Szef Veroniki okazał się zupełnie innym typem człowieka. Pachniał perfumami, a nie olejem i benzyną, jak jej mąż. Nosił nienaganne garnitury ze spinkami do mankietów, podczas gdy Gena nosiła workowate T-shirty, które luźno wisiały na jego masywnej sylwetce. Niezliczoną ilość razy błagała go, żeby się ich pozbył, ale bezskutecznie.
„To dla mnie wygodne” – mawiał zmieszany.
Na stacji benzynowej, gdzie przesiadywał od rana do wieczora, jego mundur był ciągle ten sam – sprany sweter, brudny szlafrok.
“Wyrzuć już tę szmatę!” syknęła Weronika, mijając wózek, w którym drzemało dziecko.
Punkt serwisowy znajdował się niedaleko domu, a droga prowadziła obok – czy się chciało, czy nie, i tak się tam zatrzymywało. Podczas gdy Gena, wycierając ręce, nachylił się ku córce, Weronika nerwowo rozglądała się, bojąc się, że spotka kogoś znajomego. Chociaż nie było się czego wstydzić – wszyscy wiedzieli, gdzie pracuje.
Weronika już dawno odzwyczaiła się od pracy. Po ślubie spędziła prawie całe życie w domu, poświęcając się dzieciom i dbając o porządek. Kiedyś miała zawód, ale wydawało się, że to życie należy do kogoś innego. Jej mąż zarabiał wystarczająco dużo, a ona nie widziała sensu w rozdrabnianiu się.
Gena nie był złym człowiekiem – spokojny, niezawodny, wdzięczny. Zadowalał się piłką nożną, barszczem i pewnością, że zapewni byt rodzinie. Ale kiedy najstarszy syn podrósł, a najmłodszy poszedł do przedszkola, Weronika czuła się pusta. Mijał dzień za dniem – garnki, telewizor, szmaty… Zatracała się.
Pewnego dnia zadzwonili do niej starzy znajomi i zaproponowali jej posadę asystentki w małej firmie. Choć skromna, dla niej, prawie czterdziestoletniej gospodyni domowej, była to szansa – ostatni pociąg, który odjeżdżał tej nocy.
„Chcę pracować w normalnym środowisku, z wykształconymi ludźmi” – wyznała mężowi.
„Czyli to znaczy, że nie jesteśmy ludźmi?” – Gena zmarszczyła brwi.
„Nie… po prostu chodziłam do szkoły i chcę znów poczuć się… potrzebna”.
Wzruszył ramionami:
„Dobrze, idź, jeśli cię przyjmą”.
W ten sposób Veronika powróciła do świata, który pachniał kawą i papierem, a nie gumą i olejem opałowym.
Jej szef, Andriej Lwowicz, od pierwszego dnia był kimś z innego świata. Był w tym samym wieku co Giena, ale jego wygląd był jak z innego wymiaru. Prosta, zadbana sylwetka, z lekkim uśmiechem i drogim zegarkiem. Rozmawiał o golfie i książkach, pachnąc drogą wodą kolońską z nutami drewna.
Weronika zdawała się rozwijać skrzydła. Obcięła włosy, kupiła kostium ze spodniami i założyła szpilki. Spojrzenie Andrieja Lwowicza było urzekająco głębokie – długie, uważne, obiecujące.
A gdy wydało jej się, że kieruje się już tylko przyzwoitością, postanowiła zrobić pierwszy krok.
Na początku marca miasto rozświetlił rzadki promyk słońca. W biurze dyskutowano, gdzie zorganizować Dzień Kobiet. Weronika, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wykrzyknęła:
„Zróbmy to u mnie!”.
Mój mąż wyjeżdża, dzieci są z matką, a oszczędności to same plusy. Andriej Lwowicz zrobił pauzę:
„Czy mój mąż się na to zgodzi?
”. „Nie będzie go” – odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
Yo Make również polubił
Miniaturowy czekoladowy fondant
10 ostrzegawczych znaków, że Twoje nerki mogą być w niebezpieczeństwie
Tradycyjny hiszpański omlet z tylko 3 składnikami!
Obudziłam się, a mój mąż powiedział: „Cicho, ona śpi” – Historia dnia