Alia nigdy nie była religijna, ale kiedy grunt pod jej stopami rozpada się w proch, chwyta się każdej deski ratunku. „Zaraz będziemy” – przerwał ciszę Gleb. Alevtina nie odpowiedziała, jedynie skinęła głową, nie odwracając głowy.
Cisza między nimi była ciężka, pełna niewypowiedzianych wyrzutów i bólu. Gleb miał dość obwiniania siostry; katowała się bezlitośniej niż jakikolwiek prokurator. Ale zwykłe współczucie też zniknęło; wybaczał jej zbyt wiele razy, dawał jej zbyt wiele szans.
„Nie wiem, co powiem Maryanie” – powiedział cicho Gleb. Alevtina w końcu zwróciła się do niego. „Ta dziewczyna? Z sierocińca?” „Tak” – Gleb skinął głową.
„Jak powiedzieć o tym dziecku, które przygarnąłeś sześć miesięcy temu? Przepraszam, ale moja rodzina jest ważniejsza. Ale nie mam wyboru.
„Potrzebujemy tego domu. Przynajmniej na razie. A co się z nią stanie?” Po raz pierwszy od kilku dni w głosie Alevtiny słychać było zainteresowanie otoczeniem.
„Nie wiem” – Gleb pokręcił głową. „Może znajdę jej inne miejsce do życia. Nadal mam jakieś znajomości, nawet po sprzedaży firmy”.
Najważniejsze, żeby jej nie oddać do sierocińca. Tam ją ścigali. Zamilkli, znów pogrążeni w myślach.
Droga wiła się między ośnieżonymi wzgórzami, przybliżając ich do miejsca, które miało stać się ich schronieniem po rozprawie z bandytami. Wjeżdżając do Zarzecza, Gleb natychmiast wyczuł zmianę. Wieś, która latem wydawała się opuszczona, teraz wyglądała niemal na zamieszkaną.
Z kominów kilku domów unosił się dym, ścieżki między domami zostały odśnieżone, a pranie wisiało na sznurze na jednym z podwórek. Gleb zatrzymał samochód w pobliżu domu dziadka. Śnieg wokół niego został starannie odśnieżony, a ścieżka do ganku była zasypana śniegiem.
Ktoś ewidentnie zajmował się domem. „Chodźmy” – powiedział Gleb, wyłączając silnik i odwracając się do siostry. „Rozciąganie dobrze ci zrobi”.
„I?” „Lepiej będzie, jeśli oboje będziemy obecni podczas tej rozmowy”. Alevtina skinęła głową, wkładając rękawiczki. Wysiadły z samochodu i poszły na werandę.
Gleb zapukał do drzwi pewnie, ale nie gwałtownie. Cisza. Zapukał ponownie, trochę głośniej.
Za drzwiami słychać było kroki, ale nikt nie spieszył się z otwieraniem. „Maryana?” zawołał Gleb. „To ja, Gleb.
„Pamiętasz mnie?” Zamek kliknął i drzwi powoli się otworzyły. Maryana stała w progu, wyglądając na starszą, nieco wyższą od ich ostatniego spotkania, ale wciąż rozpoznawalną. Jej ciemne włosy były związane w warkocz, a szare oczy były nieufne, ale spokojne.
Miała na sobie gruby sweter, ewidentnie swój własny. „Cześć” – powiedziała cicho. Gleb chciał odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle.
Ponad ramieniem Maryany zobaczył inną dziewczynę, jasnowłosą, z kręconymi lokami wymykającymi się z niedbałego kucyka. Niebieskie oczy, tak znajome, tak drogie. „Milena!” – jego serce zamarło.
Nie mógł oddychać, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Obok niego Alevtina wydała dziwny dźwięk, coś w rodzaju szlochu, coś w rodzaju krzyku. Milena zerknęła przez ramię Maryany, a jej twarz rozświetliła się radosnym rozpoznaniem.
„Wujku Glebie!” „Mamo!” krzyknęła. Alevtina, nie wierząc własnym oczom, upadła na kolana w śnieg, wyciągając ręce. „Milenoczka!” „Córeczko!” Milena rzuciła się do przodu, o mało co nie przewracając Maryany.
Sekundę później była już w ramionach matki, oboje płakali, ściskając się z taką siłą, jakby bali się, że znów zostaną rozdzieleni. Gleb stał tam, niezdolny się ruszyć. Rzeczywistość rozdarła się na dwoje.
Część jego umysłu nie chciała uwierzyć, że to się naprawdę dzieje, ale druga rejestrowała każdy szczegół: jak drżały ramiona siostry, jak Milena schowała twarz w szyi, jak śnieg padał im na głowy. Zwrócił wzrok na Maryanę. Patrzyła na spotkanie matki i córki z uśmiechem, w którym ulga mieszała się z nutą smutku.
„Znalazłam ją w lesie” – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. „Trzy dni temu”. Była zmarznięta.
„Nie wiedziałem, jak się z tobą skontaktować”. Gleb zrobił krok, potem kolejny. Uklęknął obok Alevtiny i Mileny, przytulił je obie, wziął na ręce i przytulił.
Wszyscy troje płakali, nie wstydząc się łez, nie wstydząc się pokazać, jak bardzo się o siebie troszczą. Potem Gleb wstał, podszedł do Maryany i mocno ją przytulił, jak ojciec, mocno. Przez chwilę była zdezorientowana, zamarła, ale potem zwiotczała w jego ramionach, przytuliła się do niego, a z jej gardła wyrwał się szloch, pierwszy od miesięcy, kiedy w końcu pozwoliła sobie nie być silną, nie opanowaną, ale po prostu dzieckiem potrzebującym ochrony.
„Dziękuję” – wyszeptał Gleb, głaszcząc ją po głowie. „Dziękuję. Dwa razy uratowałaś naszą rodzinę”.
„Uratowała mnie dwa razy”. Koło się zamknęło. Latem wyciągnęła go z dołu.
Teraz uratowała jego siostrzenicę z mroźnej niewoli zimowego lasu. Czy można to uznać za zwykły zbieg okoliczności? A może los był prawdziwy, a ich losy nierozerwalnie splecione? W domu było ciepło i przytulnie. Rozpalony rano piec trzeszczał cicho, wypełniając pokój aromatem brzozowych polan.
Cała czwórka zebrała się wokół stołu nakrytego dzianinowym obrusem. Milena siedziała między mamą a wujkiem, nieustannie przyciskając się do jednego lub drugiego, jakby sprawdzała, czy są prawdziwi, czy są obecni. Przed nimi stały kubki z gorącą herbatą.
Maryana zaparzyła zioła, które zebrała jesienią za radą Olesi Pietrowna. Mięta, oregano, dziurawiec – zapach dzieciństwa Gleba, zapach tego domu, kiedy żyła jeszcze jego babcia. „Opowiedz nam wszystko, mała” – poprosił cicho Gleb, obejmując Milenę za ramiona.
„Co się stało? Jak tu trafiłeś?” Milena wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać swoją historię. O kobiecie ze szkoły artystycznej, o samochodzie, o worku na głowie. O rozmowach porywaczy, o strachu, o ucieczce przez las.
Olewtina zadrżała na dźwięk strzału i przytuliła córkę jeszcze mocniej. Opowiadała o chowaniu się w śniegu, a potem o błąkaniu się, nie wiedząc, dokąd idzie, o omdleniu ze zmęczenia i zasypianiu, pogodzona z tym, że zamarznie. A potem nadeszła Maryana, a głos Mileny stał się cieplejszy.
Znalazła mnie, owinęła w koc i przyprowadziła tutaj. Nakarmiła mnie zupą i herbatą z miodem. Stałyśmy się jak siostry.
„Naprawdę, Maryana?” Maryana uśmiechnęła się i skinęła głową, ale Gleb zauważył napięcie w jej ramionach. Nadal bała się, że ich nagłe szczęście będzie ją kosztować utratę domu. Twarz Gleba, słuchającego opowieści siostrzenicy, zmieniła się z ulgi w gniew, z gniewu w zimną determinację.
Kiedy Milena skończyła, wyciągnął telefon. „Dzwonię na policję” – oznajmił stanowczo. „To już nie tylko długi i groźby.
„To porwanie dziecka, to…” Spojrzał kątem oka na dziewczyny, nie chcąc mówić na głos, co najwyraźniej planowały zrobić Milenie, gdyby nie uciekła. Podczas gdy on wybierał numer, Alevtina tuliła córkę, szepcząc jej do ucha przeprosiny. Milena głaskała matkę po włosach, próbując ją pocieszyć.
Dziecko pocieszające dorosłego to jedna z tych rzeczy na świecie, które bolą najbardziej. „Policja?” Jego głos stał się rzeczowy, wyraźny. „Nazywam się Gleb Raevsky”.
Chciałbym zgłosić porwanie dziecka. Moja siostrzenica, Milena Raevskaya, lat 9, została porwana 6 lutego. Tak, jest teraz bezpieczna u nas.
„Nie, nie pojechali do szpitala; jej stan jest zadowalający”. Krótko przedstawił sytuację, nie wdając się w szczegóły dotyczące problemów finansowych siostry, ale wspomniał o kasynie Fortuna i jego właścicielu, Viktorze Larinie. Słysząc to nazwisko, agent po drugiej stronie linii wyraźnie się ożywił.
„Larin?” zapytał ponownie. „Wiktor Anatoliewicz Larin, właściciel klubu Fortuna?” „Tak” – potwierdził Gleb. „Znasz go?” „Obserwujemy go od jakiegoś czasu”.
W głosie policjanta słychać było nutę profesjonalnego opanowania. Wciąż jednak brakowało dowodów. Podziemne kasyno, wymuszenia, groźby – wiedzieliśmy o tym wszystkim.
Ale porwanie dziecka to wyjątkowo poważne przestępstwo. Czy dziewczyna potrafi zidentyfikować porywaczy? Gleb spojrzał na Milenę. Przysłuchiwała się jego rozmowie z szeroko otwartymi oczami, ale zdecydowanie skinęła głową na jego pytanie.
„Może” – odpowiedział Gleb do telefonu. „Doskonale” – policjant ożywił się jeszcze bardziej. „Proszę ją jak najszybciej przyprowadzić do identyfikacji”.
„Rozpoczynamy operację”. „I… dziękujemy za kontakt”. Wiele osób w takich sytuacjach boi się zgłosić sprawę na policję.
„Będziemy za trzy godziny” – powiedział Gleb i zakończył rozmowę. W pokoju zapadła cisza. Alevtina wyglądała na przestraszoną.
Obawa przed organami ścigania jest powszechna wśród wielu obywateli, zwłaszcza tych, którzy mają z nimi kłopoty. „Wszystko będzie dobrze” – powiedział Gleb z przekonaniem. „Teraz jesteśmy chronieni przez prawo”.
„I nikt więcej nie odważy się zagrozić naszej rodzinie”. „Alya, zostań z Mileną” – powiedział Gleb, wstając od stołu. „Maryana i ja musimy porozmawiać.
„Samotna”. Maryana spięła się, ale posłusznie wstała i narzuciła ciepły szal na ramiona. Wyszli na werandę.
Lutowy mróz szczypał ich w twarz, sprawiając, że na chwilę wstrzymali oddech. Gleb zamknął drzwi i zwrócił się do Maryany. Stała tam, obejmując się ramionami, albo z zimna, albo w geście ochronnym.
Słońce, odbijając się od śniegu, tworzyło wokół niej świetlistą aureolę, nadając jej wygląd bohaterki zimowej baśni. „Słuchaj” – zaczął Gleb, starannie dobierając słowa. „Mam ci coś ważnego do powiedzenia”.
„Przyszedłem dziś, żeby ci powiedzieć, że potrzebuję tego domu”. Maryana skrzywiła się, ale milczała, zaciskając tylko zęby jeszcze mocniej. „Chciałem cię prosić, żebyś sobie poszedł”, kontynuował Gleb, nie odwracając wzroku.
Widzisz, zamierzałem sprzedać wszystko – firmę, samochód, meble, wszystko – żeby odkupić Milenę od bandytów. A potem nie mielibyśmy dokąd pójść. Poza tym miejscem.
„Zostawiłbym ci pieniądze, pomógłbym ci znaleźć inne mieszkanie, ale…” „Potrzebowałem domu dla siebie. Dla mojej rodziny”. Zamilkł, patrząc, jak Maryana trawi tę informację…
Twarz dziewczynki pozostała beznamiętna; lata spędzone w sierocińcu nauczyły ją ukrywać emocje. Tylko jej oczy zdradzały wewnętrzną burzę, szare jak zimowe niebo przed zamiecią. „Rozumiem” – powiedziała w końcu cicho.
„Rodzina jest ważniejsza”. „Tak” – Gleb skinął głową. „Ale to się wszystko zmieniło”.
Uratowałeś Milenę. Przywróciłeś mi moją siostrzenicę. A teraz… Teraz nie muszę sprzedawać firmy.
Nie ma co bankrutować. Mogę spłacić bandytów na policji; zostaną aresztowani, a długi umorzone. Uratowałeś nie tylko Milenę.
„Uratowałaś całą naszą rodzinę”. Zrobił pauzę, dając jej czas na przyswojenie tego, co powiedział. Potem kontynuował, nieco ciszej, ale bardziej stanowczo.
Maryana, chcę cię adoptować. Oficjalnie. Staniesz się częścią naszej rodziny.
„Będziesz miał dom, rodzinę, wszystko, na co zasługujesz”. Maryana wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, nie wierząc w to, co słyszała. To było zbyt jak sen, jeden z tych słodkich snów, po których budzisz się we łzach, bo rzeczywistość jest zbyt brutalna.
„To długi proces” – ostrzegł Gleb. „Sześć miesięcy, może rok. Ale damy radę”.
Podczas gdy my zajmujemy się papierkową robotą, możesz tu zostać albo wprowadzić się do nas. Jak ci wygodniej. Maryana powoli pokręciła głową, nie z odmową, ale jakby próbowała stłumić chęć prowadzenia samochodu.
„Czy mam wrócić do sierocińca?” – wyszeptała, a w jej głosie było tyle strachu, że Gleb poczuł fizyczny ból w piersi. „Nie” – odpowiedział stanowczo. „Nie pozwolę na to”.
„Znajdę sposób. Ale potrzebuję twojej zgody, Maryano. Chcesz zostać częścią naszej rodziny?” Maryana stała, patrząc na niego przez łzy.
Tyle razy wyobrażała sobie, że zostanie zabrana z sierocińca i założy prawdziwą rodzinę. Ale z biegiem lat te marzenia blakły, ustępując miejsca bardziej realistycznym: dożyć osiemnastu lat, dostać pokój w państwowym domu, znaleźć pracę. Przetrwać.
A teraz, gdy Nadieżda była bliska śmierci, życie dało jej dar, o jakim nigdy nie śmiała marzyć. Rodzinę. Prawdziwy dom.
Ludzie, którzy będą tam nie z obowiązku, ale z pragnienia. „Tak” – wyszeptała, a łzy w końcu przebiły się przez nią i spłynęły po policzkach. „Tak, chcę”.
Gleb podszedł do niej i mocno ją objął. Maryana wtuliła twarz w jego kurtkę i wybuchnęła płaczem. Po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie być po prostu dzieckiem, potrzebującym wsparcia, zdolnym wyrazić swoje prawdziwe uczucia.
Stali na ganku starego domu, gdzie pół roku wcześniej samotna dziewczyna zaczęła nowe życie. Teraz to życie nabrało nowego wymiaru – rodziny, przynależności, kotwicy w burzliwym morzu istnienia. Kiedy wrócili do domu, zaczerwienieni od zimna i wzruszenia, Alevtina i Milena siedziały przy piecu.
Milena coś mówiła, gestykulując dziko, a jej matka słuchała z wyrazem nieskończonej wdzięczności na twarzy, jakby każde słowo córki było cennym darem. „Idziemy na policję” – oznajmił Gleb. „Musimy złożyć zeznania i zidentyfikować porywaczy”.
Zawahał się, wymienił spojrzenia z Maryaną, po czym dodał: „I jeszcze jedno. Maryana zgodziła się zostać częścią naszej rodziny.
„Sformalizuję adopcję”. Milena zagwizdała z radości i rzuciła się, by przytulić Maryanę. „Naprawdę? Będziesz moją siostrą? Naprawdę? Na zawsze?” Maryana uśmiechnęła się przez łzy, kiwając głową w odpowiedzi.
Alevtina spojrzała pytająco na brata, ale kiedy spotkała jego wzrok, skinęła głową w milczeniu. Rozumiała, że to nie podlega dyskusji. Podjął już decyzję. Kiedy początkowy przypływ emocji opadł, Gleb odciągnął Maryanę na bok i przemówił ciszej, bardziej poważnie.
„Jest jeden problem” – powiedział. „I tak cię znajdą. Żanna Borisowna uznała cię za zmarłą, ale oficjalnie nadal widniejesz na liście zaginionych”.
Jeśli prawda wyjdzie na jaw, pojawią się pytania. Musimy działać zgodnie z prawem. Maryana spiąła się, instynktownie patrząc w stronę drzwi, co było jej starym nawykiem szukania drogi ucieczki.
„Pomyślałem o wszystkim” – zapewnił ją Gleb. „Załatwimy twoje oficjalne odkrycie. Powiem, że przypadkowo natknąłem się na dziewczynę, która ukrywała się w moim domu”.
Zidentyfikowałem cię z opisu; znalazłem w internecie stary artykuł o twoim zaginięciu. Zwrócę cię do systemu, ale natychmiast złożę wniosek o opiekę, a następnie o adopcję. „Wrócić do sierocińca?” Oczy Maryany rozszerzyły się z przerażenia.
„Do Żanny Borysownej?” „Nie na długo” – Gleb położył jej rękę na ramieniu. „Maksymalnie miesiąc. Będę cię odwiedzał co tydzień.
Milena będzie pisać listy. I zabierzemy cię stamtąd. Na zawsze.
Maryana milczała, zmagając się ze sprzecznymi emocjami. Strach przed powrotem do sierocińca, upokorzeniem i chłodem, walczył z pragnieniem znalezienia prawdziwej rodziny z nadzieją na przyszłość. „Będę tam” – zapewnił ją Gleb.
„Każdy krok. Nie jesteś już sama, Maryano. Teraz masz nas.”
Wzięła głęboki oddech i powoli skinęła głową. „Dobrze” – powiedziała cicho. „Zgadzam się”.
Szybko się ubrały. Milena nie chciała rozstawać się z Maryaną ani na chwilę; trzymała ją za rękę i pomagała jej zebrać niezbędne rzeczy. Tymczasem Lewtina krzątała się w kuchni, pakując jedzenie na podróż.
Gleb zadzwonił do znajomego prawnika, wyjaśniając szczegóły planu. „Weź to”. Maryana wręczyła Milenie małą, dzierganą bransoletkę ze wzorem splecionych nitek.
„Zrobiłam to dla ciebie. Więc będziesz mnie pamiętać, aż się znów zobaczymy”. „Wkrótce się zobaczymy” – Milena ją przytuliła.
„Będę czekać i pisać do ciebie codziennie”. W końcu wszystko było gotowe. Gleb pomógł Olevtinie i Milenie wsiąść do samochodu, a potem zwrócił się do Maryany, która stała na ganku.
„Wrócę za dwa dni” – powiedział. „Załatwię wszystko. W międzyczasie odpoczywaj i nie martw się”.
„Wszystko będzie dobrze”. Maryana skinęła głową, mocniej przyciskając do piersi poobijanego zająca – jedyne wspomnienie po matce, świadka wszystkich jej trosk i rzadkich radości. Patrzyła, jak samochód Gleba odjeżdża, zabierając ludzi, którzy w ciągu kilku godzin stali się jej drożsi niż ktokolwiek inny.
Ogarnęło ją dziwne uczucie: mieszanina smutku z powodu rozstania i cichej radości na myśl o ponownym spotkaniu. Maryana stała na ganku, aż samochód zniknął za rogiem. Potem powoli wróciła do domu, który teraz wydawał się niezwykle pusty.
Dorzuciła drewna do pieca i usiadła obok, obserwując płomienie. Po raz pierwszy od lat poczuła nadzieję. Nie mgliste pragnienie, nie nikły promyk nadziei, ale realną, namacalną nadzieję.
I było warto znosić wszystkie próby, wszystkie łzy, wszystkie lata samotności. Ranek 14 lutego mienił się szaro-błękitnymi barwami zimowego świtu. Miasto wciąż spało, gdy kilka czarnych, nieoznakowanych radiowozów cicho podjechało do trzypiętrowego budynku z neonowym napisem „Fortuna”.
O tej porze klub rozrywkowy był pusty, a na parkingu tłoczyło się tylko kilka samochodów należących do pracowników nocnej zmiany. Operacja trwała zaledwie 17 minut. Oddziały prewencji w czarnych mundurach, z zakrytymi twarzami, jednocześnie zablokowały wszystkie wyjścia.
Do środka wdarł się oddział szybkiego reagowania. Krzyki, brzęk tłuczonego szkła, tupot ciężkich butów i nagle Viktor Larin, właściciel lokalu, i czterech jego zaufanych ludzi zostali wyprowadzeni w kajdankach. Larin zachował pozorny spokój człowieka przyzwyczajonego do wybrnięcia z każdej sytuacji.
Jego zadbana twarz z idealnie przyciętą brodą nie zdradzała żadnych emocji. Tylko jego oczy, ciemne i przenikliwe, błądziły dookoła, kalkulując możliwości. „To wszystko nieporozumienie” – powiedział, gdy wsadzano go do radiowozu.
„Moi prawnicy się tym zajmą. Będę w domu wieczorem”. Ale tym razem nawet Viktor Larin się przeliczył.
Policja skonfiskowała dokumenty, rejestry księgowe, listy dłużników i nagrania gróźb. Dyski z monitoringu, które nie zostały zniszczone. A co najważniejsze, zeznania Mileny Raevskiej, dziewięcioletniej dziewczynki, która zidentyfikowała dwóch jego ludzi jako porywaczy.
Yo Make również polubił
Zaskocz Swoje Podniebienie! Mini Pancakes Czekoladowe – Idealne na Szybkie Śniadanie, Deser lub Przekąskę!
Miła historia, która dowodzi, że odrobina współczucia może zdziałać cuda
To niebezpieczne jedzenie powoduje śmierć 200 osób rocznie
Gorzka czekolada z orzechami laskowymi