Chłopiec prosił, żeby go nie zabierać; nie chciał widzieć ojca, nie teraz. Wiera Pietrowna poparła go, a urzędnicy się zgodzili. Wrócili dwie godziny później z ponurymi minami.
Ojciec był kompletnie pijany, poinformował lokalny policjant. Macocha również. Mieszkanie przypominało chlew.
Nawet nie zauważyli, że dziecko zniknęło. Myśleli, że bawi się gdzieś na podwórku. Kiedy powiedzieliśmy mu, że całą noc był na dworze, macocha zaczęła krzyczeć, że chłopiec leży, że go nie dotknęła.
A mój ojciec nic nie rozumiał; był nieprzytomny. „Skurwysyny” – szepnęła Wiera Pietrowna. „Złożyliśmy doniesienie” – kontynuowała kobieta z urzędu opiekuńczego.
Ojciec zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. W najlepszym razie zostaną mu postawione zarzuty administracyjne i nałożona zostanie grzywna. Będziemy jednak domagać się odebrania mu praw rodzicielskich.
„W tych okolicznościach to możliwe”. „A dziecko?” zapytała Wiera Pietrowna. „Może u ciebie tymczasowo zamieszkać, jeśli nie masz nic przeciwko”.
Zajmiemy się wszystkim, co będzie potrzebne. Jeśli chcesz uzyskać stałą opiekę, pomożemy. Spełniasz wszystkie wymagania: masz mieszkanie, stabilne dochody i dobre referencje.
Wiera Pietrowna spojrzała na Leszkę, a chłopiec dostrzegł w jej oczach coś znajomego i ciepłego. „Chcę tego” – powiedziała stanowczo. „Wezmę chłopca”.
To dobry facet. I nie może być sam, widzę to. Tak zaczęło się nowe życie Leszki.
Powoli i ostrożnie stan się poprawiał. Jego stopy goiły się; lekarz stwierdził, że odmrożenie jest łagodne i nie spowoduje żadnych powikłań, jeśli będzie odpowiednio leczone. Wiera Pietrowna zabrała go do lekarzy, kupiła leki, nałożyła maści na stopy i zrobiła mu kąpiele stóp.
Tydzień później Leszka mógł już normalnie chodzić. Wiera Pietrowna zabrała go do przedszkola, do którego chodził wcześniej. Nauczyciele byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, co się stało, i otoczyli chłopca troską.
Życie stopniowo wracało do normy, ale w nocy Leszka śniła o śnieżycy. Przyszła do niego w snach, uśmiechając się i przypominając mu o złożonej obietnicy. „Nie zapomnij, mały wojowniku, twoja podróż dopiero się zaczyna”.
Miesiące mijały jeden po drugim. Wiosna ustąpiła miejsca zimie, potem nadeszło lato, a potem jesień. Życie Leszki zmieniło się nie do poznania.
Wierze Pietrownie formalnie przyznano opiekę; ojciec nie stawiał oporu, a jego prawa rodzicielskie zostały odebrane po kilku rozprawach sądowych. Luda uciekła, gdy tylko rozpoczęło się postępowanie. Michałycz został sam w mieszkaniu, nadal pijąc i stopniowo popadając w alkoholizm.
Leszka nie prosił o spotkanie z ojcem. Czasami o nim myślał, wspominając te rzadkie, dobre chwile, kiedy tata był jeszcze ojcem, a nie pijakiem. Ale nie chciał tam wracać.
Jego nowy dom był tutaj, z Wierą Pietrowną, którą szybko zaczął nazywać „Baba Wierą”. Stała się dla niego prawdziwą babcią – troskliwą, surową, ale sprawiedliwą. Nauczyła go wszystkiego: jak zachowywać się przy stole, jak sprzątać pokój, jak okazywać szacunek starszym.
Ale nie biła, nie krzyczała, nie upokarzała. Ukarała go słownie, wyjaśniła, dlaczego coś jest nie tak. A Leszka posłuchała nie ze strachu, ale z szacunku i miłości.
Zaczął pierwszą klasę w szkole. Nauczył się dobrze czytać, a matka nauczyła go liczyć, więc program nauczania przyszedł mu z łatwością. Znalazł niewielu, ale wiernych przyjaciół.
Leszka był cichym, poważnym chłopcem, w przeciwieństwie do innych siedmiolatków, którzy myśleli tylko o zabawach. Wydawało się, że dojrzał tamtej lutowej nocy, kiedy natknął się na śnieżycę. Często przypominał sobie jej słowa.
Obiecuje pomagać dzieciom. Ale jak? Jest jeszcze mały, co może zrobić? Odpowiedź nadeszła niespodziewanie, w drugiej klasie. Do ich klasy przeniesiono nową dziewczynkę, Maszę.
Chuda, blada, z ogromnymi, niebieskimi oczami pełnymi niepokoju. Trzymała się na uboczu, nie wchodziła w interakcje z nikim, a na przerwach siedziała w kącie i bazgrała coś w zeszycie. Miała na sobie znoszoną, starą sukienkę i znoszone buty.
Rzadko jadła obiad, najczęściej mówiąc, że nie chce jeść. Leshka od razu wyczuł, że coś z nią nie tak. Rozpoznał w jej oczach ten sam strach, który kiedyś widział w lustrze.
Strach przed domem, przed dorosłymi, przed życiem. Próbował z nią porozmawiać. „Cześć, jestem Lesha”.
Jesteś Masza, prawda? Dziewczyna skrzywiła się, spojrzała na niego nieufnie i skinęła głową. „Nie martw się, nie zrobię ci krzywdy. Chciałam cię tylko poznać”.
Jesteś nowa, pewnie nudzisz się sama. Masza wzruszyła ramionami. „Przyzwyczaiłam się do samotności” – powiedziała cicho.
Ja też często bywałam sama, a Leszka siedziała obok mnie. Wiesz, jeśli chcesz, możemy spędzać razem czas na przerwach. Mogę ci pokazać szkołę, podwórko.
Za siłownią jest fajne miejsce, gdzie mieszkają gołębie. Masza spojrzała na niego z nieufnością, ale w jej oczach pojawił się błysk zainteresowania. Naprawdę mi pokażesz? Oczywiście.
Tak się zaprzyjaźniły. Leszka szybko zdała sobie sprawę, że Masza jest naprawdę nieszczęśliwa. Mieszkała z samotną matką, która pracowała na dwa etaty i była wiecznie zmęczona.
Pieniędzy było za mało, a matka często na nie warczała. Choć ich nie biła, po prostu krzyczała, obwiniała je za wszystkie kłopoty i mówiła, że przez nią zrujnowała im życie. Masza znosiła to w milczeniu, bez narzekania. Ale Leszka widziała, jak dziewczyna powoli gaśnie, niczym świeca.
Powiedział o tym babci Wierze. Wiera Pietrowna zmarszczyła brwi, poprosiła o więcej szczegółów, a potem powiedziała: „Wiesz, Lesza, istnieją różne rodzaje okrucieństwa. Czasami rodzice cię biją, a to jest oczywiste okrucieństwo.
A czasem po prostu nie kochają, nie zauważają, nie dają ciepła – to okrucieństwo jest ukryte. I oni też z tego powodu cierpią. Twoja dziewczyna cierpi.
„Co mam zrobić?” zapytała Leszka. „Na początek bądź jej przyjacielem. Bądź przy niej”.
Pokaż jej, że nie jest sama. A potem zobaczymy. Tak zrobiła Leszka.
Został najlepszym przyjacielem Maszy. Dzielił się z nią lunchem, gdy widział, że jest głodna, i chronił ją przed innymi dziećmi, które próbowały się z niej naśmiewać.
Zaprosił ją do siebie, a Baba Wiera karmiła dziewczynkę pasztecikami, pytała o jej sprawy i dawała jej ciepło, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Stopniowo Masza się oswajała. Zaczęła się uśmiechać, śmiać i bawić z innymi dziećmi.
Jej matka, widząc zmiany, była zaskoczona, a potem pewnego dnia przyszła podziękować Wierze Pietrownie. Kobiety rozmawiały, a Masza wybuchnęła płaczem, wyznając matce, że jest zmęczona, że nie wie, jak być matką, że boi się, że zrobi wszystko źle. Wiera Pietrowna nie oceniała, tylko pomagała.
Powiedzieli jej, gdzie szukać pomocy, jak znaleźć psychologa i jak rozmawiać z dzieckiem. Podali jej numery telefonów do służb socjalnych, które mogły udzielić wsparcia finansowego. Życie Maszy zaczęło się poprawiać…
I Leszka zrozumiał, że to jest to. W ten sposób może pomóc. Nie musi być dorosły, nie musi mieć pieniędzy ani władzy.
Wystarczyło po prostu być, widzieć czyjś ból i nie przechodzić obok niego obojętnie. To był dopiero początek. Lata mijały, a Leszka rosła.
Z cichego, poważnego chłopca przeobraził się w nastolatka, wciąż równie poważnego, ale teraz bardziej pewnego siebie. Historia Maszy nauczyła go czegoś ważnego: pomoc nie zawsze musi być głośna i oczywista. Czasami wystarczy po prostu być, słuchać i rozumieć.
W piątej klasie stanął w obronie pierwszoklasisty, którego dręczyli starsi koledzy. Leszka nie był największy, ale uparcie stawał między dręczycielami a małym chłopcem, nie ustępując nawet pod groźbą. Dręczyciele wycofali się, nie spodziewając się takiego oporu.
Od tamtej pory inne dzieci – te, które były dręczone i potrzebowały ochrony – lgnęły do niego. Baba Vera obserwowała to z dumą i niepokojem. „Dobrze, że jesteś miła, Lesha” – powiedziała.
Ale uważaj, żeby się nie przemęczyć. Nie możesz uratować wszystkich. Chroń się przed okrutnym światem, a zostaniesz sam.
„Nie sam” – zaprotestowała Leszka. „Ty istniejesz. I są inni dobrzy ludzie”.
Trzeba ich po prostu znaleźć i razem zrobić coś dobrego. Miał rację. W siódmej klasie zebrała się wokół niego mała grupka dzieci – tych, które nie mogły ignorować nieszczęścia innych.
Pomagali młodszym dzieciom w odrabianiu lekcji, zbierali rzeczy dla dzieci z biednych rodzin i organizowali przyjęcia w sierocińcu, do którego Leszka nigdy nie trafiła, dzięki Babie Wierze. To właśnie w sierocińcu Leszka poznała Sieriożę. Sierioża miała jedenaście lat i była jednym z najtrudniejszych dzieci.
Był zadziorny, niegrzeczny i nie szanował żadnych autorytetów. Nauczyciele tylko wzruszali ramionami, mówiąc, że to beznadziejny przypadek, że jego charakter jest zrujnowany. Leszka widział w nim siebie sprzed pięciu lat, równie wściekłego na świat, bo świat był dla niego okrutny.
Pewnego dnia, gdy grupa wolontariuszy przybyła do sierocińca z prezentami, Sierioża wywołał awanturę. Rzucił książką, którą mu dali, o ścianę i krzyknął, że nie potrzebują ich litości, że wszyscy są hipokrytami, którzy przyszli pochwalić się swoją dobrocią, po czym wrócili do swoich ciepłych domów. Wszyscy byli zdezorientowani, nie wiedzieli, co powiedzieć.
Leszka podeszła do Sierioży, przykucnęła, by być na tym samym poziomie, i cicho powiedziała: „Masz rację. Naprawdę wrócimy później do swoich domów. Ale to nie znaczy, że jesteśmy hipokrytami”.
Teraz po prostu nie możemy tego dłużej robić. Ale jeśli chcesz, będę przychodzić nie raz w miesiącu, ale częściej. Będę z tobą w kontakcie, jeśli ci to odpowiada.
Nie z litości, ale dlatego, że rozumiem, co czujesz. Ja sam zostałem kiedyś wyrzucony na zimno boso, gdy miałem pięć lat. I przeżyłem tylko dlatego, że spotkałem życzliwą osobę.
Może ja też powinnam być kimś takim? Sierioża spojrzał na niego nieufnie, ale w jego oczach pojawiło się zainteresowanie. Nie kłamiesz? Naprawdę mnie wyrzuciłeś? To prawda. Mój ojciec wyrzucił mnie zimą w samym T-shircie.
Prawie umarłam. A gdzie teraz mieszkasz? Z Babą Verą. Przygarnęła mnie i załatwiła mi opiekę.
Teraz to moja rodzina. Sierioża zastanowił się przez chwilę. Potem niepewnie zapytał: „Naprawdę przyjedziesz?”. Przyjadę.
Obiecuję. Leszka dotrzymał obietnicy. Przychodził w każdą sobotę.
Chodziłem z Sieriożą, rozmawiałem, słuchałem jego opowieści – okropnych, okrutnych – o rodzicach alkoholikach, o biciu, o głodzie. Nie oceniał, nie okazywał litości, po prostu był. I stopniowo Sierioża się zmieniał.
Sześć miesięcy później był zupełnie innym chłopcem – spokojnym, uśmiechniętym, z iskierką nadziei w oczach. Nauczyciele nie mogli uwierzyć własnym oczom. A Leszka po prostu robił to, co kiedyś obiecał – stawał się światłem dla tych, którzy tkwią w ciemności.
Baba Wiera wspierała go we wszystkim. Czasem nawet chodziła z nim do sierocińca, piekła ciasta dla dzieci, rozmawiała z nauczycielami i pomagała, jak tylko mogła. Rozumiała powołanie Leszki, jego drogę.
I była z niego dumna. Ale nie wszystko poszło gładko. W dziewiątej klasie wydarzyło się coś, co prawie złamało Leszkę.
Swieta Tichja, niepozorna koleżanka z klasy, popełniła samobójstwo, skacząc z dachu swojego budynku. Okazało się, że została zgwałcona przez ojczyma, ale jej matka nie uwierzyła, oskarżając córkę o kłamstwo, twierdząc, że wszystko zmyśliła ze złości.
Leszka nie wiedział. Nie zauważył. Swieta była tak niepozorna, tak cicha, że po prostu jej nie zauważył.
I to go zabijało. Szlochał, obwiniając się, powtarzając, że powinien był zobaczyć, powinien był pomóc. Baba Vera przytuliła go, pogłaskała po głowie i powiedziała: „Nie uratujecie wszystkich, kochanie”.
Nie jesteś wszechwidzący, nie jesteś wszechmocny. Jesteś tylko chłopcem, dobrym chłopcem, który robi, co może. Nie obwiniaj się.
Ale Leszka obwiniała go. Ta historia pozostawiła bliznę na jego duszy. Obiecał sobie, że będzie bardziej uważny, że będzie zauważał tych, którzy skrywają swój ból milczeniem i niewidzialnością.
Po incydencie ze Świętą Leszką zmienił się. Stał się jeszcze bardziej uważny na otoczenie, ucząc się dostrzegać oznaki, które wcześniej przeoczył. Nieostrożna uwaga, rękaw za długi w upale, skrywający siniaki, odwrócony wzrok, drgnięcie przy nagłym ruchu – teraz dostrzegał to wszystko swoim wprawnym okiem.
W dziesiątej klasie stworzył coś w rodzaju nieformalnej grupy wsparcia. Kilkoro uczniów ze szkoły, którzy również chcieli pomóc, zaczęło spotykać się raz w tygodniu. Rozmawiali o tym, kto potrzebuje pomocy, jaki jest najlepszy sposób postępowania i gdzie zwrócić się w poważnych sytuacjach.
Leszka skontaktował się z opieką społeczną, spotkał się z psychologiem w lokalnym centrum wsparcia rodziny i zapamiętał numery telefonów zaufania i infolinii. Babcia Wiera żartowała czasem, że w wieku szesnastu lat rozumiał pracę socjalną lepiej niż niektórzy certyfikowani specjaliści. Leszka tylko się zaśmiał; doświadczenie nauczyło go więcej, niż mógłby to zrobić jakikolwiek podręcznik.
W dziesiątej klasie do ich szkoły dołączyła nowa nauczycielka literatury, Anna Siergiejewna. Młoda, około 25-letnia, o bystrym spojrzeniu i szczerym zainteresowaniu dziećmi, od razu zauważyła Leszkę – sposób, w jaki komunikował się z kolegami z klasy, sposób, w jaki ci, którzy mieli problemy, ciągnęli do niego, i jego zdolność słuchania bez osądzania.
Pewnego dnia po szkole kazała mu czekać. „Aleksiej, możemy porozmawiać?” Leszka była ostrożna; to zazwyczaj oznaczało kłopoty. Ale Anna Siergiejewna się uśmiechnęła.
„Nie martw się, nic złego. Zauważyłam tylko, że bardzo pomagasz innym dzieciom. To prawda?” „No cóż…” „Tak” – Leszka niepewnie skinęła głową.


Yo Make również polubił
Agresywny kot – dlaczego kot atakuje właściciela?
Moja synowa porzuciła ze mną swoje dziecko-16 lata później pojawiła się na moim progu z oburzającym żądaniem
Moja babcia nauczyła mnie tej sztuczki, która pozwala zachować świeżość sałaty przez 2 tygodnie lub dłużej, a która nie wymaga prawie żadnej pracy. Oto, jak to działa
5 naturalnych napojów, które pomagają naturalnie i skutecznie złagodzić ból pleców