Znalazłam swoją wizytówkę w ostatnim rzędzie. W ostatnim – częściowo ukrytym za ozdobnym filarem podtrzymującym altanę ceremonialną. Z tego miejsca miałam zasłonięty widok na ceremonię, nie widząc twarzy siostry, gdy składała przysięgę małżeńską.
Stałem tam, trzymając tę małą kartkę z moim imieniem wydrukowanym eleganckim pismem, i coś we mnie pękło. To nie było niedopatrzenie. To było celowe. W ten sposób Victoria umieściła mnie dokładnie tam, gdzie jej zdaniem było moje miejsce: z oczu, z serca, ledwo zauważając.
Mogłam wtedy wyjechać. Mogłam wrócić do Denver, zadzwonić i powiedzieć, że jestem chora i spędzić dzień pielęgnując zranioną dumę lodami i kiepskim programem telewizyjnym. Ale upór trzymał mnie mocno na nogach. Byłam jej siostrą, zostałam zaproszona i nie dam jej satysfakcji z mojej nieobecności.
Goście zaczęli przybywać około czwartej po południu. Zza filaru obserwowałem, jak ludzie zajmowali swoje miejsca, serdecznie się witali i robili sobie zdjęcia na tle malowniczej scenerii. Rozpoznałem niektóre twarze ze spotkań rodzinnych – ciocie, wujków i kuzynów, których nie widziałem od lat. Nikt z nich nie zauważył, że schowałem się w swoim kącie.
Nasza matka przybyła dwadzieścia minut przed ceremonią, olśniewająca w sukni w kolorze szampana, która prawdopodobnie kosztowała więcej niż mój miesięczny czynsz. Drużyna odprowadziła ją do pierwszego rzędu, promiennie uśmiechając się i przyjmując gratulacje od wszystkich, których mijała. Nie obejrzała się, nie rozejrzała po tłumie za młodszą córką. Po co miałaby to robić? Byłam dokładnie tam, gdzie powinnam – niewidzialna.
Ceremonia rozpoczęła się dokładnie o piątej. Z ukrytych głośników rozbrzmiewała muzyka, a orszak weselny szedł do ołtarza. Każda druhna wyglądała pięknie w pasujących do niej szałwiowozielonych sukienkach, niosąc bukiety białych róż i eukaliptusa. Za nimi podążali drużbowie w eleganckich granatowych garniturach. Potem szli niosący obrączki i dziewczynka sypiąca kwiaty – dzieci, których nie rozpoznałam, prawdopodobnie z rodziny Gregory’ego.
W końcu Wiktoria pojawiła się u boku naszego ojca. Nawet zza zasłoniętego pola widzenia widziałam, że jest olśniewająca. Jej suknia była arcydziełem z koronki i jedwabiu, a welon ciągnął się za nią niczym chmura. Nasz ojciec, z którym prawie nie rozmawiałam od czasu rozwodu rodziców pięć lat temu, wyglądał dumnie i dostojnie w smokingu.
Wyciągnąłem szyję za filar, próbując lepiej widzieć. Kąt był fatalny. Widziałem może ze czterdzieści procent samej ceremonii – głównie tyły głów ludzi i sporadyczne przebłyski osoby prowadzącej ceremonię.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam. W ostatnim rzędzie, dwa krzesła ode mnie, siedział mężczyzna, częściowo zasłonięty przez ten sam filar. Był młodszy od większości gości – może po trzydziestce – ubrany w idealnie skrojony grafitowy garnitur. Jego ciemne włosy były nonszalancko ułożone, a rysy twarzy – ostre niczym z reklamy w magazynie – zrobiły na mnie największe wrażenie. Ale najbardziej uderzył mnie wyraz jego twarzy. Wyglądał tak nie na miejscu i nieswojo, jak ja się czułem.
Zauważył moje spojrzenie i uśmiechnął się lekko, współczująco. Uśmiechnęłam się blado, zanim znów skupiłam uwagę na ceremonii – a przynajmniej na tym, co udało mi się z niej wyczytać. Urzędnik mówił o miłości, zaangażowaniu i partnerstwie. Victoria i Gregory złożyli przysięgę małżeńską, której nie dosłyszałam z mojej pozycji. Wymienili się obrączkami, pocałowali się przy entuzjastycznych brawach i tak oto moja siostra wyszła za mąż.
Ceremonia trwała może dwadzieścia pięć minut, choć wydawała się jednocześnie dłuższa i krótsza. Gdy goście zaczęli wstawać i kierować się w stronę miejsca, gdzie miał się odbyć koktajl, podszedł do mnie nieznajomy z mojego rzędu. Z bliska był jeszcze bardziej uderzający – jego inteligentne, szare oczy zdawały się widzieć więcej, niż powinny.
„To był niezwykły widok, prawda?” W jego głosie słychać było nutę rozbawienia.
„Spektakularne” – odpowiedziałem sucho. „Szczególnie podobał mi się tył głowy tego pana w ósmym rzędzie. Bardzo fotogeniczny”.
Zaśmiał się – szczerze, aż coś w mojej piersi lekko się rozluźniło. „Jestem Julian i z twojego najlepszego miejsca wnioskuję, że albo jesteś czyimś najmniej lubianym krewnym, albo obraziłeś konsultantkę ślubną”.
„Elizabeth, a tak naprawdę jestem siostrą panny młodej”.
Uniósł brwi, na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. „Jej siostra? I wsadzili cię tu z powrotem?”
„Najwyraźniej nie pasuję do estetyki ślubnej”.


Yo Make również polubił
Sonia płakała na własnym ślubie, wychodząc za mąż za bogatego starca, by ratować rodzinę. W noc poślubną poszedł do łazienki, a kiedy wyszedł, omal nie zemdlała…
Część 2 (kontynuacja historii): „Gdy trumna w końcu się otworzyła, wszyscy zamarli – na jej twarzy wciąż widniały łzy…”
Pióro nie pisze? Darmowa wskazówka, jak to naprawić!
Cichy objaw śmiertelnego raka wątroby, który można pomylić z niestrawnością