Witajcie drodzy słuchacze.

Miło mi powitać Cię na moim kanale i przedstawić nową, intrygującą historię prosto z amerykańskiego Środkowego Zachodu.

Rozgość się.

Miłego słuchania.

Kiana Jenkins nigdy nie uważała siebie za podejrzaną.

Po prostu spostrzegawczy.

Przez trzydzieści siedem lat życia nauczyła się jednej prostej prawdy: ludzie kłamią nie słowami, ale oczami i rękami – i tymi maleńkimi pauzami, gdy pada pytanie, a odpowiedź trzeba wymyślić na poczekaniu.

Dariusz kłamał niemal bez przerwy przez ostatnie dwa tygodnie.

Po raz pierwszy zauważyła to tamtego poranka, gdy w środę przyniósł jej kawę do łóżka „po prostu tak”.

Kiana otworzyła oczy, zobaczyła swojego męża stojącego z kubkiem w dłoni i poczuła, jak coś w jej wnętrzu napina się jak struna gitary.

Dariusz nigdy nie przynosił jej kawy do łóżka, nawet w pierwszym roku małżeństwa, gdy wciąż odgrywali rolę zakochanych.

Najwięcej, co mógł zrobić, to ponarzekać od progu,

„Wstawaj, zagotowałem wodę w czajniku.”

„Dlaczego wstałeś tak wcześnie?” zapytała, podpierając się na łokciach.

Uśmiechnął się zbyt szeroko.

„Och, spałem świetnie. Chciałem ci… zrobić niespodziankę.”

Ta chwilowa, ledwo zauważalna pauza, zanim powiedział „niespodzianka”, zdradziła go.

Kiana wzięła kubek i upiła łyk kawy.

Była słodka, mimo że od pięciu lat nie dodawała cukru do kawy.

„Dziękuję” – powiedziała. „Jest pyszne”.

Wyszedł do kuchni, gwiżdżąc coś wesołego, a Kiana pozostała tam, patrząc przez okno sypialni na szare budynki mieszkalne i niewyraźną sylwetkę centrum miasta w oddali.

Na zewnątrz padała drobna październikowa mżawka, szara i męcząca, zupełnie jak jej narastający niepokój.

Tego dnia, pracując w biurze małej firmy budowlanej na obrzeżach ich miasta na Środkowym Zachodzie, próbowała skupić się na liczbach.

Księgowość była schronieniem dla tych, którzy nie chcieli myśleć o życiu.

Kolumny, arkusze kalkulacyjne, raporty uzgadniające — najważniejsze było, żeby się nie rozpraszać.

Lecz jej myśli wciąż krążyły wokół niej niczym natarczywe muchy.

Dariusz zachowywał się dziwnie.

Nie tylko dziwne, ale i podejrzane.

Stał się nadmiernie uważny, nadmiernie troskliwy.

Było to niezwykłe i wydawało mi się bardziej niepokojące, niż gdyby był po prostu niegrzeczny lub wrogi.

W piątek kupił jej kwiaty, wielki bukiet białych i żółtych kwiatów, zawinięty w szeleszczący celofan, „po prostu tak”.

Kiana wzięła bukiet, podziękowała mu i poszła szukać wazonu.

Jej ręce się trzęsły.

Przez pięć wspólnie spędzonych lat Darius kupił jej kwiaty tylko dwa razy – na urodziny, a czasami na Dzień Matki – i nawet tym razem nie zawsze robił to regularnie.

„Podobają ci się?” zapytał, zaglądając do kuchni.

„Bardzo” – odpowiedziała, przycinając łodygi nożyczkami. „Są piękne”.

Stał w drzwiach, z rękami w kieszeniach dżinsów i patrzył na nią tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił.

Skinął tylko głową i wszedł do salonu.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama