Przestałem mówić takie rzeczy trzy święta Bożego Narodzenia temu.
Tata podniósł wzrok znad fotela, gdzie był na wpół schowany za niedzielnym „New York Timesem” niczym jakaś emerytowana sowa. Okulary do czytania miał nisko na nosie. Rozwiązywał tę samą krzyżówkę długopisem, odkąd pamiętam.
„Twoja mama ma rację” – powiedział, składając kartkę na tyle, żebym poczuł na sobie cały ciężar swojego praktycznego spojrzenia. „Czas się ustatkować. Znaleźć sobie stabilną posadę. Może coś w administracji. Czy twoja kuzynka Linda nie załatwiła ci tej rozmowy kwalifikacyjnej w swojej firmie ubezpieczeniowej?”
„Nie poszedłem na tę rozmowę kwalifikacyjną” – powiedziałem.
Szczęka taty zacisnęła się odrobinę. Położył kartkę powoli i ostrożnie, jakby słowa miały eksplodować, gdyby poruszył się zbyt szybko.
„Właśnie w tym tkwi problem” – powiedział. „Nie można być wybrednym, nie mając stałego zatrudnienia. Każda praca jest lepsza niż żadna”.
Stary scenariusz. Robiliśmy tę scenę od lat.
Drzwi wejściowe się otworzyły i do salonu wpadł podmuch zimnego powietrza, któremu towarzyszyły krzyki dzieci i wysoki, piskliwy śmiech, który znałem lepiej niż swój własny.
Mój starszy brat, Michael, wszedł do środka, strzepując śnieg z ramion, jakby strząsał z siebie oklaski. Przyjechał z Bostonu z żoną Jennifer i siedmioletnimi bliźniakami. Michael był teraz dentystą – odnoszącym sukcesy, szanowanym, dokładnie takim, jakiego wyobrażali sobie rodzice, wyobrażając sobie przyszłość swoich dzieci. Stabilnym. Namacalnym. Łatwo się nim chwalić w kościele.
„Znów rozmawiamy o sytuacji zawodowej Sary?” – zapytał, nie kryjąc rozbawienia w głosie, zdejmując buty. „O co chodzi tym razem? Konsultantka freelancerka? Przedsiębiorca? Cyfrowy nomada?”
„Mam pracę, Michaelu” – powiedziałem.
„Dobrze” – powiedział, chwytając ciasteczko i uśmiechając się, ugryzł je. „Ta tajemnicza technologia, której nigdy nie wyjaśniasz. Mamo, jak zawsze idealne.”
Powiedział „tajemnicza technologiczna rzecz” w ten sam sposób, w jaki ktoś inny mógłby powiedzieć „wyimaginowany chłopak”.
Za nim pojawiła się Jennifer, z policzkami zaróżowionymi od zimna, z lśniącymi brązowymi włosami schowanymi pod kremową czapką, która wyglądała, jakby została wyjęta prosto z zimowego katalogu odzieżowego. Zaprowadziła bliźniaki w stronę tacy z ciasteczkami z wprawą kobiety przyzwyczajonej do korporacyjnych spotkań i szkolnych kolejek.
„Pamiętajcie, po jednym na razie” – powiedziała im. Potem odwróciła się do mnie, a jej twarz rozjaśniła się tą wyćwiczoną serdecznością, którą okazywała klientom i dalszej rodzinie. „Sarah, widziałam na Facebooku, że nie aktualizowałaś swojego profilu na LinkedIn od jakichś dwóch lat. To nie jest dobre dla szukania pracy. Mogę ci pomóc go zoptymalizować, jeśli chcesz. Brałam udział w warsztatach z budowania marki osobistej”.
„Doceniam to” – powiedziałam, bo było to łatwiejsze niż: „Moja marka jest w porządku, Jennifer. CDC nie przejmuje się moim nagłówkiem na LinkedIn”.
„Jest uparta” – wtrąciła mama, zgarniając okruszek ze stolika kawowego. „Robi to już od trzech lat. Trzy lata pracuje z domu na laptopie, nigdy nie wyjaśniając, czym się właściwie zajmuje. Bez stałej pensji. Widzimy, że to się nie opłaca”.
Przez chwilę wpatrywałem się w migoczące światełka na choince, pozwalając, by znajoma rozmowa mnie ogarnęła. Mieliśmy różne wersje tej rozmowy podczas każdej rozmowy telefonicznej, każdej wizyty, każdego święta. To było jak nasza rodzinna kolęda – tylko z większą ilością pasywnej agresji i mniejszą ilością harmonii.
Był taki czas, trzy lata temu, kiedy faktycznie próbowałem to wyjaśnić.
W tamtą pierwszą Wigilię Bożego Narodzenia po odejściu ze stanowiska starszego inżyniera oprogramowania w firmie Microsoft przyleciałem do domu pełen ekscytacji i strachu, uzbrojony w prezentacje i starannie przygotowaną prezentację.
Siedziałem w tym samym salonie i próbowałem im wytłumaczyć, co budujemy – rewolucyjną platformę analityki danych, która wykorzystuje uczenie maszynowe, aby pomóc systemom opieki zdrowotnej przewidywać wyniki leczenia pacjentów i efektywniej alokować zasoby. Próbowałem wyjaśnić, jaką różnicę to może przynieść. Mniej zgonów na OIOM-ach. Mądrzejszy dobór personelu. Wcześniejsze interwencje.
Rozmawiałem o flagach cech, dryfcie modelu i syntetycznych zbiorach danych, obserwując, jak ich oczy stopniowo się szklą.
Mama uśmiechnęła się uprzejmie i zapytała, czy rozważałam powrót do szkoły i zostanie pielęgniarką.
„Opieka zdrowotna jest stabilna, kochanie” – powiedziała tamtego wieczoru, stawiając przede mną kubek kakao, jakby to rozwiązało wszystko. „A ty byś pomagał ludziom”.
„Pomagam ludziom, mamo” – odpowiedziałam, obejmując dłońmi ciepłą ceramikę. „Nasza platforma pomaga szpitalom ratować życie poprzez…”
„Ale to nie jest prawdziwa praca, prawda?” – przerwała mu delikatnie. „Praca w mieszkaniu, bez biura, bez świadczeń. Co się stanie, gdy zachorujesz? Co z emeryturą? Nie można wiecznie żyć nadziejami i marzeniami, kochanie”.
To było jak uderzenie cegłą w głowę.
To było trzy Boże Narodzenia temu.
Od tamtej pory nie próbowałem już niczego wyjaśniać.


Yo Make również polubił
Roladki jajeczne z sernikiem wiśniowym
Woda z ogórkiem, cytryną i cynamonem: naturalny środek, za który podziękuje Ci Twoje ciało
Pyszny Deser z Bananów, Jajek i Kakao: Zaskakująca Przysmak Bez Mąki i Cukru!
Najpyszniejszy obiad w 10 minut: przepis mojej babci