufle to czekolada.”
Uśmiechnął się bez zębów. „Inny rodzaj”.
Wokół nas przyjaciele Tiffany rozmawiali o Aspen, jakby to była alejka w supermarkecie. Portfele akcji obracały się wokół stołu. Ktoś powiedział „carry interest”, jakby to był kwiat. Rozmowy narastały i opadały jak fala, do której nie należałam. Tęskniłam za dźwiękiem patelni, trzaskiem drzwi z moskitierą, za śmiechem wypełniającym kuchnię tak, że muzyka nie jest potrzebna.
Tiffany uniosła butelkę wina z etykietą, która wyglądała jak kaligrafia. „Z małej winnicy nad Loarą” – oznajmiła. „Prywatna kolekcja. Bardzo wyjątkowa”.
Wziąłem łyk. Smakowało jak wino. Chłodne, trochę trawiaste, trochę jak zapach ganku po deszczu. „Miłe” – powiedziałem i naprawdę tak myślałem. Starałem się. Bóg jeden wie, jak bardzo się starałem.
A potem popełniłem błąd. Nie błąd końca świata, tylko taki, który w najmniej odpowiednim momencie wywraca wszystko do góry nogami. Skinąłem głową w stronę butelki. „Chyba widziałem to w Costco w zeszłym tygodniu. Mieli jedną z tych ekspozycji – tydzień francuski – a może to był tydzień włoski, ricotta w koszykach i cała reszta”.


Yo Make również polubił
Ciasto z borówkami
SMAŻONE PĄCZKI
W metrze młoda matka spotkała się z krytyką — dopóki młody nieznajomy nie okazał jej dobroci
Podczas rozwodu mój mąż zażądał, żebym oddała wszystko, co kiedykolwiek podarował mnie i dzieciom — tydzień później przed jego drzwiami pojawiły się pudła… a to, co było w środku, odebrało mu mowę.