Bogaty biznesmen, z litości, oddał klucze do starego domu w odległej wiosce bezdomnemu sierocie… A gdy pół roku później przybył na miejsce, zamarł na widok tego, co zobaczył… – Page 7 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Bogaty biznesmen, z litości, oddał klucze do starego domu w odległej wiosce bezdomnemu sierocie… A gdy pół roku później przybył na miejsce, zamarł na widok tego, co zobaczył…

Z dwójką osób na utrzymaniu. Zaczynać od zera w wieku trzydziestu ośmiu lat. Czy to możliwe? Ale alternatywą jest utrata Mileny.

Dziewczyna, która stała się sensem jego życia. Która patrzyła na niego z takim zaufaniem, jakby był wszechmocny. Która rysowała ich razem, trzymających się za ręce.

Nie było wyboru. Telefon zawibrował. Gleb chwycił go z taką siłą, że zbielały mu kostki.

„Ten numer jest mi nieznany”. „Raevsky” – odpowiedział, starając się zachować spokojny głos. „Jak idzie zbiórka funduszy?” Jego głos był spokojny, taki sam jak poprzednio.

„Już prawie mam” – skłamał Gleb. „To zajmie jeszcze kilka dni. Masz dwa tygodnie od momentu, kiedy zadzwonisz”.

W jego głosie słychać było stalową nutę. Minęło sześć dni. Wiem, cholera.

Gleb nie mógł już tego znieść. „Pozwól mi porozmawiać z Mileną. Muszę wiedzieć, czy żyje”.

Zatrzymaj się. Potem. Niestety, to niemożliwe.

Serce Gleba zabiło mocniej. Co masz na myśli, mówiąc „niemożliwe”? Gdzie ona jest? Spokojnie, Raevsky. Jego głos pozostał nienagannie uprzejmy.

Dziewczyna jest prosta. Niedostępna do rozmowy. Skupia się na zbieraniu pieniędzy.

Do następnego razu. Połączenie zostało przerwane. Gleb ścisnął telefon tak mocno, że obudowa zaskrzypiała.

Niedostępna do rozmowy. Co to znaczy? Czy ona jest nieprzytomna? Przecież ona nawet nie żyje. Nie, nie.

Nie zrobiliby tego. Nie ma sensu jej zabijać, zanim dostaną pieniądze. Chyba że coś poszło nie tak.

Gleb wstał, czując, że drżą mu nogi, i wyszedł z gabinetu. Poszedł korytarzem do pokoju siostry i delikatnie zapukał. Nie otrzymując odpowiedzi, lekko uchylił drzwi.

Alevtina siedziała na łóżku w tej samej pozycji co wczoraj i przedwczoraj. Nie jadła od trzech dni, pijąc tylko wodę, gdy Gleb nalegał. Schudła i wyglądała na wychudzoną.

Jej twarz nabrała szarego odcienia, blasku nieprzeniknionego smutku. Alya zawołała cicho, siadając obok Gleba: „Musisz jeść”.

Jego siostra pokręciła głową, nie podnosząc wzroku. „Jak mogłeś pozwolić jej iść samej?” – wyrzucił z siebie i natychmiast pożałował swoich słów. Alevtina skuliła się, jakby została uderzona.

Łzy spływały mu po policzkach. „Przepraszam” – Gleb natychmiast się poprawił. „To nie twoja wina”.

To była jej wina. I jego, że nie pilnował jej, że jej nie powstrzymał, że nie rozpoznał oznak załamania. Ale teraz nie czas szukać winnych.

Czas ratować Milenę. Alya, posłuchaj, wziął siostrę za rękę. Będziemy mieli gdzie mieszkać.

Dom dziadka w Zarzeczu. Pamiętasz? Byliśmy tam jako dzieci. Alevtina podniosła na niego tępe spojrzenie.

Dlaczego? Kiedy to się skończy? Gleb mówił stanowczo, nie pozwalając, by w jego głosie zagościła choćby cień wątpliwości. Będziemy musieli zacząć od nowa. Sprzedaję firmę, samochód.

Będziemy musieli opuścić mieszkanie. Ale będziemy mieli dach nad głową. Dziadek jest w domu.

Warunki mogą być spartańskie, ale dadzą nam czas na regenerację. W Zarzeczu? Alevtina po raz pierwszy od kilku dni wyraziła zainteresowanie. Ale nikt tam nie mieszka.

„Gdzie i kto mieszka?” – Gleb przypomniał sobie Maryanę. „Pójdę tam jutro i sprawdzę stan domu. Muszę ostrzec tamtą dziewczynę”.

Jaka dziewczyna? Alevtina zmarszczyła brwi. Gleb zawahał się. Historia z Maryaną wydawała się tak odległa, jakby z innego życia.

Pamiętasz, co ci mówiłem? Zeszłego lata utknąłem w leśnej dziupli i wyciągnęła mnie z niej jakaś dziewczyna. Sierota uciekła z sierocińca. Zaproponowałem jej nocleg w domu mojego dziadka.

Nie mogłem jej zostawić na ulicy. Przygarnąłeś bezdomną dziewczynę? W głosie Alevtiny zabłysnął cień zainteresowania. Ona nie jest bezdomną dziewczyną, odparł Gleb.

To proste. Jest w trudnej sytuacji. Jak my wszyscy.

A teraz będę musiała ją odsunąć na bok. Rodzina jest ważniejsza. Alevtina skinęła obojętnie głową.

Jej krótki błysk zainteresowania życiem zgasł. „Jutro pojadę do Zarzecza” – postanowił Gleb. „Sprawdzę dom i porozmawiam z dziewczyną”.

Nie możesz jej po prostu wyrzucić na ulicę zimą. Ale nie ma wyboru. Wstał i skierował się do drzwi, ale zatrzymał się, gdy usłyszał cichy głos siostry.

A co, jeśli Mileny już nie ma? A co, jeśli to jej? Nie waż się. Gleb przerwał jej z taką furią, że Alevtina się skuliła. Nie waż się nawet o tym myśleć.

Ona żyje. Wróci do nas. Zrobię wszystko, żeby ją odzyskać.

Wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi, żeby nie zatrzasnąć ich ze złości, i oparł się o ścianę. Wściekłość ustąpiła równie szybko, jak się pojawiła, pozostawiając po sobie zimną determinację. Znajdzie pieniądze.

Przywróci Milenę. I zaczną od nowa. Razem.

Ranek 9 lutego wstał pogodny i mroźny. W nocy spadł śnieg, okrywając teren za rzeką puszystym kocem. Maryana obudziła się wraz z pianiem pierwszych kogutów, rozpaliła piec i zjadła śniadanie, składające się z gorącej owsianki ugotowanej na mleku od kozy Olesi Pietrowny.

Dziś był piątek, dzień, w którym zazwyczaj wychodziła na autostradę, żeby sprzedać swoje towary. W piątki zawsze jest większy ruch. Letni mieszkańcy, mieszczuchy, spieszący się z miasta na weekend.

Czas na robótki. Maryana wyciągnęła z piersi swoje najwspanialsze dzieło – kocyk z misternym wzorem, nad którym pracowała cały tydzień. Niebieskie i białe nici splotły się w fantazyjny wzór, przypominający szron na szkle.

Spodziewała się dostać co najmniej dwa tysiące za taki egzemplarz – fortunę przy jej skromnym budżecie. Starannie składając koc do starego płóciennego worka, Maryana narzuciła ciepłą kurtkę, zawiązała szalik i ruszyła w drogę. Lutowe powietrze szczypało ją w policzki, a śnieg chrzęścił pod stopami.

Szła znaną ścieżką przez las, prowadzącą do autostrady M8, rutynowo rozmyślając o swoich sprawach. Po handlu musiała kupić mąkę od Stepanicha, pomóc Olesi Pietrownie rąbać drewno i załatać dziurę w starym swetrze. Docierając do skraju lasu, Maryana zwolniła kroku.

Coś się zmieniło. Jej zwykłe miejsce, niewielki, wykarczowany skrawek ziemi przy drodze, gdzie zazwyczaj rozstawiała tackę, zostało naruszone. Śnieg był dziwnie ubity, a ślady opon prowadziły od drogi do lasu.

I więcej śladów stóp, małych, jak u dzieci, przeplatanych dużymi, wielkości człowieka. Maryana zmarszczyła brwi. Dobrze znała tę okolicę; nikt nigdy nie skręcał tu do lasu.

Droga była za wąska, zablokowana powalonymi drzewami. Coś jej kazało iść i sprawdzić. Może ktoś miał kłopoty? Pamiętała, jak latem znalazła Gleba w norze.

„Świat ma sposób, by odwzajemnić dobro” – mawiała jej matka. Odkładając na bok swój fach, Maryana poszła śladami. Prowadziły około stu metrów w głąb lasu, a potem się kończyły, najwyraźniej nocny opad śniegu zasypał resztę.

Rozejrzała się, próbując zorientować się, dokąd iść dalej. W lesie panowała cisza, tylko sikory nawoływały się w gałęziach. Nagle jej wzrok dostrzegł jasną plamkę pośród białego śniegu i ciemnych pni drzew.

Coś różowego, nienaturalnego dla zimowego lasu. Maryana skierowała się tam, zapadając się niemal po kolana w śnieg. Jej serce zaczęło bić szybciej, przeczucie czegoś ważnego ją przytłoczyło.

Kilka kroków od krzaka jałowca dostrzegła kurtkę. Różową dziecięcą kurtkę, a w niej dziecko. Dziewczynka w wieku około dziewięciu lat, o jasnych, kręconych włosach, leżała zwinięta pod krzakiem.

Jej twarz była blada aż do siniaków, oczy zamknięte. „Nie żyje?” Maryanę ogarnęło pierwsze przerażenie. Podbiegła, uklękła obok niej i drżącą dłonią dotknęła policzka dziewczyny.

Ciepło. Oddychając, choć słabo. „Hej, obudź się!” Maryana delikatnie potrząsnęła jej ramieniem.

Dziewczyna jęknęła, jej rzęsy zatrzepotały. Z trudem otworzyła oczy, błękitne jak letnie niebo. Przez kilka sekund patrzyła tępo, po czym skupiła wzrok na twarzy Maryany.

„Kim jesteś?” Szept, ledwo słyszalny. „Jestem Maryana. Mieszkam niedaleko” – powiedziała szybko, zdejmując szalik z szyi i owinąwszy nim dziewczynę.

„Jak masz na imię? Co tu robisz?” „Milena” – wyszeptały bezkrwiste usta. „Zimno tu”. „Właśnie teraz, właśnie teraz”.

Maryana szybko wyciągnęła koc z torby i owinęła nim dziewczynkę. „Chodź, wstawaj. Musimy iść, to już niedaleko”.

„Ciepło tu, piecu”. Milena próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zachwiała się, a Maryana złapała ją i objęła ramionami.

„Pomogę ci. Po prostu idź, a ja cię przytrzymam”. Powoli szli przez las w kierunku wioski.

Milena ledwo mogła poruszać nogami, opierając się całym ciężarem na Maryanie. Zatrzymywali się kilka razy, żeby odpocząć. Maryana pocierała dłonie i wypowiadała słowa otuchy; słowa nie miały znaczenia, liczył się ton, ciepło jej głosu.

Podróż, zazwyczaj 15 minut, wydłużyła się do prawie godziny. Kiedy w końcu dotarli do domu, Milena ledwo trzymała się na nogach. „Jesteśmy na miejscu” – wyszeptała Maryana, pomagając dziewczynce przejść przez próg.

W domu było ciepło; poranny ogień jeszcze nie zgasł. Maryana posadziła Milenę tuż przy piecu, podkładając jej poduszkę dla wygody. Szybko zdjęła dziewczynce mokrą kurtkę, znalazła stary szal babci i owinęła go wokół jej ramion.

„Zaraz się rozgrzejesz” – mruknęła, dorzucając drewno do ognia. „I możesz napić się gorącej herbaty z miodem”. Olesia Pietrowna przyniosła ją wczoraj; ma pszczoły, wyobrażasz sobie? Mówiła bez przerwy, nie tyle dla Mileny, co dla siebie, żeby zagłuszyć niepokój, narastający strach.

Dziecko w lesie, samotne, zimą. To nie przypadek. Stawiając czajnik na kuchence, Maryana kontynuowała masowanie dłoni dziewczynki, przywracając je do życia.

Stopniowo bladość ustąpiła, a na jej policzkach pojawił się rumieniec. „Proszę, napij się tego” – powiedziała, podając jej kubek gorącej herbaty z łyżeczką miodu. „Uważaj, żebyś się nie poparzył”.

Milena wzięła łyk, potem kolejny. Jej ręce drżały, ale już nie z zimna, a ze strachu, którego doświadczyła, a który teraz bladł w cieple i bezpieczeństwie. „Ty, mieszkasz tu sama?” zapytała cicho, rozglądając się dookoła.

„Tak” – skinęła głową Maryana. „Ale moja sąsiadka, Olesia Pietrowna, często tu zagląda. Nikt mi nie przeszkadza, jeśli o to ci chodzi”.

Milena wzięła kolejny łyk herbaty. Jej policzki odzyskały rumieniec, dłonie przestały się trząść. Nagle jej twarz się skrzywiła i wybuchnęła płaczem, głośno, rozpaczliwie, jak dziecko.

Łzy spływały jej po twarzy, a ramiona drżały. Maryana przytuliła ją, mocno trzymając, tak jak kiedyś matka trzymała Maryanę – mocno, pewnie, pozwalając jej płakać. Głaskała ją po plecach, po rozczochranych włosach i szeptała.

„Cicho, cicho. Wszystko w porządku. Jesteś bezpieczny.”

To był krzyk ulgi, strachu i czystego przerażenia, wszystko naraz. Milena szlochała w ramię Maryany, aż opadła z sił. W końcu, szlochając, odsunęła się i otarła oczy rękawem.

„Przepraszam” – mruknęła. „Pobrudziłam ci sweter”. „Bzdura” – uśmiechnęła się Maryana.

Sweter się wyprał. „Najważniejsze, że żyjesz. Możesz mi powiedzieć, co się stało.

„Jak wylądowałaś w lesie?” Milena wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać swoją historię, zacinając się, przeskakując z tematu na temat. O kobiecie, która podeszła do niej w szkole artystycznej. O samochodzie i torbie na głowie.

O mężczyznach rozmawiających o okupie i długach. O ucieczce przez las, o strzale, o tym, jak się ukrywała i biegła, aż padła z wyczerpania. Maryana słuchała, a serce ściskało jej się ze strachu i gniewu.

„Kto mógł zrobić coś takiego dziecku?” „Bandyci żądający okupu. Jak w filmach, tylko że to było prawdziwe”. „A twoi rodzice?” – zapytała ostrożnie, gdy Milena skończyła.

„Mamo, tato. Pewnie was szukają. Tato, on jest przestępcą, siedzi w więzieniu, nigdy go nie widziałam”.

Milena spuściła wzrok. „A mama?” „Grała w hazard. Była winna pieniądze.

„To przez nią mnie zabrali”. Maryana zamilkła, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. „Długi w kasynie, porwanie dziecka – to poważna sprawa.

„Policja, śledztwo”. „Masz jeszcze jakichś krewnych?” – zapytała. Wujku Glebie, twarz Mileny się rozjaśniła.

„Wspiera moją mamę i mnie. Naprawi wszystko, wiem to. On zawsze wszystko naprawia”.

Maryana skrzywiła się. „Jak ma na nazwisko twój wujek?” „Raevsky” – odpowiedziała Milena. „Gleb Raevsky”.

Ma własną firmę, firmę transportową. Maryana zamarła, nie wierząc własnym uszom. „Gleb?” „Ten sam Gleb, który dał jej dom.

„Ten, który uratował ją zeszłego lata, kiedy wpadła do dołu. Czy to naprawdę jego siostrzenica, którą właśnie znalazła w lesie?” „To… to mój dom” – powiedziała powoli Maryana. „Dom twojego wujka.

„Pozwolił mi tu mieszkać”. Teraz Milena była zaskoczona. Wpatrywała się w Maryanę szeroko otwartymi oczami.

„Znasz wujka Gleba?” „Tak” – Maryana skinęła głową. „Zeszłego lata pomogłam mu wydostać się z dziury w lesie. On… on mnie uratował.

„Dał mi ten dom. Twój wujek to dobry człowiek”. „Najlepszy” – powtórzyła Milena, a na jej twarzy pojawił się pierwszy prawdziwy uśmiech.

Dziewczyny spojrzały na siebie, dostrzegając zdumiewający splot ich losów. „Wypadek? Zbieg okoliczności? A może coś więcej?” „Musimy do niego zadzwonić” – powiedziała Maryana, wstając. „Powiedz mu, że tu jesteś i że jesteś bezpieczna”.

Urwała. Nie miała telefonu. Tak, Gleb zostawił swój numer na karteczce przyczepionej magnesem do lodówki, na wszelki wypadek.

Ale mogła zadzwonić tylko do Olesi Pietrowna, co oznaczało wyjawienie jej historii. Nie, nie mogła ryzykować. Gdyby zadzwoniła na policję, jej ucieczka z sierocińca wyszłaby na jaw i wróciliby do Żanny Borisownej.

A gdyby po prostu zabrała Milenę do najbliższej wioski z posterunkiem policji? Zostaliby rozdzieleni, a ludzie zaczęliby zadawać pytania. „Myślę”, powiedziała Maryana, wracając do pieca, „żebyśmy poczekali. Bandyci dali twojemu wujkowi dwa tygodnie, prawda? To znaczy, że mamy czas”.

„Jesteś już bezpieczna. Ciepło, ze mną. A co z wujkiem Glebem?” Milena wyglądała na zmartwioną.

Martwi się. „Jestem pewna, że ​​cię szuka” – Maryana skinęła głową. „A może nawet tu przyjdzie”.

„To w końcu jego dom. Jeśli nie pojawi się do jutra, wymyślimy coś innego”. „Dobrze”.

Milena skinęła głową, a Maryana dostrzegła w tym ruchu dziecięcą chęć zaufania dorosłemu, który wiedział, co robić. „Chociaż jakim dorosłym ona jest?” „Po prostu dwunastoletnią dziewczynką bawiącą się w niezależność”. „Może jesteś głodna?” zapytała Maryana, zmieniając temat.

„Mam zupę, ziemniaki. I miód na herbatę”. „Umieram z głodu” – przyznała Milena i zabrzmiało to tak dziecinnie naturalnie, że Maryana się roześmiała.

Nakryła do stołu i zjedli razem kolację. Stopniowo strach ustępował, ustępując miejsca czemuś nowemu, czemuś ciepłemu. Milena opowiadała o swoim życiu w mieście, o szkole artystycznej, o obrazach, które malowała, o wujku, który stał się dla niej jak ojciec.

Maryana słuchała, czasem zadając pytania, czasem dzieląc się historiami ze swojego życia, uważnie, nie wspominając o sierocińcu, udając zwykłą dziewczynkę mieszkającą z chorą matką. Wieczorem poczuły się całkowicie swobodnie. Milena pomagała Maryanie w przygotowaniu kolacji, śmiała się z jej niezdarnego rąbania drewna, pokazywała jej rysunki. Na szczęście w plecaku, którego porywacze nie zabrali, znaleziono ołówki i zeszyt.

„Wiesz” – powiedziała Milena, gdy po obiedzie siedziały przy piecu – „lubię cię”. „Ty?” – jak starszą siostrę. „Nigdy nie miałam siostry”.

„Ja też” – odpowiedziała Maryana, czując, jak ciepło rozlewa się po jej piersi. „Bądźmy siostrami” – zasugerowała Milena z tą dziecięcą niewinnością, która rozbraja. „Zgadzasz się?” Maryana uśmiechnęła się i skinęła głową.

„Chodź”. Na zewnątrz śnieg padał delikatnie, zasypując ślady na drodze, zacierając przeszłość, otulając świat ciszą. A w małym domku, który stał się azylem dla dwóch dziewczynek, płonął ogień, dając światło i ciepło.

Dwie zagubione dusze odnalazły się w tym śnieżnym wirze i każda z nich czuła, że ​​nie chce stracić drugiej. Dwie dziewczyny przy piecu, dwa losy splecione w dziwny sposób. Jedna straciła matkę i została porzucona przez ojca.

Druga niemal zatraciła się w pułapce problemów dorosłych. Obie wiedziały, co oznacza strach. Obie wiedziały, co oznacza nadzieja.

Na zewnątrz śnieg padał i padał, zacierając ślady, zacierając przeszłość, skrywając sekrety. Jakby sama zima chciała ich chronić, dać im wytchnienie, szansę na nowy początek. 11 lutego nastał zaskakująco pogodny dzień.

Słońce odbijające się od śniegu tworzyło iluzję ciepła, choć termometr wskazywał zaledwie minus piętnaście. Samochód Gleba powoli jechał po zaśnieżonej drodze w kierunku brzegu rzeki. Wokół rozciągały się bezkresne białe pola, poprzecinane ciemnymi fragmentami lasu.

Gleb mocno trzymał kierownicę, zaciskając szczękę tak mocno, że mięśnie policzków drgały. Ostatnie kilka dni zlało się w jeden niekończący się koszmar. Nieprzespane noce, niekończące się telefony, negocjacje w sprawie sprzedaży firmy, spotkania z wierzycielami.

Zebrał już prawie wszystko. Zostały dwa dni do terminu. Dwa dni do zwrotu Mileny.

Gdyby jeszcze żyła. Odepchnął tę myśl, nie pozwalając jej w pełni się uformować. Nie teraz, kiedy on i Alevtina potrzebowali całej swojej siły, żeby się utrzymać.

Alevtina siedziała nieopodal, w milczeniu patrząc przez okno. Blada i wychudła, wydawała się postarzała o dziesięć lat w ciągu ostatniego tygodnia. Jej usta poruszały się bezgłośnie, w modlitwie…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Makaron z groszkiem – kremowe włoskie danie w kilka minut

FAQ: 1. Czy mogę użyć świeżego groszku? Tak, świeży groszek będzie jeszcze smaczniejszy. Gotuj go przez około 2 minuty przed ...

Najlepszy naturalny antybiotyk z 2 składnikami: już 1 łyżka stołowa zapobiega chorobom

Spożycie: Zjedz przygotowaną mieszankę na czczo, najlepiej rano, by w pełni wykorzystać jej właściwości. Regularne spożywanie 1 łyżki stołowej tej ...

Cukrowy Alarm: 10 Sygnałów, Że Twoje Ciało Woła o Detoks od Słodyczy

Zredukuj stopniowo ilość słodzonych napojów i deserów. Czytaj etykiety – cukier ukrywa się pod wieloma nazwami. Zastąp cukier naturalnymi słodzikami ...

Leave a Comment