Noc, kiedy mój nieżyjący ojciec powiedział mi: „Nie noś sukienki, którą kupił twój mąż” – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Noc, kiedy mój nieżyjący ojciec powiedział mi: „Nie noś sukienki, którą kupił twój mąż”

Odwrócił głowę i przez ułamek sekundy coś błysnęło w jego oczach. Nie było to nic bolesnego. Było coś ostrzejszego – może irytacja, albo coś, czego nie potrafiłam nazwać.

„Liv, umówiliśmy się” – powiedział, a jego głos nagle stał się bardziej stanowczy. „Zamówiłem tę sukienkę specjalnie na twoje 50. urodziny. Wydałem niezłe pieniądze. Pani Reed ciężko pracowała, przerabiając ją specjalnie dla ciebie. Chcesz, żebym poczuł się głupio?”

Poczułem wyrzuty sumienia.

„Nie, oczywiście, że nie” – powiedziałem szybko. „Po prostu pomyślałem…”

„Zapomnij o tym” – wtrącił. „Po prostu załóż tę sukienkę. Dobrze?”

Czekał.

Przełknęłam ślinę.

„Założę twoją sukienkę” – powiedziałam cicho. „Oczywiście”.

Jego wyraz twarzy złagodniał niemal natychmiast. Znów się uśmiechnął.

„To moja dziewczyna” – powiedział lekko. „Zobaczysz. Wszyscy będą zachwyceni”.

Zsunął nogi z łóżka i skierował się do łazienki. Chwilę później w pomieszczeniu rozległ się szum płynącej wody.

Siedziałam tam, podciągając kolana pod brodę i wpatrując się w wgłębienie, jakie jego ciało pozostawiło w prześcieradle.

Co mi jest?

Zrobił wszystko, co mógł, żeby zrobić coś wyjątkowego. Reagowałem jak dziecko, któremu powiedziano, co ma założyć do szkoły.

Zwlekłam się z łóżka i poszłam do kuchni, zajmując się śniadaniem – jajkami, tostami, kawą. Znajomy rytm rozbijania skorupek, ubijania i przerzucania trochę pomagał.

Mark wyszedł ubrany do pracy, pachnący swoją zwykłą wodą kolońską, z starannie uczesanymi włosami.

„Wpadam dziś na chwilę do biura” – powiedział, nalewając sobie kawy. „Muszę podpisać kilka dokumentów. Wrócę przed lunchem. Co porabiasz?”

„Zadzwonię do Nikki” – powiedziałam, mieszając omlet. „Potem muszę się zabrać za dalsze przygotowania. A tak przy okazji, pani Reed obiecała dziś podrzucić sukienkę na ostatnie poprawki”.

„Idealnie”. Usiadł przy stole i zabrał się za śniadanie. „Więc spróbujesz dziś wieczorem, a jutro wszystko będzie idealnie”.

Jedliśmy głównie w milczeniu. Przeglądał wiadomości na telefonie, wtrącając drobne uwagi o ruchu ulicznym, cenach benzyny, polityce. Kiwałam głową w odpowiednich momentach, ale miałam wrażenie, że myślami jestem gdzie indziej, unosząc się nad domem.

Po śniadaniu pocałował mnie w policzek, wziął kluczyki i wyszedł. Drzwi wejściowe zamknęły się z cichym, ale zdecydowanym kliknięciem.

Przez kilka sekund po prostu stałem na korytarzu, nasłuchując nagłej ciszy.

Potem zapadła cisza.

Przechadzałam się po pokojach, prostując zasłony, które nie wymagały prostowania, wycierając kurz, którego tam nie było. Każdy ruch wydawał się automatyczny.

Ta sama myśl krążyła nieubłaganie: sukienka. Ostrzeżenie taty. Sukienka.

Zadzwonił mój telefon, wytrącając mnie ze snu.

Na ekranie pojawiła się EVELYN REED.

„Pani Sutton, dzień dobry. Tu Evelyn Reed” – rozległ się radosny głos. „Właśnie idę w pani stronę. Suknia jest gotowa. Czy to odpowiedni moment?”

„Tak, tak, oczywiście” – powiedziałem szybko, zerkając na zegarek. „Chodź”.

„Wspaniale. Będę za jakieś pół godziny.”

Zakończyłem rozmowę i opadłem na kanapę.

Sukienka miała być gotowa.

Dokładnie ta sukienka, której mój ojciec zakazał mi nosić.

Co miałam zrobić? Powiedzieć Evelyn, że zmieniłam zdanie, bo mój zmarły ojciec odwiedził mnie we śnie i udzielił mi porady modowej? Odrzucić prezent od męża bez wyjaśnienia?

Ścisnąłem dłonie między kolanami.

Musiałem usłyszeć znajomy głos.

Zadzwoniłem do mojej córki.

„Mamo!” – odpowiedziała Nikki po drugim dzwonku. Jej głos był jasny, ciepły, z cichym szumem kreskówek i brzękiem naczyń w tle. „Jak się czujesz? Jeszcze trochę się denerwujesz?”

„Trochę” – przyznałem. „Czy w Magnolia Grill wszystko już gotowe?”

„Mamo” – jęknęła żartobliwie – „mówiłam ci już setki razy. Wszystko jest super. Stół nakryty, tort zamówiony, zespół potwierdzony. Wystarczy, że się pojawisz, będziesz wyglądać niesamowicie i przyjmiesz, że ludzie będą ci mówić, jaka młodo wyglądasz. A tak przy okazji, przymierzyłaś sukienkę?”

„Jeszcze nie” – powiedziałem, zaciskając palce na telefonie. „Przyniesie go dzisiaj”.

„Och, nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć. Tata się tym zachwycał. Mówi, że jest niesamowite. A tak przy okazji, mały Mikey jest strasznie podekscytowany. Powiedział wszystkim w przedszkolu, że jego babcia urządza wielką imprezę”. Zaśmiała się.

Wyobraziłem sobie mojego czteroletniego wnuka z rumieńcami na policzkach, ożywionego, mówiącego o balonach i torcie. Ta myśl coś we mnie zmiękczyła.

„Powiedz mu, że babcia nie może się doczekać, żeby go zobaczyć” – powiedziałam, uśmiechając się wbrew sobie.

Rozmawialiśmy o drobiazgach: o której godzinie wyjdą, czy mają coś jeszcze ze sobą zabrać, jak idzie praca. Nikki nie miała pojęcia, że ​​serce wali mi jak młotem przez cały czas.

Kiedy się rozłączyliśmy, w domu zrobiło się jeszcze ciszej niż przedtem.

Dokładnie trzydzieści minut później zadzwonił dzwonek do drzwi.

Otworzyłem drzwi i zobaczyłem kobietę po czterdziestce stojącą na ganku z dużą torbą na ubrania przewieszoną przez ramię. Miała na sobie dżinsy, granatową bluzkę i delikatny, profesjonalny uśmiech.

„Dzień dobry, pani Sutton” – powiedziała. „Przyniosłam pani piękną suknię. Podwinęłam dół, tak jak pani prosiła, i poprawiłam zaszewki. Myślę, że teraz leży idealnie”.

„Bardzo dziękuję” – powiedziałem, odsuwając się. „Proszę wejść”.

Zaprowadziłem ją do sypialni. Ostrożnie rozpięła pokrowiec i wyjęła sukienkę.

Był jeszcze piękniejszy, niż pamiętałem. Szmaragdowy materiał odbijał światło i lśnił. Szwy były czyste. Podszewka wyglądała na gładką i drogą.

„Proszę przymierzyć” – powiedziała pani Reed. „Sprawdzę tylko, czy wszystko jest w porządku”.

Stanęłam za parawanem, zrzuciłam codzienne ubranie i wsunęłam się w sukienkę. Suwak wszedł bez oporu. Materiał opinał moje ramiona i talię, przesuwając się po biodrach bez naciągania.

Wyszedłem.

„Och” – westchnęła pani Reed, lekko klaszcząc w dłonie. „Wyglądasz na tobie cudownie. Spójrz na tę talię, na tę postawę. Będziesz gwiazdą imprezy”.

Przyglądałem się swojemu odbiciu.

Elegancka kobieta w luksusowej sukni spojrzała na mnie. Moje brązowe, świeżo farbowane włosy okalały moją twarz. Zieleń dodawała blasku moim oczom. Cięcie wygładziło to, co wymagało wygładzenia, i podkreśliło to, co wciąż ceniłam w swoim ciele po pięćdziesiątce.

Zgodnie z całą logiką, powinnam czuć się pewnie.

Zamiast tego, niepokój pełzał mi pod skórą.

Coś jest nie tak.

Przesunęłam dłońmi po materiale: dół, talię, rękawy. Wszystko wydawało się w porządku. Normalne. Solidne.

„Podszewka jest z naturalnego jedwabiu” – powiedziała z dumą pani Reed, podchodząc bliżej i wskazując na niewidoczne szwy. „Twój mąż nalegał, żeby wszystko było wykonane z najlepszych materiałów. I poprosił o ukryte kieszenie w bocznych szwach, na wypadek gdybyś chciała schować tam telefon albo chusteczkę”.

„To było miłe” – powiedziałem słabo.

Nie widziała burzy, która we mnie narastała.

Może po prostu zachowuję się śmiesznie.

„Myślę, że wszystko jest w porządku” – powiedziała, cofając się. „Jeśli nie masz pytań, powinnam lecieć. Mam innego klienta po drugiej stronie miasta”.

„Żadnych pytań” – powiedziałem. „Jeszcze raz dziękuję. Jest piękny”.

Przebrałem się w swoje zwykłe ubrania, odprowadziłem ją do drzwi wejściowych i jeszcze raz jej podziękowałem.

Gdy drzwi się zamknęły, dom odetchnął.

Zaniosłam sukienkę do szafy, powiesiłam ją na wyściełanym wieszaku i stałam tam, wpatrując się w nią.

Piękne. Drogie. Uszyte z dbałością.

Albo i nie.

Nie zakładaj sukienki od męża.

Głos mojego ojca brzmiał mniej jak wspomnienie, a bardziej jak ostrzeżenie odbijające się echem od ścian.

Zamknęłam drzwi szafy i usiadłam na brzegu łóżka, wciskając palce w kołdrę.

Jutro była impreza.

Dziś nadal miałem wybór.

Mark wrócił do domu na lunch punktualnie. Usłyszałem otwieranie drzwi wejściowych, jego znajome kroki na korytarzu, głuchy stukot butów, gdy je zdejmował.

„No i co, sukienka dotarła?” – zawołał.

„Tak” – odpowiedziałem, starając się brzmieć swobodnie. „Wszystko w porządku”.

Wszedł do kuchni, pochylił się, by pocałować mnie w czubek głowy, i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

„Przymierzałaś?”

„Mhm” – powiedziałem, unosząc filiżankę z herbatą. „Pani Reed powiedziała, że ​​pasuje idealnie”.

„Wspaniale” – powiedział, kiwając głową z satysfakcją. „Jutro będziesz olśniewająca. Słuchaj, muszę dziś wieczorem wpaść do mojego przyjaciela Kevina. Podrzuci trochę dokumentów do transakcji. Pewnie za kilka godzin. Nie masz nic przeciwko, prawda?”

„Nie” – powiedziałem. „Proszę bardzo”.

Zjadł coś, pooglądał trochę telewizji w salonie, a potem znów przygotował się do wyjścia.

„Nie myśl za dużo” – powiedział w drzwiach, dając mi szybkiego całusa. „Jutro będzie niesamowicie”.

„Jedź ostrożnie” – odpowiedziałem.

Gdy drzwi się zamknęły i usłyszałem kliknięcie zamka, poczułem, jak moje ramiona opadają w sposób, w jaki nie zdawałem sobie sprawy, że zostały uniesione.

Poszedłem prosto do sypialni.

Drzwi szafy otworzyły się szeroko. Sukienka wisiała tam, spokojna i lśniąca.

Wyciągnąłem rękę i przesunąłem opuszkami palców po materiale.

Co może Ci dolegać?

Może gdybym tylko przyjrzał się uważniej. Może gdybym udowodnił sobie, że nie ma w tym nic dziwnego.

Zdjęłam sukienkę i położyłam ją na łóżku. Usiadłam obok niej, pochylając się, żeby przyjrzeć się każdemu szwowi, każdemu ściegowi. Robótka była nieskazitelna. Żadnych luźnych nitek, żadnych krzywych linii.

Odwróciłam sukienkę i przycisnęłam dłoń do podszewki. Jedwab był gładki w dotyku.

Następnie moja ręka przesunęła się nad obszarem w pobliżu szwu w talii.

Zmarszczyłem brwi.

Wydawało się… grubsze. Tylko trochę. Jakby coś było wciśnięte między warstwy.

Ponownie przesunąłem po nim palcami, tym razem wolniej.

Tak. Zdecydowanie grubsze.

Moje serce zaczęło bić szybciej.

Może to tylko wzmocnienie, powiedziałem sobie. Czasami krawcy podwajają materiał w miejscach narażonych na rozdarcia, żeby się nie rozerwał. To wszystko.

Jednak głos mojego ojca przebił się przez tę logikę.

Nie zakładaj sukienki od męża.

Wstałam, zapaliłam lampkę na biurku, żeby było jaśniej, i uniosłam sukienkę, próbując cokolwiek zobaczyć przez materiał. Szmaragd mienił się, uparcie nieprzezroczysty.

Odłożyłem go z powrotem i nacisnąłem podejrzane miejsce.

Było tam coś cienkiego i płaskiego. Lekko zadrżało pod moim dotykiem.

Zrobiło mi się sucho w ustach.

Usiadłem z powrotem na brzegu łóżka i przycisnąłem dłonie do twarzy.

Gdybym się myliła, zniszczyłabym sukienkę i musiałabym wszystko tłumaczyć Markowi. Zabrzmiałabym irracjonalnie i niewdzięcznie.

Jeśli miałem rację…

Znów zobaczyłem ojca w drzwiach. Spojrzenie w jego oczach. Sposób, w jaki powtórzył te słowa.

Nigdy nie powtarzał się bez powodu.

Decyzja zapadła we mnie cicho.

Otworzyłam górną szufladę komody i wyjęłam małe nożyczki do szycia, których używałam do przycinania luźnych nitek w swetrach.

„Okej” – szepnąłem do siebie. „Okej”.

Odwróciłam sukienkę na lewą stronę i ostrożnie rozłożyłam ją na łóżku. Znalazłam miejsce, gdzie podszewka wydawała się grubsza, w szwie bocznym blisko talii, dokładnie tam, gdzie prawie nikt by jej nie dotknął.

Moje ręce się trzęsły, gdy wsuwałam końcówkę nożyczek pod pojedynczy szew.

„Tylko rzuć okiem” – powiedziałem sobie. „Tylko na tyle, żeby zobaczyć”.

Ucięłam.

Nić puściła z cichym trzaskiem. Pracowałam powoli, poluzowując jeszcze kilka ściegów, tworząc małe nacięcie w jedwabnej podszewce. Starałam się nie uszkodzić głównego materiału pod spodem.

Moje palce trzęsły się tak bardzo, że musiałam dwa razy zatrzymywać się, odkładać nożyczki i brać głęboki oddech, zanim znowu je chwyciłam.

Kiedy otwór był już wystarczająco szeroki, delikatnie docisnąłem palce do wewnętrznej warstwy.

Podszewka się przesunęła.

Coś białego wylało się na ciemną narzutę.

Zamarłem.

Na początku wyglądało to jak mąka. Albo cukier puder. Mała kaskada drobnego, białego proszku posypała tkaninę małym wachlarzem.

Wyciekało jeszcze przez sekundę. Może z łyżeczką. Może mniej. Może więcej. Nie byłem w stanie myśleć wystarczająco jasno, żeby to ocenić.

Brak zapachu.

Brak zbrylania.

Po prostu biały.

Serce mi waliło w uszach.

Co to jest?

Po co cokolwiek miałoby być wszywane w moją sukienkę?

W mojej głowie kłębiły się najniegroźniejsze wyjaśnienia — zapachowy proszek, jakiś środek do pielęgnacji tkanin — ale rozpadały się niemal tak szybko, jak je wymyślałam.

Ktoś celowo wszył to w ukryte miejsce.

Ktoś.

Mark zamówił sukienkę.

Nogi mi osłabły. Odsunęłam się od łóżka, rzucając nożyczki na stolik nocny. Mój oddech stał się płytki, a klatka piersiowa ściśnięta.

To nie może się dziać naprawdę.

Podszedłem do szafki nocnej i chwyciłem telefon, próbując kciukiem trafić we właściwy kontakt.

Irys.

Moja przyjaciółka z kościoła i klubu książki. Ta, która pracowała jako chemiczka w laboratorium szpitalnym w mieście. Ta, która zawsze żartowała, że ​​jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała interpretacji wyników badań krwi, to ona będzie moją dziewczyną.

Telefon zadzwonił dwa razy.

„Hej, Liv” – odpowiedziała. „Co słychać?”

„Iris” – powiedziałam, zaskoczona, jak dziwnie brzmiał mój własny głos, cienki i wysoki. „Czy możesz teraz rozmawiać?”

Zapadła cisza.

„Wszystko w porządku?” zapytała natychmiast. „Brzmisz… dziwnie.”

„Ja… ja potrzebuję twojej pomocy”. Spojrzałam na łóżko, na maleńką białą chmurkę na kołdrze. „Natychmiast”.

Jej ton uległ zmianie, całe ciepło zastąpiono spokojnym, profesjonalnym spokojem.

„Co się stało? Gdzie jesteś?”

„Jestem w domu”. Przełknęłam ślinę. „Znalazłam w sukience biały proszek. Był wszyty w podszewkę. Nie wiem, co to jest, ale strasznie się boję”.

Przez kilka sekund panowała cisza.

„Która sukienka?” zapytała cicho.

„Ten, który Mark zamówił mi na urodziny” – wyszeptałam.

Kolejna pauza. Dłuższa.

„Liv, posłuchaj mnie bardzo uważnie” – powiedziała w końcu Iris. Jej głos był bardziej stanowczy, opanowany. „Nie dotykaj więcej tego pudru. W ogóle. Jeśli dotykałaś go gołymi rękami, idź je natychmiast umyć – wodą z mydłem, kilka razy. Potem włóż sukienkę do plastikowego woreczka i zamknij go szczelnie. Weź niewielką ilość pudru i włóż go do osobnego woreczka, ale tylko w rękawiczkach. Masz rękawiczki w domu?”

„Tak” – powiedziałem. „Gumowe rękawiczki. Do mycia naczyń”.

„Będą działać” – odpowiedziała. „Pobierz ostrożnie próbkę i przynieś ją do laboratorium. Mam teraz zmianę. Przyjdź jak najszybciej”.

„Iris, przerażasz mnie” – wyszeptałem.

„Nie próbuję. Ale to może być cokolwiek – od czegoś nieszkodliwego po coś, czego nie chcemy mieć w pobliżu twojej skóry. Po prostu musimy wiedzieć. Umyj ręce, weź to, czego potrzebujesz i chodź tutaj”.

Rozłączyliśmy się.

Poszłam prosto do łazienki. Odkręciłam gorącą wodę, namydliłam dłonie i szorowałam, jakbym chciała wymazać z pamięci ostatnią godzinę. Spłukałam, namydliłam się ponownie, szorowałam, aż skóra zaczęła mnie piec, a potem spłukałam jeszcze raz.

Kiedy w końcu zakręciłem kran, moje ręce były czerwone i trzęsły się.

Wysuszyłam je czystym ręcznikiem i wróciłam do sypialni.

Sukienka leżała na łóżku, odwrócona na lewą stronę, z lekko rozciętą podszewką i białym pyłem na ciemnej kołdrze.

Zmusiłem się do ruchu.

W kuchni wyciągnąłem spod zlewu parę żółtych gumowych rękawiczek, rolkę małych, zamykanych torebek, których używaliśmy do przekąsek, i duży plastikowy worek na śmieci.

Wróciwszy do sypialni, włożyłam rękawiczki i ostrożnie uklękłam przy łóżku. Dwoma palcami nabrałam niewielką ilość pudru do jednego z maleńkich woreczków i zamknęłam go szczelnie. Nawet przez rękawiczki czułam, że moja skóra jest zbyt ciasna.

Potem podniosłam sukienkę, starając się nią nie potrząsać, i wsunęłam ją do dużego worka na śmieci. Mocno zawiązałam ją u góry.

Zdjąłem rękawiczki i wrzuciłem je do innej torby, po czym poszedłem do łazienki i ponownie umyłem ręce.

Pięć minut później byłam już ubrana, woreczek z próbkami miałam w torebce, a worek na śmieci z sukienką w bagażniku samochodu.

Jazda do laboratorium szpitalnego na Maple Street sprawiała wrażenie, jakby to działo się z kimś innym. Światła zmieniały się z czerwonych na zielone, samochody jechały i zatrzymywały się, reklamy radiowe leciały, gdy zapomniałem ściszyć sygnał, ale nic z tego nie zostało w pełni zarejestrowane.

Zaparkowałam, wzięłam torebkę i weszłam do budynku.

Iris spotkała mnie przy wejściu, już czekała w białym fartuchu laboratoryjnym, z identyfikatorem przypiętym do ramienia.

„Daj mi to” – powiedziała cicho.

Podałem jej małą torebkę z proszkiem.

„Zaczekaj tu” – powiedziała, a jej oczy przybrały poważny wyraz, który sprawił, że na korytarzu zrobiło się zimniej. „Przeprowadzę szybki test wstępny”.

Zniknęła za drzwiami z napisem TYLKO DLA PERSONELU.

Oparłem się o bladozieloną ścianę i wpatrywałem się w plakat o myciu rąk i sezonie grypowym. Sekundnik na zegarze ściennym poruszał się do przodu, wykonując jeden mały skok na raz.

Minęło dziesięć minut.

Potem dwadzieścia.

Szedłem w stronę drzwi laboratorium, miałem zapukać, gdy się otworzyły.

Iris wyszła.

Wyglądała, jakby ktoś wytarł jej twarz z koloru.

„Chodźmy porozmawiać do mojego biura” – powiedziała cicho.

Przeszliśmy korytarzem do małego pokoju na końcu. Zamknęła za nami drzwi i gestem wskazała krzesło.

Usiadłem.

Znów zaczęły mi się trząść ręce.

Usiadła naprzeciwko mnie, złożyła ręce na biurku i wzięła oddech.

„Liv” – powiedziała ostrożnie – „to nie jest talk ani skrobia kukurydziana. To nie jest nic nieszkodliwego z pracowni krawieckiej”.

„Co się stało?” wyszeptałem.

„Przeprowadziłam test ekspresowy”. Zawahała się. „Wskazywał na obecność związków toksycznych. Aby dowiedzieć się dokładnie, co to jest, potrzebujemy pełnej analizy z dłuższym czasem, ale mogę powiedzieć z całą pewnością – to rodzaj trucizny”.

Słowo zawisło w powietrzu między nami.

Zatruć.

Mój mózg odmówił przetworzenia tego.

Mrugnęłam.

„Co masz na myśli?” Mój głos brzmiał, jakby dochodził z oddali.

„To substancja, która staje się aktywna w kontakcie z wilgocią i ciepłem” – powiedziała cicho Iris. „Innymi słowy, kiedy człowiek się poci. Gdybyś nosiła tę sukienkę przez kilka godzin – zwłaszcza poruszając się, tańcząc, podniecając się na imprezie – twoja skóra by się pociła, a trucizna zaczęłaby się wchłaniać”.

„Co…co by się stało?” zapytałem ze ściśniętym gardłem.

„Najpierw osłabienie” – powiedziała. „Zawroty głowy. Potem nudności. Przyspieszone bicie serca. A potem, w zależności od dawki i czasu kontaktu ze skórą, serce mogło wpaść w niebezpieczny rytm. Mogło to wyglądać na nagły problem z sercem”.

„Jak…jak zawał serca” – wyszeptałam.

Skinęła głową.

„W 50-letniej kobiecie na wielkiej imprezie, z ekscytacją i odrobiną wina? Ludzie nazwaliby to tragedią. Nie zbrodnią”. Spojrzała mi w oczy. „Liv, to zostało tam umieszczone celowo”.

Zakryłem twarz dłońmi.

„Nie” – szepnąłem. „Nie”.

„Posłuchaj mnie” – powiedziała delikatnie Iris, przysuwając krzesło bliżej. „Wiem, że to dla ciebie szok. Ale musimy działać. Musisz iść na policję”.

„Policja?” Podniosłam głowę, łzy już zaczynały mi się rozmazywać przed oczami. „Iris, to Mark. Mój mąż. Jesteśmy razem od dwudziestu lat. Jak on mógł… jak ktokolwiek mógł…”

„Liv” – powiedziała stanowczym, ale życzliwym głosem – „ktoś chciał, żebyś zniknęła. Sukienka nie wszyła się sama w magiczny sposób. Twój mąż ją zamówił. Czy krawcowa w ogóle znała cię wcześniej?”

Powoli pokręciłem głową.

„Nie. To było imię, które poleciła mi przyjaciółka Nikki. Spotkałyśmy się tylko dwa razy. Nie ma powodu, żeby mnie ranić”.

„Dokładnie” – powiedziała Iris. „Sporządzę oficjalną notatkę o tym, co znalazłam w teście. Znam też detektywa. Jest dobry w swojej pracy i ma dobre podejście do ludzi. Dam ci jego numer. Proszę do niego zadzwonić”.

Napisała imię i numer na karteczce samoprzylepnej i przesunęła ją po biurku.

„Nazywa się detektyw Leonard Hayes. Zadzwonię do niego teraz i powiem, że się z panem skontaktujesz”.

Wpatrywałem się w papier.

„Czuję się jak w filmie” – powiedziałem. „Nawet nie dobrym. Jednym z tych filmów, które ogląda się późno w nocy i myśli: »To nigdy nie wydarzyłoby się w prawdziwym życiu«”.

„Wiem” – powiedziała cicho. „Ale to się dzieje. A ty wciąż tu jesteś, żeby coś z tym zrobić. To się liczy”.

Wyszedłem z jej gabinetu, ściskając karteczkę, jakby miała zniknąć. Na korytarzu oparłem się ramieniem o ścianę i próbowałem oddychać.

Mój mąż chciał się mnie pozbyć.

Mój mąż.

Mężczyzna, który wiedział, jaką lubię kawę, który trzymał mnie za rękę w poczekalniach szpitalnych, który tańczył ze mną w kuchni w Wigilię, gdy rozbrzmiewała wolna piosenka.

Zmusiłem się, żeby wybrać numer.

Zadzwonił telefon.

„Detektywie Hayes” – odpowiedział męski głos.

„Cześć” – powiedziałam drżącym głosem. „Nazywam się Olivia Sutton. Iris dała mi twój numer”.

„Tak, pani Sutton” – powiedział, a jego ton stał się uważny. „Rozmawiałem z nią. Bardzo mi przykro, że pani przez to przechodzi. Chciałbym się z panią spotkać jak najszybciej. Gdzie pani teraz jest?”

„W laboratorium medycznym na Maple Street” – powiedziałem.

„Zostań tam” – odpowiedział. „Mogę tam być za jakieś dwadzieścia minut. Czekaj na mnie przy wejściu i proszę, nie idź nigdzie sam z nikim”.

„W porządku” – szepnąłem.

Wyszedłem na zewnątrz i usiadłem na ławce przy wejściu. Wiosenne powietrze było chłodne. Samochody przejeżdżały ulicą. Ludzie wchodzili i wychodzili z budynku, niosąc teczki, kubki po kawie i własne problemy.

Wszystko wydawało się bardzo odległe.

Dokładnie dwadzieścia minut później do krawężnika podjechał ciemny sedan. Wysiadł z niego mężczyzna po pięćdziesiątce. Miał na sobie ciemną kurtkę, proste spodnie i zmęczony, ale spokojny wyraz twarzy. Wyglądał na kogoś, kto wiele widział i niełatwo go przestraszyć.

„Pani Sutton?” zapytał, podchodząc i lekko kiwając głową.

„Tak” – powiedziałem, wstając.

„Jestem detektyw Leonard Hayes”. Wyciągnął rękę. Jego uścisk był mocny, nie miażdżący. „Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać”.

Wróciliśmy do środka i znaleźliśmy cichy kącik w holu z małą kanapą i dwoma krzesłami. Wyciągnął notes i długopis z kieszeni kurtki.

„Opowiedz mi wszystko od początku” – powiedział. „Nie spiesz się, ale staraj się nie pomijać szczegółów, nawet jeśli wydają się drobne”.

Tak też zrobiłem.

Opowiedziałam mu o śnie. O moim ojcu. O sukience, o tym, jak Mark nalegał, żebym ją nosiła, o moim narastającym niepokoju, o krawcowej, o uczuciu grubszego materiału w talii, o pudrze, o wezwaniu Iris, o jej teście, o jej słowach.

W pewnym momencie zaczęły płynąć łzy, ale nie przestawałam mówić.

Kiedy skończyłem, powoli skinął głową.

„Pani Sutton” – powiedział – „powiem pani coś, czego jeszcze pani nie wie. Pani mąż, Mark Sutton, jest na naszym radarze od jakiegoś czasu”.

Spojrzałam na niego.

„Co?” wyszeptałam.

„Prowadzimy dochodzenie w sprawie oszustw finansowych, w które zamieszanych jest kilka osób z tego obszaru” – powiedział. „Pani mąż jest jedną z nich. Jest zamieszany w podejrzane transakcje na rynku nieruchomości i przywłaszczył sobie pieniądze od bardzo poważnych osób. Stracił ich bardzo dużo”.

Ścisnęło mnie w żołądku.

„Nie” – powiedziałam słabo. „Mark pracuje. Mamy normalne dochody. Nie jesteśmy… bogaci. Nie jesteśmy…”

„Czasami” – powiedział łagodnie detektyw – „największy problem nie wynika z bogactwa. Wynika z prób zbyt szybkiego zdobycia go. Twój mąż ma spore długi. Takie, które wiążą się z groźbami, a nie grzecznymi przypomnieniami”.

W holu cicho szumiało. Gdzieś w oddali brzęczał automat z napojami.

„Sześć miesięcy temu” – kontynuował Hayes – „wykupił dla ciebie dużą polisę na życie. Wypłata jest wysoka. Zgłosiliśmy to wówczas jako podejrzane, biorąc pod uwagę niektóre przelewy i pożyczki, które śledziliśmy, ale nie mieliśmy wystarczających środków, aby podjąć działania”.

Spojrzałem na swoje dłonie.

„Więc gdybym umarł” – zdołałem wykrztusić – „on otrzymałby…”

„Pieniądze” – dokończył detektyw. „Wyglądałoby to na tragiczny wypadek zdrowotny na imprezie. Pięćdziesięcioletnia kobieta, wzruszona, tańcząca, trochę pijąca. Żadnych oczywistych przestępstw”.

Poczułem jakby podłoga zapadła się pod moimi stopami.

Dwadzieścia lat małżeństwa. Dobre lata, trudne lata, narodziny córki, nocne rozmowy, weekendowe przejażdżki po małych miasteczkach z flagami na gankach i dziećmi na rowerach. Nagle wszystko to wydawało się historią kogoś innego.

„Co mam teraz zrobić?” – wyszeptałem.

„Teraz” – powiedział Hayes – „zabieramy sukienkę i próbkę jako dowód. Pani Reed i pani Iris złożą nam zeznania. Wszczynamy postępowanie w sprawie usiłowania zabójstwa. Ale będziemy też potrzebować twojej pomocy”.

„Moja pomoc?” – zapytałem.

„Jutro masz urodziny, prawda?” zapytał.

Skinąłem głową.

„Oto, co proponuję” – powiedział. „Idź na swoje przyjęcie, ale nie w tej sukience. Ubierz się w coś innego. Będziemy gościć w restauracji stałych gości. Twój mąż spodziewa się, że założysz tę sukienkę i zemdlejesz. Kiedy zobaczy cię w innym stroju i całkiem żywa, może zareagować. Będziemy obserwować. Jeśli powie lub zrobi cokolwiek, co potwierdzi jego plan, ruszamy”.

„Chcesz, żebym była przynętą” – powiedziałam cicho.

„Chcę, żebyś była chroniona i poinformowana” – powiedział. „Jeśli nie pójdziesz, on może zorientować się, że coś jest nie tak i zniknąć, albo ktokolwiek go naciska, może cię dopaść w inny sposób. W ten sposób kontrolujemy sytuację”.

„Czy będę bezpieczny?” zapytałem.

„Będziemy blisko” – powiedział. „Ani przez chwilę nie będziesz sam w tej restauracji. Daję ci słowo”.

Strach walczył z czymś innym w mojej piersi.

Gniew.

Spojrzał na mnie, kupił tę polisę, zamówił tę sukienkę, a jednocześnie wciąż nazywał mnie „kochanie” i „dziewczyno” i pytał, co chcę na kolację.

Część mnie chciała uciec, pojechać gdzieś daleko i zmienić swoje imię.

Inna część chciała, żeby mnie zobaczył, jak tam stoję, oddycham i wiem, że wiem.

„Dobrze” – powiedziałem w końcu. Mój głos zaskoczył mnie stanowczością. „Zrobimy to po twojemu”.

Skinął głową.

„Jesteś silniejsza, niż myślisz, pani Sutton” – powiedział. „Stąd weźmiemy się do roboty. Idź do domu. Zachowuj się, jakby nic się nie stało. Nie konfrontuj się z nim. Nie wspominaj o Iris, laboratorium ani o mnie. Skontaktujemy się przed jutrem”.

Odprowadził mnie do samochodu, niosąc wielki worek na śmieci z sukienką, jakby to był dowód w sprawie z serialu kryminalnego. Bo nim był.

Jechałem do domu oszołomiony.

Kiedy weszłam do domu, uderzył mnie znajomy zapach proszku do prania i kawy. Salon wyglądał tak samo. Oprawione rodzinne zdjęcia na ścianie wciąż się uśmiechały.

Ale powietrze było inne.

Przebrałam się w wygodne ubrania, położyłam się na sofie i nakryłam się kocem, niczym zbroją.

Nie spałam. Wpadałam w stan półspokoju i z niego wychodziłam, odtwarzając w pamięci sceny z zeszłego roku. Chwile, kiedy Mark był bardziej rozkojarzony. Chwile, kiedy wychodził odebrać telefon, mówiąc, że „potrzebuje ciszy”. Chwile, kiedy mówił: „Powinniśmy załatwić tę sprawę z ubezpieczeniem na życie; to po prostu odpowiedzialny krok”.

Tyle drobiazgów zignorowałem.

Teraz ułożyły się w obraz, którego nienawidziłem.

„Dziękuję, Tato” – wyszeptałem do pustego pokoju. „Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś”.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Naturalny środek odstraszający owady

Napar z goździków: Zagotuj wodę w małym garnku i dodaj goździki. Zdjąć z ognia i odstawić na 10 minut, aby ...

Napoleon w Szklance: Polski Akcent na Klasyczny Deser

Przygotowanie Kremu: W rondelku zagotuj 200 ml mleka z cukrem i wanilią. W osobnej misce wymieszaj żółtka, mąkę ziemniaczaną, mąkę ...

Nieodparte kotleciki z kurczaka z mozzarellą

Krok 1: Przygotuj mieszankę Wymieszaj składniki: W dużej misce wymieszaj mielonego kurczaka, startą mozzarellę, bułkę tartą, starty parmezan, pietruszkę, ubite ...

Jeśli masz 1 jajko, mąkę i mleko, przygotuj ten pyszny i łatwy przepis.

W misce wymieszaj letnią wodę, letnie mleko, suche drożdże, cukier i 2 łyżki mąki. Odstaw na 10 minut. Do mieszanki ...

Leave a Comment