Bogaty biznesmen, z litości, oddał klucze do starego domu w odległej wiosce bezdomnemu sierocie… A gdy pół roku później przybył na miejsce, zamarł na widok tego, co zobaczył… – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Bogaty biznesmen, z litości, oddał klucze do starego domu w odległej wiosce bezdomnemu sierocie… A gdy pół roku później przybył na miejsce, zamarł na widok tego, co zobaczył…

Stój! Kto tam? Cień ochroniarza błysnął na bramie, a Maryana przywarła do ceglanego muru, wstrzymując oddech. Serce waliło jej tak głośno, że zdawało się rozbrzmiewać echem po całym sierocińcu. Jeszcze chwila i snop światła latarki niebezpiecznie zbliżył się do jej stóp.

„Musiałem to sobie wyobrazić” – mruknął strażnik, ziewając, wracając do stróżówki. Maryana odetchnęła dopiero pół minuty później, gdy drzwi zatrzasnęły się za nim. Szczupła dwunastoletnia dziewczynka, z ciemnymi włosami spiętymi w ciasny kucyk, przesunęła się wzdłuż ogrodzenia w stronę dziury, o której wiedziały tylko dzieci, ale dorośli nigdy o niej nie mówili.

Maleńka szczelina między betonowymi płytami, poszerzona przez pokolenia uczniów, była ostatnią bramą do wolności. Przeciskając się przez nią, biegła, nie zważając na to, dokąd idzie. Plecak odbijał się w rytm jej kroków; wszystkie jej rzeczy mieściły się teraz w tej znoszonej, syntetycznej torbie.

Nocne niebo spało, jedynie sporadyczne latarnie oświetlały puste ulice. Po niedawnym deszczu powietrze było ciężkie i lepkie, utrudniając oddychanie, ale Maryana nie zwalniała tempa. „Biegnij, biegnij, biegnij” – dudniło jej w skroniach.

Spojrzała za siebie tylko raz i zobaczyła Sierociniec Numer Siedem, czteropiętrowy budynek z łuszczącą się żółtą farbą, znikający za rogiem. Pięć lat koszmaru było już za nią. „Nikt cię nie potrzebuje, nawet twoi rodzice” – głos Żanny Borisownej rozbrzmiał w jej głowie.

Dyrektorka uwielbiała powtarzać tę frazę na zebraniach ogólnych, zwłaszcza gdy dzieci zachowywały się zbyt głośno lub zadawały niewygodne pytania. Maryana wciąż pamiętała, jak te słowa zraniły ją za pierwszym razem, ostrzejsze niż nóż, bardziej bolesne niż policzek. Pięć lat.

Pięć lat zimnych korytarzy, skrzypiących łóżek, mundurków, które zawsze były albo za duże, albo za małe. Pięć lat bycia nazywanym nie po imieniu, ale po nazwisku lub numerze. Pięć lat bez swoich rzeczy, bez swojego czasu, bez myśli i uczuć, które nie mieściłyby się w ramach ustalonego harmonogramu.

Ulice biegły jedna za drugą. Budynki mieszkalne zostawały w tyle, a zaczynały powstawać strefy przemysłowe, magazyny i garaże. Maryana biegła, zdyszana nie tyle tempem, co natłokiem wspomnień.

Tylko widok Wiery Igoriewny, nauczycielki literatury, z jej łagodnymi oczami za staromodnymi okularami, rozgrzewał teraz jej serce. To ona uczyła Maryanę robótek na drutach, dawała jej książki do czytania poza programem, a czasami, ukradkiem, żeby Żanna Borisowna nie widziała, głaskała ją po głowie i nazywała „moją dziewczynką”. „Wybacz mi, Wiero Igoriewno!” – szepnęła Maryana w ciemność.

„Ale nie mogę tam dłużej zostać. Wczoraj wszystko było przesądzone. Nowa dziewczyna, Katia, mająca zaledwie 9 lat, płakała w toalecie.

Maryana znalazła ją tam, zwiniętą w kłębek, z oczami zaczerwienionymi od płaczu. Powiedziała: „Powiedziała, że ​​nigdy stąd nie wyjdę” – szlochała Katia.

„Mama o mnie zapomniała i wszyscy zapomną. Żanna Borisowna! Kto inny?” Maryana przytuliła dziewczynę, czując, jak coś w niej pęka. Nie mogła już brać w tym udziału.

Nie mogła znieść widoku łamanych dusz dzieci każdego dnia. Nie mogła się doczekać, aż skończy osiemnaście lat, kiedy nic z niej nie zostanie. Zaparło jej dech w piersiach.

Maryana zwolniła kroku, wpatrując się w mrok przedświtu. Zbliżała się już do celu, rzeki Wiaźmy. Miejsce to nie zostało wybrane przypadkowo.

Tutaj, gdzie autostrada M-8 biegła wzdłuż wybrzeża, jej życie wywróciło się do góry nogami pięć lat temu. Tutaj straciła matkę. I tutaj miało się zacząć jej nowe życie.

Chłodny wiatr znad rzeki musnął jej twarz i Maryana mimowolnie zwolniła kroku. Przełknęła ślinę. Woda.

Znów woda. Za każdym razem, gdy widziała rzekę, jezioro, a nawet dużą kałużę, ściskało ją w gardle. Niekontrolowany, pierwotny strach ogarniał ją niczym atak paniki.

Maryana zmusiła się, żeby iść dalej. Poczuła w kieszeni złożoną kartkę papieru. Otworzyła plecak i przejrzał jego zawartość: chleb owinięty w gazetę, żeby nie czerstwieł, plastikową butelkę wody, ciepły sweter, szczoteczkę do zębów, drobne – wszystko, co udało jej się zaoszczędzić przez ostatnie sześć miesięcy – i królika.

Podarty pluszowy króliczek z brakującym uchem. Jedyna rzecz, która pozostała z poprzedniego życia. Po mojej matce.

Maryana na chwilę przycisnęła zabawkę do twarzy, wdychając zapach. Nadal miała wrażenie, że zając pachnie perfumami jej matki, kwiatowymi i lekkimi. W rzeczywistości, oczywiście, od dawna pachniał kurzem i sypialnią sierocińca.

Ale moja wyobraźnia kurczowo trzymała się tej iluzji. ​​Brzeg był pusty. Piasek wciąż nosił ślady wczorajszego deszczu, wilgotny i ciężki.

Maryana podeszła do brzegu i odłożyła plecak. Wyciągnęła z niego rzeczy, które ukradła: stary niebieski sweter, którego nikt nie nosił, i znoszoną czapkę. Ułożyła je na piasku, tworząc kształt ciała.

Zostawiła w pobliżu liścik i poszła do matki. „Przepraszam”. Ale to właściwie dobry znak, ostatni szlif wiarygodności.

Maryana cofnęła się o kilka kroków, oceniając swoją pracę. Tak wyglądają rzeczy pozostawione na brzegu, zanim wejdą do wody i już nigdy nie wrócą.

Inscenizacja samobójstwa. Artykuł 110 Kodeksu karnego pojawił się w jej pamięci z lekcji wiedzy o społeczeństwie. Maryana uśmiechnęła się gorzko.

Mogła za to trafić do więzienia. Ale kogo skrzywdziłaby swoimi czynami? Tylko siebie. A to nie jest przestępstwo.

Zrobiła jeszcze kilka kroków w stronę wody i wtedy ją uderzyło. Spokojny plusk rzeki nagle zmienił się w ryk, w uszach zaczęło jej dzwonić, a przed oczami pojawiła się scena sprzed pięciu lat. Tak wyrazista, jakby wydarzyła się wczoraj.

„Mamo, zobacz, jaka ze mnie syrena”. Siedmioletnia Maryana pluskała się na dmuchanym materacu, a jej nogi zwisały w wodzie. Sierpniowe słońce oślepiało jej oczy, zamieniając rzekę w lśniące lustro.

Po parku rozrywki zatrzymali się na plaży. Mama powiedziała, że ​​muszą uczcić jakiś wyjątkowy dzień. Jaki to był wyjątkowy dzień? Maryana nie była do końca pewna, ale cieszyła się z możliwości pływania.

I to, że mama się uśmiechała. Rzadko się uśmiechała w ostatnich miesiącach. Zawsze rozmawiała przez telefon napiętym głosem, szepcząc coś o pieniądzach i długach.

Ale dziś było inaczej. Jeździli na karuzeli w słońcu, jedli watę cukrową, a mama nawet kupiła jej pluszowego króliczka ze strzelnicy. „Mariasz, tylko nie odpłyń za daleko!” krzyknęła Jewgienija, poprawiając rozjaśnione słońcem blond włosy.

„Nie umiem pływać, pamiętasz?” „Pamiętam, pamiętam”. Maryana przewróciła się na materacu, udając wieloryba. A potem nastąpił moment, który zmienił świat.

Materac przechylił się pod wpływem nagłego ruchu, a Maryana wpadła do wody. Jej ręce bezradnie machały, a stopy nie sięgały dna. Woda wlewała się jej do nosa i ust.

„Mamo!” – to wszystko, co zdołała krzyknąć. Plusk i Jewgienija już była na miejscu, obejmując córkę, podnosząc ją i pomagając jej złapać materac. „Wsiadaj!” – głos matki załamał się z paniki.

„Szybciej!” Maryana chwyta się wody i wyciąga się na powierzchnię. Odwraca się i widzi, jak jej matka odpływa coraz dalej. Prąd.

„Mamo!” „Chwyć!” Maryana wyciąga rękę. „Nie!” krzyczy jej matka. „Nie pomagaj!” „Siadaj!” „Przewrócisz się!” Maryana zastyga w bezruchu, nie mogąc się ruszyć.

Matka walczy w wodzie, jej ruchy stają się coraz wolniejsze z każdą sekundą. Nie umie pływać, nigdy nie umiała. Wskoczyła bez namysłu, tylko po to, by uratować córkę.

„Pomocy!” krzyczy Maryana. „Pomocy!” Ludzie na brzegu odwracają się, ktoś biegnie do wody. Dwóch mężczyzn skacze do rzeki, płynąc szybko, ale niewystarczająco szybko.

„Mamo, trzymaj się!” – woła Maryana. Jewgienij patrzy na córkę, a w tym spojrzeniu jest tyle miłości, że ludzkie oko nie powinno jej pomieścić. „Kocham cię, kochanie!” – mówi niemal spokojnym głosem.

„Bądź silna!” A potem zanurza się pod wodę. Wynurza się ponownie. I znów znika.

Mężczyźni płyną do brzegu. Jeden popycha materac z Maryaną w stronę brzegu, drugi nurkuje, próbując znaleźć Jewgieniję. Ale prąd już porwał jej ciało.

Ratownicy przybyli zaledwie pół godziny później. Ciało znaleziono wieczorem, dwa kilometry w dół rzeki. Nie! Maryana padła na kolana nad brzegiem wody, łapiąc oddech w panice.

Nie! Nie! Nie! Zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w dłonie. Żyć! Musiała żyć. Jej matka nie po to oddała życie, żeby córka mogła teraz to wszystko zakończyć.

„Bądź silna!” – ostatnie słowa matki zabrzmiały w jej głowie jak alarm. Maryana powoli wstała. Otarła łzy grzbietem dłoni.

Chwyciła plecak i odeszła od wody, w stronę olchowych zarośli, które zaciemniały drogę. Miała tam czekać do świtu. Potem ruszy dalej, w stronę wiosek…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Twoje ciało wyśle ​​Ci te 10 znaków, jeśli Twoje nerki są w niebezpieczeństwie

Twoje ciało wyśle ​​Ci te 10 znaków, jeśli Twoje nerki są w niebezpieczeństwie Nerki to niepozorne, ale niezbędne organy: każdego ...

Jeśli masz tę roślinę, masz szczęście. Oto dlaczego warto!

Jeśli masz tę roślinę, masz szczęście. Oto dlaczego warto! Niektóre rośliny wnoszą do naszego życia coś więcej niż tylko piękno ...

Quick and Easy No-Bake Christmas Yule Log Cake

Składniki: 1 opakowanie czekoladowych roladek szwajcarskich (takich jak Little Debbie Swiss Rolls) LUB 1 opakowanie czekoladowych wafli 1 ½ szklanki ...

Mój mąż obudził mnie w środku nocy, kiedy byłam w ciąży – jego powód sprawił, że następnego ranka złożyłam pozew o rozwód

Byłam w 34. tygodniu ciąży i spałam. W środku nocy obudził mnie nieustanny płacz męża. Jego rozumowanie wywróciło mój świat ...

Leave a Comment