Emily gwałtownie uniosła głowę. Z cienia przy wejściu na patio wyłonił się mężczyzna. I to nie byle jaki. Był tak wysoki, że garnitury wyglądały, jakby były uszyte specjalnie dla niego. Materiał jego marynarki odbijał światło, a krój był ostry na ramionach, zwężający się w talii. Jedną ręką rozluźniał czarny krawat na szyi, jakby właśnie uciekł z pętli. Miał ciemne, lekko potargane włosy, potargane przez wiatr. Ale to jego oczy – łagodne, zmęczone i pełne paniki – zaskoczyły ją.
„Mówiłem ci, żebyś został przy stole, kolego” – powiedział mężczyzna, podchodząc do nich długimi krokami, a na jego twarzy malowała się ulga. Na jego szczęce pojawił się lekki zarost, jakby zapomniał się ogolić albo nie miał siły. Spojrzał na Emily i panika ustąpiła miejsca przepraszającemu ciepłu.
„Bardzo mi przykro” – powiedział szorstkim, ale łagodnym głosem, jakby używał go raczej do uspokajania niż do krzyczenia. „Jest w takim okresie, że lubi przeprowadzać wywiady z ludźmi, którzy wyglądają na samotnych. Mam nadzieję, że cię nie zaczepił”.
Emily wstała zbyt gwałtownie, krew huczała jej w głowie i omal się nie przewróciła. Oparła się ręką o poręcz, nagle uświadamiając sobie swoje opuchnięte od łez oczy i rozmazany tusz do rzęs. „Ani trochę” – wydusiła z siebie, wygładzając sukienkę wolną ręką. „Właściwie to właśnie powiedział mi, że się rozpływam”.
Mężczyzna się roześmiał. To był głęboki, donośny dźwięk, który zdawał się wibrować w powietrzu między nimi i ogrzewać przestrzeń od środka. Nie brzmiał jak śmiech Erica, który zawsze zawierał w sobie nutę kpiny. Ten był… otwarty. Zaskoczony. „Tak, oglądaliśmy Czarnoksiężnika z Krainy Oz w zeszłym tygodniu” – powiedział, przewracając oczami z czułością. „On jest w szoku. Wszystko teraz się rozpływa. A tak przy okazji, jestem Daniel”.
„Emily” – odpowiedziała.
„Druhna honorowa, tak? A może… druhna?” – zapytał Daniel, zerkając na czerwoną sukienkę szybkim, oceniającym spojrzeniem, które jakoś nie brzmiało jak osąd.
„Druhna” – poprawiła Emily. Myślała o dodaniu: „Ta, która zajmowała się wszystkimi arkuszami kalkulacyjnymi, planami miejsc i awaryjnymi wizytami, gdy florysta pomylił aranżacje, ale tego nie zrobiła. „Właściwie to dzisiejszy „Profesjonalny Trzeci Kółko”” – wyrzuciła z siebie, a jej autoironia wymknęła się z ust, zanim zdążyła się powstrzymać.
Daniel się z tego nie roześmiał. Zamiast tego przechylił głowę, przyglądając się jej uważnie. Jego wzrok przebił się przez makijaż i szkarłatny jedwab, lądując na napiętej szczęce i lekko zgarbionych ramionach, jakby szykowała się na uderzenie. „Ciężka noc?” zapytał cicho.
„Można tak powiedzieć” – westchnęła Emily, zerkając na szklane drzwi, za którymi szalała impreza. Widziała białą sukienkę siostry wirującą pośrodku tłumu. Widziała niewyraźną plamę granatowego garnituru Erica przy barze. „Mój były jest w środku. Drużba. Jest tam ze swoją nową… perfekcją. A ja tu, rozpływam się”.
Daniel powoli skinął głową. W jego oczach pojawił się błysk, coś w rodzaju zrozumienia przesiąkniętego wspomnieniem. Nie wypowiedział banału. Nie powiedział „jego strata” ani „wszystko dzieje się z jakiegoś powodu”. Po prostu odwrócił głowę, żeby spojrzeć na drzwi, a potem z powrotem na nią. „Byli na weselach to szczególny rodzaj tortury” – powiedział. „Jak leczenie kanałowe, podczas gdy ludzie rzucają w ciebie konfetti”.
Emily roześmiała się, tym razem prawdziwie, a jej śmiech zaskoczył swoją łatwością. „Dokładnie.”
Max pociągnął Daniela za spodnie, wyraźnie wyczerpany emocjonalnie. „Tato, nudzę się” – oznajmił. „Możemy iść? Jeśli zostaniemy, wygra tort mydlany”.
Daniel spojrzał na syna, a potem z powrotem na Emily. Muzyka w środku się zmieniła, linia basu zmieniła się, gdy DJ zaczął grać coś popowego i radosnego. Przez szybę Emily zobaczyła Erica obracającego Jessicę, jej włosy rozłożyły się wachlarzem, a jego wzrok nie był skierowany na nią, lecz na pomieszczenie. Jego wzrok powędrował w stronę drzwi tarasowych, sprawdzając, czy Emily patrzy. Szukał jej. Chciał zweryfikować swoją wersję wydarzeń: że była samotna i nieszczęśliwa, podczas gdy on przeszedł do czegoś bardziej błyszczącego.
Daniel zobaczył wyraz twarzy Emily, jak jej ramiona lekko się zgarbiły, jak ktoś, kto wyćwiczył w sobie kurczenie się pod wpływem bólu. Widział, jak jej palce zaciskają się na zawieszonej na nadgarstku kopertówce, jak jej oddech przyspieszył, gdy zmusiła się, by zignorować imprezę.
Podszedł bliżej, zmniejszając nieco dystans, jaki między nimi zachowywał. Atmosfera między nimi nagle nabrała napięcia, jak przed burzą, gdy piorun rozważa swoje możliwości.
„To on?” zapytał cicho Daniel, kiwając głową w stronę szyby. „Ten facet w granatowym garniturze, który wygląda, jakby był właścicielem tego miejsca?”
„To on” – wyszeptała Emily, nie ufając swojemu głosowi.
Daniel spojrzał na zegarek, a potem spojrzał na Emily z figlarnym błyskiem w oku, który sprawił, że poczuła skurcz w żołądku, i to wcale nie z powodu upokorzenia, a z powodu możliwości. „Wiesz” – powiedział, a jego głos zmienił się w konspiracyjny szept – „właśnie mieliśmy z Maxem wychodzić. Ale… naprawdę nienawidzę tyranów”.
„Co?” Emily zamrugała, zaskoczona doborem słów.
Daniel wyciągnął rękę. Jego dłoń była szeroka, otwarta, uspokajająca w swojej stałości. „Zachowuj się, jakbyś był ze mną” – powiedział cicho.
Emily spojrzała na niego. „Słucham?” Jej mózg wydawał się powolny, jakby nie nadążał za rozmową.
„Zaufaj mi” – powiedział Daniel, a jego głos opadł o oktawę, intymny i konspiracyjny jednocześnie. Z bliska dostrzegła delikatne zmarszczki mimiczne w kącikach jego oczu, takie, jakie powstają przez lata, gdy wszystko wydaje się zabawne, nawet gdy życie takie nie jest. „Wejdź ze mną do środka. Zatańcz ze mną. Dajmy im jakiś temat do rozmowy. Zniszczmy mu małą rundę zwycięstwa”.
Emily spojrzała na jego dłoń. Spojrzała przez szybę na Erica, który teraz z samozadowoleniem popijał drinka, nonszalancko obejmując Jessicę w talii, jakby była trofeum. Przypomniały jej się wszystkie chwile, kiedy mówił jej, że jest „za głośna”, kiedy się śmiała, „za bardzo potrzebująca”, kiedy do niego sięgała. Za każdym razem, kiedy przewracał oczami, kiedy coś planowała, a potem cieszył się z tego, nie zwracając na to uwagi.
Spojrzała na Daniela – tego przystojnego nieznajomego, który nie miał powodu, żeby jej pomagać, stojącego z synem-superbohaterem, trzymającego muffinkę i nazywającego ją rozpływającą się. Jego wzrok był nieruchomy. Nie było w nim litości, tylko dziwna, dzika dobroć.
Po raz pierwszy od miesięcy Emily nie czuła się ofiarą czyjejś historii. Poczuła iskrę buntu. Mała, lekkomyślna część jej, tłumiona latami, zbuntowała się i powiedziała: Czemu nie?
„Jestem fatalną tancerką” – ostrzegła, bo jeśli już miała się ośmieszyć, to powinna postawić przed innymi pewne wymagania.
„Idealnie” – uśmiechnął się Daniel, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki. „Ja też. Razem będziemy okropni”.
Wzięła go za rękę.
Powrót do sali balowej był inny. Dziesięć minut temu Emily wymknęła się jak ranne zwierzę, z opuszczoną głową i skulonymi ramionami, próbując stać się niewidzialną. Teraz wchodziła, trzymając dłoń w zgięciu ramienia nieznajomego – nieznajomego, który szedł pewnym, lekkim krokiem, sprawiając wrażenie, jakby sala była tylko tłem, a nie ławą przysięgłych.
Daniel nie tylko ją wprowadził; on ją odprowadził. To było subtelne, ale nieomylne. Jego ciało było lekko pochylone w jej stronę, wyprostowana postawa, niespieszny krok, jakby zawsze wchodził do pomieszczeń z pięknymi kobietami i małymi, lepkimi dziećmi i nie przejmował się, kto się na niego gapi. Nachylił się bliżej, gdy mijali najbliższy stolik, szepcząc coś o dekoracjach stołu. „Wyglądają, jakby zaprojektował je kwiaciarnia, która nienawidzi radości” – mruknął.
Emily prychnęła, zanim zdążyła się powstrzymać, zasłaniając usta dłonią. Ten śmiech nie był teatralny. Nie był to chrapliwy dźwięk wyciśnięty przez ściśnięte gardło. To było szczere, pełne zaskoczenia rozbawienie. Coś w jej piersi się rozluźniło.
Gdy weszli na parkiet, energia w sali się zmieniła. Ludzie to zauważyli. Głowy się odwróciły. Rozmowy urwały się. Ciekawskie spojrzenia przeskakiwały między Emily a Danielem, którzy cicho kalkulowali – kim on jest, skąd się wziął, jak ona to zrobiła?
Emily natychmiast poczuła na sobie wzrok Erica. To było fizyczne doznanie, jakby stała przed lampą grzewczą. Zaryzykowała spojrzenie i zobaczyła, jak zamarł w pół słowa, z drinkiem zastygłym w połowie drogi do ust. Jego wzrok powędrował od wzrostu Daniela, przez jego szyty na miarę garnitur, po sposób, w jaki Daniel patrzył na Emily – pełen skupienia i swobody, jakby była jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która się liczyła.
„On patrzy” – wymamrotał Daniel do jej ucha, jego oddech był ciepły na jej skórze, a dłoń ciepła i mocna na jej plecach. „Nie patrz na niego. Patrz na mnie”.
Emily spojrzała Danielowi w oczy. Z bliska, w blasku lampek choinkowych i żyrandoli, miały ciepły orzechowy kolor, z zielonymi i złotymi drobinkami. Pod nimi kryły się delikatne cienie, takie, jakie pojawiają się po wielu nieprzespanych nocach i wczesnych porankach, ale nie nadawały mu one zmęczonego, a wręcz autentyczny wygląd. Obecny.
„Dlaczego to robisz?” – wyszeptała, gdy ją obrócił, zaskakująco wdzięcznie jak na samozwańczego kiepskiego tancerza. Jego dłoń była delikatna, ale pewna, prowadził ją przez obrót, jakby robili to już setki razy.
„Bo” – powiedział Daniel, przyciągając ją z powrotem, nie puszczając dłoni – „kiedyś to ja byłem tym facetem w kącie”. Jego wzrok powędrował w stronę krawędzi sali, gdzie kilkoro gości kręciło się samotnie z telefonami. „Moja żona… odeszła trzy lata temu. Doszła do wniosku, że małżeństwo i macierzyństwo jednak nie są dla niej. Spędzałem wiele wieczorów, stojąc przy barach, podczas gdy ona tańczyła z kimś innym”. Znów spojrzał jej w oczy. „Wiem, jak się czujesz, patrząc na tę twoją twarz. To spojrzenie kogoś, kto uważa, że nie jest wystarczający. Kogo porzucenie jest dowodem”.
Ścisnął jej dłoń między nimi, lekko, dając poczucie bezpieczeństwa. „Jesteś wystarczająca, Emily. Wyglądasz dziś olśniewająco. Pewnie to ty też trzymałaś to wszystko w ryzach za kulisami. A ten facet?” Usta Daniela drgnęły. „To idiota”.
Łzy znów napłynęły jej do oczu, ale nie były to już te same gorące, upokarzające łzy co wcześniej. Te były inne. Były to łzy rozpoznania, łzy rany dostrzeżonej i uznanej, a nie zlekceważonej lub wyśmianej. Zamrugała mocno, kiwając głową, gdy się poruszały.
Tańczyli przez trzy piosenki. Szybkie, wolne, piosenki, które Emily później ledwo pamiętała, bo czas płynął nieregularnie. Max dołączył do nich w szybkiej, niezgrabnie wykonując breakdance na środku kręgu, podczas gdy tłum wiwatował. Daniel krzyczał i klaskał w rytm muzyki, podburzając syna. Emily śmiała się, aż bolały ją boki, aż tusz do rzęs znowu zaczął spływać z zupełnie innego powodu. Zapomniała o zmarszczkach na sukience. Zapomniała o nieskazitelnych włosach Jessiki. Zapomniała sprawdzić, czy Eric patrzy.
Ale tak było.
Podczas wolniejszej piosenki siostra Emily przemknęła obok w ramionach męża, z podpiętym welonem, zarumienionymi policzkami i błyszczącymi oczami. Złapała wzrok Emily ponad ramieniem Daniela i zapytała bezgłośnie: „Kto to?” z zachwytem i ciekawością. Emily lekko pokręciła głową, odpowiadając bezgłośnie: „Długa historia”, a jej siostra uśmiechnęła się, ścisnęła jej dłoń, gdy przechodziła, i wyszeptała: „Wyglądasz na szczęśliwą”, po czym została odrzucona.
Szczęśliwy.
Słowo wylądowało w piersi Emily niczym mały, zaskoczony ptaszek. Kiedy ostatnio ktoś powiedział, że wygląda na szczęśliwą, nie brzmiąc przy tym jak pytanie?
Kiedy muzyka znów zwolniła tempo, rozpoczynając ostatni, wolny taniec wieczoru, Emily poczuła, że jej stopy i odwaga potrzebują chwili wytchnienia. Gdy przez salę popłynęły pierwsze akordy kolejnej romantycznej ballady, dotknęła ramienia Daniela. „Idę po wodę” – powiedziała. „Zanim się rozpłynę na dobre”.
„Dobrze” – powiedział Daniel, zatrzymując dłoń na pół sekundy przy jej łokciu, niechętnie ją puszczając. „Będziemy tam, próbując powstrzymać Maxa przed kradzieżą stroików. Krzycz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy”.
Skinęła głową i powoli zeszła z parkietu, jej ciało pulsowało adrenaliną i czymś łagodniejszym. Przy barze zamówiła wodę. Barman spojrzał na nią znacząco i bez pytania wsunął do szklanki ćwiartkę limonki. Wzięła długi łyk, chłód koił gardło, cytrusy przebijały się przez mdłą słodycz nocy.
Odwróciła się od baru, trzymając w ręku szklankę, i niemal wpadła na Erica.
„Przepraszam” – powiedziała automatycznie, cofając się.
Nie schodził jej z drogi. Po prostu stał, blokując jej drogę, z zaciśniętą szczęką. Z bliska jego woda kolońska była taka sama jak zawsze – ten ostry, drzewny zapach, który kiedyś działał na nią kojąco, a teraz wydawał się jej mdły. Na jego czole pojawiła się lekka kropelka potu, a krawat miał poluzowany w sposób, który rozpoznała jako wyrachowany, a nie luźny.
„No więc” – prychnął Eric, a jego głos był na tyle niski, że nie docierał do nich. Zniknął czarujący ton, którym zwracał się do innych. To był ton, który znała. Ten, który rezerwowała dla niej, gdy mówiła coś, co mu się nie podobało. „Szybko się wycofałaś. Kim jest ten facet? Jakiś broker funduszy hedgingowych, którego poderwałaś na noc?”
Emily wyprostowała kręgosłup. Odezwała się stara pamięć mięśniowa – chęć wyjaśnienia, usprawiedliwienia, obrony. Powiedzenia: „To nie tak, on mi tylko pomógł, tak naprawdę nie jestem z nim, proszę, nie myśl, że jestem tą dziewczyną”. Ale odezwał się inny głos, nowszy i cichszy, ale nabierający siły.
Dlaczego w ogóle jesteś mu winien jakiekolwiek wyjaśnienia?
Wzięła głęboki oddech, pozwalając tej myśli wypełnić płuca. Kiedy wypuściła powietrze, słowa, które wyszły z jej ust, zaskoczyły ją spokojem.
„Ma na imię Daniel” – powiedziała Emily. „I jest… miły. Nie zrozumiałbyś”.
Eric skrzywił usta. „Miły” – powtórzył, jakby to była obelga. „Proszę. Próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość, Em. To żałosne. Szczerze mówiąc, współczuję temu facetowi”.
Spojrzała na niego. Naprawdę na niego spojrzała. Na to, jak co chwila zerkał wzrokiem ponad jej ramieniem, żeby sprawdzić, kto ich obserwuje. Na słabe pulsowanie w skroni. Na to, jak zaciskał palce na kieliszku. Dostrzegła niepewność w jego oczach, kruchość jego ego. Zobaczyła drobnego, małostkowego mężczyznę, który potrzebował jej nieszczęścia, żeby poczuć, że dokonał właściwego wyboru.
Kiedyś by to wchłonęła, pozwoliłaby temu zagrzebać się pod skórą. Dziś wieczorem wylądowało na powierzchni i spłynęło jak woda po naoliwionej tkaninie.
“Dziecko?”
Daniel pojawił się za Emily, obejmując ją w talii ruchem, który wyglądał na wyćwiczony, ale wydawał się ostrożny, i pytając o pozwolenie lekkim zawahaniem dłoni. Emily pozwoliła sobie na przytulenie się do niego, na tyle, na ile było to możliwe. Nie spojrzał na Erica z agresją; patrzył na niego z całkowitą, niemal znudzoną obojętnością, jakby Eric był obcym człowiekiem pytającym, czy miejsce jest zajęte.
„Gotowa do wyjścia?” – zapytał Daniel, skupiając uwagę na Emily. „Max zasypia na stojąco. Jest o jedno ziewnięcie od załamania nerwowego o prawdziwie historycznych rozmiarach”.
Eric otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Daniel odwrócił się, skutecznie wycinając go z ich kręgu. „Złapałem twój szal” – dodał do Emily, unosząc szal przewieszony przez ramię. „Robi się zimno”.
Emily spojrzała na Erica ostatni raz. W tym ułamku sekundy, w ułamku sekundy, przez jej głowę przemknął pokaz slajdów z ich związku – pierwszy raz, kiedy powiedział jej, że jest „odświeżająco szczera”, a potem, kilka miesięcy później, „naprawdę nie musisz mówić wszystkiego, co myślisz”. Sposób, w jaki zbagatelizował jej atak paniki, nazywając go „dramatem”. Sposób, w jaki wysłał ostatnią wiadomość: To nie działa. Potrzebuję kogoś, z kim łatwiej mi się przebywa. Powodzenia.
Stojąc teraz tutaj, z ramieniem Daniela obejmującym ją i wciąż czując smak śmiechu na języku, uświadomiła sobie coś szokującego.
Już nie nienawidziła Erica. Nie kochała go. Nawet nie czuła do niego całkowitej niechęci. Nie czuła… nic. Był tylko cieniem złego wspomnienia w namiocie pełnym migoczących światełek.
„Jestem szczęśliwa, Ericu” – powiedziała cicho, a słowa brzmiały prawdziwie, gdy je wypowiadała. „Naprawdę szczęśliwa. I mam nadzieję, że kiedyś ty też to znajdziesz. Ale ze mną ci się to nie uda”.
Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się w stronę Daniela.
„Gotowa” – powiedziała.
Wyszli razem, krok po kroku, bez większego wysiłku, zostawiając Erica stojącego samego przy barze, wyglądającego na mniejszego niż kiedykolwiek, z odbiciem rozbitym w lustrze za butelkami.
Na zewnątrz panowała cisza i spokój, nocne niebo było głębokie i aksamitne nad rzędami winorośli. Lampki choinkowe wzdłuż ścieżki rzucały delikatną poświatę na żwir. Szarada – gdyby tylko na tym się skończyła – mogłaby się na tym skończyć. Dotarli do stanowiska parkingowego, a pracownik parkingu podszedł do nich z promiennym, wyćwiczonym uśmiechem.
„Dziękuję” – powiedziała Emily, a jej głos lekko drżał, gdy adrenalina uleciała. „Uratowałeś mnie tam. Nie masz pojęcia”.
Daniel potarł kark, nagle onieśmielony, przez co wydawał się młodszy i bardziej bezbronny. „Chyba ty też mnie uratowałeś”, przyznał, zaskakując ją. „Nienawidzę ślubów. Większość z nich spędzam, odganiając Maxa od stołu z tortem i udając, że nie myślę o rozwodzie. Sprawiłeś, że ten był znośny”.
Max rzeczywiście spał na pobliskiej ławce, z głową odchyloną do tyłu, z otwartymi ustami, ściskając nową babeczkę niczym pluszowy miś. Jego policzek zdobiła plama czekolady. Serce Emily zabiło mocniej na ten widok.
„No cóż” – powiedziała Emily, czując nagły przypływ smutku, że bańka wieczoru zaraz pęknie. „Chyba to już koniec. Żegnaj, Danielu”. Mówiła serio. Nauczyła się na własnej skórze, że czasem najzdrowszą rzeczą, jaką można zrobić, to pozwolić, by dobra chwila pozostała chwilą, a nie próbować przekręcać jej w wieczność, którą nie miała być.
„Właściwie” – powiedział Daniel, sięgając do kieszeni, jakby szukając w niej odwagi. Wyciągnął wizytówkę, lekko zagiętą w rogu. „Max pytał, czy lubisz pizzę. Uważa, że każdy, kto nienawidzi tortu weselnego, jest godny zaufania. I powiedział” – Daniel uśmiechnął się złośliwie – „że śmiejesz się jak ta pani z jego ulubionej kreskówki, co z pewnością jest komplementem. Więc, jeśli kiedyś będziesz chciała… no wiesz, nie udawać randki? Może moglibyśmy zrobić prawdziwe jedzenie z mniejszą ilością cekinów”.
Emily wzięła wizytówkę. To było proste. Tylko jego imię i nazwisko – Daniel Reyes – adres e-mail i numer telefonu komórkowego. Żadnego logo firmy, żadnego wyolbrzymionego tytułu. Jego palce musnęły jej palce na sekundę, wywołując delikatny dreszcz wzdłuż jej ramienia.
„Uwielbiam pizzę” – powiedziała. „I nienawidzę ciasta mydlanego”.
Uśmiechnął się, a ulga złagodziła jego rysy. „Dobrze. W takim razie zgadzamy się już w ważnych sprawach”.
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Jarzeniowe światła w Trader Joe’s były ostre, ale Emily to nie przeszkadzało. Było w tym miejscu coś kojącego – ręcznie rysowane szyldy, stosy warzyw i owoców, radośni pracownicy w hawajskich koszulach. Wydawało się to przeciwieństwem wesela: normalne, zwyczajne, nieskrępowane. Prawdziwe.
Nuciła pod nosem, oglądając awokado, delikatnie wciskając kciuk w skórkę, by sprawdzić, czy jest elastyczne. Włosy miała spięte w niedbały kok, z którego wystawał długopis. Jej karmazynowa sukienka druhny wisiała bezpiecznie na dnie szafy, a ona miała na sobie dżinsy i miękką bluzę z napisem „WESPRZYJ SWOJĄ LOKALNĄ BIBLIOTEKĘ”. Właśnie wróciła z pracy, gdzie spędziła dzień projektując nowy interfejs użytkownika, i jej mózg był przyjemnie zmęczony.
„Przepraszam, proszę pani?”
Odwróciła się.
Max stał tam, uśmiechając się szeroko, zwisając z boku wózka sklepowego niczym muszla. Jego włosy były jeszcze bardziej potargane niż na weselu, a na sobie miał koszulkę z dinozaurem trzymającym kawałek pizzy. Za nim, z jedną ręką na wózku, stał Daniel, uśmiechając się – szczerym, swobodnym uśmiechem, który sprawiał, że jej kolana wydawały się podejrzanie zawodne.
„Max zażądał, żebyśmy przeszli przez to przejście” – powiedział Daniel. „Powiedział, że poczuł zapach „miłej pani”. Powiedziałem mu, że zapach tak nie działa, ale nalegał”.
„Tak!” – zaćwierkał dumnie Max. „A tata gadał o tobie cały tydzień. Ciągle powtarzał: »Ciekawe, czy Emily rzeczywiście lubi ananasa na pizzy«, a ja na to: »Powinniśmy ją zapytać«”.
Twarz Daniela poczerwieniała. Spojrzał na syna wzrokiem, który mówił: „Stary, co się stało z dochowaniem tajemnic?”. „Max, stary, zabijasz mój poziom elegancji” – mruknął.
Emily roześmiała się, wrzucając awokado do koszyka. „No cóż, tak na marginesie” – powiedziała – „jestem zdecydowanie po stronie zwolenników teorii, że ananas jest dozwolony, ale nieobowiązkowy”.
Max dramatycznie sapnął. „To chaos” – oznajmił. „Jesteś nieprzewidywalny”.
„Wielka pochwała” – powiedział sucho Daniel.
Serce Emily zabiło mocniej. Pomyślała o wizytówce schowanej w kieszeni torby do pracy, którą wyjmowała trzy razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni i wpatrywała się w nią, trzymając kciuk nad ekranem telefonu, zanim stchórzyła. A jednak stali tu, w alejce chłodniczej, jakby wszechświat postanowił ją popchnąć.
„No cóż, skoro już tu jesteś” – powiedziała, zbierając odwagę gdzieś w okolicach palców u stóp – „nie zdążyłam ci się odwdzięczyć za ten taniec. Ani za ratowanie muffinki”.
„Obiad?” – zapytał Daniel, a nadzieja rozświetliła mu twarz tak szybko, że aż nabrała chłopięcego wyrazu. „Kilka przecznic stąd jest miejsce, gdzie serwują pizzę tak dobrą, że może nawet uleczy traumę z dzieciństwa”.
„Wow” – powiedziała Emily. „To odważne stwierdzenie”.
„Podtrzymuję to” – powiedział. „Potraktuj to jako… drugą fazę naszego programu odzyskiwania mydlanych tortów”.
„Obiad” – zgodziła się Emily, czując, jak coś ciepłego i przerażającego rozkwita w jej piersi. „Ale tylko jeśli Max obieca, że da mi szczerą recenzję ciasta”.
„Zgoda” – rzekł natychmiast Max, wyciągając do niego dłoń umazaną czekoladą.
To nie było jak z bajki, jak z natychmiastowego rozwiązania. Było lepiej. Było powoli. To były randki przy kawie, podczas których rozmawiali godzinami o swoich lękach – o panice, która budziła Emily o 3 nad ranem, o tym, jak Daniel wciąż sięgał po drugi kubek, zanim przypomniał sobie, że jej już nie ma. To były wieczory z pizzą z Maxem, podczas których Emily dowiedziała się o Minecrafcie więcej, niż kiedykolwiek uważała za możliwe, i uświadomiła sobie, że siedmiolatki potrafią być jednocześnie brutalnie szczere i dziwnie głębokie.
Ich pierwsza kolacja odbyła się w małej pizzerii, o której wspomniał Daniel – przytulnym miejscu z niedopasowanymi krzesłami i tablicą z menu. Usiedli przy stoliku w rogu, podczas gdy Max kolorował mapę piratów w menu dla dzieci.
„No więc” – powiedział Daniel, czekając na zamówienie. „Porozmawiajmy szczerze. Jak się macie? Nie w stylu „wszystko w porządku”.
Emily wpatrywała się w skroploną wodę na szklance, kreśląc na niej palcem linię. „Uczę się…” – powiedziała powoli. „Uczę się, jak nie oceniać swojej wartości tym, czy ktoś uważa, że jestem „za bardzo”. Uczę się być sama bez poczucia, że ponoszę porażkę w życiu. Uczę się, jak nie śledzić Instagrama mojego byłego, co, szczerze mówiąc, jest pracą na pełen etat”.
Daniel skinął głową, jego wyraz twarzy był otwarty i pozbawiony osądu. „Rozstania są jak detoks” – powiedział. „Pierwsze kilka tygodni spędzasz, myśląc, że umrzesz bez tej rzeczy, a potem pewnego dnia uświadamiasz sobie, że znowu możesz oddychać i zaczynasz się zastanawiać, dlaczego w ogóle myślałeś, że tak bardzo jej potrzebujesz”.
„A ty?” zapytała. „Mówiłeś, że twoja żona odeszła trzy lata temu. Jak ty… wciąż rozmawiasz?”
Powoli wypuścił powietrze. „Czasami” – powiedział. „Mieszka teraz w Seattle. Widuje się z Max raz albo dwa razy w roku. Wysyła prezenty. Dzwoni na urodziny. Dawno temu przestałem się w to wgłębiać. Przez rok obwiniałem siebie. Myślałem, że gdybym był bardziej zabawny, mniej… zakorzeniony, zostałaby. Potem zdałem sobie sprawę, że zostawiła też najsympatyczniejszą osobę w tym równaniu”. Zerknął na Maxa, który teraz cicho nucił pod nosem, wystawiając język, gdy się koncentrował. „To… nie chodzi o mnie. Ani o niego. Chodzi o nią”.
Emily przełknęła ślinę. „Przeraża cię to?” zapytała. „Znowu się z kimś związać? Wiedza… no wiesz.”
„Że mogą odejść?” dokończył za nią delikatnie. „Zdecydowanie. Przeraża mnie to. Ale jeszcze bardziej przeraża mnie myśl o tym, jak Max dorastał, patrząc, jak traktuję wszystkich jak potencjalne zagrożenie ucieczką. Chcę, żeby zobaczył, jak wygląda szacunek, a nie podejrzliwość”.
Kelnerka przyniosła pizzę, zanim Emily zdążyła odpowiedzieć. W powietrzu unosił się zapach roztopionego sera i czosnku. Max ugryzł kęs, zamykając oczy w przesadnej rozkoszy. „To lepsze niż wesele” – oznajmił. „Bez mydła”.
Emily ugryzła. Było dobre. Naprawdę dobre. Nie uleczyło wszystkich ran z dzieciństwa, ale sprawiło, że zamknęła oczy i westchnęła z wdzięcznością.
Stało się to rutyną. Wtorki w pizzerii. Czwartki w parku. Niedziele w mieszkaniu Emily, gdzie smażyli naleśniki w kształcie dinozaurów i rozmawiali o wszystkim, od zadań domowych z matematyki z drugiej klasy po zakupy warte siedemdziesiąt pięć milionów dolarów. Oczywiście, zdarzały się chwile niezręczności. Chwile, w których stare bodźce Emily dały o sobie znać – kiedy Daniel odwołał randkę, bo Max miał gorączkę, a stary głos w jej głowie ćwierkał: Widzisz? Nie jesteś priorytetem. Kiedy przyłapała się na tym, że przeprasza za swoją emocjonalność, a Daniel łagodnie powiedział: „Hej, nie musisz się tu kurczyć”.
Były noce, kiedy żal Daniela niespodziewanie się ujawnił, jak wtedy, gdy znalazł stare zdjęcie ze ślubu na dysku twardym i wpatrywał się w nie przez długą minutę, z kciukiem zawieszonym nad klawiszem Delete. „Już jej nie kocham” – powiedział później Emily, siedząc na kanapie z kocem na kolanach, podczas gdy Max spał w sąsiednim pokoju po wieczorze filmowym. „Zakochałem się w moim pomyśle. W życiu, które myślałem, że będziemy mieć. Myślę… Myślę, że w końcu jestem gotowy chcieć innego życia. Takiego, które naprawdę istnieje”.
Po trzech miesiącach Emily miała atak paniki w pracy. W jej skrzynce odbiorczej pojawił się e-mail od Erica – Temat: Czy możemy porozmawiać? – i jej wzrok się zawęził. Poszła do łazienki, zamknęła się w kabinie i zsunęła się po ścianie, z bijącym sercem i ściśniętą klatką piersiową. Terapeuta powiedział jej, że to może się zdarzyć. Trauma, powiedziała, nie jest grzeczna. Nie puka.
Emily wysłała wiadomość do Daniela, ściskając mu dłonie.
Mam chwilę. Podłoga w łazience. Nie panikuj.
Zadzwonił do niej natychmiast.
„Gdzie jesteś?” – zapytał. Jego głos był spokojny, ale skrywał w sobie nutę goryczy.
Powiedziała mu. Piętnaście minut później był już w holu jej budynku biurowego, z Maxem na pokładzie i plecakiem kredek.
„Nie musiałeś…” zaczęła zawstydzona.
„Hej” – powiedział cicho, biorąc ją za rękę, gdy szli do pobliskiego parku. Zimne powietrze chłodziło jej rozgrzaną skórę. „Napisałeś do mnie. To przeciwieństwo „za dużo”. To zaufanie. Jestem zaszczycony, że pozwoliłaś mi zobaczyć się w tym bałaganie”.
Usiedli na ławce, podczas gdy Max wspinał się na drabinki. Emily opowiedziała mu o e-mailu. O supełkach w żołądku. O tej części jej duszy, która wciąż martwiła się o Erica. To on miał ostatnie słowo w kwestii tego, czy jest godna miłości.
Daniel słuchał. Kiedy skończyła, powiedział: „Zablokuj go”.
„To nie jest takie proste” – powiedziała automatycznie.
Uniósł brwi. „Czyż nie?”
Wpatrywała się w niego. W jego spokojne spojrzenie, w jego cichą pewność siebie. W to, że wcale nie chodziło mu o Erica. Chodziło mu o to, że ona wybrała swój spokój.
Zablokowała go, gdy wróciła do domu.
Sześć miesięcy po ślubie Emily wpadła na Erica na imprezie u wspólnego znajomego. Odbywała się ona w lofcie w San Francisco, takim z odsłoniętą cegłą, żarówkami Edisona i wózkiem barowym zaopatrzonym lepiej niż większość sklepów monopolowych. Prawie z niej zrezygnowała, ale koleżanka ją namawiała, a Daniel powiedział: „Idź. Baw się dobrze. Zabiorę Maxa do muzeum nauki. Wyślemy ci zdjęcia dinozaurów”. Poszła więc, ubrana w dżinsy, czarną bluzkę i buty, które sprawiły, że poczuła się wyższa niż jej strach.
Eric był sam. Nie było Jessiki. Żadnej nowej doskonałości, która otulała jego ramię. Wyglądał… na mniejszego. Zmęczonego. Ostra linia włosów złagodniała. Miał delikatne cienie pod oczami. Usłyszała, jak ktoś szepcze, że został zwolniony dwa miesiące temu. Że Jessica wytrzymała sześć tygodni, zanim „potrzebowała przestrzeni”.
Zobaczył ją przy oknie, gdzie stała z drinkiem w dłoni, rozmawiając z projektantem o potencjalnej współpracy. Zawahał się, po czym podszedł, z ledwie widoczną dumą.
„Emily” – powiedział, siląc się na uśmiech. „Wyglądasz… dobrze”.
„Dzięki” – powiedziała, biorąc łyk, żeby kupić sobie drugą. Napój smakował grejpfrutem z ginem. Trochę wolności.
„Jak się masz?” – zapytał. To było podchwytliwe pytanie. Trzy lata za nim.
„Dobrze” – powiedziała. A ponieważ to była prawda, nie czuła potrzeby rozwijania tematu.
Poruszył się, nieprzyzwyczajony do braku wyjaśnień. „Słuchaj” – powiedział, zniżając głos. „Myślałem o nas. O tym, jak się rozstaliśmy. Byłem… dla ciebie surowy. Byłaś agresywna, ale mogłem sobie z tym lepiej poradzić. Może my…”
„Eric” – powiedziała delikatnie, przerywając mu. Stara Emily pozwoliłaby mu mówić dalej, czułaby się zobowiązana poświęcić mu sto procent swojej uwagi i co najmniej sześćdziesiąt procent poczucia winy. Nowa Emily nie. „Nie jesteś mi winien przeprosin, w które tak naprawdę nie wierzysz, a ja nie jestem ci winna kolejnej szansy na zrobienie mi krzywdy”.
Zamrugał. „Nie o to mi chodziło…”
„Jestem szczęśliwa” – powiedziała cicho, tymi samymi słowami, które wypowiedziała na ślubie, ale teraz niosły ze sobą kolejne sześć miesięcy prawdy. „Naprawdę szczęśliwa. I mam nadzieję, że ty też kiedyś to znajdziesz. Ale ze mną ci się to nie uda”.
Jakby przywołana tą myślą, jej telefon zawibrował w tylnej kieszeni. Zerknęła na ekran. Zdjęcie od Daniela: Max stoi przed szkieletem T-rexa, z szeroko otwartymi oczami, z podpisem: Mówi, że dinozaur przypomina mu ciebie, kiedy ktoś zjada twoje resztki.
Niepochlebne, ale sprawiedliwe, pomyślała, a na jej ustach pojawił się uśmiech.
„Kto to jest?” zapytał Eric, zauważając jej wyraz twarzy.
„Moja rodzina” – odpowiedziała po prostu.
Odeszła, zanim zdążył odpowiedzieć, przechodząc przez pokój do mężczyzny, który widział ją, gdy była najbardziej rozczochrana, który trzymał jej włosy, gdy szlochała nad starymi wzorami, i nie kazał jej przestać. Mężczyzny, który nauczył ją, że miłość nie polega na kurczeniu się, by dopasować do czyjegoś pudełka – polega na znalezieniu kogoś, kto zbuduje z tobą większe pudełko, a potem wręczy ci młotek i powie: „Twoja kolej”.
Rok po ślubie Emily ponownie stanęła w tym samym Vineyard Estate w Napa. Tym razem jaśmin pachniał tak samo, wino Sauvignon Blanc wciąż lało się strumieniami, a lampki choinkowe wciąż otulały wszystkich pochlebnym blaskiem. Ale ona była inna. Baby shower jej siostry połączono z odnowieniem przysięgi małżeńskiej rodziców – trzydzieści pięć lat razem i ciąg dalszy. Erica tam nie było. Jessica przeprowadziła się do Austin z instruktorką jogi.
Emily patrzyła, jak jej siostra drepta po trawniku z ręką na brzuchu, a mąż marudzi z powodu upału. Ludzie się śmiali, podawali sobie prezenty, robili zdjęcia. W pewnym momencie matka odciągnęła ją na bok, zaciskając usta.
„Słyszałam o Fundacji” – powiedziała jej matka. „Twoja ciotka przysłała mi artykuł. Radzisz sobie… dobrze. Chyba”.
„Idzie naprawdę dobrze” – powiedziała Emily, nie umniejszając wagi problemu. „Do tej pory sfinansowaliśmy dwadzieścia cztery kobiety”.
Wzrok matki powędrował w stronę Daniela stojącego pod drzewem, rozmawiającego z ojcem o stopach procentowych i baseballu, a Max krążył w pobliżu, próbując złapać wiewiórkę z niczym innym jak nadzieją. Daniel podniósł wzrok, dostrzegł spojrzenie Emily i uśmiechnął się. Poczuła to w piersi.
„A on?” – zapytała matka, pytaniem pełnym starych uprzedzeń. „Czy to poważne?”
„Tak” – powiedziała Emily. „Zgadza się. Nie jest brokerem funduszy hedgingowych. Jest nauczycielem w liceum. Zarabia mniej niż ja, a czasami robi większą różnicę”.
Jej matka pociągnęła nosem. „No cóż” – powiedziała. „Dopóki nie będziesz dla niego… zbyt wymagająca”.
Emily się wtedy uśmiechnęła. Powoli. Spokojnie. „Jestem kimś wielkim” – powiedziała. „On o tym wie. On to uwielbia. Doszłam do wniosku, że wolę być dla niektórych za duża, niż nigdy niewystarczająca dla siebie”.
Odeszła, zanim matka zdążyła odpowiedzieć, przechodząc przez trawnik do czekających na nią trzech osób. Max rzucił się jej na nogi. Naomi pociągnęła ją za rękę, mamrocząc coś o babeczkach. Daniel przechylił głowę, pytając bezgłośnie: Wszystko w porządku?
Wsunęła dłoń w jego. Ścisnął ją trzy razy. Mam cię.
I po raz pierwszy w życiu Emily wiedziała, że to prawda – nie tylko dlatego, że on to powiedział, ale dlatego, że ona w końcu nauczyła się to mówić sobie.


Yo Make również polubił
O kurczę, nie miałem o tym pojęcia!
Jajka faszerowane białymi tulipanami: piękna i pyszna kompozycja
Witam Usuwamy nieaktywnych członków z grupy. Powiedz cokolwiek, aby pozostać aktywnym. Prosty i pyszny przepis na kurczaka KFC domowej roboty
9 oznak nietolerancji glutenu, które każdy powinien znać