Ale jej zadbane palce już zacisnęły się na metce. Dramatycznym gestem pociągnęła. Ostry dźwięk rozrywanego papieru zdawał się rozbrzmiewać echem po patio.
„O mój Boże” – wyszeptała Melissa, a jej głos nagle stał się cienki.
Twarz Cassandry zbladła. Wpatrywała się w metkę, zamarła. Potem z trudem przełknęła ślinę. „Dziesięć… tysiące… pięćset?” – wyszeptała.
Cisza rozlała się po stole, gęsta i satysfakcjonująca. Nagle wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
Powoli wypuściłam powietrze. „Tak” – powiedziałam spokojnie. „To cena tej sukienki”.
Ich usta się nie poruszyły.
Dodałem: „Ponieważ ja to zaprojektowałem”.
Cassandra mrugnęła gwałtownie, jakby jej mózg potrzebował bufora. Najgłośniejszy motocykl świata mógłby przejechać obok, a ona by go nie zauważyła.
Poczułam, jak mój puls się uspokaja. „Jestem głównym projektantem w Lorainne & Co. To jeden z naszych nadchodzących, limitowanych modeli. Dzisiaj odbyły się ostatnie próby dopasowania przed produkcją”.
Teraz to Cassandra oblała się rumieńcem.
I po raz pierwszy tego popołudnia to ja się uśmiechałem.
Cisza, która zapadła po moim wyznaniu, trwała dłużej, niż się spodziewałem. Cassandra otworzyła usta dwa razy, zanim wydobyła z siebie choć jedno słowo, i nawet wtedy było ono ledwo słyszalne.
„Jesteś… projektantem mody?”
„Jestem” – powiedziałam. „I nie byle jakim projektantem. Prowadzę linię haute couture”.
Jej szczęka zacisnęła się z niedowierzaniem i czymś jeszcze – dyskomfortem. Cassandra zawsze uważała mnie za „artystyczną mamę”, kobietę, która pojawiała się na zebraniach rady rodziców w dżinsach i nieuczesanych kokach, piekła babeczki od podstaw, bo kupny lukier smakował jak chemikalia. Nigdy nie wyglądałam na kogoś, kto ubierał aktorki na gale rozdania nagród ani spędzał noce w Paryżu, szkicując nad Sekwaną.
To założenie było dla niej wygodne. Dało jej kogoś, na kogo mogła patrzeć z góry.
Melissa pochyliła się do przodu z nerwowym śmiechem. „Więc mówisz… że ta sukienka naprawdę kosztuje ponad dziesięć tysięcy?”
„W sprzedaży detalicznej będzie za dwanaście” – poprawiłem. „Cena hurtowa jest niższa, ale nieznacznie”.
Ręka Cassandry zsunęła się ze stołu. Nie spojrzała na mnie – spojrzała na podartą metkę leżącą między nami jak dowód rzeczowy.
„Nie wiedziałam” – mruknęła, jakby te słowa sprawiały jej fizyczny ból.
„Wiem” – powiedziałem cicho. „Nie pytałeś”.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powinienem odpuścić. Część mnie nie była dumna z tego, jak satysfakcjonujący był ich szok. Ale inna część – ta, która pamiętała każdy subtelny ukłucie i szept – poczuła się usprawiedliwiona.
Kelner podszedł, żeby dolać nam wody. Cassandra odprawiła go energicznym machnięciem ręki.
W końcu się wyprostowała. „Cóż” – powiedziała sztywno – „jest bardzo… piękny”.
I oto była. Jej próba odzyskania równowagi. Ale drżenie w jej głosie mówiło mi, że wiedziała, że straciła grunt pod nogami.
„Doceniam to” – odpowiedziałem, utrzymując ciepły, ale stanowczy ton. „Włożyłem w to mnóstwo pracy”.
Melissa zapytała: „Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? Mogłeś coś powiedzieć”.
„Bo moja praca nie jest częścią mojej osobowości” – powiedziałem. „I nie potrzebuję, żeby ludzie traktowali mnie z tego powodu inaczej”.
Kasandra wzdrygnęła się.
„Szczerze mówiąc” – dodałem – „wolę przebywać w towarzystwie ludzi, którzy nie oceniają innych po tym, jak się ubierają i ile zarabiają”.
Kasandra zacisnęła usta, ale nie protestowała. Wyjątkowo milczała.
Obiad ciągnął się przez następne czterdzieści minut – wymuszony, uprzejmy, niezręczny. Cassandra co chwila zerkała na metkę, jakby miała nadzieję, że numery same się ułożą.
Kiedy czek przyszedł, szybko go chwyciła. „Mam go” – powiedziała.
„To nie jest konieczne” – odpowiedziałem.
„Nalegam.”
To nie była hojność. To była pokuta.
Kiedy wstaliśmy, żeby wyjść, dynamika między nami uległa zmianie — subtelnej, ale niezaprzeczalnej.
I ona o tym wiedziała.
Konsekwencje „incydentu z sukienką”, jak to później nazwałam, odbiły się szerszym echem, niż się spodziewałam. W następnym tygodniu, podczas zbiórki, trzy mamy, których ledwo znałam, podeszły do mnie z komplementami – prawdziwymi, a nie tymi pokrętnymi, które znosiłam od czasu wprowadzenia w przedszkolu. Nie wiedziałam, czy wieść rozeszła się za pośrednictwem Cassandry, czy Melissy. I nie obchodziło mnie to.
Cassandra unikała mnie przez trzy dni. Ani jednego spojrzenia. Ani jednego machnięcia. Nawet tego zaciśniętego uśmiechu, który zazwyczaj rezerwowała dla osób, których nie lubiła, ale potrzebowała.
Ale w czwartek podeszła do mnie.
Pakowałam skrzypce córki do bagażnika, gdy usłyszałam jej głos – cichy, niepewny. „Emily?”
Odwróciłem się. Cassandra stała kilka stóp ode mnie, jej zwykła pewność siebie zastąpiona została przez coś wrażliwego.
„Czy możemy… porozmawiać?”
“Jasne.”
Wypuściła drżąco powietrze. „Jestem ci winna przeprosiny”.
Nie odpowiedziałem. Pozwoliłem jej kontynuować.
„Zakładałam na twój temat różne rzeczy. I byłam niegrzeczna. Więcej niż niegrzeczna. Byłam okrutna. Nie wiem, dlaczego czasami tak robię”. Jej głos zadrżał. „Chyba dzięki temu czuję, że panuję nad sytuacją”.
Jej szczerość mnie zaskoczyła – nie dlatego, że nie była do tego zdolna, ale dlatego, że nigdy nie sądziłam, że będzie chciała to zrobić.
„A ta sprawa z metką…” Skrzywiła się. „To było nie na miejscu”.
„Tak” – odpowiedziałem po prostu.
Skinęła głową na znak akceptacji.


Yo Make również polubił
Świetnie! Dziękuję babciu!
Dlaczego z mojej lodówki wycieka woda? Pomijany powód, który musisz znać.
STAROFANTASTYCZNE PĄCZKI Z CIASTA
Ciasto karmelowo-jabłkowe