Harley jej przerwał.
„Jestem wdzięczny za wiele rzeczy, Sylvio. Ale opłacenie sześciocyfrowego rachunku za hotel nie jest jedną z nich”.
Wyciągnął tytanową kartę i położył ją na ladzie.
„Proszę” – warknął. „Po prostu wszystko na to zapisz”.
Jasmine przyjęła go ostrożnie i wprowadziła do systemu.
“Zatwierdzony.”
Harley chwycił nowe karty-klucze, które podała mu Jasmine i rzucił dwie z nich pod stopy mojego ojca.
„Proszę. Zapłaciłem twój rachunek. Nie rób z tego nawyku.”
Ojciec pochylił się, żeby podnieść karty, z upokorzeniem wymalowanym na twarzy. Furia matki przerodziła się w drżące oburzenie. Harper wyglądała, jakby dostała w twarz.
A Harley? Zwycięsko ruszył w stronę windy.
Tylko że winda się nie ruszyła.
Nacisnąłem przycisk interkomu na tablecie sterującym, który był bezpośrednim źródłem dźwięku połączonym z kamerą w windzie, umożliwiając jednostronną komunikację.
„Ciesz się pokojem” – powiedziałem cicho do mikrofonu. „Dopóki możesz”.
Harper gwałtownie się wyprostował.
„Kto to powiedział?”
Mój ojciec patrzył prosto w kamerę w windzie.
„Elena.”
Nie odpowiedziałem. Po prostu wyłączyłem transmisję.
Wróciwszy do penthouse’u, odłożyłam tablet, oddychając spokojnie, pomimo napływu adrenaliny. To było niemal przerażające, jak bardzo czułam spokój, patrząc, jak ich świat się wali. Prawie.
Wstałem, rozciągając sztywność w ramionach, gdy na tablecie pojawił się kolejny alert.
Nieautoryzowane żądanie zatwierdzenia rezerwacji sali balowej. Rodzina Harrington.
Plik żądania został załadowany automatycznie.
Proponowane wydarzenie: Gala Inwestycyjna Harrington Future Fund.
Ścisnął mi się żołądek. Mój ojciec próbował zorganizować kolejne wydarzenie, ale załączone dokumenty finansowe mówiły prawdę. Sfałszowane prognozy, nieistniejące nieruchomości wymienione jako zabezpieczone aktywa, wprowadzające w błąd gwarancje inwestorów, zero rejestracji prawnych.
To nie było po prostu niechlujne. To było przestępstwo. Dokładnie jak intrygi, w które próbował mnie wciągnąć, zanim odszedłem.
Przewinąłem dalej plik i zobaczyłem listę gości. Inwestorzy VIP, zamożni właściciele firm, goście z zagranicy, ludzie, którzy ufali nazwisku Harrington, ludzie, których planowali oszukać.
Ogień zapłonął w mojej piersi. Nie tylko okradali hotel. Planowali wykorzystać moją salę balową do oszustwa.
Zamknąłem teczkę i stanąłem na środku apartamentu, oddychając powoli i głęboko. Znajomy głos szeptał w głębi mojej świadomości.
Nie rób kłopotów, Eleno. Masz szczęście, że pozwoliliśmy ci zostać. Uśmiechaj się i wyglądaj ładnie, podczas gdy dorośli zajmują się prawdziwymi sprawami.
Ale nie byłam już tą dziewczyną. Byłam dorosłą. Właścicielką. Osobą, która miała moc, by to zakończyć, zanim zniszczy kolejne życia.
Mój telefon zawibrował, informując o nowym powiadomieniu.
Próba dostępu do apartamentu. Zablokowana. Lokalizacja: winda na poziomie właściciela.
Szedłem w stronę windy, nie ze strachem, lecz z zimnym, zdecydowanym postanowieniem. Chcieli się wspinać. Chcieli pchać. Chcieli dostępu do świata, na który nie zasłużyli i na który nie zasłużyli.
Niech się bardziej postarają. Niech walią w drzwi. Niech krzyczą moje imię.
Bo północ już minęła. I w końcu przestałam być ich milczącą córką.
Nacisnąłem przycisk windy i wszedłem do środka, gdy drzwi się rozsunęły. Zamknęły się za mną z definitywną stanowczością.
Dziś wieczorem nie uciekałem od rodziny. Dziś wieczorem biegłem prosto ku prawdzie, ku sprawiedliwości, ku rozliczeniu, które odkładałem o wiele za długo.
Następnego ranka słońce wzeszło nad miastem bladą, złocistą taflą, zamieniając panoramę miasta w pole szkła i ognia. Stałem w oknie penthouse’u, obserwując światło rozlewające się po wieżowcach w dole i pozwalając, by cisza mnie ogarnęła. To był poranek, który powinien dawać poczucie spokoju, ale spokój był obcym luksusem dla kogoś, kto dorastał pod nazwiskiem Harrington.
Moja herbata stała nietknięta na stole. Mój umysł był już pięć kroków naprzód, już wyczekując burzy, która zbierała się na dole. W końcu hotelowy rytm dnia zaczął powoli nucić. Sprzątaczki pchały wózki z pościelą. Kucharze przygotowywali śniadania. Obsługa poprawiała garnitury i krawaty, rozpoczynając swoją zmianę. Wieża Helios obudziła się jak żywy organizm. Ten, który należał do mnie. Ten, który kontrolowałem. Ten, z którego moja rodzina próbowała się wyżyć, nie rozumiejąc kosztów.
Odwróciłam się od okna i stuknęłam w tablet bezpieczeństwa leżący na sofie. Natychmiast otworzył się kanał do jadalni VIP. Obsługa ustawiała na każdym stole świeże kompozycje z storczyków, wieszała nieskazitelnie białe obrusy i polerowała srebra. Goście zaczęli się schodzić.
A potem, niczym burzowa chmura przesłaniająca słońce, przybyła rodzina Harringtonów. Mój ojciec miał minę wyrzeźbioną w kamieniu, taką, jaką używał, gdy chciał, żeby świat uwierzył, że ma wszystko pod kontrolą. Matka schowała się za ogromnymi okularami przeciwsłonecznymi, choć cienie pod oczami były widoczne nawet przez przyciemniane szkła. Harper szła za nimi z twarzą opuchniętą od snu i wczorajszego upokorzenia. Harley trzymał się z daleka, przeglądając telefon z obojętnością człowieka zirytowanego tym, że nie śpi przed południem.
Przybliżyłem. Nie wyglądali już na zwycięzców. Wyglądali na niespokojnych, niezrównoważonych, o jedno uderzenie od upadku. Idealnie.
Wyszłam z penthouse’u i zjechałam windą służbową na dół, do holu z salonem, cicho wślizgując się bocznym wejściem do jadalni VIP, niezauważona przez rodzinę i niezauważona przez gości. Wtopiłam się w otoczenie z łatwością kogoś, kto dawno temu nauczył się stawać niewidzialnym, gdy było to potrzebne.
Ruszyłem w stronę bufetu, sięgając po mały talerz owoców. Stałem zaledwie kilka stóp od stołu, przy którym właśnie usiedli moi rodzice.
Moja matka zauważyła to pierwsza. Poderwała głowę, okulary przeciwsłoneczne zsunęły się jej z nosa. Jej oczy rozszerzyły się, a potem zwęziły.
„Ty” – warknęła pod nosem, gwałtownie odsuwając krzesło.
Wstała tak gwałtownie, że stół zadrżał, a sztućce zadrżały. Goście się odwrócili, rozmowy urwały. Ruszyła ku mnie, a gniew bił od niej jak żar.
„Co ty tu robisz?” syknęła. „To miejsce jest dla gości płacących.”
„Jestem gościem płacącym” – powiedziałem cicho.
Ona prychnęła.
„Z czym? Litością? Drobnymi? Zawstydziłeś nas wczoraj wieczorem. Czy to nie wystarczy? Wyjdź, zanim ktoś cię zobaczy.”
„Ktoś już to zrobił” – mruknąłem.
Zignorowała ostrzeżenie. A może go nie zrozumiała. Złapała mnie za nadgarstek i mocno ścisnęła.
„Wszystko psujesz. Idź zjeść w lobby.”
Mój talerz się przechylił, owoce zadrżały na porcelanie. Nie odsunęłam się. Nie podniosłam głosu. Nie musiałam.
Ale potem zrobiła coś, co sprawiło, że cały pokój zamarł. Wytrąciła mi talerz z ręki.
Ceramika roztrzaskała się o marmurową podłogę z ostrym, dźwięcznym trzaskiem, rozsypując jagody niczym rozlany atrament. Kilka kropel rozprysło się na moich butach i rąbku spodni. Po jadalni rozległy się westchnienia.
Moja matka wyprostowała kręgosłup i uniosła brodę.
„Posprzątaj to” – powiedziała chłodno. „Lepiej wyjdź, zanim sama wezwę ochronę”.
Powoli się schyliłem, podnosząc kawałek stłuczonego talerza. Nie dlatego, że czułem się mały, ale dlatego, że chciałem zapamiętać tę chwilę dokładnie taką, jaka była. Wstałem, patrząc jej w oczy.
„Wydajesz się zestresowany” – powiedziałem.
Zamrugała.
“Co to jest?”
„Ponieważ wczoraj wieczorem odrzucono twoje karty kredytowe” – powiedziałem tym razem głośniej.
Słowa te wylądowały niczym zapałka w pomieszczeniu pełnym benzyny.
Kilku gości zakrztusiło się kawą. Mój ojciec zesztywniał tak gwałtownie, że krzesło zaskrzypiało mu do tyłu.
„Co ty właśnie powiedziałeś?” wyszeptała moja matka.
Mówiłem głośniej.
„Twoje karty zostały odrzucone. Wszystkie. Nawet taty. Nie mogłeś zapłacić za apartament. Gdyby Harley się nie wtrącił, spałbyś w holu”.
Jej twarz stała się biała.
„Nie wiesz, o czym mówisz” – wyjąkała. „Nasze finanse to nie twoja sprawa”.
„Najwyraźniej to oni są zmartwieniem hotelu” – odpowiedziałem głosem zimnym jak marmur – „skoro jesteś im winien rachunek na kwotę wyższą niż czterocyfrowa”.
„Przestań” – warknął mój ojciec, podnosząc się z krzesła. „Nie odzywasz się do matki tak…”
Ale nie dokończył, bo Harley w końcu podniósł wzrok. Już się nie śmiał. Jego wzrok powędrował na mój nadgarstek i zamarł.
Zegarek, zabytkowy, rzadki, arcydzieło kolekcjonerskie znane tylko tym z prawdziwym bogactwem. Jego oczy się rozszerzyły. Szok, rozpoznanie, strach.
Wstał powoli, a każda sekunda ujawniała mu głębsze zrozumienie.
„Kim jesteś?” zapytał bezgłośnie.
Nie odpowiedziałem. Zamiast tego położyłem kawałek potłuczonej ceramiki na ich stole i odwróciłem się, żeby wyjść. Cisza, która za mną zapadła, była dusząca.
Już prawie dotarłem do wyjścia, gdy w jadalni rozległ się przeraźliwy krzyk.
“Przepraszam?”
Głos gościa, skierowany nie do mnie, ale do odległego kąta pokoju.
Odwróciłem się. Młody kelner, ledwie osiemnastoletni, może dziewiętnastoletni, stał drżącymi rękami, trzymając tacę z kawą. Starszy pan, który krzyczał, pochylił się na krześle, z czerwoną twarzą.
„Prosiłem o mleko sojowe” – warknął. „Czy to za dużo do zrozumienia?”
Dziewczyna wyjąkała przeprosiny, ale mężczyzna rzucił w nią serwetką.
Żołądek mi się ścisnął. Ten hotel był moim azylem, odkąd zacząłem odbudowywać swoje życie. Jego personel był moją drugą rodziną, jedyną rodziną, która okazała mi bezwarunkowe wsparcie.
Zanim zdążyłem interweniować, Jasmine stanęła między nimi.
„Proszę pana” – powiedziała spokojnie. „To wystarczy”.
„Do diabła” – warknął. „Wiesz, kim jestem?”
„Nie” – powiedziała. „I to nie ma znaczenia. Nie wolno tak mówić do moich pracowników”.
Jęknął oburzony, ale Jasmine pozostała nieugięta.
Patrząc, jak broni kogoś, kto nie mógł się bronić, coś we mnie zamarło. To był hotel, który zbudowałem. To było przywództwo, którego pragnąłem. To był standard.
Wyszedłem z jadalni z spokojniejszym sercem. Ale gdy tylko wyszedłem na główny korytarz, telefon gwałtownie zawibrował mi w dłoni. Na ekranie pojawiło się powiadomienie tekstowe.
Stwierdzono pilne nieprawidłowości finansowe. Musisz to zobaczyć, Archer.
Mój puls przyspieszył.
Pospieszyłem do windy dla kadry kierowniczej i zjechałem nią na piętro administracyjne. Archer czekał na mnie przed biurem finansowym. Wyglądał ponuro.
„Co znalazłeś?” zapytałem.
Gestem wskazał na przeszkloną salę konferencyjną.
„Jest gorzej niż myśleliśmy.”
Wszedłem za nim do środka. Dwóch księgowych siedziało z otwartymi laptopami, a na stole leżały arkusze kalkulacyjne. Na każdym ekranie widniały linie zaznaczonych na czerwono opłat. Archer podał mi wydrukowany raport.
Żołądek mi podskoczył, gdy spojrzałem na te liczby. Opłaty za pokój, rachunki za spa, kilka sześciodaniowych posiłków, prywatni kierowcy, nielimitowane rachunki w barze, wcześniejsze rezerwacje na imprezy – wszystko gratis, wszystko nieopłacone, wszystko oszustwo.
„Jak długo?” wyszeptałam.
„Ponad rok” – odpowiedział Archer. „Poprzedni zarząd ciągle to ukrywał, oczekując, że Harringtonowie w końcu się zwrócą”.
„I nigdy tego nie zrobili”.
„Nie. Ciągle wykorzystywali system. A wczoraj poprosili o coś innego”.
Podał mi osobny plik. Kontrakt galowy.
Nie byle jaka gala. Wydarzenie charytatywne – Wieczór Inwestycyjny Harrington Legacy.
Broszura wyglądała profesjonalnie, elegancko i błyszcząco, ale liczby w środku mówiły co innego. Przewidywane zyski są fikcyjne. Aktywa notowane na giełdzie nie istnieją. Gwarancje inwestorów są nielegalne.
„To oszustwo” – szepnąłem.
Archer skinął głową.
„Twój ojciec złożył dokumenty, żebyśmy mogli zorganizować to dzisiejsze spotkanie.”
Rzuciłem teczkę na stół, a strony rozsypały się jak potłuczone szkło.
„Chce wykorzystać mój hotel do popełnienia oszustwa”.
„Tak” – powiedział cicho Archer.
Księgowi wymienili niespokojne spojrzenia.
„I wiesz, co się dzieje” – dodał – „jeśli inwestorzy tracą pieniądze pod naszym dachem”.
„Pozwy sądowe” – mruknąłem. „Śledztwa regulacyjne. Uszczerbek na reputacji. Możemy stracić licencję na działalność”.
Przycisnęłam dłonie do chłodnego, szklanego stołu, odzyskując równowagę. To już nie było tylko osobiste. To było przestępstwo i zbliżało się do momentu, w którym miało się rozegrać w moim budynku.
„Co chcesz zrobić?” zapytał Archer.
Wyprostowałem się, kręgosłup napiął się jak stal.
„Kontynuujemy” – powiedziałem. „Niech przygotuje grunt. Niech zbierze inwestorów. Niech ujawni swój plan”.
Archer przyglądał się mojej twarzy.
„A potem?”
Spojrzałam mu w oczy, niewzruszona.
„My go ujawniamy”.
Na moment zaparło mu dech w piersiach. Nie potrafię powiedzieć, czy ze strachu, czy z podziwu.
Skinął głową raz.
„Potem dokończymy przygotowania” – powiedział.
„Będę tam” – odpowiedziałem. „Ale nie jako ja”.
Uniósł brwi.
Uśmiechnąłem się, tym razem nie delikatnie, ale chłodno i pewnie.
„Jeśli chodzi o niego” – mruknąłem – „to ja już dawno przestałem być częścią rodziny Harringtonów”.
Zebrałem papiery, wsunąłem je pod pachę i ruszyłem do drzwi. Za mną Archer odezwał się po raz ostatni.
„Pani Brooks, to już dawno należna sprawiedliwość”.
Wchodząc do korytarza, szepnąłem do siebie:
„To nie jest sprawiedliwość”.
Zacisnąłem palce na pliku.
„To prawda.”
A dziś wieczorem prawda wreszcie będzie głośniejsza niż nazwisko Harrington.
Turkusowa woda w basenie na dachu wieży Helios lśniła w południowym słońcu, rzucając jasne fale światła na kamienne płytki w kolorze kości słoniowej. Ale nawet z daleka spokój tego widoku został zakłócony przez głos mojej siostry – ostry, zgrzytliwy, ociekający poczuciem wyższości, które zatruwało każde pomieszczenie, do którego kiedykolwiek weszła.
Przyszedłem tu, żeby porozmawiać z organizatorem wydarzenia i dokończyć ciche przygotowania do dzisiejszej prezentacji. Ale gdy tylko wyszedłem na pokład słoneczny, zamarłem.
Harper stała obok prywatnej kabiny, z rękami na biodrach, z wyrazem irytacji na twarzy. Przed nią, klęcząc na rozgrzanych płytkach, siedziała pani Lively, pokojówka, która pracowała w Helios Tower od ponad dwóch dekad. Kobieta, której uprzejmość była równie nieodłączną cechą tego hotelu, co marmurowe podłogi i panoramę miasta. Klęczała i ścierała krem z filtrem, który Harper najwyraźniej sama rozlała na podłodze.
Zacisnęłam szczękę.
Harper niecierpliwie stukała nogą, okulary przeciwsłoneczne zaś zwisały jej z głowy niczym krzywa korona.
„Powiedziałam, żebyście wszystko wysprzątali” – warknęła. „Czemu to takie trudne do zrozumienia? Płacą wam za sprzątanie. Za sprzątanie.”
Pani Lively skrzywiła się, przeniosła ciężar ciała, czując wyraźny ból w kolanach.
„Proszę pani, mop byłby bardziej wydajny. Potrzebuję tylko”
Harper jej przerwała.
„Żadnego mopa. Chcę, żeby był nieskazitelny. Na kolanach, albo zgłoszę cię za niesubordynację”.
Kilka opalających się osób podniosło wzrok z leżaków, marszcząc brwi na widok tego widowiska. Harper to nie obchodziło. Nigdy jej to nie obchodziło. Umiała okrucieństwo tylko wtedy, gdy czuła się bezsilna. A po ostatniej nocy, po odebraniu jej dostępu i upokorzeniu, rozpaczliwie pragnęła znów poczuć się silna.
Harley rozsiadł się w altanie za nią, popijając koktajl, jakby świat istniał tylko dla jego rozrywki. Uśmiechnął się ironicznie, gdy pani Lively kontynuowała szorowanie.
Poczułem, jak gorąco wzbiera mi w piersi, ogień z każdej zniewagi, każdego odrzucenia, każdej chwili, w której moja rodzina traktowała ludzi jak meble.
Zrobiłem krok naprzód.
„Proszę wstać, pani Lively.”
Mój głos niósł się po pokładzie – spokojny, ale wystarczająco stanowczy, by przeciąć powietrze niczym ostrze.
Pani Lively zamarła, jej ramiona lekko drżały. Spojrzała na mnie z mieszaniną ulgi i strachu.
„Pani Brooks, nie chcę kłopotów.”
„To nie ty masz kłopoty” – powiedziałem cicho.
Harper odwróciła się, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie, które po chwili przerodziło się we wrogość.
„Och, świetnie” – mruknęła. „Jesteś tutaj. Nie możesz iść i dramatyzować gdzie indziej?”
Zignorowałem ją.
„Pani Lively” – powiedziałam spokojnym tonem. „Proszę wstać”.
Powoli, z trudem, starsza kobieta podniosła się na nogi. Jej dłonie drżały, gdy wycierała je o mundur.
Harper prychnął.
„Przepraszam, nie możesz się wtrącać. Ta kobieta pracuje dla nas.”
„Nie” – odpowiedziałem. „Pracuje dla Helios Tower. Pracuje dla mnie”.
Harper zamrugała, zdezorientowana.
„Nie bądź śmieszny.”
Jej śmiech był kruchy i pusty.
„Jesteś tu tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę” – zadrwiła. „Zawsze tak bardzo pragniesz czuć się ważny”.
Podszedłem bliżej, stając dokładnie między nią a panią Lively.
„Celowo upuściłaś tę butelkę z kremem przeciwsłonecznym, Harper.”
„I co z tego?” – warknęła. „Ludzie tacy jak ona sprzątają po ludziach takich jak my. Tak to działa. Powinna być wdzięczna za tę robotę”.
Ogarnęła mnie lodowata cisza.
„Ta kobieta przez 20 lat była lojalna wobec tego hotelu” – powiedziałem cicho. „Zdobyła więcej szacunku, niż ty kiedykolwiek będziesz w stanie okazać”.
Harper przewróciła oczami.
„Oszczędź sobie przemówień. Nie zmusisz mnie do przeprosin”.
„Mogę” – odpowiedziałem. „I zrobię to”.
Zwróciłem się do pani Lively.
„Jesteś wolny na ten dzień, z wynagrodzeniem. Proszę zgłosić się jutro rano do biura zarządu”.
Jej oczy rozszerzyły się, a w kącikach oczu zebrały się łzy.
„Pani, nie wiem, jak mam pani dziękować.”
„Nie musisz” – powiedziałem. „Idź odpocząć”.
Odchodząc, z ramionami drżącymi z emocji, Harper odrzuciła włosy do tyłu i podeszła do mnie.
„Co ty, do cholery, wyprawiasz?” – zapytała. „Nie ty tu rządzisz”.
Podszedłem bliżej. Tak blisko, że nie miała wyboru i musiała spojrzeć mi w oczy.
„Zaatakowałeś pracownicę” – powiedziałem. „Poniżyłeś ją. Nadużyłeś swojego statusu”.
Harper prychnął.
„Och, proszę. To nic.”
„Nie” – powiedziałem. „To wszystko”.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, podniosła rękę i mnie uderzyła.
Dźwięk odbił się echem po pokładzie basenu, na tyle silny, że moja twarz odbiła się w bok, na tyle silny, że rozcięła mi wargę. Za mną rozległy się westchnienia. Goście. Obsługa. Nawet Harley siedział prosto.
Harper pochyliła się, a jej głos drżał ze złości.
„Nigdy więcej nie próbuj mnie zawstydzić. Jesteś nikim. Zawsze byłeś nikim.”
Powoli uniosłem rękę, dotykając ciepłego, piekącego policzka. Nie cofnąłem się. Nie płakałem. Zamiast tego wyprostowałem się i spojrzałem jej prosto w oczy.
„Zapłacisz za to” – szepnąłem.
Coś mignęło w jej wyrazie twarzy. Niepewność. Strach. Cofnęła się.
„Kim jesteś?”
Wyciągnąłem telefon i napisałem jedną wiadomość do Archera i Legala.
Wprowadź protokół ochrony personelu. Złóż oskarżenia. Napaść. Molestowanie. Doręcz dokumenty przed kolacją. Dolicz im karę w wysokości 50 000 dolarów za szkody.
Harper otworzyła usta ze zdumienia, gdy rzeczywistość opadła na nią niczym cień.
„Nie zrobiłbyś tego” – szepnęła.
Odłożyłem telefon.
„Już to zrobiłem.”
Wrzasnęła przeraźliwie, dziko i zbiegła z pokładu, mijając krzesła, przewracając mały stolik i omal nie potykając się o własną wściekłość. Harley podniósł się z krzesła, patrząc, jak odchodzi, po czym powoli odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.
Nie odzywał się, ale jego oczy mówiły wszystko. Strach. Rozpoznanie. Zrozumienie. Równowaga sił się zmieniła i on o tym wiedział.
Otarłem kroplę krwi z wargi i wziąłem głęboki oddech. Podszedł nerwowo pracownik basenu.
„Pani Brooks, czy powinniśmy wezwać więcej ochrony?”
„Nie” – powiedziałem. „Po prostu rób to, co zwykle”.
Im bardziej normalnie wszystko wyglądało, tym trudniej było Harringtonom uświadomić sobie, w ile pułapek wpadają.


Yo Make również polubił
Wszystkie zabiegi, które należy stosować w przypadku rośliny zielistkowej, zwanej również phalangium
Mam 69 lat. Mój syn co miesiąc wysyła mi pieniądze, ale nigdy nic nie otrzymuję – potajemnie to zbadałem, a kamery bezpieczeństwa w banku zaniemówiły z wrażenia.
Rak: Czy zbliża się koniec chemioterapii? Ta nowa terapia może wszystko zmienić.
Muffin z cukinii: puszysty i pyszny przepis na jedzenie warzyw