But then something happened. I looked at my hands—my old, wrinkled hands, with scars from years of work. Those hands had built something once. Those hands could build something again.
I wiped away my tears. I finished the high-school dress. It turned out beautiful—pale pink, with rhinestones on the bodice, flowing tulle on the skirt. The client picked it up on Sunday. She was thrilled.
“Mrs. Martha, it’s spectacular. My daughter is going to cry with excitement.”
She paid me $350 and gave me a $50 tip for the beautiful work. $400 in my hands.
It wasn’t a lot, but it was mine—earned with my effort, with my hands, with my dignity intact.
That week, Ethan called again.
„Mamo, pomyślałaś o tym, co ci powiedziałem? Możemy się spotkać?”
„Ethan, jestem zajęty pracą.”
„To zajmie tylko godzinę. Kawę poproszę.”
Zawahałam się. Część mnie chciała go zobaczyć. Chciałam zobaczyć jego twarz. Chciałam wiedzieć, czy jego oczy mówią to samo, co słowa.
„W porządku. Ale nie w Greenwich. Gdzieś neutralnie.”
“Gdzie?”
„Jest kawiarnia niedaleko metra na Manhattanie. Tam.”
„Dobrze. W niedzielę o 17:00.”
„Dlaczego niedziela?”
„Ponieważ pracuję w sobotę.”
„Dobrze. W niedzielę o 17:00.”
Dni poprzedzające niedzielę były dziwne. Część mnie wyczekiwała spotkania, inna się go bała. Co miałam mu powiedzieć? Czego on ode mnie oczekiwał? Czy zamierzał przeprosić? A może zamierzał się dalej usprawiedliwiać?
Nadeszła niedziela. Wzięłam prysznic. Włożyłam najlepsze ubranie – czarne spodnie, białą bluzkę i czyste buty. Nałożyłam lekki makijaż. Nie za mocny, tylko tyle, żeby nie wyglądać na zmęczoną.
Spojrzałam na siebie w małym lusterku w moim pokoju. Wyglądałam starzej. Więcej siwych włosów. Twarz szczuplejsza, zmarszczki mimiczne bardziej widoczne. Ale wyglądałam też na silniejszą, jakby wszystko, co się wydarzyło, zahartowało mnie nie tylko na zewnątrz, ale i wewnętrznie.
Dotarłem do kawiarni 15 minut wcześniej. Zamówiłem kawę. Usiadłem przy stoliku przy oknie. Czekałem. Ethan pojawił się punktualnie. Widziałem, jak wszedł, szukając mnie wzrokiem.
Kiedy mnie znalazł, uśmiechnął się. Lekkim, nerwowym uśmiechem. Podszedł i usiadł naprzeciwko mnie.
Cześć, mamo.
“Cześć.”
Wyglądał dobrze – wyprasowana koszula, eleganckie spodnie, drogie buty. Zamówił też kawę. Przez kilka sekund siedzieliśmy w milczeniu.
„Wyglądasz dobrze” – powiedział w końcu.
„Dzięki. Jak się masz?”
„Pracuję, jak ci mówiłem.”
„Tak, o to chodzi. Nadal jesteś w pralni chemicznej?”
„Tak. I szyję też w nocy. Mam teraz sporo klientów.”
„Klienci? Zaczynacie od nowa?”
„Coś takiego.”
Skinął głową. Wziął łyk kawy.
„Mamo, ja… chcę, żebyś wiedziała, że przepraszam za to, co się stało w domu. Nie powinno tak być”.
„Nie, nie powinno.”
„Vanessa i ja byliśmy zestresowani. Nowy dom, wydatki, wszystko.”
„Rozumiem stres, Ethan, ale to nie usprawiedliwia tego, co mi zrobiłeś.”
„Wiem. I przepraszam.”
„Czy Vanessa też przeprasza?”
Zawahał się.
„Vanessa? Cóż, ma swój sposób bycia. Czasami jest trudna, ale nie jest złą osobą.”
„Ethan, twoja żona dała mi uniform pokojówki. Potraktowała mnie jak śmiecia. A ty nic nie powiedziałeś.”
„Powiedziałem coś później, kiedy wychodziłeś.”
„Co jej powiedziałeś? Że posunęła się za daleko? Że to nie w porządku?”
„A co ona powiedziała?”
„Powiedziała, że za bardzo dramatyzujesz. Że to wszystko twoja wina, że tak odszedłeś.”
„Oczywiście. Więc nie jest jej przykro.”
„Ona jest skomplikowana. Ale ona mnie kocha, a ja kocham ją.”
„Cieszę się z waszego szczęścia.”
„Mamo, nie bądź taka.”
„Jak to? Szczere? Zimne?”
„Nie jest mi zimno. Jestem po prostu zmęczony, Ethan. Zmęczony udawaniem, że wszystko jest w porządku, kiedy tak nie jest”.
Spuścił wzrok.
„Co mam zrobić?”
„Nic. Niczego od ciebie nie oczekuję.”
„To nieprawda. Chcesz czegoś. W przeciwnym razie nie przyszedłbyś.”
Miał rację. Po co przyszedłem? Czego oczekiwałem po tym spotkaniu?
„Chciałem cię zobaczyć. Chciałem wiedzieć, czy zostało jeszcze coś z chłopca, którego wychowałem. Z chłopca, który obiecał się mną zaopiekować”.
„Nadal jestem sobą, mamo.”
„Nie, nie jesteś już tym chłopcem. I może częściowo to ja jestem temu winien. Może dałem ci za dużo. Może nigdy nie nauczyłem cię doceniać tego, co masz”.
„Nie mów tak.”
„To prawda. Dałem ci wszystko i nigdy nie prosiłem o nic w zamian. A teraz, kiedy cię potrzebowałem, nie było cię przy mnie”.
Jego oczy napełniły się łzami.
„Chciałem tam być. Ale Vanessa…”
„Vanessa nie jest twoją własnością, Ethan. Ty wybrałeś. Ty zdecydowałeś się ją wspierać. I w porządku. Jest twoją żoną. Ale nie udawaj, że mnie to nie boli”.
„Mnie też to boli.”
„A tak? Boli cię to? Bo nie dzwoniłeś do mnie przez trzy miesiące. Nie pytałeś, gdzie jestem, czy wszystko w porządku, czy mam co jeść. Nic.”
„Pomyślałem, że potrzebujesz przestrzeni.”
„Przestrzeń. Jak wygodnie.”
Wziął moją rękę na drugą stronę stołu.
„Mamo, proszę. Nie chcę się kłócić. Chcę, żebyśmy to naprawili”.
Delikatnie cofnąłem rękę.
„Co dokładnie naprawić?”
„Nasz związek”.
„Nie naprawisz czegoś, co tak głęboko złamało, Ethan. Nie tak szybko.”
„Więc daj mi czas. Daj mi szansę odzyskać twoje zaufanie”.
„Dobrze. Dam ci czas. Ale nie wrócę do twojego domu. I nie będę udawał, że wszystko jest w porządku”.
„Nie proszę cię, żebyś to zrobił.”
„O co więc mnie prosisz?”
„Nie po to, żeby wykreślić mnie ze swojego życia. Żeby móc dalej rozmawiać. Żeby dać mi szansę udowodnić ci, że nadal jestem twoim synem”.
Spojrzałem na niego. Naprawdę na niego spojrzałem. I zobaczyłem mężczyznę, nie to dziecko, które pamiętałem. Słabego mężczyznę, tchórza w pewnym sensie, ale też… mojego syna.
„Dobrze” – powiedziałem w końcu. „Możemy od czasu do czasu porozmawiać. Ale bez presji, bez obietnic. Zobaczymy, jak pójdzie”.
„Dziękuję, mamo.”
Dopiliśmy kawę w niezręcznej ciszy. Kiedy wstałem, żeby wyjść, on też wstał.
„Czy mogę cię podwieźć?”
„Nie, dziękuję. Wolę iść sam.”
„Kiedy znów się zobaczymy?”
„Nie wiem. Zadzwonię.”
“Dobra.”
Przytulił mnie. Niezręczny uścisk. Krótki.
Wyszłam z kawiarni, nie oglądając się za siebie, w metrze, z powrotem do swojego pokoju. Czułam się dziwnie. Nie ulga, nie szczęście – po prostu pustka, jakbym zamknęła drzwi, nie wiedząc, czy kiedykolwiek się otworzą.
Czy kiedykolwiek komuś wybaczyłeś, ale nie zapomniałeś? Czy czułeś ten ciężar, kiedy chciałeś znowu w kogoś uwierzyć, ale nie mogłeś? Powiedz mi. Czasami wybaczenie jest bardziej skomplikowane, niż nam mówią.
Dni po tym spotkaniu z Ethanem były dziwne. Czułam się, jakbym unosiła się w powietrzu, ani zła, ani spokojna, po prostu… istniała.
Kontynuowałam swoją rutynę. Pralnia chemiczna od 8 do 19, szycie wieczorami, całe niedziele przy maszynie. Zamówienia rosły. Miałam już krótką listę oczekujących – dwa tygodnie, czasem trzy.
Klientka poprosiła mnie o pięć sukien dla druhen na ślub w grudniu.
„Czy możesz je mieć gotowe do 15 grudnia?”
Byliśmy pod koniec października.
„Tak, ale potrzebuję zaliczki, żeby kupić materiał.”
“Of course. How much?”
“Half. $750.”
“Perfect. I’ll deposit it today.”
$750. It was the largest amount I had received since I started over. With that money, I was able to buy better quality fabric, thread, interfacing, invisible zippers—everything I needed.
One afternoon, while I was cutting patterns in my room, Mrs. Carmen knocked on my door.
“Martha, I need to talk to you.”
I opened it. She had her I’m-here-to-complain face on.
“Look, for several Sundays now, people have been coming to see you, to pick things up, and I don’t like that.”
“They are my clients. They only come to pick up their orders. They don’t make noise. They don’t cause trouble.”
“I don’t care. This is a residential area. You can’t have a business here.”
“It’s not a business. I just do small jobs.”
“Whatever. Either you stop having people here or I’ll look for somewhere else for you to live.”
She closed the door.
I sat on the bed trembling. I couldn’t lose this room. I didn’t have money for a deposit somewhere else. And with the orders I had, I couldn’t afford to move right now. But I also couldn’t stop receiving clients. It was impossible.
How was I going to deliver the dresses if they couldn’t come for them?
I thought all night, looking for a solution. And then it occurred to me.
Meeting points.
I wasn’t going to receive any more clients in my room. I would make deliveries at coffee shops, in plazas, in public places. It was more complicated. It meant carrying the dresses, going out, coordinating schedules. But it was the only option.
The next morning, before going to the dry cleaner, I knocked on Mrs. Carmen’s door.
“I’m not going to receive clients here anymore. I’ll make deliveries outside.”
“You better not, because if I see one more person coming up, you’re gone.”
“Don’t worry.”
That same day, I notified all my clients.
Please, from now on, deliveries will be at meeting points. They can be near your home or work at no extra cost.
Everyone understood. No one canceled.
And so I continued working, sewing, delivering.
One Saturday afternoon, after delivering three dresses in different parts of the city, I returned to my room exhausted. I collapsed onto the bed, with no strength even to take off my shoes. My phone vibrated. It was Ethan.
“Mom, how are you? I haven’t heard from you in two weeks.”
I hadn’t thought about him, not even once. I had been so busy, so focused on surviving, that I simply hadn’t had the mental space to think about our relationship.
“I’m fine, busy.”
“Can I call you?”
“Better tomorrow. I’m tired.”
“Okay. I’ll call you tomorrow.”
The next day, Sunday, while I was cutting fabric for the bridesmaid dresses, Ethan called.
“Mom.”
“What is it?”
“How have you been?”
“Good. Working a lot.”
“Are you still at the dry cleaner?”
“Yes. And with the sewing?”
“I have quite a few orders.”
“That’s great. I’m happy for you. Did you rent something better yet?”
“No, I’m still in the same place.”
“Is it a safe place?”
“Yes, it’s fine.”
“Can I come see you? See where you live?”
“No. I’d prefer you didn’t.”
“Why?”
“Because… because I don’t want to. It’s my space and I prefer it to stay that way.”
Silence.
“Okay. I understand. Hey, I wanted to tell you something.”
“What?”
“Vanessa and I are trying to have a baby.”
My heart stopped.
“A baby?”
“Yes. We’ve been trying for several months now. And, well, we wanted you to know because when it happens, we obviously want you to be a part of your grandchild’s life. Granddaughter or grandson. A baby.”
Ethan was going to be a father. And I… I was going to be a grandmother.
I should have been excited. I should have felt joy. But I only felt emptiness.
“Mom, are you there?”
“Yes, I’m here.”
“What do you think?”
“Well… I’m happy for you both, if that’s what you want. Just that you’re happy.”
“Just that you’re happy? What do you want me to say, Ethan? It’s your decision, your life.”
“But you’re going to be a grandmother. I thought you’d be excited.”
“I am excited. But I also feel other things.”
“Like what?”
“Like sadness. Because I know that baby is going to grow up with Vanessa as their main maternal figure. And I… I’ll be the grandmother they see once in a while in awkward meetings, in coffee shops.”
“It doesn’t have to be like that.”
“But it will be, because things between us are not good, Ethan. And bringing a baby into this isn’t going to fix anything.”
“I’m not saying a baby is going to fix anything. I just wanted to share it with you.”
“And I appreciate it, truly. But I need time to process this.”
“Okay. I understand. Does Vanessa know you’re calling me?”
“Yes. She also wants things to get better between you two.”
I hesitated a lot.
“Seriously?”
“Yes, really. She says what happened was a mistake, that she was stressed.”
“Ethan, Vanessa has never apologized to me. She hasn’t even tried to talk to me. She just… It’s hard for her to express herself, but she does feel it.”
“If she really felt it, she would call me. She would look for me. But she doesn’t.”
“Maybe she’s afraid you’ll reject her.”
“She has every right to be afraid. Just as I was afraid when I was left with nothing and you turned your backs on me.”
“Enough, Mom. I get it. You’re still angry.”
“I’m not angry. I’m hurt. There’s a difference.”
He sighed.
“Well, I just wanted to tell you. When we have good news, I’ll let you know.”
“Okay.”
“I love you, Mom.”
“I love you too.”
I hung up.
I stayed sitting on the bed, phone in hand. A baby. My grandchild. How was that going to work? Was Vanessa going to let me see them? Was I going to have to ask permission to hold my own grandchild? Was I going to have to pretend that everything was fine between us so I could be close to that baby?
The tears started to fall uncontrollably. For the first time in weeks, I cried. I cried for everything I was missing out on—for the relationship with my son, for the future with my grandchild that I would probably never have.
But in the midst of the crying, something else emerged. Rage. Rage at allowing myself to be in this position. Rage at not demanding more. At not setting boundaries sooner.
Otarłam łzy. Wstałam. Nie zamierzałam tak dłużej żyć. Nie zamierzałam pozwolić, by moje życie zależało od decyzji Ethana i Vanessy. Nie zamierzałam czekać na odrobinę czułości, pozwolenie na spotkanie z wnukiem, niezręczne spotkania w kawiarniach.
Zamierzałem zbudować własne życie, własną ścieżkę. A jeśli chcieli być jej częścią, musieli na to zasłużyć.
Przez kolejne dni pracowałam jak nigdy dotąd. Skończyłam pięć sukienek dla druhen. Były idealne – szmaragdowozielone, o kroju empire, z lejącego materiału, eleganckie, ale wygodne.
Panna młoda odebrała je dwa tygodnie przed ślubem.
„Pani Marto, są spektakularne. Moje druhny będą płakać, jak je zobaczą. Jestem taka szczęśliwa. Czy ma Pani wizytówki? Chcę Panią polecić wszystkim znajomym.”
I tak, zrobiłam to. Wyjęłam kilka kartek, które wydrukowałam – prostych, z moim imieniem, numerem i napisem: „Szycie na miarę. Gwarancja jakości”.
Dała mi 50 dolarów napiwku za piękną pracę i za to, że była gotowa na czas. 50 dolarów więcej. Zaoszczędziłam je. Każdy dolar się liczył.
Pewnego popołudnia, gdy byłam w pralni chemicznej, podeszła do mnie Gabriella.
„Marto, czy mogę zadać ci pytanie?”
“Jasne.”
„Czy wiesz, jak robić mundury? Na przykład mundury dla firm?”
„Tak. Dużo ich produkowałem w mojej fabryce – mundurki szkolne, do biura, restauracji. Dlaczego?”
„Bo mój kuzyn ma restaurację i szuka kogoś do szycia uniformów dla kelnerów. Powiedziałem mu o tobie. Jesteś zainteresowany?”
„Ile mundurów?”
„Na razie dziesięć, ale jeśli się sprawdzą, będzie potrzebował więcej. Otwiera kolejne oddziały”.
„Tak, oczywiście. Jestem zainteresowany.”
„Dam ci jego numer.”
Tej samej nocy zadzwoniłem do kuzyna Gabrielli. Miał na imię David.
„Pani Marto, Gabriella mi o pani opowiadała. Czy potrafi pani szyć uniformy do restauracji?”
„Tak. Spodnie, koszule, fartuchy, cokolwiek potrzebujesz.”
„Idealnie. Ile byś zażądał za dziesięć kompletnych mundurów? Czarna koszula, czarne spodnie, biały fartuch.”
Szybko policzyłem.
„800 dolarów, wszystko wliczone. Materiał, robocizna, wykończenie.”
„Brzmi dobrze. Ile czasu potrzebujesz?”
„Trzy tygodnie”.
„Doskonale. Czy możesz przyjść jutro do restauracji, żeby dokonać pomiarów?”
„Tak. O której godzinie?”
„O 10:00 rano, zanim otworzymy.”
„Będę tam.”
Następnego dnia poprosiłem w pralni chemicznej o pozwolenie na przybycie z godzinnym opóźnieniem. Gabriella mnie zastąpiła. Poszedłem do restauracji. Nazywała się Home Cooking – mały, ale przyjemny lokal, czysty, z dobrym wystrojem.
Przyjął mnie Dawid. Mężczyzna po czterdziestce, przyjazny, profesjonalny.
„Pani Marto, cieszę się, że przyszłaś. Proszę, potrzebuję czegoś wygodnego, ale dobrze wyglądającego. Nic zbyt formalnego, ale też nie za swobodnego.”
„Rozumiem. Masz jakiś pomysł?”
„Nie do końca. Ufam twojej ocenie.”
„Dobrze. Zrobię coś klasycznego. Koszula z kołnierzykiem, długie rękawy, które można podwinąć, spodnie z gumką w pasie dla wygody, fartuch z kieszeniami.”
„Brzmi idealnie.”
Zmierzyłem wszystkich kelnerów. Osiem mężczyzn i dwie kobiety.
„Kiedy ich potrzebujesz?”
„Na 15 grudnia. Otwieramy się powoli. Czy możecie je przygotować wcześniej?”
„Do 10-tego.”
„Doskonale. Dam ci teraz połowę. 400 dolarów. A resztę, jak dostarczysz.”
Idealnie. Dał mi pieniądze w gotówce. 400 dolarów.
Wyszłam stamtąd z uczuciem, którego nie czułam od dawna – nadziei. Nadziei, że to się rozwinie. Że znów będę mogła zbudować coś prawdziwego. Że będę mogła zbudować coś, czego nikt nie będzie mógł mi odebrać.
W tym samym tygodniu kupiłam materiał. Dużo materiału – czarnego, białego, dobrej jakości. Pracowałam każdej nocy, w każdą niedzielę. Maszyna do szycia chodziła do pierwszej, do drugiej w nocy.
Pewnej nocy pani Carmen zapukała do moich drzwi.
„Marto, jest bardzo późno. Wyłącz tę maszynę.”
„Przepraszam, pani Carmen. Już prawie skończyłem.”
„Codziennie ta sama historia. Ludzie chcą spać.”
„Przepraszam. Jutro skończę wcześniej.”
Ale nie skończyłem wcześniej. Nie mogłem. Miałem terminy dostaw, zobowiązania, klientów, którzy mi zaufali.
Pewnej nocy, gdy szyłam, mój telefon zawibrował. To była wiadomość od nieznanego numeru.
„Dzień dobry, dostałam twój numer. Jestem Sophia. Potrzebuję sukni ślubnej. Czy szyjecie suknie ślubne?”
Serce mi podskoczyło. Suknie ślubne. To była najbardziej skomplikowana, najbardziej delikatna, najbardziej stresująca, ale też najlepiej opłacalna.
„Tak, szyję suknie ślubne. Na kiedy potrzebujesz?”
„Do marca. Mam czas, ale chcę czegoś wyjątkowego, czegoś, czego nie znajdę w sklepach”.
„Możemy umówić się na spotkanie, podczas którego opowiesz mi, co masz na myśli.”
„Idealnie. Sobota o 11:00.”
„Tak. Gdzie?”
„Czy jest jakaś kawiarnia, w której moglibyśmy się spotkać i spokojnie porozmawiać?”
„Tak. Jest jedna w centrum, Tuscan Café. Znasz ją?”
„Tak. Do zobaczenia tam.”
W sobotę dotarłem do kawiarni 15 minut wcześniej. Sophia pojawiła się punktualnie. Młoda kobieta, może 35 lat, elegancka, pewna siebie.
„Pani Marto?”
“Tak.”
“Miło mi cię poznać.”
“Miło mi cię poznać.”
„Dziękuję za przybycie.”
Usiedliśmy, zamówiliśmy kawę.
„Słuchaj, będę z tobą szczery. Byłem w wielu sklepach i wszystko, co widzę, jest zbyt komercyjne, zbyt standardowe. Chcę czegoś innego, czegoś, co będzie moje”.
„Rozumiem. Masz jakiś pomysł, czego chcesz?”
Wyjęła telefon i pokazała mi zdjęcia z Pinteresta.
„Lubię takie style – vintage, z koronkami – ale nie chcę niczego zbyt ekstrawaganckiego. Chcę elegancji i prostoty”.
„Uwielbiam to. Mogę to zrobić. Ile bierzesz?”
To było trudne pytanie. Ile warta jest moja praca? Ile powinienem za nią zapłacić? Myślałem szybko. Materiał, czas, przymiarki, poprawki.
„2500 dolarów”.
Sophia nie wahała się.
„Wydaje mi się to uczciwe. Czy potrzebujesz zaliczki?”
„Tak. Połowa, żeby kupić tkaniny i materiały.”
„Doskonale. Wpłacę to dzisiaj.”
Nie mogłam w to uwierzyć. 1250 dolarów za jedną sukienkę.
„Kiedy możemy zacząć?”
„W przyszłym tygodniu. Muszę wziąć twoje wymiary i zrobić kilka szkiców do zatwierdzenia.”
„Doskonale. Wyślę ci SMS-a z prośbą o koordynację.”
Wyszłam z tej kawiarni, która unosiła się na wodzie. Suknia ślubna. 2500 dolarów. Za te pieniądze mogłabym… Mogłabym zrobić tyle rzeczy. Mogłabym zaoszczędzić. Mogłabym kupić lepszą maszynę do szycia. Mogłabym wynająć większy lokal. Mogłabym zbudować coś prawdziwego.
That afternoon, walking down the street, I passed a small commercial space for rent. Nothing fancy, but with a good location. I peered through the window. It was empty, dirty, but it had potential.
There was a number on the sign: For Rent. I wrote it down. It wasn’t the time yet. I didn’t have the money for the rent or for the deposit. But soon, soon I could have it.
I kept walking and for the first time in months, I smiled—a real smile of hope, of knowing that I was building something, something that no one could take away from me, something that was completely mine.
That night in my room, I took out my old notebook, the list I had written months ago.
Things I know how to do: sew, design patterns, manage, sell, survive.
I added one more: start over.
And underneath I wrote:
Things I will achieve:
Rent a space.
Hire help.
Grow the business.
Get back my dignity.
Show Ethan that I don’t need his pity.
Show myself that I can.
I closed the notebook and I kept sewing, because every stitch was a step. Every dress was proof that I wasn’t finished—that I was just getting started.
I still wonder: how many times do we have to hit rock bottom to realize how strong we are? Have you also discovered strength you didn’t know you had? Tell me. I want to know what made you get up.
December arrived with an unusual cold for New York. I kept working non-stop—the restaurant uniforms, Sophia’s wedding dress. Smaller orders kept coming in. I slept four hours, sometimes three.
My hands were destroyed—cut, with new calluses over old calluses. But every night when I counted the money I had earned, when I put it in a shoebox under my bed, I felt something akin to peace. It wasn’t happiness yet, but it was hope.
The restaurant uniforms were ready on December 8, two days earlier than promised. David received them at his restaurant. He checked them one by one.
“Mrs. Martha, they’re impeccable. The quality is excellent. Thank you. You know what? I’m going to need 20 more uniforms for the new branch we’re opening in New Jersey. Can you do it?”
“Yes, of course I can.”


Yo Make również polubił
DOMOWE CIASTO MARMURKOWE
Odmówiłam synowi pieniędzy ze sprzedaży domu — kilka godzin później byłam na oddziale ratunkowym, a lekarz zadał mi jedno pytanie, które zmieniło wszystko
Diogo Jota, piłkarz Liverpoolu i Portugalii, zginął w wypadku samochodowym w wieku 28 lat
5 witamin na niedoczynność tarczycy i chorobę Hashimoto (niedoczynność tarczycy)