Kogokolwiek, byle nie gwałciciela. Tylko o to proszę. Sawicki, zdezorientowany, spojrzał z córki na Siemiona i z powrotem.
„Nie boisz się śmierci?” – zapytał z niedowierzaniem. „To przerażające” – przyznał szczerze Siemion. „Ale jeszcze bardziej przerażająca jest myśl, że pewnego dnia ta sama odraza, którą widzę codziennie w lustrze, pojawi się w oczach mojej córki”.
Wysoko nad nimi wiatr łopotał strzępem materiału na maszcie – wyblakłą, niemal zbutwiałą flagą pionierów. Symbol czasów, gdy obiecywali świetlaną przyszłość, nieświadomi mrocznych plam, które miały się na niej znaleźć. „I pozwolisz jej myśleć, że nie żyjesz?” – zapytała cicho Larisa.
„Lepiej martwy bohater niż żywy potwór” – odparł Siemion. Coś drgnęło w oczach Sawickiego, jakby pękła skorupa lodu, odsłaniając coś głębokiego, niemal zapomnianego. Podszedł do Siemiona, okrążył go, celując jak myśliwy w swoją ofiarę.
Larisa wstrzymała oddech, gotowa rzucić się na przechwycenie. Michaił, stojący nieco dalej, przygotował się do skoku. Ale Sawicki niespodziewanie wyciągnął nóż i jednym ruchem przeciął liny krępujące ramiona Siemiona.
„Wynoś się!” – wychrypiał. „I nie waż się zbliżać do mojej córki i wnuczki!” Siemion zachwiał się, ledwo trzymając się na nogach. Z niedowierzaniem uniósł ręce do twarzy, badając ślady po linach, jakby nie mógł uwierzyć, że jest wolny.
„Nie rozumiem!” mruknął. „Odejdź, zanim zmienię zdanie!” syknął Sawicki. Potem zwrócił się do swoich ludzi.
„Walentyn, zabierz go z powrotem do miasta!” I to wszystko. Kurtyna! Siemion potknął się i stanął przed Larisą. „Nie mogę przeprosić!” powiedział cicho.
„Ale przysięgam, że zrobię wszystko, żeby mu to wynagrodzić!” „Jeśli to w ogóle możliwe!” „Idź!” Larisa odwróciła wzrok. „I żyj z tym! Tak jak ja żyłam z tym przez te wszystkie lata!” Kiedy Semena wyprowadzono, na parkiecie pozostali tylko Larisa, Michaił i Sawicki. „Dlaczego go puściłeś?” zapytała Larisa, patrząc na ojca.
„Bo po raz pierwszy zobaczył siebie w lustrze, osuniętego na betonowy stopień, nagle wyglądającego starzej i zgarbionego. Jesteśmy tacy sami. Jedyna różnica polega na tym, że on przyznaje się do winy, podczas gdy ja ukrywałem ją pod płaszczykiem zemsty”.
„Karzesz się w ten sposób” – powiedział cicho Michaił, wychodząc z cienia. „Twoja przeszłość, twoja zbrodnia. Klasyczny przypadek projekcji”.
Sawicki spojrzał na niego ze zmęczonym uśmiechem. „A więc mądry? Może psycholog?” Pokręcił głową. „Może i tak.
Może chciałam zabić w nim młodszego mnie. Tego, który nie potrafił znaleźć słów i wziął mnie siłą. Tego, który zrujnował życie kobiety, a potem zniknął, nie oglądając się za siebie.
„I co teraz?” Larisa spojrzała na niego, nie poznając go, jakby żelazna zbroja, która krępowała go przez dziesięciolecia, nagle się rozpadła. „Nie wiem” – odpowiedział szczerze Sawicki. „Po raz pierwszy naprawdę nie wiem, co dalej.
Wiatr się wzmógł, potrząsając bezlistnymi wierzchołkami sosen. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot; zbliżała się burza. Majowa, zupełnie jak wtedy.
Ale teraz byli inni, wszyscy troje, stojąc na progu nowego, nieznanego rozdroża losów. Maj hojnie obdarował ciepłem i światłem. Jabłonie w parku w pobliżu nowego budynku Centrum Renesansu stały w białej pianie kwiatów, tak czystej, że aż bolały oczy.
Larisa obserwowała je przez szerokie okno na piętrze, roztargnionym ruchem poprawiając fałdy niebieskiej sukienki. Dziś był wyjątkowy dzień: otwarcie Centrum Wsparcia dla Kobiet, Ofiar Przemocy. Rok minął niczym jeden długi, głęboki oddech.
Rok, który przyniósł tyle zmian, że Larisa momentami miała wrażenie, jakby żyła cudzym życiem. Poranek po ich nocy w Orlyonoku powitał ich ulewnym deszczem. Michaił odwiózł ją do domu, a ona spała z twarzą wtuloną w jego ramię, tak mocno, jak nie spała od lat.
To było tak, jakby ciężar spadł jej z ramion, jakby tysiącfuntowy kamień, który ciągnęła od osiemnastego roku życia, nagle rozsypał się w piasek. „Mamo!” Głos Agłaji przywrócił ją do rzeczywistości. „Goście już przybyli, czekają na ciebie”.
Dziewczyna stała w drzwiach, szczupła i długonoga, jakby utkana ze słońca i wiosennego wiatru. Przez ostatni rok urosła i stała się piękniejsza. W jej oczach nie było już tej nieufności, która kiedyś w nich gościła, niczym echo bólu matki, przenoszonego niewidzialną pępowiną.
„Już idę, kochanie!” – uśmiechnęła się Larisa. Duża, jasna sala stopniowo zapełniała się ludźmi. Dziennikarzami, osobistościami publicznymi, sponsorami.
Michaił powitał gości przy wejściu, wysoki, szczupły i ubrany w elegancki garnitur. Pięć miesięcy temu pobrali się cicho i bez przepychu, w otoczeniu najbliższych przyjaciół. Agłaja niosła obrączki, tak promieniejąc szczęściem, że Larisa poczuła ucisk w gardle.
„Zasługujesz na szczęście!” – szepnął jej Michaił tej nocy, kiedy w końcu zostali sami. „Wiem” – odpowiedziała. „Teraz już wiem”.
Paweł Sawicki pojawił się w drzwiach sali. Nie widzieli się od kilku miesięcy po śmierci Orlenki. Larisa nie wiedziała, gdzie zniknął, ale słyszała od wspólnych znajomych, że przeszedł na emeryturę, przekazał interes wspólnikom i wyjechał gdzieś w głąb lądu.
A potem wrócił z pomysłem stworzenia ośrodka pomocy, z planami i pieniędzmi. Ich związek pozostał kruchy jak pierwszy lód, ale coś subtelnie się zmieniało, topniało. Nadal nie mógł prosić o wybaczenie wprost, ale każda cegła w ścianach tego budynku była jego cichym wyznaniem…
„Dziadku!” Agłaja, z dziecięcą spontanicznością, wywalczywszy sobie prawo do zwracania się do niego w ten sposób, podbiegła do Sawickiego. „Patrz, ile tu ludzi!” „Widzę ważkę!” Przeczesał dłonią jej blond włosy, a Larisa dostrzegła w jego spojrzeniu pokorę i wdzięczność, których nie sposób wyrazić słowami. A potem w wejściu pojawił się Siemion.
Przyjechał sam, Polina nie mogła zaakceptować jego przeszłości, a Larisa zrozumiała. Niektóre rany są zbyt głębokie, by je całkowicie wyleczyć. Niektóre prawdy są zbyt ciężkie do udźwignięcia.
Siemion wydawał się innym zwierzęciem, nie ściganym już, lecz człowiekiem, który odnalazł swoją drogę. Kiedy zgłosił się na policję z pełnym przyznaniem się do winy, wielu było zdumionych. Sąd wziął pod uwagę wszystkie okoliczności, w tym czas popełnienia przestępstwa, szczerą skruchę, pozytywne referencje, wyrok w zawieszeniu i prace społeczne.
Ten artykuł z gazety, „Raport z przesłuchań”, stał się pierwszą rzeczą, jaką Larisa zachowała w archiwum przyszłego centrum. Nie jako przypomnienie bólu, ale jako dowód na możliwość innej drogi. „Cześć” – powiedział Siemion, zatrzymując się w pełnej szacunku odległości.
„Cześć” – skinęła głową. „Jesteś w samą porę. Zaraz zaczynamy”.
Ich rozmowy zawsze były takie: krótkie, powściągliwe. Ale pod tą powściągliwością lód stopniowo topniał, kropla po kropli. Kiedy trzy miesiące temu zabrała Agłaję do parku i przypadkiem spotkała starą koleżankę ze szkoły, coś pękło w jej sercu.
Widok ich razem, ojca i córki nieświadomych jej pochodzenia, był zarówno bolesny, jak i kojący. „Wujku Siemionie!” – Agłaja machnęła ręką z drugiego końca pokoju. „Chodź tu, dziadku. Chcę ci coś pokazać”.
Larisa zauważyła, że twarz Siemiona przeszył skurcz – mieszanka radości, poczucia winy i bezgranicznej wdzięczności. Dziwne, jak trudno czasem wyrazić słowami to, co oczy potrafią powiedzieć w ułamku sekundy. Rozpoczęła się ceremonia otwarcia.
Michaił wygłosił proste, lecz poruszające przemówienie o tym, jak ważne jest przerwanie cyklu przemocy, o potrzebie wsparcia i zrozumienia ofiar oraz o tym, że sam czas nie leczy ran, ale raczej daje szansę na rozpoczęcie procesu leczenia. Larisa poszła za nim, a rozmowa na sali ucichła.
Mówiła cicho, ale wszyscy ją słyszeli. Opowiadała o kobietach, które przyszły do niej w ciągu ostatniego roku, dzieląc się swoimi historiami po tym, jak dowiedziały się o jej przeszłości. O córkach, matkach, siostrach, o tych, które znalazły siłę, by przetrwać, ale nie wiedziały, jak iść dalej.
„Nasze centrum nazywa się Odrodzenie” – podsumowała – „ponieważ każdy z nas zasługuje na to, by narodzić się na nowo, nie jako ofiara, ale jako osoba, która przeszła przez dobre i złe chwile, a mimo to zachowała zdolność do kochania. Kochania siebie, swoich dzieci, swojego życia. A nawet…”. Zatrzymała się na chwilę, by nauczyć się wybaczać.
Jej wzrok powędrował po pokoju. Siemion stał w odległym kącie, a Agłaja obok niego, z entuzjazmem coś mu opowiadając. Pod przeciwległą ścianą stał jej ojciec, jego wiekowa, rzymska twarz wyrzeźbiona w marmurze ze smutkiem i mądrością.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę – spojrzenia dwóch mężczyzn dźwigających ciężar własnych grzechów. Bez słów, samym spojrzeniem, zdawali się mówić do siebie: „Rozumiem. Ja też przeszedłem tę drogę”.
Larisa poczuła ciepłą dłoń na ramieniu – Michaiła. Tego, który stał się jej wsparciem, który pokochał nie tylko jej siłę, ale i słabość. Który przyjął jej dziecko jak swoje.
Ten, który potrafił dostrzec w niej nie ofiarę, ale człowieka. „Czas nie leczy wszystkich ran” – pomyślała Larisa, patrząc na tych trzech mężczyzn, których losy tak ściśle splatały się z jej własnymi. Ale przebaczenie daje siłę, by iść dalej.
Majowy wiatr wpadał przez otwarte okna, niosąc zapach kwitnących jabłoni. Życie toczyło się dalej, już nie to stare, okaleczone, ale nowe. Z bliznami, ale bez krwawiących ran.
Z pamięcią, ale bez paraliżującego strachu. Z zaakceptowaną i puszczoną w niepamięć przeszłością. Nadszedł czas przebaczenia.
Yo Make również polubił
Chroń swój dom za pomocą prostego szklanki wody – Zaskakujący trik na złodziei!
Tętniak mózgu – objawy, których nie wolno ignorować
5 najlepszych porannych napojów dla diabetyków
„12 przedtreningowych błędów, które mogą sabotować Twój wysiłek (i jak ich unikać)”