Pierwszy śnieg w naszym ostatnim roku spadł szarą warstwą na Woroneż, zalewając plac zabaw jednolitym odcieniem. Z tyłu klasy, przy oknie, które nigdy się nie zamykało, siedziałem z rękami splecionymi pod biurkiem, udając, że robię notatki, obserwując jednocześnie Nikołaja Orłowa, który zaciska skuwkę na długopisie.
Miał twarz, która dzieliła pokój: połowa z nas pochylała się ku niemu, druga połowa udawała, że tego nie robi. Donośny śmiech, szybka mowa, ojciec pastor i matka, której perfumy lśniły na ubraniach niczym flaga łopocząca na statku. Ja byłam córką szewca: dyskretna, oszczędna, oszczędna w swoich pragnieniach. Mój ojciec wracał do domu pachnąc klejem i skórą. Matka nosiła w sobie zapach cebuli i kopru oraz ból dźwigania skrzyń na straganie. Byliśmy uczciwymi, biednymi ludźmi. Nikołaj był jasną obietnicą.
Kiedy mu powiedziałam, było już po lekcji fizyki. Na korytarzu pachniało kredą, śniegiem i wełną mokrych płaszczy. Spojrzał na moje dłonie, jakby chciały go oszukać.
„Jesteś pewien?” – mruknął.
„Nie byłam z nikim innym, Nikołaju. To twoje dziecko”.
Zobaczyłem, jak jego twarz blednie, jak dziecko w nim ulatnia się, a mężczyzna w nim nie ujawnia. Lekko skinął głową i odszedł. Następnego dnia siedział gdzie indziej. W następnym tygodniu już go nie było – krążyła plotka, że wyjechał do Anglii, ze stypendium i walizką spakowaną przez samą matkę. Jego rodzice nie rozmawiali ze mną w kościele. Moi przestali chodzić.
Nie mieliśmy tego, co moja babcia nazywała kobiecym szczęściem . Mieliśmy matematykę. Kalendarz się odwrócił, a mój brzuch stał się bardziej okrągły. Spojrzenie matki badało moją twarz niczym ostrza owinięte w płótno.
„Chcesz nas zhańbić?” – powiedziała mi rano, kiedy znalazła zaświadczenie z kliniki, do której poszłam na bierzmowanie, ukryte w podszewce mojego plecaka. Potrząsnęła papierem, jakby mógł zmienić jego zawartość.
„Odszedł” – powiedziałem. Nawet w moich uszach zabrzmiało to żałośnie.
„Znajdź ojca”.
Nie znałem jej adresu w Londynie. Nie wiedziałem, jak wybrać numer z kodem kraju, który mógłby mnie zmylić. „Mamo, nie mam dokąd pójść”.
„Więc idź, gdzie chcesz” – powiedziała, obracając słowo „grzesznik” w ustach, jakby to była przyjemność, na którą mogła sobie pozwolić. „Grzesznicy nie są tu mile widziani”.
Spałem trzy noce na klatce schodowej, która śmierdziała papierosami i kotem. Dowiedziałem się, w których drzwiach stoi miska z mlekiem i którzy sąsiedzi zasłaniają zasłony. Wymieniałem pieniądze na starsze panie, które mi ufały, bo moje oczy wciąż potrafiły być wdzięczne i nie prosić o więcej. Prałem ubrania w miskach, które brązowiły mi dłonie. Sprzedawałem pomarańcze na targu; ich skórki uwalniały światło słoneczne, gdy otwierałem je pożyczonym nożem.
Kiedy nadszedł czas, zapukałam do tylnych drzwi położnej. Mieszkała za kliniką, w domu, który wydawał się przytłoczony zimą, niczym zmęczona kobieta. Spojrzała na mnie i otworzyła drzwi, nie strofując mnie. Urodziłam za jej domem, pod jabłonią, która zdawała się nie zwracać uwagi na upływ czasu. Jej gałęzie były obciążone późno dojrzewającymi, twardymi owocami, różowozielonymi tam, gdzie dotknęło ich słońce.


Yo Make również polubił
Wygląda niesamowicie
Tajemnicze zdjęcie rzuca wyzwanie internautom: czy odnajdziesz ukrytą obrączkę ślubną?
Rozstali się ze swoim partnerem, a nie z teściami
Przespałam się z nieznajomym, gdy miałam 62 lata… a następnego ranka prawda mną wstrząsnęła…