Moje kolana narzekają tak, jak stare deski podłogi, gdy dom osiada po północy – długie, niskie skrzypienie, które przypomina, że ​​nic nie jest nowe na zawsze. Sześćdziesiąt osiem to nie starość w Overland Park w Kansas – to przedmieście pełne wózków golfowych i wczesnych obiadów – ale jest na tyle stare, że poranki zmuszają do inwentaryzacji tego, co jeszcze działa, a co nie. Robię ten inwentarz, gdy brzęczy ekspres do kawy, gdy kardynał na tylnym płocie przechyla głowę, jakby mnie ważył i uważał za interesującego, podczas gdy wschodnia grządka, którą Elaine obsadziła powojem, który wciąż powtarzam, że wyrwę, i nigdy tego nie zrobię.

Nadal przez pomyłkę napełniam dwie filiżanki. Druga stoi na parze, pierwsza grzeje mi dłonie, a potem w domu robi się tak cicho, że człowiek czuje się jak duch we własnej kuchni.

Kiedyś niedziele były po prostu głośne. Bryce wbiegał na chodnik w zabłoconych korkach, Elaine go spychała z dywanu, z tego okropnego srebrnego radia, które uwielbiała, płynęła muzyka, a ja starałem się zachować powagę, „narzekając”. Teraz niedziele mają mniejszy ciężar gatunkowy. Mój syn i jego żona „wpadają” co kilka tygodni. Tak to nazywają. Wizyty wydają się mniej rodzinne, a bardziej przypominają spotkania towarzyskie.

Kiedy tym razem rozległ się dzwonek do drzwi, nie było to zaskoczeniem; Bryce zawsze był punktualny, gdy coś dla niego było. Otwieram i widzę go w dżinsowej kurtce, którą nosił dawno temu, a Polly stoi obok niego z torebką, którą chce, żebym zauważył, nie pytając, ile kosztowała.

„Hej, tato” – mówi Bryce, pochylając się, żeby mnie przytulić, z zapachem papierosów i wody kolońskiej innej marki schowanej pod kołnierzykiem. Ma moją szczękę i mój temperament, ale nigdy nie odziedziczył po mnie talentu do trzymania ich z dala od kłopotów.

„Cześć, Eugene” – śpiewa Polly. Zawsze zwraca się do mnie po imieniu, jakbyśmy byli współpracownikami w butikowym hotelu, którego próbuje sprzedać. „Jak ci minęła niedziela?” Jej oczy robią to, co robi inwentaryzacja – co nowe, co stare, co można sprzedać na części.

Pytam, czy chcą kawy. Zawsze chcą. Kiedy wracam z tacą, ich głosy milkną, jakbym wszedł na złą drogę spowiedzi.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama