MÓJ SYN NAPISAŁ MI SMS-A, ŻEBYM NIE PRZYCHODZIŁ NA ŚWIĘTA. NIE POSŁUCHAŁEM. TEJ NOCY ZNALAZŁEM GO PRZYKRĘCONEGO ŁAŃCUCHEM W JEGO WŁASNEJ SZOPCE — A TO, CO ZROBIŁEM PÓŹNIEJ, STAŁO SIĘ LEGENDĄ ZEMSTY OJCA. – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

MÓJ SYN NAPISAŁ MI SMS-A, ŻEBYM NIE PRZYCHODZIŁ NA ŚWIĘTA. NIE POSŁUCHAŁEM. TEJ NOCY ZNALAZŁEM GO PRZYKRĘCONEGO ŁAŃCUCHEM W JEGO WŁASNEJ SZOPCE — A TO, CO ZROBIŁEM PÓŹNIEJ, STAŁO SIĘ LEGENDĄ ZEMSTY OJCA.

Jasne, w wiadomości napisano, że jadą do Miami, ale po co ta tajemnica? Czemu głos mojej synowej tak drżał? A muzyka – ta cholerna muzyka – nie dawała mi spokoju.

Zamknąłem oczy i w ciszy modliłem się do Boga.

Panie, proszę, chroń mojego syna. Jeśli wszystko z nim w porządku, ofiaruję Ci resztę życia w pokucie. Ale jeśli ktoś odważy się dotknąć choćby jednego włosa na jego głowie, wybacz mi to, co zamierzam zrobić.

Autobus wjechał w noc, wioząc starego ojca i strach, który rósł z każdą sekundą, stając się ciężkim kamieniem miażdżącym moją klatkę piersiową.

Dotarłem do miasta, gdy 23 grudnia już robiło się ciemno. Miasto rozbłysło światłami. Olbrzymie choinki migotały na placach. Dzwony kościelne biły, ogłaszając nadejście pokoju.

Ale to wszystko sprawiło, że poczułem się jeszcze bardziej zagubiony i samotny.

Pojechałem starą taksówką na przedmieścia, gdzie Matthew trzy lata temu kupił całkiem przyzwoity, dwupiętrowy dom. Był to jego największy skarb. Harował jak osioł, nadgodzinami, dniem i nocą w firmie przewozowej, żeby mieć ten dom.

„Jesteśmy na miejscu, szefie. Ładna okolica” – powiedział taksówkarz, zwalniając.

Wyjrzałem na zewnątrz. Tak, to była dzielnica Matthew. Domy w okolicy były luksusowo udekorowane. Dom sąsiada po lewej stronie był pełen światełek LED w kształcie reniferów. W domu wdowy po prawej machał gigantyczny, nadmuchiwany Święty Mikołaj.

Ale dom mojego syna był inny.

Było kompletnie ciemno. Żadnych migających świateł. Żadnego wieńca na drzwiach. Kremowy, dwupiętrowy dom stał majestatycznie, zimno i z dala od otaczającej go radości. Zasłony na parterze i piętrze były szczelnie zaciągnięte, jakby właściciele chcieli ukryć w środku wszystkie sekrety.

Ale to nie ciemność przyprawiała mnie o dreszcze. To było to, co stało na podwórku.

Przedni ogródek Matthew, gdzie zazwyczaj parkował swój nieskazitelnie srebrny sedan, został zajęty przez trzy ogromne pickupy, czarne jak smoła, z przyciemnianymi szybami. Wewnątrz nic nie było widać. Nadwozie było poplamione czerwonym błotem – takim, jakie można znaleźć tylko na gruntowych drogach przy granicy, gdzie poruszają się przemytnicy.

Parkowali w sposób brutalny, miażdżąc zieloną trawę, o którą Matthew dbał w każdy weekend.

I wtedy to usłyszałem.

Kiedy wysiadłem z taksówki, zapłaciłem i stanąłem przed żelazną bramą. Z wnętrza domu dudniła muzyka. To nie była „Cicha noc”. To nie było „Jingle Bells”.

Przez ściany przebijały się ostre dźwięki trąbek, dudniący bas i nosowy głos gangsterskiego rapu.

Przekroczyłem granicę z białymi paczkami, pistoletem u pasa i torbą pełną forsy. Ktokolwiek stanie mi na drodze, dostanie ołów.

Tekst piosenki, pełen przemocy i przechwałek, uderzył mnie w uszy niczym policzek.

Matthew nienawidził tej muzyki. Powiedział mi: „Tato, ta muzyka to trucizna. Ona gloryfikuje zło. W moim domu nigdy nie będą grane piosenki wychwalające przestępców”.

A teraz jego własny dom wibrował tym brudnym dźwiękiem.

Stałem jak wryty przed bramą. Zimny ​​wiatr uderzał mnie w twarz, ale zimny pot spływał mi po karku. Wcześniejszy niepokój stał się absolutną pewnością.

To nie była szybka podróż.

To była inwazja.

Podszedłem bliżej, próbując zajrzeć przez maleńką szparę między zasłonami w salonie. Żółte światło z wnętrza sączyło się przez szczelinę. Zmrużyłem oczy, serce waliło mi jak młotem.

Widok, który zobaczyłem, zmroził mi krew w żyłach, a potem wrzał ze złości.

W salonie, na brązowej włoskiej skórzanej sofie, o którą Matthew dbał jak o złoto, siedzieli rozwaleni teściowie. Teść, czerwony na twarzy, sączył drogą whisky mojego syna prosto z butelki. Teściowa, otyła kobieta z twarzą pełną makijażu, śmiała się głośno z długim papierosem w dłoni, sypiąc popiół na biały wełniany dywan.

Ale to nie oni przykuli moją uwagę najbardziej.

Siedział z nogami na stoliku kawowym nieznany mężczyzna. Wyglądał na około trzydziestu lat, miał ogoloną głowę, a na szyi złoty łańcuch gruby jak psi łańcuch. Miał na sobie podkoszulek, na którym widniał tatuaż czarnego skorpiona, pełznącego od bicepsa do szyi. Czyścił paznokcie nożem Matthew do owoców, śmiejąc się i mówiąc coś, co rozbawiło całą rodzinę.

Rozpoznałem go.

Chociaż nigdy nie widziałam go osobiście, widziałam kiedyś jego zdjęcie, gdy Matthew westchnął i mi je pokazał.

Cyklop.

Miał oboje oczu, ale przydomek ten odnosił się do jego ułomnej duszy. Był bratem Lauren – tym, o którym wspominał Matthew.

„Ten facet to katastrofa. Ma coś wspólnego z mafią. Zabroniłem mu wchodzić do tego domu”.

Co więc on tu teraz robił?

Dlaczego rodzina teściów mojego syna urządzała imprezę w jego domu, kiedy jego tam nie było?

I co najważniejsze – gdzie był Mateusz?

Cofnąłem się o krok, chowając się w cieniu starego dębu przed bramą. Musiałem się upewnić. Musiałem zobaczyć się z synową.

Wziąłem głęboki oddech, próbując uspokoić szaleńczo bijące serce. Poprawiłem kołnierzyk koszuli, wygładziłem rąbek kurtki, w którym krył się nóż, i wyszedłem z cienia.

Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi.

Ding-dong.

Dzwonek zadzwonił wyraźnie, ale zdawał się być zagłuszany przez muzykę w środku. Zadzwoniłem ponownie, tym razem przytrzymując palec dłużej.

W środku muzyka nagle ucichła. Słyszałem pospieszne kroki, szepty.

„Kto tam? Mówiłem, że nie chcemy gości” – warknął ochrypły męski głos.

„Pokaż mi. To na pewno pizza” – odpowiedział kobiecy głos.

To była Lauren.

Ciężkie drewniane drzwi uchyliły się lekko. Pojawiła się Lauren. Miała na sobie cienką jedwabną koszulę nocną i narzucony na nią sweter. Twarz miała mocno pomalowaną, ale nie mogła ukryć wychudzenia ani głębokich cieni pod oczami.

Kiedy mnie zobaczyła, jak stoję tam, niosąc torbę z prezentami z rancza, krew odpłynęła jej z twarzy. Zamarła jak posąg, kurczowo trzymając się krawędzi drzwi. Jej usta drżały, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

„William” – wyszeptała tak cicho, że wiatr niemal porwał te słowa.

Spojrzałem prosto w oczy mojej synowej, szukając odrobiny ciepła, odrobiny powitania.

Nic nie było.

W jej oczach było tylko czyste przerażenie.

„Witaj, córko Lauren” – powiedziałam poważnym głosem, starając się brzmieć spokojnie. „Jestem tutaj”.

Nie odpowiedzieli mi. Zaniepokoiłem się i złapałem za framugę, próbując zrobić krok do przodu, ale Lauren szybko się cofnęła, blokując mi drogę drugą ręką na drzwiach.

„Tato, po co przyjechałeś? Już ci wysłałam wiadomość. Jesteśmy… jesteśmy na lotnisku. O nie, odwołaliśmy lot, ale Matthew śpi. Jest bardzo zmęczony.”

Niezgrabne, chaotyczne kłamstwa wypłynęły z jej ust. Coś o lotnisku. Coś o spaniu. Nawet nie odważyła się spojrzeć mi w oczy.

„Lauren” – przerwałam jej ostro, mierząc ją zimnym spojrzeniem. „Mówisz, że Matthew śpi. Więc co to za muzyka? I czyje są te ciężarówki na zewnątrz? Dlaczego twoi rodzice i brat są w domu, skoro twój mąż jest chory?”

Lauren podskoczyła. Spojrzała za siebie ze strachem.

Właśnie w tym momencie na korytarz wyszedł Cyklop. Trzymał w ręku piwo, a twarz miał czerwoną od alkoholu. Spojrzał na mnie z pogardą od góry do dołu i uśmiechnął się szyderczo, odsłaniając zęby przebarwione dymem.

„Kto tam, siostro? Ach. Stary farmer.”

Zrobił krok naprzód i zatrzymał się tuż za Lauren, dmuchając mi w twarz smrodem alkoholu.

„Hej, staruszku, pomyliłeś domy. Nikt tu nie kupuje warzyw. Wynoś się stąd.”

Zacisnąłem pięść. Wściekłość zapłonęła w mojej piersi niczym ogień.

„Przyszedłem zobaczyć mojego syna. Ruszaj się.”

„Twój syn nie chce cię widzieć. Ma dość twojego krowiego łajna”.

Cyklop roześmiał się, a potem odwrócił się, żeby krzyknąć do Lauren.

„Co robisz? Zamknij drzwi. Wyrzuć go, bo nie będę odpowiedzialny.”

Lauren zadrżała. Wyraźnie widziałem siniaki na jej nadgarstku, tam gdzie podwinął się rękaw swetra – ślady po palcach, które mocno ścisnęły.

„Tato, idź. Proszę” – powiedziała Lauren, a jej oczy wypełniły się łzami. Spojrzała na mnie błagalnie. „Proszę, idź. Matthew ma się dobrze. Jutro… jutro powiem mu, żeby do ciebie zadzwonił. Idź.”

„Lauren. Gdzie jest mój syn?” – ryknęłam, próbując otworzyć drzwi.

„Ale wybacz mi, Tato…”

BUM.

Drzwi zatrzasnęły mi się gwałtownie przed nosem.

Odgłos wystrzału rozległ się po drugiej stronie.

Stałem tam sam w mroźną noc. W środku znów rozległ się śmiech Cyklopa, któremu towarzyszył gangsterski rap na cały regulator, jakby chciał zagłuszyć moje uderzenia w drzwi i zadrwić z bezradności starca.

Czy myślą, że drewniane drzwi mnie zatrzymają? Czy myślą, że wrócę na terminal i będę płakać?

Są w błędzie.

Głupcy.

Cofnąłem się o kilka kroków i spojrzałem w stronę okna na drugim piętrze. Była to sypialnia Matthew i Lauren, ciemna, bez śladu życia.

Schyliłem się, udając, że podnoszę walizkę i idę w stronę bramki, jakbym się poddał. Szedłem, aż zgubiłem się za dębami, czekając, aż upewnię się, że nikt nie patrzy przez okno.

Potem rzuciłem ciężką walizkę w krzaki. W kieszeni został mi tylko nóż. Naciągnąłem kaptur na głowę i trzymając się cienia kamiennego muru, obszedłem dom dookoła.

Jeśli nie otworzą mi łatwej drogi, wejdę trudną.

I nie zamierzam już więcej dzwonić.

Ogród za domem Matthew był kiedyś najspokojniejszym miejscem na świecie. Pamiętam, że za każdym razem, gdy przyjeżdżałam, razem przycinaliśmy krzewy róż i dbaliśmy o zieloną trawę. Matthew uwielbiał ten ogród. Mówił, że to jedyne miejsce, gdzie mógł oddychać w tym hałaśliwym mieście.

Ale dziś wieczorem ogród ten wyglądał jak opustoszałe pole bitwy.

Przeskoczyłem przez niski drewniany płotek w kącie. Kolana bolały mnie od artretyzmu, ale trzymałem się bezszelestnie. Ubywający księżyc słabo oświetlał scenę przede mną – i moja dusza została zmiażdżona.

Cenne krzewy róż Matthew zostały bezlitośnie zdeptane. Zielony trawnik był pełen głębokich śladów opon, ziemia zaorana i rozkopana. Wszystko zamieniło się w błotnistą jamę. Najwyraźniej te ciężarówki przyjechały tu z powrotem nie po to, by podziwiać krajobraz, ale by załadować coś bardzo ciężkiego.

Wstrzymałem oddech, poruszając się cicho jak stary kot wśród krzaków. Nocny wiatr wiał tu mocniej, niosąc zapach wilgotnej ziemi, silny zapach benzyny i zapach zgnilizny.

Trzymałem się blisko ściany domu i szedłem w kierunku starej szopy stojącej w rogu ogrodu.

Tę szopę Matthew zbudował tylko po to, żeby przechowywać kosiarkę i różne narzędzia. Była z drewna sosnowego, prosta i trochę krzywa. Matthew żartował: „Ta szopa runie po jednym porządnym kopnięciu”.

Ale gdy podszedłem bliżej, zauważyłem coś dziwnego. Spróchniałe drewniane drzwi szopy zostały wzmocnione dwoma żelaznymi sztabami. A na luźnym zatrzasku wisiała teraz nowa kłódka, wielka jak pięść, lśniąca w blasku księżyca.

Po co zamykać mały pokój, w którym znajdują się łopaty i grabie, na tak drogą kłódkę?

Moje przeczucia krzyczały głośniej niż kiedykolwiek.

Moje drżące dłonie dotknęły zimnego drewna. Przyłożyłem ucho do szczeliny między sosnowymi deskami. W środku panowała całkowita cisza.

Czy mogłem się mylić? – pytałem sam siebie, obficie się pocąc, mimo że było zimno. Czy to możliwe, że ukrywali tu kontrabandę?

Miałem zamiar się cofnąć i poszukać innego wejścia do głównego domu.

Ale potem coś zabrzmiało.

Brzdęk. Brzdęk.

Zderzanie się metali.

Dźwięk łańcuchów.

Dochodziło z wnętrza. Brzmiało ciężko i zmęczone.

Zamarłem.

Rozległ się jęk. Nie rannego zwierzęcia. To był jęk człowieka – stłumiony, słaby, urywany, jakby wydobywał się z piersi kogoś umierającego bez sił.

„Ach… ach… woda…”

Szept był tak cichy, że gdybym nie przyłożył ucha do drewna, pomyślałbym, że to wiatr.

Ale rozpoznałem ten głos, mimo że był chrapliwy i zniekształcony bólem.

To był głos, który przez trzydzieści lat nazywał mnie tatą.

„Matthew” – wyszeptałem, a mój głos się załamał, a usta przycisnęły się do drewna. „Matthew, czy to ty, synu?”

Jęczenie w środku ucichło. Nastąpiły trzy sekundy ciszy.

Dla mnie to było stulecie.

Potem rozległ się dźwięk – delikatne pukanie w drewno.

Puk. Puk.

A potem szloch.

Szloch dziecka odnajdującego matkę. Szloch rozpaczy odnajdującej nadzieję.

„Tato… Tato…”

Świat zawalił mi się na głowę.

Mój syn nie pojechał do Miami. Nie spał w ciepłym łóżku. Był tutaj, w tej brudnej, lodowatej szopie, kilka metrów od swojego domu, podczas gdy najeźdźcy jedli i pili do woli.

Łzy napłynęły mi do oczu, piekły, ale szybko wyschły, tworząc miejsce dla czegoś bardziej przerażającego.

Furia.

Cofnąłem się, patrząc na ogromną kłódkę, która więziła mojego syna. Dotknąłem kieszeni i chwyciłem za dębową klamkę.

Dziś nie będzie cichej nocy.

Dziś wieczorem diabeł będzie musiał stawić czoła ojcu.

Stałem przed drzwiami szopy, drżąc – nie z zimna, które przeszyło mnie na wskroś, ale z powodu łamiącego się dźwięku dochodzącego z wnętrza. Głosu mojego syna. Krzyku o pomoc uwięzionego zwierzęcia.

Musiałem tam wejść. Już.

Ale ta błyszcząca kłódka patrzyła na mnie szyderczo, niczym oko diabła.

Dotknąłem noża w kieszeni. Nie. To służy do przecinania lin albo do samoobrony. Nie otworzy wzmocnionej stalowej kłódki.

Rozejrzałem się w mroku księżyca.

W tym zakątku ogrodu Mateusz zawsze zostawiał bałagan.

I oto był. Pod gęstą bugenwillą zobaczyłem zardzewiały żelazny pręt, może część starej, zepsutej linki do bielizny. Miał około pół metra długości i płaską końcówkę.

Złapałem go, czując chłód metalu w mojej zrogowaciałej dłoni.

Wróciłem do drzwi. Nie próbowałem wyłamać kłódki – była zbyt mocna. Zamiast tego wycelowałem w zasuwkę.

Matthew zbudował tę szopę z taniego drewna, które po kilku deszczach było już w połowie spróchniałe. Włożyłem końcówkę pręta między metalową zasuwę a drewniane drzwi.

Wziąłem głęboki oddech, skupiając całą siłę człowieka, który całe życie nosił drewno, w mojej prawej ręce.

„Otwórz, albo rozerwę cię na strzępy” – syknąłem przez zęby.

Pękać.

Drewno trzasnęło sucho. Zasuwka odskoczyła, zabierając ze sobą kawałek zgniłego drewna. Drzwi uchyliły się lekko, skrzypiąc na nienaoliwionych zawiasach.

Wstrzymałem oddech.

Czy hałas zaalarmował osoby w domu?

Spojrzałem w stronę głównego domu. Gangsterski rap wciąż dudnił. Śmiech nie ustawał. Może Bóg użył tych brudnych dźwięków, żeby mnie ukryć.

Wślizgnąłem się do szopy i zamknąłem za sobą drzwi.

Ciemność w środku była gęsta, ciężka. Ale to nie ciemność uderzyła mnie jako pierwsza.

To był zapach.

Straszna mieszanka, która wywoływała u mnie mdłości – zgniłe drewno, silny zapach starego moczu, a gdzieś tam ukryty metaliczny zapach zaschniętej krwi i taniego antyseptyku.

Drżąc, wyjąłem telefon i włączyłem latarkę.

Zimne, białe światło ogarnęło mały, zagracony pokój – podarte worki po nawozie, stare kosiarki porozrzucane dookoła. A potem światło zatrzymało się w kącie, gdzie stał główny słup szopy.

Moje serce się zatrzymało.

Matthew, mój wysoki, silny syn, duma naszego nazwiska, leżał zwinięty w kłębek na zimnej, brudnej podłodze. Miał na sobie tylko podarte szorty, a jego skóra była sina od zimna. Ręce miał przywiązane za plecami do słupka szorstką liną.

Ale najgorsza była jego prawa noga.

Gruby żelazny łańcuch – taki, jakiego używa się do walki z wściekłymi psami – ściskał jego prawą kostkę, a drugi koniec był zaczepiony o śrubę oczkową wbitą w beton. Kostka była opuchnięta dwukrotnie, czarno-fioletowa. Goleń była skręcona pod groteskowym, nienaturalnym kątem.

Złamali mu nogę i zostawili go w takim stanie — bez ortezy, bez opatrunku, tylko zaschnięta krew przyklejona do skóry.

„Mateusz.”

Mój załamany głos się wyrwał.

Skulona postać podskoczyła. Uniósł głowę, mrużąc oczy od światła. Twarz miał wychudłą, zarośniętą, jedno oko opuchnięte i zamknięte. Usta miał popękane i białe.

Gdy mnie rozpoznał, jego zdrowe oko otworzyło się szeroko, wypełnione raczej strachem niż radością.

„Tato” – wyszeptał, a jego głos był chrapliwy jak wiatr w kominie. „Wyłącz to. Zgaś światło, tato. Uciekaj.”

Nie słuchałem.

Rzuciłam się na jego bok, padając na kolana na zimnej ziemi. Wzięłam jego posiniaczoną twarz w dłonie, a moje gorące łzy spływały mu po policzkach.

„Boże mój, synu mój, co oni ci zrobili? Chłopcze… co oni ci zrobili?”

Matthew drżał w moich ramionach, nie z zimna, ale ze strachu. Próbował mnie odepchnąć, ostatkiem sił, jakie mu zostały.

„Nie możesz tu być. Cyklop… ma broń. Zabije cię. Idź, tato.”

„Nigdzie się nie wybieram” – powiedziałam stanowczo, zdejmując grubą kurtkę, żeby go okryć. „Jestem tutaj. Nikt nikogo nie zabije. Wyciągnę cię z tego piekła”.

Dotknąłem jego złamanej nogi.

Matthew jęknął głęboko z bólu i cofnął się. We mnie wybuchła wściekłość, wypalając wszelki strach.

Spojrzałem na łańcuch, potem na zniszczoną twarz mojego syna.

To nie była przemoc domowa. To były tortury.

To było dzieło demonów.

A dziś wieczorem ten demon zamierzał za to zapłacić.

„Tato, wybacz mi” – krzyknął Matthew, a jego łzy mieszały się z brudem na twarzy. Oparł głowę na moim ramieniu, słaby jak małe dziecko.

„Obiecałem. Obiecałem, że upiekę ci mięso… a teraz spójrz na mnie, leżę tu jak pies.”

„Nie gadaj już, synu”. Pogłaskałem go po głowie, dotykając guzów na czaszce. „Powiedz mi dlaczego. Dlaczego rodzina twojej żony to zrobiła? Gdzie jest Lauren? Czy ona wie?”

Na wzmiankę o Lauren Matthew zesztywniał. W jego oczach pojawił się inny ból, głębszy niż fizyczny.

„Lauren” – wyszeptał gorzko. „Ona wie. Stała tam i patrzyła, tato. Widziała, jak mnie biją”.

Zamarłem.

Lauren. Synowa, która zawsze nazywała mnie Tatusiem, Teściem. Dziewczyna, którą uważałem za dobrą.

Matthew z trudem oddychał i zaczął mówić, a każde słowo było jak cios w moje serce.

„W zeszłym tygodniu poszedłem do garażu, żeby sprawdzić ciężarówki. Znasz moją firmę transportową. Ostatnio były nocne kursy. Wydawało mi się to dziwne. Zobaczyłem czającego się Cyklopa. On u mnie nie pracuje”.

Matthew przełknął ślinę. Miał sucho w gardle.

Szybko otworzyłem butelkę z wodą i dałem mu się napić.

„Stopniowo wszedłem do tylnego magazynu, niezauważony przez nich” – kontynuował. „Widziałem, jak mój teść Frank i Cyclops zdejmują koła zapasowe z ciężarówek. W środku upchali opony pełnymi białych pakunków. Tato… kryształ. Funty i funty”.

„Święta Dziewico” – wyszeptałam, żegnając się.

„Krzyczałem na nich. Powiedziałem im, że zadzwonię na policję. Wyciągałem telefon…”

Głos Matthew’a załamał się.

„Ale nie spodziewałem się, że Frank – mój teść – uderzy mnie kluczem francuskim od tyłu. Zemdlałem.”

Zacisnąłem zęby i pięści.

Teść bije zięcia, żeby chronić narkotyki. Ten świat jest szalony.

„Kiedy się obudziłem, byłem już tutaj, związany. Cyklop był przede mną z kijem baseballowym.”

Matthew spojrzał na swoją nogę i zadrżał.

„Śmiał się. Powiedział mi: »Lubisz dzwonić na policję? Nauczę cię ostrożnie chodzić«. A potem zmiażdżył mi nogę. Tato, jak to boli. Zemdlałem i obudziłem się z bólu”.

„Do diabła z tymi synami…” zakląłem, płacząc ze złości.

„Zabrali mi telefon. Zmusili mnie do jego odblokowania. To Cyclops wysłał ci wiadomość. Powiedział, że jeśli nie podam mu hasła, zabije Lauren. Groził, że cię zabije.”

Matthew spojrzał na mnie swoim jedynym opuchniętym okiem.

„Naprawdę się bałem, tato. Bałem się, że coś ci zrobią. Dlatego dałem im kod”.

„A Lauren… co zrobiła?”

„Płakała. Błagała tatę. Ale on ją uderzył. Powiedział: »Chcesz żyć dobrze, czy chcesz, żeby cała rodzina poszła do więzienia?«. I tak po prostu milczała. Wybrała swoją rodzinę. Tato… zostawiła mnie tu leżącego”.

Poczułem dreszcz na plecach.

Zdrada.

Ta trucizna zabija szybciej niż kule.

Nie tylko złamali nogę mojemu synowi. Złamali jego zaufanie i serce.

„Czego oni od ciebie chcą? Czemu cię po prostu nie zabiją?” – zapytałem, choć bałem się odpowiedzi.

Matthew spojrzał na mnie ponurym wzrokiem.

„Jeśli mnie zabiją, policja przeprowadzi śledztwo. Firma jest zarejestrowana na moje nazwisko. Potrzebują jej do prania brudnych pieniędzy, do transportu ładunku. Potrzebują mnie żywego – ale żywego jak zombie”.

Wskazał na ciemny kąt szopy, w którym stał mały drewniany stolik.

„Patrz, tato. Zobacz, co mi dziś zrobią.”

Skierowałem tam światło i to, co zobaczyłem, zmroziło mi krew w żyłach.

Na zbutwiałym stole, obok pustej butelki, stała błyszcząca metalowa taca. Na niej leżała mała torebka z białym proszkiem, metalowa łyżka osmalona od gorąca, zapalniczka i nowa strzykawka medyczna, wciąż w opakowaniu.

Zestaw do wstrzyknięcia.

Wpatrywałem się w te rzeczy, czując zawroty głowy.

Jestem z rancza. Niewiele wiem o tych diabelskich stworzeniach, ale wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, do czego służą.

„Oni… oni myślą…” – wyjąkałem.

„Tato, oni mi to wstrzykną” – powiedział Matthew z rozpaczą. „Cyclops powiedział, że skoro jest Wigilia, da mi mały prezent. Chce mnie uzależnić. Chce mnie zamienić w zwierzę, które będzie błagać o narkotyki u jego stóp”.

Łzy Mateusza znów popłynęły.

„Tato, jeśli uzależnię się, moje słowo przed prawem będzie nic nie warte. Policja uzna mnie za paranoicznego ćpuna, który oskarża swoją „porządną” rodzinę. Będą mnie kontrolować narkotykami. Stracę wszystko – firmę, honor, życie”.

Spojrzałem na mojego syna, inżyniera, zdrowego, inteligentnego mężczyznę, który za chwilę miał stać się niewolnikiem tej trucizny.

Ten plan nie był po prostu okrutny.

To było idealne w przerażający sposób.

Zabicie kogoś oznacza ukrycie ciała. Ale zabicie czyjejś duszy pozwala nadal używać ciała do zarabiania pieniędzy.

„Nie” – powiedziałem, a mój głos stał się zimny i twardy jak stal. Wstałem i spojrzałem na syna. „Nie będzie żadnego zastrzyku. Nikt cię nie uzależni”.

„Nie rozumiesz. Cyklop nadchodzi. Powiedział, że dopije butelkę, a potem przyjdzie się mną zająć. Musisz już iść.”

Trzask.

Hałas przy drzwiach szopy przerwał Matthewowi. Obaj podskoczyliśmy.

Zatrzask na zewnątrz zadrżał. Ciężkie kroki na suchej trawie. Czyjeś pijackie nucenie.

„Wesołych Świąt dla mojego drogiego szwagra…”

To był głos Cyklopa.

On nadchodził.

Spojrzałem na łańcuch Matthew. Nie było czasu, żeby go zerwać. Rozejrzałem się za bronią. Zardzewiały pręt – gotowy. I nóż w kieszeni.

„Tato. Schowaj się” – wyszeptał Matthew w panice. „Za tymi workami. Szybko.”

Spojrzałem na syna, potem na wibrujące drzwi.

Wiedziałem, że nie mogę się ukryć.

Gdybym się schowała, wstrzyknąłby mi lek Matthew na moich oczach.

Nie. Cholera. Nie.

Nie zamierzałem na to pozwolić.

Zgasiłem latarkę i schowałem ją. Cofnąłem się, wciskając się w ciemność tuż za drzwiami. Prawą ręką chwyciłem za bar. Lewą położyłem na nożu.

Moje serce biło tak mocno, że bałem się, że on je usłyszy.

Jestem siedemdziesięcioletnim mężczyzną cierpiącym na artretyzm i zmęczone oczy.

To byk w wieku trzydziestu lat — brutalny i uzbrojony.

Nieuczciwa walka.

Ale ja mam dwie rzeczy, których on nie ma.

Niespodzianka.

A instynkt starego wilka osaczonego, broniącego swego młodego.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Księżyc wlał się do środka, rysując na podłodze cień silnego mężczyzny. Szopę wypełnił zapach alkoholu.

Rozpoczęła się krwawa konfrontacja.

Cyklop wszedł do środka, z butelką na wpół opróżnioną w prawej ręce i czarnym pistoletem w lewej. Nie zapalił światła – może z poczucia pewności siebie, może dlatego, że lubił rozkoszować się strachem swojej ofiary w ciemności.

Potykał się, stawiając krzywe, pijackie kroki.

„Zobaczmy, szwagrze” – wybełkotał kpiąco. „Przynoszę ci lekarstwo. Gotowy polecieć do nieba?”

Podszedł do Matthew.

Mój syn cofnął się i wpatrzył w pistolet.

„Nie, proszę, Ricku…” błagał Matthew, próbując zyskać na czasie.

„Nie mów do mnie Rick. Mów mi „Szefie”. Zaśmiał się i uniósł butelkę, żeby napić się jeszcze raz.

W tym momencie, gdy odrzucił głowę do tyłu, odsłaniając gardło i zmniejszając gardę, wyszedłem z cienia za drzwiami.

Nie krzyczałem.

Przebiegłi starcy nie krzyczą, gdy atakują.

Włożyłem cały swój ciężar i całą swoją nienawiść w ten zardzewiały pręt.

Walnięcie.

Pręt uderzył go w nadgarstek z suchym trzaskiem. Krzyknął z bólu. Pistolet wypadł mu z ręki, ześlizgując się po betonie w ciemność.

„Co do cholery—?!”

Obrócił się, a jego oczy wyszły z orbit ze zdziwienia.

Zobaczył mnie. Starszego mężczyznę o białych włosach i ognistych oczach, z prętem w dłoni.

“Ty-“

Nie dałem mu czasu.

Zamachnąłem się ponownie, celując w jego kolano. Ale Cyklop, pijany czy nie, wiedział, jak walczyć. Odruchowo się cofnął. Sztabka tylko musnęła jego udo.

Ryknął i rzucił mi butelką w twarz.

Uchyliłem się. Butelka roztrzaskała się o słupek, a szkło poleciało w górę.

Wykorzystując okazję, rzucił się na mnie jak byk. Uderzenie wbiło mnie z powrotem w worki. Pierś paliła mnie jak młotem kowalskim. Upuściłem sztangę.

„Stary kawałku… Zabiję cię!”

Cyklop zawył, uderzając mnie prosto w twarz. Jego pięść wylądowała na moim policzku. Zobaczyłem gwiazdy i poczułem smak krwi w ustach. Rzucił się na mnie, kładąc ręce na mojej szyi, a jego grube, szorstkie palce ściskały mi gardło.

Nie mogłem oddychać.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami.

„Tato, nie!” krzyknął Matthew, bezskutecznie szarpiąc za łańcuch.

Widziałem wykrzywioną twarz Cyklopa o kilka centymetrów od mojej, śmiejącą się z diabelskim uśmiechem. Myślał, że już wygrał. Myślał, że młodość zawsze miażdży wiek.

Ale o czymś zapomniał.

Jestem farmerem.

Całe życie miałem do czynienia z bykami i kłodami. I miałem asa w rękawie.

Moja prawa ręka przeszukała kieszeń.

Moje palce natrafiły na dębową klamkę.

Trzask.

Nóż się otworzył.

Nie dźgałem dziko. Pamiętałem, jak zabijałem kurczaki, jak spuszczałem krew dzikom.

Potrzebowałem słabego punktu.

Ostatkiem sił wbiłem nóż w jego udo, prosto w pachwinę, tam gdzie przechodzi tętnica.

Ciąć.

Cyklop wydał z siebie krzyk przerażenia, który rozdarł noc. Puścił moją szyję i złapał się za nogę. Krew zaczęła tryskać, gorąca i szybko, oblewając mnie.

Odepchnęłam go i przetoczyłam się na bok, kaszląc i próbując nabrać powietrza do płuc.

Próbował wstać, oczy mu wyszły z orbit, twarz zbladła. Zaczął szukać pistoletu.

„Grzejnik… gdzie on jest?” jęknął.

Ja też widziałem broń. Była metr od Matthew.

„Matthew! Broń!” krzyknąłem.

Pomimo bólu, Matthew wyciągnął rękę i chwycił broń związanymi rękami. Wycelował w Cyklopa, drżąc.

„Stój, stój, ty draniu!” krzyknął Matthew.

Cyklop zamarł. Zobaczył czarną beczkę, a potem spojrzał na swoją krwawiącą nogę. Cała brawura go opuściła, pozostawiając jedynie tchórzliwy strach.

„Nie, nie strzelaj, szwagrze. To był żart” – wyjąkał, unosząc ręce.

Wstałem z trudem. Ponownie wziąłem bar i podszedłem do niego.

Uderzyłem go mocno w tył szyi.

BUM.

Oczy Cyklopa wywróciły się, upadł jak worek ziemniaków i stracił przytomność.

Stałem tam, dysząc. Wszystko mnie bolało. Byłem cały we krwi kogoś innego. Ale nie czułem obrzydzenia.

Poczułem satysfakcję.

„Stało się” – powiedziałem Matthewowi. „Chodźmy, synu”.

Nie było czasu na odpoczynek.

Krzyk Cyklopa z pewnością zaalarmował domowników. Gangsterski rap ucichł. Usłyszałem krzyki z wnętrza.

„Co się stało? Rick?!” – rozległ się donośny głos Franka.

Zakląłem i sprawdziłem kieszenie Cyklopa.

Klawiatura.

Dzięki Bogu.

Brelok z logo Forda. Musiał być do jednej z ciężarówek.

Pospieszyłem z powrotem do Matthew.

Problemem był łańcuch.

Nie miałem klucza do kłódki.

„Tato, jak mam iść? Jestem przykuty łańcuchami” – powiedział Matthew, rozpaczliwie patrząc na swoją kostkę.

Spojrzałem na śrubę oczkową wbitą w beton. Była solidna, ale łańcuch był do niej przymocowany za pomocą szekli w kształcie litery U z nakrętką.

„Podaj mi tamten klucz” – rozkazałem.

Matthew podczołgał się, żeby sięgnąć po zardzewiały klucz francuski.

Odkręciłem nakrętkę. Była sztywna od rdzy.

„Szybko, tato. Już idą” – ponaglił Matthew, zerkając na drzwi.

Zacisnąłem zęby i użyłem całej siły. Metal wbijał się w moją dłoń, rozrywając skórę, ale nie poddałem się.

Nakrętka lekko się obróciła.

Naciskałem dalej.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

„Sól w Toalecie: Prosty Trik na Czystość i Usuwanie Codziennych Problemów”

Jeśli osady są uporczywe, dodaj 100 ml octu po wsypaniu soli. Ocet wzmocni działanie czyszczące. Wskazówki dotyczące serwowania i przechowywania ...

Z którego kubka napiłbyś się kawy? Test, który pokaże, jak reagujesz na trudności

Reklama Jeśli pijesz kawę z  wygodnego, praktycznego papierowego kubka , to prawdopodobnie jesteś osobą przedsiębiorczą. Dla Ciebie każda nowa sytuacja to przygoda, ...

Nie wyrzucaj tekturowego rolki po papierze toaletowym, nie wyobrażasz sobie, co możesz z nim zrobić

Innym świetnym sposobem na wykorzystanie rolki z tektury jest przeciągnięcie luźnych nitek. Wystarczy owinąć luźną nić wokół rolki, aby utrzymać ...

Włoskie podkwadraty

Sposób przygotowania: Rozgrzej piekarnik do 375°F (190°C). Przygotuj spód: Rozwiń jedną puszkę rogalików i wciśnij ciasto na dno natłuszczonej formy ...

Leave a Comment