Mróz przybierał na sile z każdą minutą.
Lutowy wieczór opadł na miasto niczym ciężki, ołowiany koc, a światła latarni ledwo przebijały śnieżny całun. Pięcioletni Lyoszka siedział na ganku, przyciśnięty do zimnej ściany wejścia, nie mogąc powstrzymać drżenia, które wstrząsało jego drobnym ciałem. Jego bose stopy ledwo czuły ból; początkowo był tak silny, że chciał krzyczeć, potem ból przerodził się w pieczenie, a teraz jego stopy były po prostu zdrętwiałe.
Chłopiec, ubrany tylko w koszulkę i spodnie dresowe, zwinął się w kłębek, próbując się ogrzać, ale to nic nie dało. Śnieg padał nadal, osiadając na jego ciemnych włosach i zamieniając je w szarą czapkę. Jeśli posiedzi tu chwilę, szybko nauczy się szacunku dla starszych.
Te słowa macochy Ludy wciąż dźwięczały jej w uszach. Krzyczała je pijacko, wymachując rękami, a jej ojciec… Ojciec bez słowa złapał Lyoszkę za kołnierz i wypchnął go za drzwi, nie pozwalając mu nawet założyć butów ani zdjąć kurtki.
I o co w tym wszystkim chodziło? Lyoszka po prostu nie chciał jeść przypalonej kaszy. Powiedział, że jest gorzka. A jego macocha wybuchnęła, jakby zrobił coś strasznego.
Zaczęła krzyczeć, że jest niewdzięczny, że tak bardzo się dla niego stara, a on kręci nosem. Jego ojciec, jak zawsze po drinku, natychmiast stanął po jej stronie. Chłopiec nie płakał.
Łzy zamarzały mu na policzkach, zanim zdążyły spłynąć. Już nauczył się nie płakać; łzy tylko złościły ojca. Rok temu, kiedy zmarła jego matka, Lyoszka płakał codziennie.
Ale potem Luda weszła do domu i płacz stał się niebezpieczny. Mgliście pamiętał matkę: jej ciepłe dłonie, łagodny głos, zapach ciast w kuchni. Po jej śmierci na zapalenie płuc wszystko się zmieniło.
Ojciec Michalycz, jakby załamany, zaczął pić. Najpierw odrobinę, potem coraz więcej. Pół roku później przyprowadził do domu Ludę Ryżaję, pyskatą kobietę o wiecznie niezadowolonym wyrazie twarzy.
„Będę teraz dla ciebie jak matka” – powiedziała do Lyoszki. Ale nie było w niej nic macierzyńskiego. Potrafiła go uderzyć za byle co, krzyczała tak głośno, że chłopcu dzwoniło w uszach, i ciągle skarżyła się ojcu, że dziecko jej nie słucha, nie szanuje i znęca się nad nim.
Ojciec wierzył każdemu jej słowu. Michałycz wydawał się ślepy i głuchy na wszystko, co dotyczyło jego syna. Wcześniej, gdy żyła matka, był zupełnie inny: bawił się z Lioszką, nosił go na ramionach, uczył go różnych rzeczy. Ale teraz po prostu pił i krzyczał.
Dzisiaj było wyjątkowo źle. Luda zaczęła brać go dziś rano, jak to ujęła, dla dodania sobie otuchy. Wieczorem była wrakiem człowieka.
A kiedy Lyoszka odmówiła owsianki, wybuchła. Cisnęła talerzem o ścianę i rzuciła się na ojca, krzycząc, że wychował niegrzecznego bachora, że nie będzie go dłużej tolerować, że albo ona, albo ten mały degenerat. Ojciec wybiera.
Wybrał Ludę. Złapał Lyoszkę i wyrzucił ją na zimno, mówiąc jej, żeby usiadła i przemyślała swoje zachowanie. Kiedy przeprosisz i ogarniesz się, wpuszczę ją.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Lyoszka został sam na półpiętrze. Zapukał raz, ale nikt nie odpowiedział.
Tata zawołał cicho. W odpowiedzi zapadła cisza. Potem zszedł na werandę.
Myślałem, że tam będzie cieplej. Ale tu wiał silniejszy wiatr i śnieg pokrywał wszystko. Prawie nie było przechodniów, więc kto by wyszedł na dwór w taką pogodę?
Starsza kobieta przeszła obok z siatką, pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. Najwyraźniej uznała, że to nie jej sprawa. Potem przebiegło dwoje nastolatków, którzy wyśmiali bosonogiego chłopca, ale też przeszli dalej.
Czas ciągnął się boleśnie wolno. Lyoszka nie rozumiał już, jak długo tam siedział przez pół godziny. Godzinę? Wieczność? W ogóle nie czuł palców u stóp.
Wsunął ręce pod koszulę, próbując je ogrzać, ale i one były lodowato zimne. Pewnie zaraz mnie wpuszczą, pomyślał chłopiec. Tata tylko próbuje mnie nastraszyć.
Mama zawsze mówiła, że był miły. Opamiętał się i mnie wpuścił. Ale drzwi się nie otworzyły.
Okna mieszkania na trzecim piętrze były oświetlone, a Lyoszka wyobrażała sobie, jak tam jest ciepło, jak Luda i jej ojciec siedzą przy stole, może nawet oglądają telewizję. A on tu jest, na mrozie, zmarznięty. Powoli zaczął narastać w nim strach.
A co, jeśli go nie wpuszczą? A co, jeśli tu zostanie? A co, jeśli umrze? Chłopiec usłyszał, jak babcia na podwórku mówiła, że ludzie zasypiają na mrozie i już się nie budzą. Zamarznąć na śmierć, tak mówiła. Lyoszka próbował wstać, poruszać się, tak jak go kiedyś uczyła matka: jak ci zimno, ruszaj się, to ci krew zacznie krążyć.
Ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zrobił kilka niepewnych kroków i omal nie upadł; jego stopy zdawały się należeć do kogoś innego, jak drewno. Śnieg padał coraz gęściej.
Chłopiec usiadł ponownie na ganku, podciągnął kolana do piersi i objął je ramionami. Tak bardzo chciał spać, że chciał tylko zamknąć oczy i zapomnieć o sobie. Ale jakiś wewnętrzny głos szepnął: „Nie”.
Jeśli zaśniesz, już się nie obudzisz. I wtedy to usłyszał. Głos.
Głos był dziwny, ani męski, ani kobiecy, ale zaskakująco ciepły, otulający. Zdawał się dobiegać zewsząd i znikąd naraz, przenikając prosto do świadomości chłopca, przez wycie wiatru i szum padającego śniegu. Nie bój się, maleńka.
Jestem tutaj. Lyoszka wzdrygnął się i rozejrzał. Na ganku nikogo nie było.
Ulica była pusta, tylko płatki śniegu tańczyły pod latarniami, tworząc dziwne cienie. Chłopiec potarł zmarznięte dłonie o oczy. Może mu się przywidziało? Zimno już zaczynało mu kręcić w głowie, a myśli stawały się coraz bardziej chaotyczne.
Spójrz, kochanie. Jestem blisko. Tym razem głos brzmiał bardzo blisko.
Na prawo od ganku. Lyoszka odwrócił głowę i zamarł ze zdumienia. Stał obok starego drzewa jarzębiny rosnącego przy wejściu.
Kobieta? Nie, nie do końca kobieta. Postać była półprzezroczysta, emanująca miękkim, srebrzystym światłem, które nie oślepiało, a wręcz ogrzewało wzrok. Śnieg przenikał ją bez zatrzymywania się, jakby była utkana z księżycowego blasku i zimowego powietrza.
Chłopiec chciał krzyczeć, ale głos uwiązł mu w gardle. Widział duchy w telewizji, kiedy jego ojciec oglądał straszne filmy, ale to… to wcale nie było straszne. Stwór uśmiechał się życzliwym, smutnym uśmiechem, który w jakiś sposób przypominał Lyoszce jego matkę.
Nie bój się, kochanie. Nie zrobię ci krzywdy. Przyszedłem, bo usłyszałem twoje wołanie.
„Ja… ja nikogo nie wzywałem” – wyszeptał Leszka, szczękając zębami z zimna. „Po prostu… siedzę”.
Tata kazał mu usiąść. Jasna kobieta podeszła bliżej. Teraz Lyoszka zobaczył jej młodzieńczą twarz, duże, smutne oczy pełne wieczności.
Jej długie włosy powiewały, choć nie było tu wiatru. Miała na sobie długą, staromodną suknię, taką, jaką Lyoszka widział w bajkach. „Każde zmarznięte dziecko woła mnie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy…”


Yo Make również polubił
Reklama Trik z Folii Aluminiowej: Jak 3 Kulki mogą Ułatwić Ci Codzienne Sprzątanie Toalety
Śledzie w sosie koperkowym – przepis na tradycyjny smakołyk
“Triple Chocolate Cake: Czekoladowa Rozkosz, Która Zaskoczy Każdego Łasucha”
Rak pęcherza moczowego: cichy zabójca – 10 objawów, na które należy zwrócić uwagę