Maddox uderzył płaską dłonią w policzek kobiety.
Dźwięk. To nie był policzek. To był strzał. Odbił się echem od żużlobetonowych ścian, ostry i ostateczny. Ktoś jęknął. Metalowa taca uderzyła o podłogę, a puree ziemniaczane rozprysnęło się na kafelkach.
Siła uderzenia sprawiła, że głowa kobiety odskoczyła na bok.
Ale jej ciało… jej ciało się nie poruszyło. Żadnego potknięcia. Żadnego drgnięcia. Żadnego kroku w tył. Tylko ten szokujący, gwałtowny obrót głowy.
Potem powoli i rozważnie obróciła głowę, żeby na niego spojrzeć.
Uniosła rękę, muskając czerwony ślad, który rozkwitał na jej skórze. Wypuściła raz, krótki, ostry oddech.
Zobaczyłem to wtedy. Zmiana.
Uprzejma, neutralna szarość jej oczu stała się obojętna. Nie zimna. Nie martwa. Ostrzejsza. Jak skalpel.
Ona go oceniała.
Teraz doszła do pewnego wniosku.
Pierś Maddoxa uniosła się. Stał nad nią, ciężko oddychając, upojony własną mocą.
„Teraz” – powiedział głosem pełnym satysfakcji – „może ty…”
„Dziękuję za demonstrację, Kapitanie” – powiedziała kobieta.
Jej głos przecinał ogłuszającą ciszę niczym szkło. Kontrolowany. Precyzyjny.
„Myślę, że to na razie wystarczy.”
Wygładziła bluzkę dwoma delikatnymi pociągnięciami. Potem lekko odwróciła głowę, patrząc w kąt pokoju.
Podążyłem za jej wzrokiem.
Czarna kopuła kamery bezpieczeństwa. Jej maleńkie czerwone światełko świeciło jak pojedyncze, czujne oko.
Moja krew, która się gotowała, zamieniła się w lód.
Przy moim stole odsunąłem krzesło. Nogi szurały po podłodze, ostry, brzydki dźwięk, który przerwał czar.
„Dokąd idziesz, Gunny?” wyszeptał Brooks, blady jak ściana.
„Żeby coś naprawić” – warknąłem, chwytając się za okładkę. „Coś, co powinienem był naprawić miesiące temu”.
Wyszedłem z jadalni i skierowałem się prosto do centrum łączności bazy. Nie po prostu szedłem. Pobiegłem.
CZĘŚĆ 2
Centrum łączności w Camp Meridian znajdowało się w piwnicy budynku dowodzenia, betonowym pudle, w którym zawsze unosił się zapach zjonizowanego powietrza, spalonych obwodów i słodkawy, chemiczny posmak nieświeżych napojów energetycznych. Była to odizolowana od świata jaskinia, w której dzieciaki, które nie były jeszcze na tyle dorosłe, by kupić piwo, monitorowały cyfrową krew dziesięciu tysięcy marines.
Nie po prostu tam poszłam. Pobiegłam.
Moje buty z hukiem uderzyły o chodnik, a dźwięk wydawał się dziwny. Baza była zwodniczo spokojna. Przebiegłem obok bazy PX, gdzie marines śmiali się, palili papierosy, po prostu żyjąc normalnym wtorkiem. Minąłem platformę paradną, gdzie trawa była niemożliwie zielona, a linie idealnie białe. Kontrast między tą spokojną powierzchnią a kwasem palącym w trzewiach sprawił, że zachciało mi się wymiotować. Cała baza była cienką taflą lodu, a Maddox właśnie nadepnął na nią butem z kolcami.
Przepchnąłem się przez ciężkie stalowe drzwi do centrum łączności, pozwalając im z hukiem zamknąć się za sobą. Podmuch arktycznego, zimnego powietrza uderzył mnie w pot na twarzy.
„Dzień dobry, Gunny” – mruknął kapral Tyler West, nie odrywając wzroku od sześciu monitorów. Na jednym uchu miał słuchawki, prawdopodobnie słuchał jakiegoś podcastu. Jego biurko było fortecą pustych puszek po „Rip It”.
„Zachód. Nadstaw uszu” – warknąłem.
Mój głos przebił się przez jego oszołomienie. Zerwał słuchawki i obrócił się na krześle. To bystry dzieciak, jeden z tych cyfrowych tubylców, którzy mówią kodem, ale to dobry marine. Zobaczył moją twarz i jego półuśmiech zniknął.
„Gunny? Co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.”
„Mogłam” – mruknęłam, pochylając się nad jego konsolą i opierając kostki palców na biurku. „Musisz przeprowadzić kontrolę personelu. I to natychmiast. Nieoficjalnie”.
Oczy Westa rozszerzyły się. Cofnął się fizycznie. „Gunny, wiesz, że nie mogę. „Nieoficjalne” zapytania w sieci po drugiej stronie? To… to moja kariera, człowieku. Oni wszystko obserwują. Jeśli wystawię nazwę bez flagi, to ja dostanę flagę”.
„To nie imię” – powiedziałem, zniżając głos. „To duch. Nie mam imienia. Ani stopnia. I nie chodzi o to, że jakiś starszy szeregowy opuścił zajęcia z PT, West. To… to jest kod alarmowy”.
Przysunąłem się bliżej. Czuł na sobie zapach mojego potu i strachu.
„Właśnie widziałem, jak kapitan Maddox zaatakował kobietę z piechoty morskiej w mesie. Na oczach wszystkich”.
Westowi opadła szczęka.
„Co? Znowu? Po sprawie Torresa?”
„Nie tak jak Torres” – powiedziałem zimnym głosem. „Nie złapał jej. Uderzył ją. Z całej siły, otwartą dłonią w twarz. Rozwalił jej głowę.”
„O cholera.” Profesjonalizm Westa zadziałał. Wygląd małego gracza zniknął, zastąpiony skupionym grymasem operatora wywiadu elektronicznego. „Ta sprawa ze stacją do kawy. Już włącza się w czacie wewnętrznym. Mówią, że on… dobra. Dobra, Gunny. Wchodzę w to. Co o niej wiesz?”
„W tym tkwi problem. Nic. 173 cm, może 175 cm. Ciemne włosy, regulaminowy kok. Standardowa karta MARPAT. Żadnego stopnia. Żadnej naszywki z nazwiskiem. Nic. Wyglądała jak but, ale… nie zachowywała się jak but.”
„Bez imienia, bez rangi?” West już pisał, jego palce rozmywały się na trzech różnych klawiaturach. „To nie jest ban, Gunny. To naruszenie. Albo… coś innego. Dobra, spróbujmy z logami przejściowymi… nic. Manifesty odwiedzających… nic. Hmm. Dobra, spróbujmy z nowym oprogramowaniem do rozpoznawania twarzy z kamery bezpieczeństwa. Nie powinienem go do tego używać, ale…”
„Użyj tego” – powiedziałem.
Wyciągnął nagranie z mesy. Musiałem obejrzeć je jeszcze raz. Ziarniste, z datownikiem. Był tam Maddox, napuszony. Była kobieta. I tam… tam. Policzek. Brutalna, szokująca przemoc.
West syknął przez zęby. „Jezu. To potwór”.
„Znajdź ją, West” – rozkazałem.


Yo Make również polubił
Zapomnieli zaprosić mnie na święta, więc kupiłem sobie górę. Kiedy pojawili się ze ślusarzem, żeby ukraść ją dla mojego brata, myśleli, że jestem sam. Nie mieli pojęcia, że mam po swojej stronie prawnika, kamery i zastępcę…
Narzeczona mojego brata powiedziała, że jej dzieci mają prawo do dziedziczenia naszej rodziny. Odpowiedziałem jej, że oczywiście. Ale jedno pytanie zmieniło wszystko
Na ślubie mojej wnuczki zauważyłam na swoim identyfikatorze napis „Starsza pani, która za wszystko płaci” i wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. Kiedy wzniosłam toast i cicho odczytałam tajną klauzulę w testamencie mojego zmarłego męża, wiedziałam, że panna młoda długo już nie będzie się uśmiechać.
Błyskawiczna sałatka ziemniaczana