Pytali o moją księgarnię, o comiesięczne spotkania autorskie, które nadal organizowałam dla grupy seniorów, a nawet o wieczory wolontariatu w centrum edukacji literackiej. Słuchali, a przynajmniej udawali, że dobrze słuchają.
Darren nawet roześmiał się z mojego żartu na temat burmistrza naszego miasta przyłapanego na czytaniu romansów w dziale literatury faktu.
Później, patrząc na wodę z mojej chatki, poczułem coś, czego nie czułem od lat. Może spokój. Może nadzieję.
Wiedziałam, że nie powinnam ufać zbyt pochopnie. Ale mimo to czułam, że Darren się stara. Chciałam wierzyć, że ta podróż ma jakieś znaczenie.
Ale ci z was, którzy żyli wystarczająco długo, wiedzą, co mam na myśli, kiedy mówię, że czasami cisza ma w sobie coś ostrego. Takiego, który nie wydaje dźwięku, ale i tak przecina powietrze.
Nie potrafiłem tego nazwać tamtej nocy, ale coś we mnie pozostało czujne. I czasami to właśnie te najspokojniejsze chwile pojawiają się tuż przed burzą.
Wróćmy do drugiej nocy. Wtedy herbata zrobiła się gorzka. Wtedy wszystko zaczęło się rozpadać. I wtedy zrozumiałem, że ta urodzinowa wycieczka wcale nie dotyczy mnie. Nie do końca.
Poranne powietrze drugiego dnia było rześkie, a woda za oknem mojej kabiny wyglądała jak tafla szkła. Obudziłem się wcześniej niż zwykle, nie dlatego, że byłem podekscytowany, ale dlatego, że moje ciało było dziwnie ciężkie.
Poczułem dziwny ucisk w klatce piersiowej, a dłonie mrowiły, gdy próbowałem chwycić krawędź zlewu. Zwaliłem to na morskie powietrze i wiek. Trochę się rozciągnę, powiedziałem sobie. Może źle spałem.
Śniadanie podano w mniejszej jadalni, w której było mniej osób i panowała większa kameralność. Darrena nie było, ale Lyanna powitała mnie promiennym uśmiechem i zaprowadziła do stolika przy oknie.
Podała mi parujący kubek. Powiedziała, że to mieszanka, którą kupiła w Charleston. Dobra na stres. Pachniała lekko miętą i czymś ziemistym.
Wziąłem kilka grzecznych łyków. Już po pół filiżance poczułem mętlik w głowie. Nie kręciło mi się w głowie, nie miałam zawrotów głowy, tylko zamglone, jakby ktoś przyciemnił mi mózg.
Mrugnęłam kilka razy i skupiłam się na Lyannie, która opowiadała o tym, jak rejsy pomagają ludziom nawiązać kontakt. Uśmiechała się szeroko, częściej niż zwykle zwracała się do mnie po imieniu, mówiła rzeczy w rodzaju:
„Zasługujesz na to, żeby cię rozpieszczać. Poświęciłeś całe swoje życie innym.”
Jej słowa zabrzmiały łagodnie, ale wydawało się, że zostały wypowiedziane na poczekaniu.
Zapytała o moje leki, chciała wiedzieć, czy nadal biorę te małe niebieskie tabletki na ciśnienie. Powoli skinąłem głową, udając, że nie zauważam, jak jej wzrok powędrował w stronę telefonu, gdy coś pisała.
Później tego popołudnia wszyscy wyszliśmy na górny pokład. Bryza pomogła mi oczyścić głowę, ale zmęczenie oblepiło mnie niczym mokra wełna. Oparłem się o reling i obserwowałem dryfującą linię brzegową.
Darren podał mi szklankę lemoniady. Smakowała trochę dziwnie. Nieźle, po prostu nie tak jak trzeba. Odstawiłem ją i powiedziałem, że wolę wodę. Lyanna szybko wskoczyła, podając mi schłodzoną butelkę ze swojej torby.
Tego wieczoru kolacja została podana w salonie kapitańskim. Blask świec, łagodna muzyka i jakieś danie z owoców morza, którego nazwy nie potrafiłem wymówić. Miałem słaby apetyt.
Skubałem jedzenie, podczas gdy Darren opowiadał historie ze swojego nowego przedsięwzięcia biznesowego, coś o oprogramowaniu kryptograficznym. Kiwałem głową, choć większość opowieści przeleciała mi koło nosa.
Gdy podano deser, Lyanna ponownie sięgnęła po czajniczek.
„Inna mieszanka” – powiedziała. „Lawenda i rumianek wspomagają trawienie”.
Pozwoliłem jej nalać, patrzyłem, jak wmieszała odrobinę miodu, a potem przesunęła kubek w moją stronę, jakby to była jakaś świętość. Jej ton się nie zmienił, ale wzrok nie spuszczał z kubka.
Przytrzymałem ją przez chwilę. Ceramika była ciepła w dotyku. Przysunąłem ją bliżej, udawałem, że biorę łyk, a potem odłożyłem.
Uśmiechnęła się.
Wróciwszy do pokoju, mgła powróciła, tym razem jeszcze gorsza. Usiadłam na skraju łóżka, a serce trzepotało mi jak słaba ćma o okno.
Żołądek ścisnął mi się raz, potem drugi. Położyłem się i zamknąłem oczy, próbując przełknąć ślinę. Po chwili ból minął, ale pozostał cichy, niepokojący pomruk.
Wstałam i podeszłam do lustra. Moja twarz była blada. Nie do końca chora, ale nie do końca. Poczułam lekkie drżenie prawej ręki, odgarniając kosmyk włosów. Nie pamiętałam, żebym drżała przed tą podróżą.
Na zewnątrz wiatr się wzmógł. Zasłony się zakołysały, a gdzieś na korytarzu drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Tej nocy prawie nie spałem. Mój umysł błądził wokół dziwnych półsnów. Przez cały czas gdzieś z tyłu głowy krążyło ciche pytanie, nie dając mi spokoju.
O wschodzie słońca wiedziałem, że coś jest nie tak, ale wiedziałem też, że muszę udawać, że nic się nie dzieje. Jeszcze nie.
Kolacja trzeciego wieczoru była spokojniejsza. Stoły ustawiono w półkole wokół małego pianina, przy którym młody mężczyzna grał wolny jazz.
Większość pasażerów zdążyła się już ze sobą zapoznać, opowiadając sobie historie przy drinkach i deserach. Ja siedziałem sam, obserwując migotanie światła świecy odbijające się w szklance.
Lyanna i Darren spóźnili się. Pocałowała mnie w policzek i szepnęła, że wyglądam na wypoczętego.
Darren usiadł ciężko, pocierając skronie i mamrocząc coś o ruchu fal. Uśmiechnąłem się uprzejmie i nic nie powiedziałem.
Podszedł kelner i zaproponował specjalność lokalu. Odmówiłem wina. Lyanna nalegała, żebym spróbował jej drinka imbirowo-gruszkowego.
Pozwoliłem jej nalać płyn do mojej szklanki i obserwowałem, jak lekko się pieni, zanim płyn opadnie.
W połowie posiłku poszłam do toalety, nie dlatego, że musiałam iść, ale dlatego, że mgła w mojej głowie wróciła i potrzebowałam przestrzeni.
Korytarz za jadalnią był ciemny, a na ścianach wisiały oprawione w ramki zdjęcia słynnych statków i wycinki z gazet z dawnych podróży.
Wracając do swojego miejsca, coś przykuło moją uwagę. Młoda kelnerka, prawdopodobnie nie starsza niż 22 lata, stała na skraju sali, przy wózku kelnerskim.
Szybko składała serwetki, ale jej wzrok podążał za Lyanną przez pokój.
Gdy ją mijałem, spojrzała mi prosto w oczy, zaciskając usta w cienką linię.
Potem, gdy dotarłem do krzesła, zobaczyłem coś dziwnego. Tuż pod złożoną serwetką znajdował się mały skrawek papieru. Żadnej koperty, żadnego imienia, tylko naderwany brzeg i kilka drżących słów zapisanych długopisem.
„Zadzwoń pod 911. Coś jest w twojej herbacie.”
Ścisnęło mnie w gardle. Przez chwilę myślałem, że serce mi stanęło. Zamrugałem i przeczytałem jeszcze raz, tym razem wolniej.
Pismo było pisane w pośpiechu, a atrament lekko rozmazany.
Rozejrzałem się spokojnie i powoli. Nikt mnie nie obserwował.
Wsunęłam papier do torebki i złożyłam serwetkę na talerzu, jakby nic się nie stało. Ręce drżały mi pod stołem. Nie ze starości. Ze strachu.
Nie dotknąłem więcej spryskiwacza. Darren nie zauważył. Był zajęty sprawdzaniem telefonu.
Lyanna zapytała, czy mi zimno. Skinąłem głową.
Uśmiechnęła się i zamówiła mi kolejną herbatę.
W chwili, gdy kelner odstawił filiżankę, poczułem ten zapach. Znajomy, ale nie ten. Rumianek zmieszany z czymś lekko metalicznym, niemal słodkim, jak zwiędłe kwiaty i miedź.
Podziękowałem mu, zostawiłem tekst nietknięty i kontynuowałem grę.
Później, w mojej kabinie, zamknęłam drzwi i usiadłam przy biurku pod małą lampką do czytania. Wyciągnęłam notatkę z torebki i przeczytałam ją jeszcze raz.
Tym razem pozwoliłem sobie poczuć panikę.
W głowie pulsowało mi od pytań, ale instynkt dawał o sobie znać. Ktoś to zauważył. Ktoś mnie ostrzegł.
W myślach odtwarzałam sobie kolację. Sposób, w jaki Lyanna dotykała mojego kieliszka. Sposób, w jaki Darren prawie na mnie nie patrzył, chyba że akurat mówił.
To, że zawsze wiedzieli, gdzie jestem, co piję i kiedy kładę się spać.
Już nie wydawało się to zbiegiem okoliczności. Wydawało się zorganizowane. Wyćwiczone.
Nie spałem tej nocy. Wsłuchiwałem się w szum silnika pod podłogą, w skrzypienie metalu rozpychającego się w słonym powietrzu.
W pewnym momencie usłyszałem kroki za drzwiami, ciche pukanie, a potem nic.
Poranek nadszedł zbyt późno. Bolały mnie oczy, a mdłości powróciły, tym razem silniejsze.
Ale ubrałam się, uczesałam włosy i przypięłam broszkę, jakby nic się nie zmieniło.
Podczas śniadania znów zobaczyłem kelnerkę.
Szybko minęła mój stolik, po czym przystanęła. Nalewając kawę do filiżanki siedzącego obok mnie mężczyzny, lekko obróciła nadgarstek, odsłaniając maleńki ślad długopisu w zagłębieniu kciuka.
To był numer telefonu. Miejscowy numer kierunkowy.
Nie powiedziała ani słowa, ale nasze spojrzenia spotkały się i wtedy zrozumiałem to z przerażającą jasnością.
Nie wyobrażałem sobie tego wszystkiego.
Następnego ranka nie poszłam na śniadanie. Zamiast tego siedziałam cicho na małym balkonie przylegającym do mojej kabiny, otulona kardiganem, obserwując mgłę unoszącą się nad wodą niczym powolny oddech.
Moje ręce wciąż drżały. Notatka z poprzedniego wieczoru leżała obok mnie na stole, złożona na pół, ale już wytarta na brzegach od wielokrotnego otwierania i zamykania.
Nie spałem. Właściwie nie. Moje oczy zamykały się na minuty, ale moje ciało odmawiało odpoczynku.
Ciągle nasłuchiwałem kroków, drzwi, jakiegoś ruchu na korytarzu.
Ale to cisza wyrządziła więcej szkód. Cisza sprawiała, że moje myśli stawały się głośniejsze.
Wciąż odtwarzałam w pamięci chwile z jadalni z początku tygodnia. Każdy uśmiech Lyanny, każdą szklankę herbaty, którą nalała, każdy moment, kiedy Darren zaproponował, że odprowadzi mnie do pokoju.
Zignorowałem zbyt wiele rzeczy. A teraz nie mogłem sobie pozwolić na zignorowanie czegokolwiek innego.
Tuż przed 10:00 opuściłem kabinę i powoli skierowałem się w stronę kawiarni na pokładzie środkowym. Nie chciałem wracać do formalnej jadalni – zbyt wystawionej, zbyt obserwowanej.
Kawiarnia była mniejsza, samoobsługowa, a większość pasażerów trzymała się na uboczu.
Wziąłem kubek czarnej kawy i usiadłem w najdalszym kącie naprzeciwko drzwi.
Nie zajęło to dużo czasu.
Ta sama kelnerka, co poprzedniego wieczoru, weszła z tacą ciastek. Spojrzała w stronę stolika, zobaczyła mnie i podeszła do stolika najbliższego mojemu.
Poprawiła serwetkę, sprzątnęła kilka okruchów, po czym lekko pochyliła się w moją stronę.
Mówiła cicho i szybko. Zrozumiałem tylko fragment.
Powiedziała, że studiuje farmację i że widziała, jak moja synowa dwa wieczory z rzędu dodawała mi coś do kubka.
Nie miała zamiaru się w to mieszać, ale to, co zobaczyła wczoraj wieczorem, wywołało u niej mdłości.
Następnie wsunęła kolejną notatkę pod mój spodek i odeszła.
Otworzyłem je dopiero po powrocie do pokoju.


Yo Make również polubił
Ciasteczka brzoskwiniowe z kwaśną śmietaną, bardzo sycące!!
Sekret miękkiej wątróbki: porady od chińskiego szefa kuchni
Przystawki: Chrupiące trójkąty z ciasta filo i ricottą
„Moja siostra rzuciła talerzem w mojego 3-letniego syna — a potem moja matka powiedziała coś, co sprawiło, że ujawniłem rodzinny sekret, który ukrywali przez lata…”