— Zsófika, kochanie, jeszcze trochę sałatki dla tej miłej pani — odezwała się słodko-miodowym tonem moja teściowa, Papp Mária.
Jej głos przypominał zbyt rzadki miód: słodki, ale palący.
Skinęłam cicho głową i wzięłam prawie pustą miskę.
„Miła pani”, jakaś dalsza ciotka Lajosa, patrzyła na mnie tak, jakby byłam natrętną muchą, której nie potrafi odgonić.
W kuchni chodziłam bezszelestnie, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dziś były urodziny Lajosa.
A właściwie: dziś jego rodzina świętowała jego urodziny w naszym mieszkaniu. W tym mieszkaniu, którego każdy szczegół opłaciłam ja.
Z salonu dobiegały głośne śmiechy. Bas wujka, Jeneia Jenő, i przeszywający, piskliwy głos jego żony.
A wszystko to zagłuszał stanowczy, rozkazujący ton pani Márii.
Mój mąż, Lajos, zapewne siedział wśród nich, uśmiechał się niezręcznie i co jakiś czas przytakiwał.
Napełniłam półmisek, udekorowałam go gałązką koperku. Moje ręce pracowały mechanicznie, a w głowie brzmiała tylko jedna myśl. Jedna liczba.
Dwa. Dwa miliony.
Poprzedniego wieczoru, gdy przyszło powiadomienie z banku, po prostu usiadłam na podłodze w łazience — żeby nikt nie widział — i przez kilka minut tylko wpatrywałam się w ekran telefonu.
Trzy lata pracy, bezsennych nocy, negocjacji, nerwów i niemal całkowitego wypalenia — wszystko to skondensowało się w jednym wierszu.
W kwocie na wyciągu. Z siedmioma zerami.
W mojej wolności.


Yo Make również polubił
Jakie objawy wskazują, że może być nowotwór ucha?
Jak wyczyścić przypaloną patelnię lub garnek i sprawić, by wyglądał jak nowy
Chrupiące różyczki kalafiora z serem – szybka przekąska
Proste odkrycie w łazience ujawniło kłamstwo mojego męża…