Jej usta, spierzchnięte i bezkrwiste, wydawały się teraz łagodniejsze. „A może to tylko złudzenie światła świec, które Welesława rozstawiła w pokoju? Jak się czuje?” – zapytał, bojąc się uwierzyć w widoczne zmiany. „Jej tętno się ustabilizowało” – odpowiedziała Oksana, zerkając na monitor.
Po raz pierwszy od dwóch tygodni nie ma żadnych zakłóceń. Temperatura jest prawie w normie. „Czy to dobrze?” Ivan spojrzał na Welesławę.
„To początek” – odpowiedziała, kończąc masaż i okrywając nogi Ljubow kocem. „Ciało przypomina sobie, jak żyć”. Nalała ciemnego naparu do filiżanki i ostrożnie przyłożyła go do ust Ljubow.
Część płynu dostała się jej do ust, część spłynęła po brodzie, ale Welesława nie okazała irytacji. „Co to jest?” Iwan pochylił się i powąchał. „Zioła dla matki i dziecka” – Welesława odstawiła kubek i osuszyła usta Ljubow miękką szmatką, aby wzmocnić więź między nimi.
„Naprawdę wierzysz, że to pomaga?” – w głosie Iwana słychać było powątpiewanie. „Wiem, że to pomaga” – odpowiedziała po prostu Welesława. „Tak jak wiem, że słońce wschodzi na wschodzie”.
Skierowała się do drzwi, ale Oksana, zazwyczaj milcząca i powściągliwa, nagle chwyciła ją za rękę. „Muszę ci powiedzieć” – wyrzuciła z siebie, a jej policzki pokryły się rumieńcem. „Dziś rano, kiedy odprawiałaś ten rytuał z ziołami i pieśniami, widziałam”.
Skóra Lubow Dmitriewny zdawała się świecić od środka. Tuż nad brzuchem. Jakby świeciła tam mała latarka.
Welesława patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. „Masz dobre oczy, dziewczyno” – uśmiechnęła się delikatnie. „Widzisz to, co niewielu ma okazję zobaczyć”.
To była jakaś sztuczka. Iwan czuł, jak serce wali mu w piersi. Jakieś urządzenie.
„Nie uzdrawiam jej” – Welesława pokręciła głową. „Matka i dziecko uzdrawiają się nawzajem. Ja tylko pomagam im sobie przypomnieć, jak to się robi”.
Wyszła, zostawiając Iwana samego z Lubowem. Usiadł ostrożnie na brzegu łóżka i wziął ją za rękę – ciepłą, nie gorącą od gorączki, ani nie zimną jak poprzednio. Wyszeptał: „Lubow”, nachylając się do jej ucha.
— Słyszysz mnie? — Nie jesteś sama. — Jesteśmy z tobą. — Ja — i. Delikatnie położył dłoń na jej brzuchu, nasze dziecko.
Czy to była jego wyobraźnia, czy też palce Lubow ledwo poruszały się w jego dłoni? Stukot jej obcasów o marmurową posadzkę holu brzmiał jak odgłos strzałów. Arina Bieriezowskaja nie tylko weszła do domu syna; wtargnęła do niego niczym generał wkraczający na terytorium wroga.
Kamerdyner ledwo za nią nadążał, próbując odebrać jej płaszcz i rękawiczki. „Gdzie on jest?” – zapytała, rozglądając się po korytarzu. „Potrzebuję mojego syna”.
„Iwan Dmitriewicz teraz odpoczywa” – kamerdyner wyglądał na zawstydzonego. Miał ciężki dzień. „A ja miałam ciężki miesiąc” – warknęła Arina.
„Proszę go poinformować o moim przybyciu”. Skierowała się w stronę schodów, ale zatrzymała się, widząc schodzącą na jej spotkanie kobietę w ciemnoniebieskiej sukience. Kobieta niosła w dłoniach kosz ziół, z którego unosił się korzenny aromat.
„Kim jesteś?” Arina spojrzała na nieznajomego badawczo. „Mam na imię Welesława” – odpowiedziała z godnością. „Pomagam Lubow Dmitriewnie”.
„Jesteś lekarzem?” Głos Ariny był zabarwiony wątpliwością. „Nie w tym znaczeniu, w jakim go używasz”. Welesława spokojnie spojrzała jej w oczy.
Coś zmieniło się na twarzy Ariny – zaskoczenie, niedowierzanie, a potem… „Rozpoznanie?” „Ty”. Nagle zbladła i chwyciła się poręczy. „Jesteś uzdrowicielką, która pomogła mojej teściowej”.
Teraz przyszła kolej na Welesławę, by wyrazić zdziwienie. „Anastazja pokazała mi twoje zdjęcie” – powiedziała Arina cicho, niemal szeptem.
„Wiele lat temu. Powiedziała, że ją uratowałeś i…” „Dmitrij”. „Jesteś Ariną” – Welesława skinęła głową.
„Żona Dmitrija”. „Teraz rozumiem”. Spojrzeli na siebie.
Dwie kobiety, rozdzielone przepaścią światopoglądów, ale połączone cienką nicią wspólnej przeszłości. „To niemożliwe” – Arina pokręciła głową. „Musisz być…” „O wiele starsza”.
Welesława się uśmiechnęła. „Wiek to pojęcie względne, Arino Pawłowno”. W tym momencie na schodach pojawił się Iwan, wychudzony, z cieniami pod oczami, ale z wyrazem stanowczości na twarzy.
„Mamo?” Wyglądał na zaskoczonego. „Co ty tu robisz?” „Chciałam zobaczyć mojego syna, który przestał odbierać telefony”. Arina spojrzała to na Welesławę, to na Iwana.
Ale najwyraźniej odkryła coś więcej. Przeszli do salonu, gdzie lokaj podał herbatę. Arina siedziała nienaturalnie prosto, jakby połknęła rózgę, z oczami utkwionymi w Veleslavie.
„Powiedziała ci?” – zapytała w końcu Arina, zwracając się do syna. „O twojej babci?”. Iwan przeniósł wzrok z matki na Welesławę. „Ale nie rozumiem, skąd wiesz?”. „Twoja babcia też była bliska śmierci w czasie ciąży” – powiedziała cicho Arina.
Lekarze stwierdzili, że ani ona, ani dziecko nie przeżyją. Niewydolność serca, pogłębiona niedostatkami wojny. Wzięła łyk herbaty i Iwan zauważył, że drży jej ręka.
Anastazja nigdy nie opowiedziała całej historii, jedynie, że uratowała ją wiejska uzdrowicielka. Wszyscy uznali to za fikcję, za historię kobiety dręczonej chorobą.
Albo cud. Nie wierzyłem w te bajki. Jej wzrok spoczął na Iwanie i coś na kształt skruchy w nim zabłysło.
Ale jesteś tu z tego samego powodu, co twój ojciec. On też szukał Welesławy, kiedy ja tu byłem. Zawiodła, kiedy pojawiły się z tobą problemy.
Jeszcze przed narodzinami. Co? Iwan pochylił się do przodu. Nigdy nie powiedziałeś.
Nie było potrzeby, Arina odwróciła wzrok. Wszystko było w porządku. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Welesława wstała, a jej postać nagle wydała się majestatyczna w mrocznym salonie. Krąg się zamyka, powiedziała. Trzy pokolenia Krawczenkowów pragną tego samego: życia dla tych, których kochają.
Taka jest cena daru. Jakiego daru? – zapytał Iwan. Obdarzona darem widzenia tego, co ukryte, Welesława spojrzała na niego z nieoczekiwaną czułością.
Dar przekraczania granic możliwości. Ten dar jest w twojej krwi, Iwanie Dmitriewiczu. Tak jak był we krwi twojego ojca.
Dla Iwana dni zlewały się w niekończącą się serię przejść między dwoma światami. W ciągu dnia walczył o firmę, negocjował z inwestorami, współpracował z prawnikami i odpierał coraz silniejsze ataki Viktora. Dokumenty, liczby, wykresy, prezentacje – wszystko, co jeszcze niedawno było jego żywiołem – teraz wydawało się bezsensownym rytuałem.
Wieczorem i nocą panował spokój Lubow, ciche rozmowy z nią, jakby słyszała, czytanie książek na głos, asystowanie Welesławie w jej tajemniczych rytuałach. Zielarka nauczyła go, jak mielić zioła, przygotowywać napary, szeptać pradawne słowa, które brzmiały nienaturalnie na jego ustach, ale gdzieś głęboko w nim rozbrzmiewały dziwnym echem. Oksana donosiła o drobnych, ale stałych postępach.
Ciśnienie krwi się ustabilizowało, morfologia krwi poprawiła, a nocna gorączka zniknęła. Medyczna część jego umysłu szukała racjonalnego wytłumaczenia, ale druga, obudzona przez Welesławę, zaakceptowała to, co się działo, jako normalne. Narastało fizyczne i emocjonalne wyczerpanie…
Iwan schudł, pojawiły się cienie pod oczami, często zapominał jeść i budził się przy najmniejszym hałasie. Pewnego wieczoru, wracając z biura po wyjątkowo ciężkim dniu, poczuł ciężar powiek. Włączył autopilota, ale ten nie poradził sobie z nieoczekiwaną przeszkodą: psem wbiegającym na ulicę.
Samochód skręcił, uderzył w barierkę ochronną i tylko wystrzelona poduszka powietrzna uratowała Iwana. Siedział na poboczu drogi, gdy przyjechała pomoc, wezwana przez jego firmę ubezpieczeniową, i nagle z przenikliwą jasnością uświadomił sobie, że nie może tak dalej żyć. Nie pomógłby Lubowowi ani ich dziecku, gdyby sam się zepsuł.
Tej nocy po raz pierwszy od wielu dni spał spokojnie, dzwoniąc do Zinczenki i prosząc go o tymczasowe reprezentowanie go w Radzie Dyrektorów. I rzeczywiście przyniosło to efekty. Wiktor spojrzał z niedowierzaniem na teczkę z dokumentami, którą podał mu na stole w drogiej restauracji na Podolu.
Mężczyzna naprzeciwko niego, Excellent, był tak niepozorny, że wydawał się stworzony do pracy jako prywatny detektyw. Badania krwi żony Krawczenki wykazują wyraźną poprawę. Niektóre wartości prawie wróciły do normy.
Jak to możliwe? Victor zmarszczył brwi. Ich diagnoza była jednoznaczna. „Nie wiem” – detektyw wzruszył ramionami.
Ale zielarka, którą przyprowadził, zdaje się znać na rzeczy. Gospodyni mówi, że odprawiają jakieś rytuały. Śpiewają pieśni, palą zioła i kąpią ją w naparach.
To wszystko? – zapytał zirytowany Wiktor. – Jest jeszcze coś – detektyw zniżył głos. – Mówią, że żona Krawczenki jest w ciąży.
Victor o mało się nie zakrztusił winem. Co? To niemożliwe. Po chemioterapii.
Mimo to testy były pozytywne. A zielarz wciąż mówił o matce i dziecku. Victor odchylił się na krześle, a na jego twarzy malowała się mieszanina niedowierzania i gniewu.
„To wszystko zmienia” – mruknął. Kiedy detektyw wyszedł, Wiktor wyjął telefon i wybrał numer. „Dzień dobry, Siergiej Andriejewicz”.
Pamiętasz naszą rozmowę o Heliosie? Sytuacja się zmieniła. Musimy działać szybciej. Zamyślony zakręcił kieliszkiem wina.
Nie, Krawczenko się nie poddaje. Co więcej, jego żona wydaje się wracać do zdrowia. To znaczy, jeśli przeżyje, nie mówiąc już o urodzeniu.
Skrzywił się. „Stracimy naszego głównego atutu”. Słuchając odpowiedzi, Victor uśmiechnął się powoli. „Tak, mam pomysł”.
Możemy wykorzystać tego szamana przeciwko niemu. Oskarżenia o szarlatanerstwo, groźby na życie pacjenta, defraudacja funduszy firmy dla osobistych korzyści. Upił łyk, delektując się jednocześnie winem i planem.
Kiedy uderzymy, będzie zbyt zajęty ochroną żony, żeby zauważyć, że przejmujemy firmę. A jeśli jego żona umrze, będzie zbyt załamany, żeby się bronić. Victor wyłączył telefon i zadzwonił do kelnera.
„Jeszcze jedną butelkę” – rozkazał, czując, że odzyskuje kontrolę nad sytuacją. Sprawozdanie zostało spisane na Helios. Grudniowy poranek spowijał rezydencję Krawczenkowskich mleczną mgiełką, wypełniając pokoje rozproszonym światłem.
Iwan drzemał na krześle przy łóżku Ljubow, zgarbiony niezgrabnie, z otwartą książką na kolanach. Czytał jej godzinami czasopisma naukowe, ulubione powieści, a nawet artykuły z gazet – wszystko, co mogło służyć jako pomost między światem żywych a otchłanią, w której błądziła jej świadomość. Obudził go cichy dźwięk, ledwo słyszalny wśród znajomego piszczenia aparatury medycznej.
Szelest materiału, lekki ruch. Iwan wyprostował się, nie wierząc własnym uszom. Miłość leżała nieruchomo, jak przedtem, ale coś się zmieniło, ledwo dostrzegalne, niewidoczne dla oka, a jednak wyczuwalne w każdej komórce jego wyczerpanego ciała.
A potem jej rzęsy zatrzepotały. Raz, drugi. Powoli, jakby pokonując opór ciężkiej wody, jej powieki uniosły się, odsłaniając cienki pasek brązowych oczu.
Te same oczy, które niegdyś urzekały go swoją żywotnością i głębią, a teraz patrzyły niepewnie, jakby nie poznawały świata. Miłość, jej imię, wyrwało się z jego ust niczym modlitwa, niczym zaklęcie, niczym ostatni oddech tonącego. Patrzyła prosto na niego, nie przez niego, nie poza nim, lecz w głąb jego duszy.
W jej spojrzeniu nie było słów, ale było w nim rozpoznanie, pradawne, instynktowne, głębsze niż jakiekolwiek imiona czy pojęcia. Drzwi otworzyły się cicho, wpuszczając Welesławę. Zatrzymała się w progu, obserwując scenę z mieszaniną satysfakcji i podziwu.
„Dziecko rośnie w siłę i matka to czuje” – powiedziała cicho. Więź między nimi umacniała się z każdym dniem. Iwan bał się poruszyć, jakby najmniejszy ruch mógł zniszczyć ten kruchy cud.
„Jesteś tutaj” – wyszeptał, wkładając w te proste słowa całą nieskończoność swojej miłości i strachu. „Wróciłeś”. Powieki Ljubow powoli opadły, ale nie była to już nieświadomość śpiączki, tylko zmęczenie pierwszego kroku w długiej drodze powrotnej.
Iwan drżącymi rękami sięgnął po telefon i wybrał numer Petrenki. Głos lekarza był zdecydowanie profesjonalny, skrywając nieufność pod neutralnym tonem. „To niemożliwe, Iwanie Dmitriewiczu” – powiedział Petrenko spokojnie, jakby zwracał się do pacjenta psychiatrycznego.
„Przy takim przebiegu choroby samoistne wybudzenie ze śpiączki nie wchodzi w grę. Pewnie zauważyłeś odruchy”. Spojrzała na mnie; Iwan ledwo krył irytację.
Rozpoznała mnie. „Słuchaj” – głos Petrenki złagodniał – „rozumiem, co czujesz”. „Nadzieja to potężny czynnik psychologiczny, ale…” „Przyjdź i zobacz sam” – przerwał mu Iwan.
„Będę w Kijowie za trzy dni. Wpadnę wtedy”. Iwan odrzucił telefon jak jadowity wąż.
Welesława stała przy oknie, obserwując go z porozumiewawczym uśmiechem. „Nie uwierzą, dopóki nie zobaczą” – powiedziała. „A nawet wtedy będą szukać wyjaśnień w swoich książkach i instrumentach”.
„Czy są jakieś inne wyjaśnienia?” Iwan podszedł do niej, wpatrując się w jej twarz, która zdawała się młodsza z każdym dniem spędzonym w ich domu. Wyjaśnień było wiele; Welesława nie patrzyła na niego, ale gdzieś poza pokojem, domem, miastem. Ale miały znaczenie tylko dla tych, którzy nie potrafili zaakceptować cudu takim, jakim był.
Rezydencja Krawczenków, niegdyś uosobienie sterylnego porządku i nowoczesnego minimalizmu, przekształciła się w dziwną, hybrydową przestrzeń, w której współistniały najnowocześniejsza medycyna i starożytna magia. W jednym pomieszczeniu migotały ekrany monitorów, rejestrując funkcje życiowe Ljubow, a w innym kiście suszonych ziół wypełniały powietrze ostrymi aromatami. Iwan, człowiek struktury i systemu, stworzył własny porządek w tym chaosie.
Zainstalował najnowocześniejszy sprzęt do monitorowania Lubow i dziecka, zamówiony w najlepszych europejskich klinikach. Pomagał również Welesławie w jej wieczornych rytuałach, trzymając miseczki z naparami i powtarzając za nią dziwne słowa, których jego racjonalny umysł nie był w stanie pojąć, ale które rezonowały z tą częścią jego duszy, która przechowuje wspomnienia przodków. Oksana, oddana swojemu profesjonalizmowi, ale coraz bardziej zafascynowana zachodzącymi zmianami, prowadziła podwójne zapiski.
W oficjalnym dzienniku medycznym odnotowała poprawę wskaźników, wzrost hemoglobiny, stabilizację ciśnienia krwi – wszystko, co dało się wyjaśnić naukowo. Jednak w małym, oprawnym w materiał notesie, ukrytym w szafce nocnej, opisała rzeczy, które nie mieściły się w protokołach medycznych: poświatę nad brzuchem Ljubowa podczas rytuałów, nagłe przypływy energii, gdy cały sprzęt chwilowo szwankował, dziwne wzory kropelek wody pojawiające się na szybie w pokoju pacjenta.
Spójrz, pewnego ranka Oksana ostrożnie odsunęła koc, wskazując na brzuch Ljubow. Był już widoczny. Ledwo dostrzegalne wypukłości, miękki wzgórek nad kością łonową, pierwszy widoczny znak rosnącego życia.
Iwan patrzył, nie mogąc oderwać wzroku. Coś niepojętego działo się tu na jego oczach. Kobieta, którą lekarze uznali za skazaną na śmierć, nie tylko walczyła o życie, ale także rodziła nową istotę.
„Czternasty tydzień” – powiedziała cicho Welesława, delikatnie głaszcząc brzuch Ljubow. „Najbardziej kruchy czas mamy już za sobą. Teraz dziecko może jeszcze bardziej pomóc matce”.
Co to znaczy pomagać? – zapytał Iwan, wciąż próbując znaleźć logikę w tym, co się dzieje. Krew matki i krew dziecka mieszają się, wyjaśniła Welesława. Wymieniają się mocą…


Yo Make również polubił
Likier Nutella
9 zaskakujących alternatywnych zastosowań kremu Nivea, które mogą być bardzo pomocne
Starsi panowie siedzą na ławce… Śmialiśmy się do łez z tego żartu…
Cannoli z Ciasta Kruchego: Łatwy i Pyszny Przepis