Przypomniał sobie staruszkę dopiero szóstego dnia. Myśl przemknęła mu przez głowę podczas kolacji w hotelowej restauracji: czy ona wyszła? Czy zostawiła klucze? Prawdopodobnie wszystko było w porządku od dawna. Może nawet zapomniała, gdzie była.
Siódmego dnia kontrakt został w końcu podpisany. Victor uścisnął dłonie partnerów, utrzymując na twarzy wyraz powściągliwego zadowolenia, choć w głębi duszy był uradowany. To było wielkie zwycięstwo, solidny procent, nowe perspektywy.
Wrócił do domu wieczornym lotem. Wziął taksówkę z lotniska i pojechał do mnie, a potem prosto do mieszkania, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i odebrać klucze spod wycieraczki. Samochód jechał znajomymi uliczkami.
Miasto powitało go tym samym mrozem, tylko że teraz było -18°C, trochę cieplej. Wiktor wyjrzał przez okno i poczuł się zmęczony. Chciał wrócić do domu, wziąć prysznic i położyć się spać.
Budynek na obrzeżach był typowym dziewięciopiętrowym budynkiem z szarej płyty. Victor wjechał windą na piąte piętro i przeszedł korytarzem z łuszczącymi się ścianami i łuszczącą się farbą. Mieszkanie znajdowało się na końcu, pod numerem 43.
Zamarł przed drzwiami. Pod wycieraczką nie było kluczy. No dobrze, może staruszka zostawiła je w środku.
A może zupełnie go zgubiła, kto wie. Victor wyciągnął z kieszeni zapasowy komplet i włożył go do zamka. I usłyszał głosy.
Zza drzwi dobiegała cicha rozmowa. Kilka osób, wyraźnie więcej niż jedna. Śmiech dzieci.
Brzęk naczyń. Victorowi zrobiło się zimno w środku. Stał przed drzwiami, a serce waliło mu tak głośno, że zdawało się, że dźwięk słychać było w całym budynku.
Zza drzwi dobiegł niski męski głos, dwie kobiety – starsza i młodsza – i dziecięcy gwar. W powietrzu unosił się przytulny, domowy zapach, może przypominający smażone ziemniaki. Myśli krążyły mi po głowie, jedna bardziej przerażająca od drugiej.
Staruszka sprowadziła tu całą bandę. Właśnie rabują jego dobytek. Albo, co gorsza, zamienili to miejsce w melinę narkotykową, mieszkanie handlarzy narkotyków, a teraz, gdy wejdzie, powita go agresywny tłum.
Victor zacisnął zęby. Gniew narastał, zagłuszając strach. Zrobił dobry uczynek, do cholery.
Dał dach nad głową zmarzniętej staruszce. A ona? Przyprowadziła tam kogoś nieznanego. Gwałtownie przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, było ciepło. Nie temperatura, ale uczucie ciepła rozchodzące się po małym korytarzu. Ten sam stary płaszcz wisiał na wieszaku, starannie wyprostowany.
Filcowe buty stały na gazecie, żeby woda nie kapała na podłogę. Na półce leżał wyblakły szalik, złożony w trójkąt. Kobieta około 35 lat, o zmęczonej, ale miłej twarzy, wychyliła głowę z pokoju.
Na widok Victora zadrżała i zbladła. „Och! Ty!” Przycisnęła dłoń do gardła. „Nie spodziewaliśmy się tego”.
Victor wszedł do środka, wciąż w butach, i wszedł do pokoju. Tam, przy małym stoliku, siedziała ta sama staruszka. Wyglądała zupełnie inaczej: jej twarz była zarumieniona, oczy błyszczały, a siwe włosy starannie upięte w kok.
Obok niej siedziała dziewczynka w wieku około sześciu lat, z ciemnymi warkoczykami i ogromnymi brązowymi oczami. A przy oknie, oparty plecami o kaloryfer, stał młody mężczyzna o kuli, z jedną nogą w gipsie. Na stole stały talerze z jedzeniem, a z czajnika parował imbryk.
„Co tu się dzieje?” Głos Victora zabrzmiał ostrzej, niż zamierzał. „Wpuściłem cię na jedną noc”. „Na jedną noc? A ty założyłeś tu komunę?” Staruszka powoli wstała.
Poruszała się ostrożnie, ale bez beznadziei sprzed tygodnia. Podeszła do Victora i spojrzała mu prosto w oczy. „Wybacz nam” – powiedziała cicho.
Wiem, że złamałem umowę. Wiem, że powiedziałeś to pewnej nocy. Ale… Żadnych ale.
Victor poczuł, jak wzbiera w nim sprawiedliwy gniew. „Wykorzystałeś moją dobroć. Sprowadziłeś tu wszystkich tych ludzi”.
Pomachał ręką po pokoju. „Kim właściwie są ci ludzie? Moja córka Ludmiła…” Staruszka skinęła głową w stronę kobiety stojącej w drzwiach. „Jej mąż, Stepan”.
I wnuczka Nastenka. Dziewczynka schowała się za babcią, wyglądając zza niej przerażonymi oczami. „Więc cała twoja rodzina zdecydowała się tu wprowadzić?” Wiktor poczuł, że zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją.
Dzwonię na policję. Już teraz. Poczekaj.
W głosie Staruszki nie było błagania, tylko spokojna prośba. Pozwól mi wyjaśnić. Pięć minut.
A potem rób, co chcesz”. Wiktor chciał odmówić, odwrócić się i wyjść, zadzwonić na policję zaraz przy wejściu. Ale coś w oczach tej kobiety go powstrzymało.
Może to zmęczenie podróżą służbową. Może resztki tego impulsu kazały mu zatrzymać się na tym przystanku tydzień temu. Poddał się na trzy minuty.
„I byłoby lepiej, gdybyś powiedziała coś wartościowego”. Staruszka skinęła głową i powoli opadła na krzesło. Stepan, o kulach, niezgrabnie się przesunął, żeby zrobić jej miejsce.
Ludmiła stała w drzwiach, przygryzając wargę, a dziewczynka ucichła, tuląc się do babci. „Nazywam się Wiera Konstantynowna” – zaczęła staruszka. „Tej nocy, kiedy dałaś mi klucze, naprawdę myślałam, że umieram.
Siedziałem na przystanku i czułem, jak chłód wysysa ze mnie ostatnie siły. Nie czekałem na autobus, po prostu usiadłem i postanowiłem, że tak właśnie będzie. Zatrzymała się, patrząc przez okno, gdzie za szybą zbierał się wieczorny zmierzch.
Miałam mieszkanie. Małe, jednopokojowe mieszkanie w starym budynku. Mój mąż i ja kupiliśmy je, gdy byliśmy młodzi.
Luda się tam urodziła i mieszkaliśmy tam przez 40 lat. Mój mąż zmarł pięć lat temu i zostałam sama. Rok temu budynek uznano za niebezpieczny.
Powiedzieli, że nastąpią przesiedlenia i nowe domy. Nie powiedzieli tylko, kiedy dokładnie. Miesiąc, sześć miesięcy, rok – nie wiadomo.
Victor słuchał z rękami skrzyżowanymi na piersi. Słyszał dziesiątki takich historii. Miasto było pełne ludzi uwikłanych w machinę biurokracji.
Luda i jej rodzina wynajęli pokój w akademiku, kontynuowała Wiera Konstantynowna. „Było ciasno, ale dało się żyć. Nie chciałam do nich jechać; po co im staruszka kręcąca się pod nogami?”
Myślałem, że po prostu poczekam w mieszkaniu, aż dadzą mi zielone światło. Ale trzy miesiące temu wyłączyli ogrzewanie. Powiedzieli, że budynek jest w złym stanie, nie będą go naprawiać, a ogrzewanie to strata pieniędzy.
Większość mieszkańców już wyjechała, niektórzy odwiedzili krewnych, inni gdzieś indziej. Ja zostałam. Uparta, wiesz? Uśmiechnęła się krzywo.
Rozpalałem piecyk, który kupiłem za ostatnie pieniądze. Ale skończyło mi się drewno na opał i nie było pieniędzy na więcej, moja emerytura była niska, a ceny… no wiesz.
Spędziłem tydzień marznąc, owinięty w koc. Potem poszedłem do ludzi, ale w akademiku wybuchł pożar. Nie w ich pokoju, ale w sąsiednim bloku, ale wszyscy zostali eksmitowani na czas inspekcji i naprawy.
Znaleźli się na zewnątrz ze swoimi rzeczami. Stepan kaszlnął ochryple przy oknie. „Pracowałem w fabryce” – powiedział ochryple.
Ładowacze. Płacili dobrze, oszczędzaliśmy na własne mieszkanie. Ale miesiąc temu spadłem z platformy i złamałem nogę.
Dali mi zwolnienie lekarskie, ale nie wypłacili odszkodowania. Wstrzymują cały proces. Twierdzą, że sprawdzają, czy nie doszło do naruszenia zasad bezpieczeństwa.
Kontrola może trwać miesiącami. Kiedy akademik został zamknięty, nie wiedzieliśmy, dokąd iść, dodała Ludmiła. Nie mieliśmy nawet pieniędzy na tani hotel.
Spędziliśmy dwie noce na stacji; Nastia zachorowała. A trzeciego dnia mama zadzwoniła i powiedziała, że znalazła nocleg. Tymczasowy.
Że jakaś życzliwa osoba pomogła. Wiera Konstantynowna spojrzała na Wiktora. Miałam zamiar wyjechać rano, tak jak mi kazałeś.
Szczerze. Ale kiedy Luda zadzwoniła, szlochając, i powiedziała, że są na zewnątrz, że dziecko kaszle, nie mogłam.
Zaprosiłem ich tutaj. Myślałem, że spędzą dzień albo dwa, Stepan dostanie wypłatę, wynajmą pokój i wszystko się ułoży. Ale oni wstrzymują się z płatnością.
A potem pojawił się kolejny problem. Jaki problem? Wiktor poczuł, jak jego złość stopniowo ustępuje, ustępując miejsca czemuś innemu, nieprzyjemnemu i niezrozumiałemu. „Nastianka ma astmę” – powiedziała cicho Ludmiła.
Kiedy spędziliśmy noc na stacji, zachorowała. Bardzo. Zabrała ją karetka.
W szpitalu, jak powiedzieli, kolejny dzień w takich warunkach mógł się nie udać. Dziewczynka cicho szlochała za babcią. Victor nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na nią.
Jego wielkie oczy patrzyły na niego z takim strachem, że coś w piersi boleśnie się ścisnęło. „Myśleliśmy, że zdążymy wyjechać, zanim wrócisz” – powiedziała Wiera Konstantynowna. „Myśleliśmy, że Stepan dostanie pieniądze za kilka dni i szybko się wyprowadzimy”.
Ale czas mijał, a pieniędzy wciąż nie było. Każdego dnia czekałam, aż wrócisz i nas wyrzucisz. I miałeś do tego pełne prawo.
Ale po prostu nie wiedzieliśmy, co robić. Zamilkła. W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie tykaniem taniego zegara ściennego…
Victor stał tam, czując, jak dwie osoby walczą w nim. Jedna z nich była przyzwyczajona do liczenia pieniędzy i postrzegania ludzi jako szans lub przeszkód. Druga domagała się, by tych nieproszonych gości wyrzucono na mróz, w noc, a ich problemy zignorowano.
Dał im szansę, a oni ją nadużyli. Ale drugi mężczyzna, ten, który zatrzymał się na przystanku autobusowym, spojrzał na astmatyczną dziewczynę, mężczyznę z nogą w gipsie, zmęczoną kobietę i staruszkę, która po prostu siedziała tam, czekając na śmierć. „Wynoś się” – powiedział w końcu.
„Jutro rano. O dziesiątej. Nie chcę cię tu widzieć.”
Odwrócił się i skierował do wyjścia. Victor wyszedł z mieszkania i zamknął za sobą drzwi. W przedpokoju było zimno i pachniało wilgocią.
Oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy, próbując uspokoić oddech. Co on zrobił? Poddał się. Właśnie.
Wysłuchał ich żałosnych opowieści, spojrzał na dziecko i teraz czuje się winny. Ale to jego mieszkanie. Jego własność.
Miał pełne prawo wyrzucić ich teraz, w środku nocy. Ale dlaczego w takim razie czuł się tak źle? Victor zszedł na dół i wyszedł na zewnątrz. Mróz uderzył go w twarz, a on łapczywie wciągnął zimne powietrze, próbując oczyścić umysł.
Złapał taksówkę i pojechał do domu. W swoim mieszkaniu, dużym i pustym, nalał sobie koniaku i usiadł przy oknie, patrząc na miasto nocą. Światła, cienie, odległe życia, o których nic nie wiedział i których nie chciał poznać.
Gdzieś tam, na dole, starsza kobieta marzła na przystanku autobusowym. Gdzieś, rodzina nocowała na dworcu kolejowym. Gdzieś, dziecko dusiło się z powodu ataku astmy.
Siedział tam w cieple z kieliszkiem drogiego alkoholu, powtarzając sobie, że to nie jego problem. Ale sen nie chciał nadejść. Wiktor przewracał się z boku na bok w łóżku, nieustannie przypominając sobie przestraszone oczy dziewczyny.
Wielkie, ciemne, pełne strachu. Dokąd pójdą jutro? Co zrobią? Wrócą na dworzec? Wrócą do szpitala z atakiem? Nie moja sprawa, powiedział sobie. Zrobiłem już więcej, niż powinienem.
Dałem im tydzień. To wystarczyło. Ale głos Kseni wciąż dźwięczał mi w głowie: „Jesteś martwy w środku”.
Victor obudził się rano wyczerpany, z ciężką głową. Wypił kawę i spojrzał na zegarek. Było wpół do dziesiątej.
Musieli opuścić mieszkanie za pół godziny. Wyobraził sobie, jak pakują swoje skromne rzeczy, Stepana o kulach, który próbuje pomóc, i dziewczynę otulającą się starym płaszczem. „Dość!”, warknął do siebie.
Chwycił telefon i zadzwonił do swojego asystenta, Olega. „Oleg, potrzebuję informacji o przesiedleniu ze zrujnowanego mieszkania, odszkodowaniach za obrażenia doznane w pracy i tymczasowych mieszkaniach dla ubogich. Prześlij mi wszystko, co znajdziesz, w ciągu godziny”.
„Szefie, masz nowy projekt?” – zapytał zaskoczony Oleg. „Po prostu zrób, co mówię”. Wiktor rozłączył się i wpatrywał się w okno.
Co on robi? Po co mu to? Ale jego ręce już szukały kontaktów w telefonie. Znajomego prawnika. Kolegę z biura burmistrza.
Dyrektor pomocy społecznej, kolega ze studiów. Do południa miał już obraz. Wiera Konstantynowna rzeczywiście była na liście oczekujących na mieszkanie, ale jej sprawa zaginęła w biurokratycznym bagnie.
Stepanowi przysługiwało odszkodowanie, ale procedura rozpatrywania wniosku była opóźniona z powodu formalności. Ludmiła była na liście oczekujących na mieszkanie socjalne, ale w obecnym tempie jej kolej nadejdzie za rok, a nawet dwa. Wiktor odłożył telefon na stół i potarł twarz dłońmi.
Mógł pomóc. Jeden telefon do biura burmistrza i sprawa Wiery Konstantynowny posunęłaby się naprzód. Jeszcze jeden i kontrola w zakładzie zostałaby przyspieszona.
Miał znajomości, wpływy, możliwości. Ale po co? Dla obcych, którzy bezczelnie zajęli jego mieszkanie? Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Maleńka dziewczynka o wielkich oczach siedziała mu na ramionach i nie chciała zejść z konia.
Do diabła! Wiktor zaklął i chwycił kluczyki do samochodu. Dwadzieścia minut później znów stał przed drzwiami mieszkania numer 43. Uniósł rękę, żeby zapukać i zamarł.
Z wnętrza dochodziły dźwięki. Jeszcze nie wyszli. Była już jedenasta, a oni wciąż tu byli.
Victor poczuł, że znowu zaczyna go dręczyć złość. Dał im termin, a oni znowu łamią umowę. Zapukał gwałtownie.
Ludmiła otworzyła drzwi. Jej twarz była zapłakana, a oczy zaczerwienione. „Wychodzimy” – powiedziała ochryple.
Przepraszamy za spóźnienie. Stepan ma problemy z poruszaniem się o kulach, a Nastia ma atak padaczki.
Podaliśmy jej leki i czekaliśmy, aż poczuje się lepiej. Victor wszedł do środka. Dziewczyna siedziała na sofie, blada, ciężko i nierówno oddychając.
Wiera Konstantynowna pogłaskała ją po głowie, cicho coś mamrocząc. Stepan stał przy oknie, trzymając dwie wypchane torby i opierając się na kuli. „Dokąd idziesz?” – zapytał Wiktor.
„Gdzieś znajdziemy” – odpowiedziała Ludmiła, nie patrząc na niego. „Mam przyjaciółkę. Może pozwoli mi zostać na kilka dni”.
„Albo pójdziemy do kościoła; czasami pozwalają tam przenocować”. Wiktor spojrzał na nich. Na tę żałosną grupę ludzi, których życie zapędziło w kozi róg.
I coś w nim pękło. Całkowicie i nieodwracalnie. „Zostań” – powiedział.
Wszyscy zamarli. „Co?” zapytała ponownie Wiera Konstantynowna. „Zostańcie.
„Dopóki twoje problemy się nie rozwiążą. Miesiąc, dwa, ile to zajmie?” Ludmiła szlochała i zakryła twarz dłońmi. Stepan puścił torby, które z hukiem upadły na podłogę.
„My. Zapłacimy” – zaczął. „Jak tylko dostanę pieniądze, zapłacimy za wszystko”.
„Nie ma potrzeby”. Victor uniósł rękę. „Uważaj się za szczęściarza.
Ale jest jeden warunek: utrzymuj mieszkanie w czystości. Nie zamieniaj go w ogródek, tylko we czwórkę.
„A jak już dostaniesz przesiedlenie albo znajdziesz sobie własne lokum, to wyprowadź się natychmiast”. „Zgadzam się”. Wiera Konstantynowna powoli wstała i podeszła do niego.
Ujęła jego dłoń w obie swoje suche, pomarszczone i ciepłe dłonie. „Dziękuję” – powiedziała cicho. „Nie masz pojęcia”.
„Mogę sobie wyobrazić” – przerwał jej Victor. „Właśnie dlatego to robię”. Uwolnił rękę, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
Odwrócił się w progu. Jeszcze jedno. „Jutro przyjdzie mężczyzna i przyniesie ci trochę jedzenia i lekarstw dla dziewczyny”.
„Nie odmawiaj”. Odszedł, nie czekając na odpowiedź. Victor siedział w samochodzie przez kilka minut, wpatrując się w przestrzeń.
Co on takiego zrobił? Angażował się w sprawy obcych ludzi, ich problemy, ich życie. Dlaczego? W jakim celu? Ale o dziwo, jego dusza poczuła się lżejsza. Po raz pierwszy od wielu lat, naprawdę lżejsza.
Wiktor spędził następne kilka dni, intensywnie angażując się w swoje obowiązki. Zadzwonił do znajomego w biurze burmistrza, naciskał na niego i przypominał o swoich dawnych przysługach. Sprawa Wiery Konstantynowny posunęła się naprzód; w ciągu tygodnia miała otrzymać nakaz na nowe mieszkanie w budynku wybudowanym dla przesiedleńców.
Skontaktował się z dyrektorem zakładu, w którym pracował Stepan. Rozmowa była ostra; Viktor przypomniał mu, że jego firma dostarczała materiały do zakładu i byłoby nieprzyjemnie, gdyby te materiały nagle podrożały. Kontrola zakończyła się w ciągu trzech dni, a Stepan otrzymał pełne odszkodowanie.
Wiktor zamówił dostawę artykułów spożywczych, leków dla dziewczynki i ubranek dla dzieci. Nie pojechał tam osobiście; wysłał kuriera. Nie chciał widzieć ich wdzięczności, ich łez, tych niezręcznych słów uznania.
Ale pewnego wieczoru, gdy znów siedział przy oknie z kieliszkiem koniaku, zadzwonił dzwonek do drzwi. Wiktor otworzył i zobaczył Wierę Konstantynownę stojącą w drzwiach, w tym samym starym płaszczu, tyle że teraz wypranym i wyprasowanym.
Trzymała zawiniątko owinięte w czysty ręcznik. „Czy mogę wejść?” zapytała. Victor cofnął się bezszelestnie.
Wiera Konstantynowna weszła do mieszkania i rozejrzała się. Ogromne pokoje, drogie meble, panoramiczne okna. „Żyjesz luksusowo” – zauważyła bez osądu, po prostu stwierdzając fakt.
„Pracowałem całe życie” – odpowiedział sucho Victor. „Nie mam wątpliwości”. Podała mu paczkę.
„To dla ciebie”. Upiekła placek z kapustą. „Wiem, że tego nie potrzebujesz, bo możesz kupić dowolne jedzenie w najlepszych restauracjach.
Ale chciałem przynajmniej jakoś okazać swoją wdzięczność”. Victor wziął paczkę, ciepłą i pachnącą domowymi wypiekami. „Dziękuję” – powiedział niezręcznie.
„Wiem, co zrobiłaś” – kontynuowała Wiera Konstantynowna. Ludmiła pracuje jako sprzątaczka w biurze burmistrza. Podsłuchała rozmowy.
„Pomogłeś przyspieszyć moje przesiedlenie. A fabryka Stepana to również twoja sprawka, prawda?” Wiktor milczał. „Dlaczego?” zapytała cicho.
„Dlaczego to robisz? Nic dla ciebie nie znaczymy. Jesteśmy obcymi, którzy bezczelnie zajęli twoje mieszkanie”. „Nie wiem” – odpowiedział szczerze Victor.
„Sam tego nie rozumiem. Może jest zmęczony”. Nie dokończył, ale Wiera Konstantynowna skinęła głową, jakby rozumiała.
Wiera Konstantynowna podeszła do okna i spojrzała na miasto rozciągające się w dole. Światła przypominały rozsypane drogocenne kamienie na czarnym aksamicie. „Wiesz, co jest najgorsze w biedzie?” – zapytała, nie odwracając się.
„Ani głodu, ani zimna. To uczucie bycia niewidzialnym. Że ludzie patrzą na ciebie przez okno.
Że twoje życie jest nic nie warte i jeśli znikniesz, nikt nawet tego nie zauważy”. Odwróciła się do Victora, a w jej oczach pojawiło się coś przenikliwego. „Tej nocy na przystanku autobusowym, pomyślałam, że to już koniec.
Umrę tu, zamarznę na śmierć, a rano mnie znajdą. Zabiorą mnie do kostnicy, pochowają w zbiorowej mogile na koszt państwa, a za tydzień nikt nie będzie pamiętał, że istniała taka Wiera Konstantynowna. A potem przestałaś.
Widziałeś mnie. Nie ominąłeś mnie, nie odwróciłeś się, zobaczyłeś mnie. I wiesz co? To jest warte więcej niż jakiekolwiek pieniądze.
Victor stał, ściskając w dłoniach ciepły placek, i poczuł, jak coś ogromnego i nienazwanego unosi się w jego piersi. „Nie jestem bohaterem” – powiedział ospale. „Po prostu…”
Całe życie spędziłem na zarabianiu pieniędzy. Budowaniu biznesu. Myślałem, że to sukces…


Yo Make również polubił
To moja ulubiona zupa do picia, zwłaszcza gdy jest zimno! Zawsze trafia w sedno!
Roślina oczyszczająca powietrze ma wiele zalet: gdzie ją umieścić
Moi rodzice przestali mnie kochać, bo wyszłam za mąż za biednego cieślę, a moja siostra wyszła za milionera. Kilka miesięcy później, kiedy spotkaliśmy się ponownie i zobaczyli mojego męża, ich twarze zbladły, bo okazało się, że jest…
Czy mogę jeść jajka z musztardą codziennie?