Przy wejściu zapytali mnie o imię.
„Sallea” – powiedziałam, ledwie szeptem w tle cichej muzyki dochodzącej z wielkiej sali przyjęć. W powietrzu unosił się zapach róż i drogiego szampana. Śmiech sączył się z wnętrza niczym światło przez szpary w drzwiach.
Mężczyzna przy aksamitnej linie stukał w ekran tabletu, powoli przewijając. Jego uprzejmy uśmiech zaczął blaknąć.
„Przepraszam, proszę pani. Nie ma pani na liście gości”.
Przez chwilę miałem wrażenie, jakby świat przestał się kręcić. Muzyka grała dalej, śmiech niósł się dalej, ale wszystko to stało się odległe – niczym dźwięk pod wodą. Serce waliło mi tak głośno, że wszystko zagłuszyło. Złote światła, gwar rozmów, cichy brzęk kryształowych kieliszków – wszystko to rozmyło się w mgiełkę.
Mojego nazwiska tam nie było.
A potem, przez tę migoczącą mgiełkę świateł i śmiechu, ją zobaczyłem. Moją matkę. Stała przy kwietnym łuku, elegancka w srebrze, z kieliszkiem szampana w dłoni. Jej uśmiech był promienny, wyćwiczony, idealny. Wyglądała jak kobieta, która ma wszystko pod kontrolą – wdzięk, bogactwo, podziw. I przez ułamek sekundy, kiedy nasze oczy się spotkały, zdawało mi się, że widzę w niej zaskoczenie.
Ale to nie było zaskoczenie.
To było potwierdzenie.


Yo Make również polubił
Prosta Szarlotka z Musem Jabłkowym i Chrupiącą Bezową Skórką
Tak, tak, tak
Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałem tego do tej pory! To ratunek!
Herbata z marakują i cytryną