Ultimatum kolacyjne
Powiedziała to nakładając na talerz ziemniaki, jakby odesłanie mnie było dodatkiem.
„Teraz, kiedy twojego męża już z nami nie ma, opłakuj go, spakuj walizki i nie wracaj” – powiedziała moja synowa przy kolacji.
Mój syn tylko się uśmiechnął i skinął głową.
„Tak czy inaczej, ten dom nigdy tak naprawdę nie był twój.”
Nie sprzeciwiałem się. Przeprosiłem bez słowa. Później, gdy naczynia wyschły, a światła zgasły, stanąłem na korytarzu i pozwoliłem ciszy mówić mi, co mam robić.
Jadalnia wydawała się inna bez Noela. Mahoniowy stół, na którym zajadano się tyle rodzinnych posiłków, nagle wydał się za duży, za pusty, nawet gdy byliśmy tam we troje. Wciąż patrzyłam na jego krzesło, oczekując tego łagodnego uśmiechu i spokoju, który za nim podążał. Nie minęło dużo czasu, odkąd go pochowaliśmy. Żal ściskał mi pierś i sprawiał, że każdy oddech stawał się ciężki.
„Podaj ziemniaki” – powiedziała Romy głosem tak ostrym, że aż tknął szkło. Nigdy nie była wobec mnie ciepła, ale dziś w jej słowach było coś chłodniejszego.
Wade, mój czterdziestokilkuletni syn, siedział między nami jak sędzia, który już wybrał stronę. Ledwo na mnie spojrzał. Chłopak, który kiedyś wpełzł mi na kolana po złym śnie, teraz oceniał rozmowy jak faktury – co jest winne, co do zapłaty, co odpisuje.
„Nabożeństwo było piękne” – powiedziałem. „Twój ojciec byłby zachwycony, widząc, ile osób przyszło”.
Romy odłożyła widelec z precyzją. „Tak, cóż, właśnie o tym musimy porozmawiać, Myrtle. Teraz, kiedy Noela nie ma, ten dom to dla ciebie za dużo, żeby wytrzymać sama”.
„Za dużo?” Zamrugałem. „Utrzymuję ten dom od ponad trzydziestu lat. Znam każde skrzypienie deski i uporczywe stukanie.”
„Właśnie o to chodzi” – powiedziała, a jej przyjemna maska zsunęła się. „Nie młodniejesz, a utrzymanie takiego miejsca jest drogie. Powinieneś się przeprowadzić w bardziej odpowiednie miejsce”.
Słowo „przeprowadzka” uderzyło jak cios. „To mój dom. Z Noelem zbudowaliśmy tu nasze życie. Wade tu dorastał”.
„Mamo” – mruknął Wade – „Romy ma rację. Samo utrzymanie jest przytłaczające”.
„Nie jestem bezradna” – powiedziałam, słysząc chrypkę we własnym głosie. „Każdy pokój kryje w sobie cząstkę naszego życia”.
„Wspomnienia nie opłacą rachunków za prąd ani podatków od nieruchomości” – odpowiedziała Romy. „Bądźmy praktyczni”.
„Co dokładnie proponujesz?” – zapytałem.
„Jeden z tych miłych domów seniora” – powiedziała, jakby dawała jałmużnę. „Zajęcia. Ludzie w twoim wieku. Lepsze niż włóczenie się po tej wielkiej, pustej muszli”.
Zwróciłem się do Wade’a. „Myślisz, że powinienem sprzedać dom, w którym dorastałeś?”
„To ma sens” – powiedział, spuszczając wzrok. „A tak szczerze, Romy i ja potrzebujemy przestrzeni. Myślimy o powiększeniu rodziny. Ten dom ma potencjał”.
To była więc architektura, która ich interesowała.
„Teraz, kiedy smutek już tu jest” – powiedziała Romy, kiedy lakier zniknął – „przeżyj żałobę, spakuj walizki i nie wracaj. Ten dom nigdy tak naprawdę nie był twój”.
Wade podniósł wzrok, w jego oczach pojawiła się wątpliwość – po czym szybko skinął głową. „Ma rację, mamo. To był dom taty, a teraz jest mój. Ty tylko w nim mieszkałaś”.
Po prostu w nim mieszkam. Jakby małżeństwo i całe życie spędzone na opiece były długą zmianą w opiece.
„Rozumiem” – powiedziałem, zaskoczony pewnością własnego głosu. „Potrzebuję trochę czasu, żeby…”
„Dwa tygodnie” – wtrąciła Romy. „Wystarczy, żeby znaleźć mieszkanie i zorganizować przeprowadzkę”.
Dwa tygodnie na rozmontowanie życia.
 


Yo Make również polubił
Tradycyjne muffinki pączkowe
Zdrowe napoje cytrynowe
Pierwszy raz o tym słyszę
NIESAMOWICIE ŁATWY WĘDKARSKI SZEWC