„Rysowanie ładnych obrazków nie opłaci rachunków, Auroro” – powiedział, z lekceważącą szybkością przerzucając kartki mojego notesu. „Powinnaś skupić się na matematyce. To liczby, a nie bazgroły, napędzają świat”.
To stało się schematem. Wszystko, czym się interesowałem, było natychmiast oceniane przez pryzmat wąskiej, „praktycznej” perspektywy mojego ojca. Piłka nożna była akceptowalna, ponieważ uczyła pracy zespołowej i dyscypliny. Lekcje gry na pianinie były stratą czasu i pieniędzy. Czytanie było dobre, jeśli wybierałem biografie biznesowe; bezużyteczne, jeśli wybierałem beletrystykę. Monitorował moje oceny szkolne z jastrzębią czujnością, piętnując każdą ocenę poniżej piątki jako osobistą porażkę.
„Trzy minus z przedmiotów ścisłych? To maksimum, na co cię stać? W twoim wieku byłem najlepszy w klasie, a do tego pomagałem ojcu w jego firmie. Jaką masz wymówkę?”
Nigdy nie było jednej dobrej odpowiedzi. Każda obrona była pyskówką. Każde wyjaśnienie było wymówką. Szybko nauczyłem się, że linia najmniejszego oporu to cicha akceptacja – a potem zdwojone wysiłki, by sprostać jego nierealnym wymaganiom.
Kiedy miałam dziewięć lat, moja nauczycielka w czwartej klasie, pani Campbell, zauważyła moje szkice architektoniczne i zachęciła mnie do zapisania się do szkolnego kółka artystycznego. Przez trzy wspaniałe miesiące znalazłam miejsce, w którym moja kreatywność była doceniana, a nie lekceważona. Zaprzyjaźniłam się z innymi artystycznymi dziećmi, które nie postrzegały mnie jako córki Richarda Wilsona, a jedynie jako Aurorę.
Gdy mój ojciec dowiedział się, że dołączyłem do grupy bez porozumienia z nim, jego reakcja była błyskawiczna.
„Klub artystyczny? Jakiej praktycznej umiejętności cię to uczy? Marnujesz czas, który mógłbyś poświęcić na coś pożytecznego”.
Pod koniec tygodnia zapisałam się na młodzieżowy program biznesowy i moje dni w klubie artystycznym dobiegły końca.
Jedynym promykiem nadziei w tym kontrolowanym życiu była moja ciotka Vivien – siostra mojej matki. W przeciwieństwie do mojej matki, Vivien nigdy nie pozwoliła, by jej kreatywne marzenia zostały stłumione. Zbudowała udaną karierę jako projektantka wnętrz, tworząc piękne wnętrza dla zamożnych klientów w całym regionie Pacyfiku Północno-Zachodniego. Kiedy mnie odwiedzała (rzadziej niż bym chciał, z powodu ledwo skrywanej dezaprobaty mojego ojca), przemycała mi magazyny o designie i książki o architekturze.
„Masz wyjątkowe oko do designu, Auroro” – wyszeptała podczas jednej z wizyt, gdy mój ojciec był na rozmowie biznesowej. „Nie daj się nikomu przekonać, że jest inaczej”.
Te ciche chwile uznania stały się cennymi kołami ratunkowymi. Zacząłem prowadzić dwa zestawy notatników – jeden wypełniony praktycznymi koncepcjami biznesowymi, które aprobował mój ojciec, i eksponowany na moim biurku; drugi ukryty między materacem a stelażem, pełen projektów domów, koncepcji architektonicznych i kolorowych układów pomieszczeń.
W wieku dwunastu lat rozwinąłem bogaty świat wewnętrzny, który istniał równolegle do tego ograniczonego, na który pozwalał mi mój ojciec. W tym sekretnym świecie wyobrażałem sobie, że dorastając, będę tworzył piękne, funkcjonalne przestrzenie, które sprawią, że ludzie poczują się zarówno zainspirowani, jak i jak w domu. Zacząłem rozumieć, że ciągłe odrzucanie moich zainteresowań przez ojca niekoniecznie wynikało z ich braku wartości, ale z faktu, że nie były zgodne z jego wizją dla mnie.
Pewnej nocy, po wyjątkowo ostrej krytyce szkolnego projektu, z którego byłam dumna, złożyłam sobie cichą obietnicę, wpatrując się w świecące w ciemności gwiazdy na suficie: „Pewnego dnia pokażę mu, że mogę osiągnąć sukces na swój sposób”. Ta cicha determinacja zakorzeniła się – narastając z każdym zbyciem, każdym poniżającym komentarzem, za każdym razem, gdy przypisywał sobie zasługi za każdy mój sukces, powtarzając swój znany refren: „Ona ma mózg po mnie”.
Mój ojciec nigdy nie zrozumiał, że jego ciągłe podważanie moich marzeń nie gasiło. Nauczyło mnie, jak bronić ich jeszcze bardziej zaciekle i dążyć do nich z determinacją, wykutą w ogniu jego dezaprobaty.
Liceum przyniosło nowe wyzwania, ale także pierwsze realne możliwości potwierdzenia mojej niezależności. Gdy w wieku czternastu lat poszedłem do liceum Westlake, oczekiwania i porównania mojego ojca nasiliły się. Żadne osiągnięcie nie było oceniane na podstawie jego zasług; wszystko mierzono miarą jego osobistej historii.
„Awans z matematyki na poziomie rozszerzonym? To minimalne oczekiwanie. Kiedy byłem w twoim wieku, pracowałem już na dwóch etatach i utrzymywałem doskonałe oceny. Masz łatwiej w porównaniu z tym, co ja miałem.”
Jego nieustanny refren sprawiał, że sukces wydawał się pusty, a porażka katastrofalna. Nic nigdy nie wystarczało, by zasłużyć na zwykłą dumę czy uznanie.
Moje zainteresowanie architekturą i zrównoważonym designem rosło, pomimo jego zwolnienia. Uczęszczałem na wszystkie dostępne zajęcia z zakresu sztuki i designu, starannie łącząc je z zajęciami z biznesu i ekonomii, na które nalegał mój ojciec. Moim ulubionym przedmiotem był Advanced Design, gdzie mogłem zgłębiać spójność estetyki i funkcjonalności, która coraz bardziej mnie fascynowała.
Na trzecim roku studiów mój nauczyciel projektowania, pan Bennett, zlecił mi duży projekt dotyczący zrównoważonych rozwiązań mieszkaniowych. Rzuciłem się w wir pracy – badałem ekologiczne materiały, energooszczędne układy i oszczędzające przestrzeń projekty, które mogłyby sprawić, że mniejsze domy będą przestronne i luksusowe. Efektem był projekt kompleksowego planu przystępnej cenowo, zrównoważonej społeczności mieszkaniowej, który zdobył pierwsze miejsce w regionalnym konkursie Młodych Architektów.
Kiedy przywiozłem do domu puchar i dyplom, mój ojciec rzucił na nie krótkie spojrzenie, po czym wrócił do lektury gazety.
„Fajne trofeum, ale trofeów się nie je” – powiedział lekceważąco. „Kiedy skupisz się na umiejętnościach, które rzeczywiście zapewnią ci bezpieczeństwo finansowe?”
Tego lata zrobiłem pierwszy znaczący krok w stronę niezależności. Wbrew woli ojca, złożyłem podanie o pracę w Cascade Coffee, lokalnej kawiarni oddalonej o piętnaście minut od naszego domu. Załatwił mi pracę w firmie księgowej swojego przyjaciela – wypełnianie dokumentów i „uczenie się, jak działa prawdziwy biznes”. Kiedy powiedziałem mu, że zamiast tego przyjąłem posadę w kawiarni, jego twarz pociemniała ze złości.
„Podawanie kawy? To twoja wielka ambicja? Stworzyłem ci okazję do nawiązywania kontaktów w środowisku zawodowym, a ty ją marnujesz, żeby nalewać latte za najniższą krajową”.
„Będę zarabiać własne pieniądze” – odparłam z większą odwagą, niż czułam. „Czyż nie o tym zawsze mówisz – o byciu samowystarczalną?”


Yo Make również polubił
Miesięczna konserwacja domu: klucz do zapobiegania przyszłym problemom
Makowiec: Tradycyjny Polski Ciasto Pełne Smaku i Historii
Pyszne placuszki na maślance
Krówkowa Rozkosz w Kilka Chwil – Przekładaniec Bez Pieczenia, Który Zachwyci Każde Podniebienie