W rocznicę nocy, w której przestałam spać, obudziłam się z przyzwyczajenia o północy, leżałam w ciemności i czekałam na głos. Było tylko miasto. Delikatny szelest wiatru o szkło. Gdzieś syrena. Ktoś śmieje się trzy przecznice dalej. Zamykające się drzwi. Kot zapowiadający swoją obecność w zaułku. Pocałowałam własny nadgarstek tak, jak robiła to moja mama, gdy byłam mała i przestraszona – głupi, święty gest. Potem znowu zasnęłam.
Ludzie wciąż pytają, co się stało z Markiem. Ci grzeczni i ciekawscy pytają z wymuszonymi uśmiechami. Ci nieuprzejmi pytają, jakby zamawiali plotki z menu. Odpowiedź brzmi: on istnieje. Słyszę jego nazwisko w pewnych kręgach, wypowiadane tonem, jakiego używają ludzie, którzy nauczyli się zachowywać paragony. Nie cieszę się, gdy słyszę, że się potknął. Nie cierpię, gdy się nie potknął. Moja energia jest ograniczonym zasobem. Wykorzystuję ją tam, gdzie rośnie.
A Ilium? Nazwa zniknęła gdzieś w internetowym bagnie. Czasem dziennikarz pisze do mnie ze znakiem zapytania i sugestią. Czasem kobieta pisze mi prywatną wiadomość, że zostawiła mężczyznę, którego telefon nakazywał trzymać ją w tajemnicy. Bardzo głęboko kocham te wiadomości. Nie odpowiadam radami. Rada jest lustrem; prawda jest drzwiami. Mam nadzieję, że znajdą swoje.
Dokumenty dotyczące trustu przechowuję w ognioodpornym sejfie pod parą absurdalnych butów, które kupiłam za własne pieniądze. Są za wysokie i za czerwone, i wyglądają groźnie w nieodpowiedniej sukience. Dodają mi wzrostu, kiedy nie muszę, i odwagi, kiedy już jestem. Czasami je wyjmuję, żeby przypomnieć sobie, że istnieją wersje mnie, których jeszcze nie poznałam, i że jestem odpowiedzialna za to, żeby bezpiecznie wróciły do domu.
Jeszcze jedno, bo tabloidy nigdy nie kończą się wraz z napisami końcowymi, kończą się, gdy kolejny nagłówek zabiera tlen: Nie nienawidzę mężczyzn. Nienawidzę kłamstw. Nie nienawidzę małżeństw. Nienawidzę pułapek. Nie nienawidzę miękkości. Nienawidzę, gdy miękkość jest traktowana jak zgoda. Jeśli masz wynieść cokolwiek z tego małego amerykańskiego melodramatu, w którym nowojorska kobieta używała papieru jak zbroi, a zaufania jak latarni morskiej, niech to będzie:
Cisza nie jest słabością. To cel. Wykorzystaj ją. Potem mów, nie po to, by coś zrobić, ale by dokończyć.
Nadal piję kawę tak jak zawsze. Nadal lubię powolne poranki i szczere noce. Kiedy światło pada idealnie na ceglaną elewację kamienicy, rozbłyska, jakby pamiętała każdą wersję mnie, która tu mieszkała. Dziewczynę, która wierzyła, że słowa wystarczą. Kobietę, która nauczyła się, że dokumenty to słowa, które obroniły się w sądzie. Człowiek, który wie, że pokój to nie impreza – to cisza po burzy, która go nie pochłonęła.
I tak, czasami stoję przy oknie o 12:03, patrzę, jak miasto oddycha i myślę: teraz niebo należy do mnie. Nie dlatego, że coś zdobyłem. Bo nazwałem pogodę, sprawdziłem radar, zamknąłem okna i zbudowałem dach, który nie przecieka.
To nie bajka. To Nowy Jork. To Ameryka. To ja.


Yo Make również polubił
Złocisty Krem Czekoladowy z Herbatnikami Malted Milk – Domowa Wersja!
Nie wyrzucaj już więcej puszek. Oto 5 sposobów, dzięki którym zaoszczędzisz pieniądze
Oto ostatnie 7 słów papieża Franciszka I
Jakie są skutki stosowania pigułek antykoncepcyjnych?