Był czwartkowy wieczór pod koniec maja. Siedziałem przy bramce B7 na międzynarodowym lotnisku Seattle-Tacoma, czekając na wejście na pokład samolotu nocnego do Chicago. Tablica odlotów informowała, że wejście na pokład rozpocznie się o 22:45. Na moim bilecie widniało miejsce 24B, środkowe, blisko końca samolotu. Niezbyt atrakcyjne, ale było najtańszą opcją i nie mogłem sobie pozwolić na wybrzydzanie.
Jechałem do domu na zakończenie studiów mojego młodszego brata. Ma na imię Theo i ma dwadzieścia dwa lata, jest ode mnie młodszy o sześć lat. To najmłodszy w naszej rodzinie. Ten, który rozśmieszał naszych rodziców, kiedy reszta z nas była zbyt poważna. Ten, który potrafił wybrnąć z każdej opresji, w którą się wpakował. Był też pierwszą osobą w naszej rodzinie, która ukończyła czteroletnie studia i nie było mowy, żebym przegapił moment, kiedy będzie szedł przez scenę.
Nasi rodzice, Donna i Ray Holloway, planowali tę uroczystość od miesięcy. Mama dzwoniła do mnie co najmniej dziesięć razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni, żeby omówić szczegóły. O której godzinie wyląduje mój samolot, co chcę na kolację pierwszego wieczoru, czy pamiętałam o kupieniu Theo prezentu na zakończenie roku szkolnego. Za każdym razem odpowiadałam, że tak, mimo że kupiłam prezent dopiero rano w panice w księgarni na lotnisku.
Nie byłam w domu od prawie roku. Praca na własny rachunek utrzymuje mnie w ruchu, a loty nie są tanie, kiedy płaci się za siebie. Ale ukończenie studiów przez Theo było inne. To był taki moment, na który trzeba było czekać bez względu na wszystko.
Tej nocy byłem zmęczony. Strasznie zmęczony. Taki, który sprawia, że oczy pieką, a myśli pędzą wolno jak miód. Poprzedniej nocy siedziałem do trzeciej nad ranem, kończąc projekt logo dla klienta, który potrzebował go do rana. Spałem cztery godziny, spakowałem torbę i pojechałem na lotnisko. Mój plan był prosty: wsiąść do samolotu, zasnąć przed startem i obudzić się w Chicago.
Ten plan nie zadziałał tak, jak oczekiwałem.
Kiedy zadzwonili do mojej grupy pokładowej, chwyciłem plecak i ustawiłem się w kolejce. Samolot był jednym ze standardowych odrzutowców krajowych. Nic specjalnego, zapełniony w mniej więcej dwóch trzecich. Znalazłem swój rząd z tyłu i przecisnąłem się obok mężczyzny siedzącego przy przejściu, żeby zająć miejsce pośrodku. Miejsce przy oknie było już zajęte przez nastolatkę, może szesnasto-, siedemnastoletnią, z długimi brązowymi włosami i ogromnymi słuchawkami na uszach. Nie podniosła wzroku, kiedy usiadłem. Po prostu oparła głowę o szybę, zamknęła oczy i całkowicie się wylogowała.
Zazdrościłam jej. Chciałabym móc zrobić to samo.
Mężczyzna siedzący przy przejściu to zupełnie inna historia. Wyglądał na czterdziestolatka, miał przerzedzone siwe włosy i twarz, która kiedyś mogła być przystojna, ale teraz wyglądała po prostu na zmęczoną. Miał na sobie spodnie khaki i niebieską koszulę z kołnierzykiem, pogniecioną, jakby podróżował cały dzień.
Gdy usiadłem, odwrócił się do mnie z uśmiechem, który odsłaniał aż za dużo zębów.
„Jedziesz do Chicago?” zapytał.
Skinąłem głową.
„Tak. Rodzinne sprawy.”
„Świetnie, miło. A tak przy okazji, jestem Dale”. Wyciągnął rękę, a ja ją uścisnąłem, bo tak się robi. Jego dłoń była wilgotna.
„Ren” – powiedziałem.
„Ładne imię. Jak ptak.”
„Tak. Jak ptak.”
Odwróciłam się i wyciągnęłam telefon, mając nadzieję, że zrozumie aluzję.
Nie, nie zrobił tego.
Przez następne dziesięć minut, podczas gdy reszta pasażerów wsiadała na pokład, a stewardesy przeprowadzały kontrolę bezpieczeństwa, Dale nie przestawał mówić. Powiedział mi, że jest przedstawicielem handlowym firmy produkującej sprzęt medyczny. Powiedział, że podróżuje prawie co tydzień. Powiedział mi, że jego była żona mieszka w Chicago i to był jeden z powodów, dla których leci, chociaż o to nie pytałem.
Pytał mnie, czym się zajmuję w pracy, gdzie mieszkam, czy mam chłopaka. Odpowiadałam krótkimi zdaniami, jednym lub dwoma słowami, kiedy tylko mogłam sobie na to pozwolić. Nie chciałam być niegrzeczna. Ale coś w nim przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Nie było to nic konkretnego. Nie był groźny. Nie był agresywny. Po prostu był zbyt wymagający. Siedział za blisko. Pochylał się, kiedy mówił. Obserwował mnie, kiedy myślał, że nie zwracam na niego uwagi, i czułam na sobie jego wzrok, nawet gdy wpatrywałam się w telefon.
Powtarzałam sobie, że jestem paranoiczką. Powtarzałam sobie, że to po prostu samotny facet, który chce z kimś porozmawiać podczas długiego lotu. Tej nocy powtarzałam sobie wiele rzeczy, które okazały się błędne.
Samolot wystartował kilka minut po jedenastej. Światła w kabinie przygasły, a większość pasażerów szykowała się do pięciogodzinnego lotu. Włożyłam słuchawki do uszu i próbowałam zasnąć, ale nie mogłam się zrelaksować. Dale w końcu przestał mówić, ale wciąż czułam jego obecność obok siebie. Jego ramię ocierało się o moje na podłokietniku. Jego noga przesuwała się coraz bliżej mojego miejsca.
Po około godzinie lotu stewardesa przeszła między rzędami z wózkiem z napojami. Miała około trzydziestu pięciu lat, ciemne włosy spięte w schludny kok i spokojny, profesjonalny wyraz twarzy. Na jej identyfikatorze widniało imię „Nadia”. Płynnie poruszała się między rzędami, z wprawą i precyzją rozdając napoje i przekąski.
Kiedy dotarła do naszego rzędu, spojrzała na każdego z nas po kolei. Nastolatka niczego nie chciała. Dale zamówił whisky. Ja poprosiłem o ginger ale. Nadia podała mi drinka i na sekundę nasze oczy się spotkały. W jej spojrzeniu było coś, czego nie mogłem do końca odczytać. Coś przenikliwego, coś czujnego.
Trwało to krócej niż uderzenie serca, po czym przeszła do następnego rzędu.
Wtedy nie przywiązywałem do tego większej wagi. Po prostu popijałem ginger ale i starałem się ignorować mężczyznę obok mnie. Nie miałem pojęcia, że ta kobieta tak wszystko zmieni.
Pierwsza godzina lotu minęła powoli. Nie mogłam zasnąć, jakkolwiek bym się starała. Za każdym razem, gdy zaczynałam odpływać, Dale wiercił się na krześle, odchrząkiwał albo robił coś, co wyrywało mnie z letargu. Nie zdejmowałam słuchawek, mimo że niczego nie słuchałam. Chciałam tylko, żeby między nami była jakaś bariera, jakiś mały sygnał, że nie jestem zainteresowana rozmową.
Dale przestał próbować ze mną rozmawiać, ale to o mało nie pogorszyło sytuacji. Teraz był niespokojny w inny sposób. Ciągle bawił się pasem bezpieczeństwa, zaciskając go i luzując raz po raz. Co chwilę zerkał na zegarek, zerkając co kilka minut na nadgarstek, jakby odliczał do czegoś ważnego.
Starałam się nie zwracać na niego uwagi, ale nie mogłam go ignorować, skoro siedział piętnaście centymetrów ode mnie.
Zamówił kolejną whisky, kiedy stewardesa wróciła, a potem kolejną dwadzieścia minut później. Nie wiedziałem, skąd bierze tyle drinków. Myślałem, że linie lotnicze powinny ograniczać serwowanie alkoholu, zwłaszcza na nocnych lotach, ale nikt nie zwracał uwagi na to, ile wypija.
Nikt oprócz mnie.
W drugiej godzinie zachowanie Dale’a zaczęło się zmieniać. Wcześniejsza przyjazna gadatliwość zniknęła. Teraz mamrotał coś do siebie pod nosem, na tyle cicho, że nie mogłem zrozumieć słów, ale na tyle głośno, że wiedziałem, że to robi. Jego noga podskakiwała w górę i w dół w szybkim, nerwowym rytmie, który wstrząsał całym rzędem. Nastolatka przy oknie wciąż spała ze słuchawkami na uszach, kompletnie nieświadoma.
Chciałbym być aż tak nieświadomy.
Wyciągnęłam telefon i udawałam, że oglądam film, ale nic nie widziałam na ekranie. Całą swoją uwagę skupiłam na mężczyźnie obok mnie. Czułam bijące od niego napięcie niczym żar z pieca. Coś z nim było nie tak. Coś w nim narastało i nie chciałam być przy tym, kiedy to się wyrwie.
W pewnym momencie Dale pochylił się w moją stronę. Wzdrygnęłam się, zanim zdążyłam się powstrzymać. Zdawał się tego nie zauważać. Zapytał tylko, o której mamy lądować. Jego oddech pachniał whisky, ostro i kwaśno.
„Około 5:00 rano” – powiedziałem.
„Wielka sprawa” – zaśmiał się.
To był dziwny dźwięk, zbyt głośny i zbyt nagły, jak szczekanie.
„Zobaczymy” – powiedział.
Nie wiedziałam, co to znaczy. Nie chciałam wiedzieć. Po prostu odwróciłam się z powrotem do telefonu i starałam się być jak najmniejsza. Serce biło mi teraz szybciej. Stały rytm strachu, którego nie mogłam uciszyć.
Myślałam o naciśnięciu przycisku połączenia i zapytaniu stewardesy, czy mogę przenieść się na inne miejsce. Myślałam o tym, żeby udawać, że muszę skorzystać z toalety i po prostu nie wracać, ale nie chciałam robić sceny. Nie chciałam być tą paranoiczką, która przesadza z reakcją na faceta, który prawdopodobnie jest po prostu pijany i boi się latać.
Wtedy obok naszego rzędu pojawiła się Nadia.
Podeszła z tym samym spokojnym, profesjonalnym wyrazem twarzy, który miała wcześniej. Uśmiechnęła się do mnie uprzejmym uśmiechem klienta, który nie sięgał jej oczu. Potem pochyliła się i podała mi złożoną serwetkę koktajlową.
„Przepraszam, panienko. Upuściłaś to wcześniej.”
Spojrzałem na serwetkę ze zdziwieniem. Niczego nie upuściłem. Nawet nie miałem serwetki. Ale coś w jej głosie kazało mi ją wziąć. Coś w jej oczach podpowiadało mi, że to ważne.
Rozłożyłam serwetkę pod stolikiem, trzymając ją nisko, żeby Dale nie mógł jej zobaczyć. W środku, wypisane schludnym czarnym atramentem, znajdowało się pięć słów, które zmroziły mi krew w żyłach.
Zamieńmy się teraz miejscami.
Spojrzałem na Nadię. Już się nie uśmiechała. Jej twarz była zupełnie neutralna, ale jej wzrok wpatrywał się w moje z intensywnością, która zaparła mi dech w piersiach. Skinęła mi lekko głową, ledwie dostrzegalnym ruchem brody.
Nie zadawałem pytań. Nie wahałem się. Odpiąłem pas i wyjąłem plecak spod siedzenia przede mną. Dale spojrzał na mnie z irytacją, gdy przeciskałem się obok niego do przejścia.
„Dokąd idziesz?” zapytał.
„Łazienka” – powiedziałam, nie patrząc na niego.
Nadia wskazała na miejsce trzy rzędy dalej, po przeciwnej stronie przejścia. Siedziała obok starszej kobiety z siwymi włosami i okularami do czytania, z otwartą książką w miękkiej oprawie na kolanach. Podszedłem do tego miejsca i usiadłem, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo mogłem zapiąć pas.
Kiedy spojrzałem w stronę mojego starego rzędu, Nadia już zajmowała miejsce. Wyciągnęła magazyn z kieszeni fotela i otworzyła go nonszalancko, jakby była kolejną pasażerką, która szykuje się do długiego lotu. Zauważyłem jednak, że nie czyta. Jej wzrok utkwiony był w Dale’u, śledząc każdy jego ruch.
Nie miałem pojęcia, co się dzieje, ale jedno wiedziałem na pewno. Ta kobieta właśnie mnie przed czymś uratowała i zaraz miałem się dowiedzieć, przed czym.
Siedziałam na nowym miejscu, z dłońmi płasko przyciśniętymi do ud, próbując powstrzymać ich drżenie. Serce waliło mi tak mocno, że słyszałam je w uszach. Starsza kobieta obok mnie spojrzała na mnie z życzliwym uśmiechem, ale nie potrafiłam się zmusić do odwzajemnienia uśmiechu. Po prostu patrzyłam prosto przed siebie, na miejsce przede mną, a w głowie kłębiły mi się pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć.
Kim była Nadia? Dlaczego chciała, żebym się przeprowadził? Co ona wiedziała o Dale’u, czego ja nie wiedziałem?
Pytania krążyły mi po głowie niczym ubrania w suszarce, przewracając się jedno na drugie, nie trafiając w odpowiednie miejsce. Pragnęłam odpowiedzi. Chciałam, żeby ktoś mi powiedział, co się dzieje. Ale w głębi duszy czułam też, że muszę pozostać dokładnie tam, gdzie jestem i trzymać język za zębami.
Z mojego nowego miejsca miałem wyraźny widok na mój stary rząd. Widziałem tył głowy Dale’a i bok twarzy Nadii, która udawała, że czyta magazyn. Wyglądała na całkowicie zrelaksowaną, jakby nic się nie działo. Ale zauważyłem drobne rzeczy, które mówiły co innego. Sposób, w jaki jej ramiona były napięte, mimo że jej postawa wyglądała na swobodną. Sposób, w jaki jej wzrok nie przesuwał się po stronach przed nią. Sposób, w jaki jej prawa ręka spoczywała na podłokietniku, a palce były lekko zgięte, gotowe do ruchu w każdej chwili.
Przyglądała mu się. Czekała na coś.
Starsza kobieta siedząca obok mnie odłożyła książkę i zwróciła się w moją stronę.
„Wszystko w porządku, kochanie? Wyglądasz blado.”
Zmusiłem się do wzięcia oddechu.
„Nic mi nie jest. Jestem po prostu nerwowym lotnikiem.”
Skinęła głową ze zrozumieniem.
„Kiedyś też tak miałam. Nie mogłam wsiąść do samolotu bez zażycia czegoś na uspokojenie nerwów. Ale wiesz, co mi pomogło? Zaczęłam sobie powtarzać, że piloci robią to codziennie. Dla nich to po prostu kolejny wtorek”.
Delikatnie pogłaskała mnie po dłoni.
„Zanim się obejrzysz, będziemy już na ziemi”.
Miała na imię Estelle i leciała do Chicago, żeby odwiedzić wnuki. Opowiedziała mi o nich przez kilka minut, jej głos był miękki i kojący. Chłopiec o imieniu Marcus uczył się grać na trąbce. Dziewczynka o imieniu Lily chciała zostać weterynarzem.
Próbowałem skupić się na jej słowach, próbowałem odwrócić uwagę od strachu, który ściskał mi żołądek, ale nie mogłem przestać zerkać w stronę mojego dawnego rzędu. Nie mogłem przestać patrzeć na Nadię.
Minęło dziesięć minut, potem piętnaście. W kabinie panowała cisza. Większość pasażerów spała, z wyłączonymi lampkami do czytania i odchylonymi maksymalnie fotelami. Stewardesa przechadzała się między przejściami, zbierając śmieci, jej stopy delikatnie stąpały po wykładzinie.
Wszystko wydawało się normalne.
Może przesadziłem. Może Dale był po prostu pijanym facetem z kiepskimi umiejętnościami społecznymi, a Nadia była po prostu stewardesą, która zauważyła, że czuję się nieswojo i zaproponowała mi wyjście.
Wtedy Dale wstał.
Stało się to tak szybko. W jednej chwili siedział nieruchomo, a w drugiej wstał, jego ciało było sztywne i drżące. Odwrócił się w stronę reszty kabiny i po raz pierwszy odkąd się ruszyłem, mogłem wyraźnie zobaczyć jego twarz. Jego oczy były dzikie. Szczękę miał zaciśniętą tak mocno, że mięśnie na jego szyi nabrzmiały niczym liny.
„Posłuchajcie mnie” – powiedział. Jego głos był głośny, ale drżący, jakby walczył, żeby go opanować. „Wszyscy musicie mnie teraz posłuchać”.
Pasażerowie zaczęli się budzić, głowy się odwracały. Ktoś kilka rzędów przed nimi szepnął coś do sąsiada. Dziecko zaczęło płakać w przedniej części samolotu, cichym jękiem, który przeciął ciszę.
„Myślisz, że ten samolot wyląduje w Chicago?” Dale zaśmiał się tym samym ostrym głosem, który słyszałem wcześniej. „Myślisz, że wszystko jest w porządku? Żaden z was nie rozumie, co się naprawdę dzieje. Żaden z was nie widzi tego, co ja widzę”.
Prawdziwa stewardesa pospiesznie przeszła z przodu samolotu, a jej twarz wyrażała zaniepokojenie.
„Proszę pana, proszę usiąść. Przeszkadza pan innym pasażerom.”
Dale nie usiadł. Odwrócił się w jej stronę z uniesionymi rękami, z dłońmi skierowanymi na zewnątrz, jakby się poddawał albo szykował się do odepchnięcia jej.
„Nie zbliżajcie się do mnie. Niech nikt z was się do mnie nie zbliża.”
Ale Nadia już się ruszała.
Wstała z fotela jednym płynnym ruchem, spokojna i opanowana, i stanęła między Dale’em a resztą kabiny. Całe jej zachowanie się zmieniło. Już nie udawała. Nie grała już roli przyjaznej stewardesy, która prowadzi pogawędkę przy wózku z napojami. Była murem, tarczą, czymś solidnym i niezniszczalnym, co oddzielało nas od tego, co Dale zamierzał zrobić.
„Wszyscy proszę pozostać na swoich miejscach” – powiedziała. Jej głos niósł się po kabinie, pewny i stanowczy. „Zachowajcie spokój i siedźcie na swoich miejscach”.
Ścisnęłam podłokietnik tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Obok mnie Estelle zamarła, zapomniawszy książki na kolanach. Cały samolot wstrzymał oddech, a potem Dale sięgnął do kieszeni kurtki.
W chwili, gdy Dale wsunął dłoń pod kurtkę, cała kabina eksplodowała. Ktoś krzyknął w przedniej części samolotu. Mężczyzna kilka rzędów przed nim zerwał się na równe nogi, jakby był gotowy do walki. Płacz dziecka stał się głośniejszy, przenikliwy dźwięk, który przebił się przez wszystko inne.
Nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam oddychać. Mogłam tylko patrzeć, jak dłoń Dale’a znika w jego kurtce i czekać na najgorszy moment w moim życiu.
Ale Nadia była szybsza niż ktokolwiek, kogo kiedykolwiek widziałem.
Poruszała się jak woda, płynnie i niepowstrzymanie. Zanim Dale zdążył wyciągnąć rękę, chwyciła go za nadgarstek i mocno wykręciła. Wydał z siebie okrzyk bólu i zaskoczenia, gdy obróciła go i uniosła mu rękę za plecy. W niecałe dwie sekundy położyła go twarzą w dół na pustym siedzeniu obok nich, z policzkiem przyciśniętym do tkaniny, a ręką unieruchomioną pod kątem, który całkowicie go obezwładniał.
„Nie ruszaj się” – powiedziała. Jej głos był spokojny, ale stanowczy, taki, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. „Zostań dokładnie tam, gdzie jesteś”.
Dale już nie walczył. Wściekłość i szaleństwo, które nim kierowały, zdawały się nagle ulatniać z jego ciała. Zwiotczał pod uściskiem Nadii, a ja słyszałam, jak szlocha, głębokim, przerywanym szlochem, który wstrząsał całym jego ciałem.
„Chciałem tylko, żeby to się skończyło” – powtarzał. „Chciałem tylko, żeby to się skończyło”.
Dwóch mężczyzn siedzących niedaleko rzuciło się na pomoc, ale Nadia wolną ręką dała im znak, żeby się wycofali.
„Mam go. Wszyscy proszę zostać na swoich miejscach.”
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła małe, czarne radio, którego wcześniej nie zauważyłem. Nacisnęła przycisk i zaczęła mówić szybko i wyraźnie.
„Mówi federalna marszałek lotnictwa Nadia Chen. Mam pasażera przypiętego pasami w rzędzie 24. Sytuacja jest opanowana. Proszę o założenie opasek zaciskowych i przeprowadzenie badania lekarskiego po wylądowaniu”.
Federalny Marszałek Lotnictwa.
Te słowa rozbrzmiały mi w głowie jak dzwon. Nie była stewardesą. Nigdy nią nie była. Była agentką federalną, która cały czas była na pokładzie tego samolotu, obserwując i czekając na dokładnie taką sytuację.
Jedna z prawdziwych stewardes pospiesznie podbiegła z plastikowymi opaskami zaciskowymi. Nadia szybkimi, wyćwiczonymi ruchami spięła nadgarstki Dale’a za plecami. Nie stawiał oporu. Po prostu płakał, z twarzą mokrą od łez i kataru, mamrocząc słowa, których już nie rozumiałam.
Spojrzałem na podłogę u ich stóp i zobaczyłem, co spadło z kurtki Dale’a. To nie była broń. To była mała pomarańczowa buteleczka tabletek, takich, jakie można kupić w aptece, i zmięty kawałek papieru, który wyglądał jak list. Tabletki rozsypały się po dywanie, małe białe tabletki turlały się pod siedzeniami.
Cokolwiek Dale planował, w jakiekolwiek mroczne miejsce zaprowadził go jego umysł, nie chodziło o krzywdzenie innych. Chodziło o krzywdzenie samego siebie.
Następne dwadzieścia minut ciągnęło się godzinami.
Kapitan odezwał się przez interkom i nakazał wszystkim zachowanie spokoju, że sytuacja jest pod kontrolą. Stewardesy przechadzały się między siedzeniami, sprawdzając pasażerów, oferując wodę i dodając otuchy. Nadia cały czas towarzyszyła Dale’owi, mówiąc do niego cicho, tak cicho, że nie mogłem jej usłyszeć. W pewnym momencie udało jej się go podnieść na siedzeniu, z rękami wciąż związanymi za plecami i nisko opuszczoną głową.
Kiedy w końcu zapadła niespokojna cisza, Nadia podeszła z powrotem do miejsca, w którym siedziałem. Przykucnęła w przejściu, tak że byliśmy na tym samym poziomie, z twarzą zmęczoną, ale życzliwą.
„Dobrze ci poszło” – powiedziała. „Wiem, że to było przerażające, ale postąpiłeś dokładnie tak, jak trzeba”.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mój głos był cichy i drżący.


Yo Make również polubił
Gdy męża nie było w domu, teść kazał mi wziąć młotek i rozbić płytkę za toaletą: za płytką zobaczyłam dziurę, a w tej dziurze kryło się coś strasznego
Przepis na szarlotkę z kremem budyniowym
Mój syn nie zaprosił mnie na swój ślub, tylko napisał SMS-a: „Przepraszam, mamo, to wystawne przyjęcie, a moja narzeczona nie chce cię tam widzieć, uważa, że jesteś trochę zbyt dramatyczna”. Spokojnie odpowiedziałam: „W porządku, po prostu ciesz się dniem”, a potem cicho zajęłam się czymś innym. Dwie godziny później mój telefon bez przerwy wibrował, odbierając 22 nieodebrane połączenia.
Złodziej więzienny upokarza nowicjusza, nieświadomy, że to mistrz kung fu, który ich wszystkich rozszarpał!