Nie zadawałam pytań. Złożyłam kartkę, wsunęłam ją do plecaka i powiedziałam sobie, że to błąd. Błąd. Coś nieistotnego. Nigdy więcej o tym nie wspominałam. A ponieważ lekarze naturalnie zakładali, że nie byłam wcześniej badana, wiedziałam, że to ponowne badanie wykaże to samo. Musiałam wyjaśnić pierwsze badanie. Musiałam wyjaśnić wszystko. Nie byłam gotowa – nie na to, żeby roztrzaskać rodzinę, nie na to, żeby być granatem w środku kryzysu.
Ale granaty wybuchają niezależnie od tego, czy jesteś na to gotowy, czy nie.
Kiedy lekarz powiedział moim rodzicom, że nie jestem dawcą, spojrzeli na mnie tak, jakbym osobiście zmieniła wyniki.
„Kłamie” – warknęła moja matka. „Jest na nas zła od lat. Myśli, że Claire ma wszystko”.
Nie zaprzeczyłem. Nie przypomniałem jej, że w trzeciej klasie liceum codziennie woziłem Claire do szkoły ani że zarywałem noce, pomagając jej w atakach paniki. To wszystko nie miało znaczenia. Nie słuchali. Potrzebowali złoczyńcy, a ja byłem jedynym, który stał wystarczająco blisko, żeby go złapać.
Po wybuchu złości ochroniarz delikatnie wyprowadził moich rodziców z oddziału. Pielęgniarka obok mnie wyszeptała: „Bardzo mi przykro”, ale nie mogłam odpowiedzieć. Miałam wrażenie, że gardło mam pełne żwiru.
Przykucnąłem, trzęsąc się, i podniosłem poszarpane kartki z mojego pliku. Nie miało to znaczenia – i tak były nieaktualne. Prawdziwa bomba wciąż kryła się w oryginalnych wynikach, zamkniętych w szufladzie biurka w moim mieszkaniu.
Kiedy zbierałam ostatnią podartą kartkę, mój telefon zawibrował. To była wiadomość od dr. Engela, genetyka, do którego wysłałam maila dwa wieczory wcześniej, gdy panika zmusiła mnie do przezwyciężenia zaprzeczenia.
Musimy porozmawiać o Twoich wynikach. Zadzwoń do mnie jak najszybciej.
W tym momencie korytarz wokół mnie przygasł. Wtedy zdałem sobie sprawę, że najgorsze nie było to, że nie pasowałem.
Chodziło o to, że wcale nie mogę być Carterem.
A jeśli nie byłem… to kim właściwie byłem?
Jazda do mojego mieszkania przypominała jazdę przez mgłę, zarówno na zewnątrz, jak i w mojej głowie. Zimowy deszcz w Portlandzie walił w przednią szybę, jakby próbował zepchnąć mnie z drogi. Kiedy w końcu dotarłem do mojego osiedla, siedziałem w samochodzie przez całą minutę, ściskając kierownicę tak mocno, że zdrętwiały mi palce.
Zadzwoniłem do doktora Engela, zanim straciłem odwagę.
Odebrała po pierwszym sygnale. „Emily?”
„Tak”. Mój głos nie przypominał mojego.
„Wiem, że dzisiejszy dzień musiał być trudny” – zaczęła delikatnie. „Przejrzałam zarówno stare, jak i nowsze panele genetyczne. Wyniki są spójne”.
Spójnie. To znaczy nie błąd.
„Po prostu to powiedz” – wyszeptałam.
Zapadła cisza, taka, jaką robią lekarze, gdy wiedzą, że zaraz komuś otworzą życie. „Twoje DNA nie wskazuje na biologiczne pokrewieństwo z żadnym z rodziców wymienionych w twojej dokumentacji medycznej”.
Mój oddech opuszczał płuca w kawałkach.
„Nie rozumiem” – zdołałem wydusić. „Musi być jakieś inne wytłumaczenie”.
„Jest jedna możliwość” – powiedziała. „Błędna identyfikacja noworodka przy urodzeniu. To rzadkie, ale się zdarza. Urodziłeś się w Pine Crest Medical Center, prawda?”
„Tak”. Potarłem czoło. „Ale czy ktoś by nie zauważył? Czy nie byłoby… czegoś?”
„Często nie ma. Zwłaszcza w starszych przypadkach, zanim wprowadzono ścisłe procedury dotyczące opasek. Mogę pomóc w uzyskaniu oryginalnych aktów urodzenia.”
Moje myśli szalały. Jeśli nie byłam biologicznie spokrewniona z Carterami, to gdzieś tam była rodzina, która tęskniła za córką – mną. Albo była inna dziewczyna, która dorastała w moim miejscu. Ktoś, kto pasował tam, gdzie ja nie pasowałam.
„A co z Claire?” zapytałem.
„Ona jest twoją siostrą pod każdym względem, który ma znaczenie” – powiedział cicho dr Engel. „Genetyka tego nie zmieni”.
Ale to zmieniło wszystko inne.
Po rozłączeniu się wyjąłem z szuflady oryginalne wyniki testu. Papier był pognieciony i wyblakły od zbyt częstego dotykania. „Wykryto niezgodność pochodzenia”. Jak mogłem wmówić sobie, że to nieważne?
Pukanie mnie zaskoczyło. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem Claire, która słabo opierała się o framugę, z kroplówką wciąż przyklejoną do ramienia.
„Hej” – powiedziała z lekkim uśmiechem. „Mama i tata są… no wiesz”.
Natychmiast wciągnąłem ją do środka. „Nie powinnaś wychodzić z łóżka”.
Wzruszyła ramionami. „Uważają, że jesteś samolubny. Ja nie. Wiem, że coś jest nie tak”.
Ona zawsze potrafiła mnie przejrzeć.
Zawahałem się, po czym podałem jej złożoną kartę medyczną. Jej wzrok powoli ją przeskanował, a potem podniósł się na mnie.
„Em” – wyszeptała – „to znaczy…?”
“Ja wiem.”
Opadła na moją kanapę, pogrążona w myślach. Po długiej chwili powiedziała cicho: „Razem to rozwiążemy”.
I po raz pierwszy tego dnia uwierzyłem, że to może być prawda.
Następnego ranka Claire nalegała, żeby wróciła do szpitala, zanim rodzice zauważą jej nieobecność. Odwiozłem ją z powrotem i obiecałem, że odwiedzę ją później. Ale zamiast wracać do domu, pojechałem na wschód – w kierunku Pine Crest Medical Center.
Szpital w niczym nie przypominał zdjęć, które znalazłam w internecie z roku moich narodzin. Był remontowany dwa razy, raz rozbudowywany. Ale dział aktów urodzenia wciąż mieścił się w cichym skrzydle administracyjnym, w którym unosił się zapach starego papieru i środka dezynfekującego.
Przy ladzie powitała mnie ekspedientka o imieniu Marlene z uprzejmym, ale zmęczonym uśmiechem. „W czym mogę pomóc?”
„Muszę poprosić o oryginalne akty urodzenia” – powiedziałam, starając się brzmieć pewnie. „Myślę… Myślę, że mogła zajść pomyłka przy moim urodzeniu”.
Jej wyraz twarzy złagodniał. „To częstsze, niż myślisz. Pozwól mi wyciągnąć, co mogę”.
Zniknęła w pokoju na zapleczu. Stałem sam, wsłuchując się w szum jarzeniówek. Kiedy wróciła, niosła cienką beżową teczkę.
„To wszystko, co mamy z tamtego roku” – powiedziała ostrożnie. „Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć”.
Ścisnęło mnie w żołądku. „Co?”
„W dniu twoich narodzin na OIOM-ie noworodków przyjęto troje noworodków po tym, jak awaria zasilania wpłynęła na pracę monitorów na oddziale położniczym. Pielęgniarka zgłosiła zamieszanie podczas ewakuacji. Złożyła zgłoszenie o zdarzeniu”. Marlene stuknęła w teczkę. „Twoje nazwisko widnieje na liście”.
Puls walił mi w uszach.
W teczce znajdowała się kserokopia raportu z incydentu. Przeskanowałem odręcznie napisane linijki, aż dotarłem do fragmentu, który przyprawił mnie o dreszcze:
„Możliwe pomylenie Niemowlęcia A i Niemowlęcia C podczas awaryjnej relokacji. Bransoletki identyfikacyjne tymczasowo usunięte.”
Byłem niemowlęciem C.
„Czy są jakieś informacje o niemowlęciu A?” zapytałem.


Yo Make również polubił
Wskazówki, jak polerować srebro i sprawić, by lśniło jak nowe
Wypij ten przepis składający się z dwóch składników przed pójściem spać, aby nigdy więcej nie obudzić się zmęczonym
Kiedy weszłam na salę sądową, moja mama przewróciła oczami z obrzydzeniem, a tata spuścił wzrok. Nagle sędzia zamarła, pochylił się do przodu i wyszeptała: „Czekaj… Czy to naprawdę ona?”. Cała sala ucichła. NIE MIALI POJĘCIA, KIM JESTEM, DOPÓKI…
Gdzie jest granica między prawidłowym a nieprawidłowym oddawaniem moczu w nocy?