* Pewien zrozpaczony mężczyzna przyprowadził do swojej słabnącej żony 90-letnią uzdrowicielkę z odległej wioski. Gdy tylko ta dotknęła swojego brzucha, cofnęła się zszokowana i wypowiedziała słowa, które sprawiły, że wszyscy poczuli dreszcze… – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

* Pewien zrozpaczony mężczyzna przyprowadził do swojej słabnącej żony 90-letnią uzdrowicielkę z odległej wioski. Gdy tylko ta dotknęła swojego brzucha, cofnęła się zszokowana i wypowiedziała słowa, które sprawiły, że wszyscy poczuli dreszcze…

„To może być jej jedyna szansa” – przerwał Iwan. „Oboje o tym wiemy. Twoja żona ma niewydolność wielonarządową i krytyczne wskaźniki układu odpornościowego”.

Nie wytrzyma agresywnego protokołu. Bardzo mi przykro. Ivan zakończył rozmowę bez pożegnania.

Powoli wypuścił powietrze, patrząc na zdjęcie Lubow leżącej na stole, śmiejącej się z rozwianymi włosami na tle morza. Wydawało się, że minęła wieczność. Sięgając po stos papierów, niechcący przewrócił teczkę z wycinkami z gazet.

Chaotyczny zbiór opowieści o cudownych uzdrowieniach, potajemnie zebranych przez Oksanę, pielęgniarkę Lubowa. Nigdy nie przywiązywał do nich wagi, uważając je za przesądy i bzdury. Na podłodze walały się porozrzucane wycinki z gazet.

Iwan pochylił się, żeby je podnieść, gdy jego wzrok padł na pożółkłą stronę z pięcioletniej gazety „Cudowne uzdrowienie w Zielonopolu”. Kijowska dziennikarka Anna Swietłowa została wyleczona z nieoperacyjnego guza mózgu po wizycie u zielarza ze wsi Zielonopole. Obok znajdowało się zdjęcie szczęśliwej kobiety i rozmazane ujęcie starej chaty na skraju lasu.

Iwan przeczytał artykuł jeszcze raz, a następnie wpisał nazwę wsi w wyszukiwarkę. Zielenopole, mała wioska dwieście kilometrów od Kijowa, wspominała o uzdrowicielach i lokalnych legendach. A co najdziwniejsze, nazwa brzmiała dziwnie znajomo.

Otworzył służbowego laptopa i sprawdził firmową pocztę. Dwadzieścia trzy nieprzeczytane wiadomości od Victora, oznaczone jako „Pilne”. Dyrektor banku zażądał spotkania w celu omówienia kolejnej transzy badań.

Prawnicy ostrzegali przed ryzykiem eksperymentalnych terapii bez odpowiedniego zezwolenia. Świat nadal się kręcił, domagając się jego uwagi, pieniędzy i decyzji. Ivan zatrzasnął laptopa i wpatrywał się w wycinek z gazety.

Wszystko w nim, naukowcu, biznesmenie, racjonaliście, buntowało się przeciwko samej myśli o tym, co miał zamiar zrobić. Ale jaki miał wybór? Decyzja zapadła nagle, niczym rozpacz, szybko i nieodwołalnie. „Aleksiej, przygotuj samochód” – polecił do telefonu.

Sam pojadę. I nikomu nie mów. Ivan zwolnił, gdy asfaltowa droga ustąpiła miejsca drodze gruntowej.

SUV, pozornie niepasujący do wiejskich dróg i wiejskich krajobrazów, ostrożnie pokonywał dziury i kałuże. Październikowe słońce przebijało się przez karmazynowe liście brzozy, przemieniając zwyczajny krajobraz w jaskrawoczerwone i złote płótno. Iwan nigdy wcześniej nie dostrzegał takich detali.

Dla niego pory roku zawsze były jedynie tłem jego zabieganego życia. Teraz jednak chłonął barwy umierającej natury z bolesną intensywnością, jakby w tym rozpadzie szukał odpowiedzi na swoje pytania. GPS dawno stracił sygnał, a Iwan podążał za wskazówkami starej papierowej mapy znalezionej w schowku.

Od wyjazdu z Kijowa prześladowało go dziwne poczucie déjà vu, jakby już tu był, choć wiedział na pewno, że nigdy tam nie był. „Niszczysz się dla niej, tak jak twój ojciec!”. Słowa matki, wypowiedziane podczas ich ostatniego spotkania, odbiły się echem w jego pamięci. Arina Bieriezowskaja, była primabalerina, która zachowała stalową postawę i cięty język, była wściekła, gdy dowiedziała się o decyzji Iwana o odłożeniu ważnych negocjacji na rzecz kolejnej eksperymentalnej terapii.

„Ty, Krawczenko! Masz obowiązek wobec firmy, wobec dziedzictwa ojca!” Iwan uśmiechnął się gorzko. „Dziedzictwo ojca!” Przez całe życie matka wychwalała Dmitrija Krawczenkę, który zginął w wypadku samochodowym, jako geniusza, który stworzył imperium, i ile sztucznego patosu i niewypowiedzianego bólu było w tym kulcie. Niewiele pamiętał o swoim ojcu, który pracował na okrągło, zawsze gdzieś pędząc, jasny i daleki, niczym kometa.

Z jego wspomnień z dzieciństwa wypłynęła rozmowa, którą podsłuchał w wieku sześciu lat. Jego matka krzyknęła: „O mało jej nie zrujnowałeś swoimi szalonymi pomysłami! Nie pozwolę, żeby historia się powtórzyła!”. Nigdy nie dowiedział się, o kim mówią. Droga zakręciła i nagle zza zakrętu wyłoniło się Zelenopolye – wioska wyglądająca jak żywcem wyjęta z powieści historycznej.

Rzeźbione ramy okienne, kłody pociemniałe od upływu czasu, studnia z drewnianym dźwigiem pośrodku placu – wszystko tu emanowało starożytnością. Miało się wrażenie, że ostatnie pięćdziesiąt lat minęło, dodając jedynie obowiązkowe atrybuty nowoczesności – anteny satelitarne na dachach i kable internetowe rozciągnięte między domami. Ivan zatrzymał samochód przy pochylonym znaku z nazwą wsi.

Dziwne uczucie pozostało, jakby wrócił do miejsca, w którym nigdy nie był, ale które tęskniło za nim jak ktoś tęskniący za synem marnotrawnym. Pojawienie się czarnego SUV-a na jedynej ulicy Zielenopolja wywołało efekt porównywalny do lądowania obcego statku kosmicznego. Zza firanek wyzierały zaciekawione twarze, a miejscowe staruszki wyległy na werandę sklepu, szepcząc i rzucając nieufne spojrzenia nieznajomemu.

Iwan wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła. Jego garnitur, nawet bez krawata i z rozpiętym kołnierzykiem, wyglądał tu ewidentnie nie na miejscu. „Przepraszam” – powiedział do pobliskiej grupy mieszkańców – „szukam lokalnego zielarza”.

Mówią, że pomaga chorym, gdy konwencjonalna medycyna zawodzi. Ludzie wymieniali spojrzenia. Cisza się przedłużała, stając się niemal namacalna.

„Nie mamy żadnych zielarzy” – warknęła starsza kobieta o twarzy pomarszczonej jak pieczone jabłko. „Jedź do miasta, tam są szpitale”. Przeczytałam o tym w gazecie.

Zaczął Iwan, ale przerwał mu krzepki mężczyzna w kombinezonie. „W gazetach piszą mnóstwo rzeczy. To tylko zmyślone historie”.

Iwan poczuł, jak w nim wrze gniew. Nie był przyzwyczajony do odmowy, zwłaszcza gdy życie Lubowa było zagrożone. „Słuchaj” – jego głos nabrał stalowego tonu biznesmena przyzwyczajonego do tego, że każda przeszkoda ma swoją cenę.

„Jestem gotów zapłacić za informacje”. Zapłać dobrze. Atmosfera natychmiast się zmieniła.

Wyraz, jaki zawsze mieli na twarzach wieśniacy – mieszanka pogardy, litości i nieufności – był wyryty na ich twarzach. „Pieniądze tu nie pomogą, synu” – powiedział starzec siedzący na ławce przy płocie. Iwan wcześniej go nie zauważył.

Zgarbiony, z laską wsparty na nogach, zdawał się wtapiać w zaciemnione przez czas deski. Welesa nie akceptuje byle kogo. „A już na pewno nie kogoś takiego jak ty”.

„Co takiego?” Iwan podszedł bliżej. „Niewierni”. Starzec spojrzał na niego wyblakłymi, ale niespodziewanie przenikliwymi oczami.

„Co cię obchodzi nasz uzdrowiciel? Masz swoich lekarzy, w białych fartuchach, z inteligentnymi urządzeniami”. Nie mogli nic na to poradzić. Iwan opadł na ławkę obok starca, nagle czując się śmiertelnie zmęczony.

„Moja żona umiera”. Starzec milczał przez długi czas, wpatrując się w jego twarz, jakby czytał w niej całą historię rozpaczy ostatnich miesięcy. Dziadek Mikołaj, kościelny, w końcu się przedstawił.

„A kim pan jest?” „Iwanem Krawczenkiem”. Coś błysnęło w oczach starca. Rozpoznanie? Zaskoczenie? Ale szybko opanował emocje.

„Krawczenko, mówisz?” Pokręcił głową. „Ciekawe. Nie sądziłem, że pojawi się ktoś jeszcze z twojej rodziny”.

„Znałeś mojego ojca?” Iwan spiął się. „Nie”. Starzec uśmiechnął się bezzębnie.

Ale Krawczenkowie byli w tych stronach. To było dawno temu. Wstał, opierając się na lasce, i wskazał na las ciemniejący za wioską.

Widzisz ścieżkę wzdłuż strumienia? Idź nią do rozwidlenia przy starym dębie. Tam skręć w lewo i idź nią, aż zobaczysz chatę z niebieskimi okiennicami. Mieszka tam Veles.

„Ale czy on to zaakceptuje?” „Dziękuję” – Iwan wstał. „Mogę ci podziękować…”

Proszę bardzo” – odparł starzec machnięciem ręki. „I pamiętaj, to miejsce jest wyjątkowe. Granice między światami są tu cieńsze niż gdziekolwiek indziej”.

„A twoja rodzina?” „Twoja rodzina ma własne porachunki z tym miejscem”. „Co masz na myśli?” Iwan zmarszczył brwi. „Sam się przekonasz, jeśli Welesa zdecyduje się z tobą porozmawiać”.

Starzec nagle spoważniał. „Tylko nie zapominaj, że wszystko, co zabierzemy z tej ziemi, prędzej czy później będzie musiało zostać zwrócone”. Takie jest prawo pamięci przodków.

Przekazywane jest z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna, z matki na córkę. Wiedza o tym nie oznacza, że ​​się od tego uwolnimy. Iwan chciał zadać więcej pytań, ale utykający starzec już odchodził, opierając się na lasce.

A w jego chodzie było coś, co powstrzymywało go przed dogonieniem go i żądaniem wyjaśnień. Ścieżka wzdłuż strumienia wiła się między starymi brzozami i świerkami, prowadząc coraz głębiej w las. Iwan szedł, wsłuchując się w odgłosy natury, tak niezwykłe dla człowieka, którego życie upłynęło wśród szklanych biur i betonowych autostrad.

Zapach gnijących liści, wilgotnej ziemi i igieł sosnowych ogarnął go, przenikając głęboko do płuc, jakby las próbował go wypełnić. Na rozwidleniu drogi, niedaleko potężnego dębu, skręcił w lewo, zgodnie ze wskazówkami starca. Ścieżka zwężała się, miejscami zmieniając się w ledwo zauważalny pas zdeptanej trawy.

Niebo się zachmurzyło, a w zapadającym zmroku las przybrał złowieszczy wygląd, jakby próbował ostrzec intruza. Właśnie gdy Iwan zaczął wątpić w swoją drogę, drzewa rozstąpiły się, odsłaniając niewielką polanę. Pośrodku niej stała chatka – nie bajkowa piernikowa chatka, ale też nie opuszczona leśniczówka.

Solidna chata z bali, z gankiem i prawdziwie niebieskimi okiennicami, wyglądała na zamieszkaną i zadbaną. Wokół domu rozciągał się ogród, uderzająco różny od typowych wiejskich ogrodów. Zamiast ziemniaków i kapusty rosły tu dziesiątki gatunków ziół, krzewów i kwiatów, z których wielu Iwan, pomimo wykształcenia biotechnologicznego, nie potrafił nazwać.

W powietrzu unosiły się dziwne aromaty – gorzkie, słodkie, korzenne, zlewające się w jedną symfonię zapachów, która przyprawiła go o lekkie zawroty głowy. Iwan skierował się w stronę ganku, ale zanim zdążył unieść rękę, żeby zapukać, drzwi się otworzyły. Na progu stała wysoka kobieta w długiej, granatowej sukni z haftowanym brzegiem.

Jej włosy, splecione w misterny warkocz z dodatkiem ziół, lśniły srebrem, ale jej twarz, pomimo zmarszczek, zachowała uderzającą witalność. Jej niebiesko-szare oczy wpatrywały się w niego z tak przenikliwą uwagą, że Iwan poczuł się nieswojo. „Ja!” zaczął, ale kobieta mu przerwała.

„Krawczenko!” powiedziała, i nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. „Wreszcie! Czekałam, aż ktoś z was wróci!” Iwan był zaskoczony. „Skąd jesteś? Zdradzają cię oczy!” Usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu.

„Krawczenkowscy zawsze wracają, gdy pojawiają się kłopoty. To masz we krwi – szukać tu ratunku, gdy nauka zawodzi!” Odsunęła się, gestem zapraszając go do środka. „Jestem Welesława”.

„Ale ludzie tutaj nazywają mnie po prostu Weles. Wejdź, skoro już tu jesteś!” W chacie było cieplej niż się spodziewano, biorąc pod uwagę chłodną pogodę. Pachniało suszonymi ziołami, miodem i czymś nieuchwytnie starożytnym.

Na ścianach wisiały bukiety roślin, a na półkach stały słoiki i fiolki wypełnione kolorową zawartością. W kącie trzaskał kominek, rzucając delikatną pomarańczową poświatę. „Usiądź!” – powiedziała Welesława, wskazując na drewnianą ławkę obok stołu.

„Herbaty?” „Dziękuję!” – odpowiedział automatycznie Iwan, wciąż oszołomiony jej słowami. „Mówiłaś, że znasz moje nazwisko? Czy spotkaliśmy się już wcześniej?” „Nie z tobą!” Welesława postawiła przed nim gliniany kubek aromatycznego napoju. „Z twoją babcią?” „Anastazją Krawczenko”.

„Przyjechała tutaj. Niech Bóg da mi tę pamięć!” „Tak, dokładnie siedemdziesiąt lat temu. W czterdziestu trzech!” „To niemożliwe!” Iwan odstawił kubek do połowy ust.

„Byłbyś w 43!” „Dzieckiem?” zaśmiała się Welesława. „Nie oceniaj wieku po twarzy, Iwanie Dmitriewiczu. Czas płynie inaczej w naszej części świata.

Jej spokojna pewność siebie, brak pytań o cel wizyty i najważniejsza wzmianka o babci, którą znał tylko ze zdjęć, zwaliły go z nóg. „Skąd znasz moją babcię? I moje imię? Mówiłam ci, że spodziewam się kogoś z twojej rodziny”. Welesława usiadła naprzeciwko niego, wpatrując się w niego intensywnie.

Anastazja była zrozpaczona, gdy dotarła na miejsce. Była w ciąży i miała poważną wadę serca. Lekarze orzekli, że ani ona, ani dziecko nie przeżyją.

Ale twoja babcia była uparta. Jak wszyscy Krawczenkowie. „To był mój ojciec” – mruknął Iwan, czując narastające w nim dziwne podniecenie.

„Urodził się w 44 roku”. „Tak” – skinęła głową Welesława. „Silny chłopiec.

Z wyjątkowym błyskiem w oczach. Takim samym, jaki masz teraz. Iskrą rozpaczy.

Upiła łyk z kubka, nie spuszczając z niego wzroku. „Niektóre długi i dary są przekazywane z pokolenia na pokolenie, Iwanie Dmitriewiczu. Twoja babcia otrzymała dar życia.

Obiecała, że ​​jej rodzina spłaci dług, kiedy nadejdzie czas. Najwyraźniej nadszedł czas. Nie rozumiem, o czym mówisz? – Iwan zaczął się irytować.

Cała rozmowa wydawała się absurdalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę powód jego wizyty. „Przyjechałem z powodu mojej żony. Umiera na chorobę autoimmunologiczną.

Zostało jej kilka tygodni, a lekarze są bezradni. Czytałam o przypadkach uzdrowień. Wiem – przerwała mu spokojnie Welesława.

Dlatego tu jesteś. Dlatego wróciłeś. By błagać o ukochaną osobę, tak jak twój dziadek błagał kiedyś o twoją babcię.

Wstała i podeszła do półki z ziołami. „Długi i dary, Iwanie Dmitriewiczu. Krąg musi się zamknąć”.

Czy jesteś gotów zapłacić cenę, jaką kiedyś płacił twój dziadek? Każdą cenę, odpowiedział bez wahania Iwan. Podaj cenę. Welesława roześmiała się, niespodziewanie młodzieńczym, dźwięcznym śmiechem.

Nie wszystko na tym świecie mierzy się pieniędzmi, Krawczenko. Zwłaszcza tutaj, gdzie granice między światami są cieńsze niż kartka papieru. Cena będzie inna.

A spłata potrwa długo. Odwróciła się do niego, a blask ognia odbił się w jej oczach. Opowiedz mi o swojej żonie.

O jej chorobie. O twojej miłości. I bądź szczery, bo przejrzę kłamstwa.

Iwan wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Poranna mgła wciąż wisiała nad podjazdem, gdy czarny SUV Iwana wjechał pod bramę rezydencji. Welesława siedziała na tylnym siedzeniu, wyprostowana i z rękami złożonymi na kolanach.

Milczała przez całą podróż z Zielenopolja, od czasu do czasu dotykając małej skórzanej sakiewki na szyi, jakby sprawdzając, czy nadal tam jest. Podczas podróży jej twarz zdawała się odmłodzona, kości policzkowe wyostrzyły się, a zmarszczki wokół oczu wygładziły. A może to po prostu gra wczesnego słońca prześwitującego przez korony sosen? Ochroniarz przy wejściu zerknął nieufnie na nowego pasażera, ale nic nie powiedział, przyzwyczajony do tego, że szef często zaprasza konsultantów bez zapowiedzi.

Ale kiedy Iwan pomógł Welesławie wysiąść z samochodu, strażnik mimowolnie cofnął się o krok. Było coś w tej kobiecie, nie jej wyglądzie, ale w samej jej istocie, co kazało mu odwrócić wzrok. Pan Krawczenko.

Dr Grigorenko, osobisty lekarz Lubowa, schodził w ich kierunku po schodach, a za nim pielęgniarka Oksana. „Gdzie pan był? Stan pacjenta jest niestabilny; musieliśmy zwiększyć dawkę”. Zatrzymał się, gdy zobaczył Welesławę.

„A to…” „Mój gościu” – warknął Iwan, zdejmując płaszcz. „Oksano, zaprowadź panią Welesławę do pokoju Lubowa”. Oczy Grigorenki rozszerzyły się z oburzenia.

„Nie możesz pozwolić, żeby obcy człowiek odwiedził pacjenta w takim stanie. To naruszenie wszelkich protokołów, nie wspominając o podstawowej aseptyce”. „Mogę” – powiedział Iwan, nawet na niego nie patrząc, gdy wręczał klucze lokajowi.

„To mój dom i moja żona”. Grigorenko zbladł, a potem pokrył się rumieńcem. „W takim razie jestem zmuszony skontaktować się z profesorem Petrenką”.

„Jako lekarz nie mogę na to pozwolić”. „To nie jest konieczne” – odezwała się w końcu Welesława, a jej niski, melodyjny głos wypełnił korytarz. „Nie mamy zamiaru ingerować w pana procedury, doktorze”.

Uważaj mnie za swojego duchowego mentora. „Duchowego?” Grigorenko zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Prosta, ciemnoniebieska sukienka, dziwny warkocz utkany ziołami, bez makijażu i biżuterii.

„Jesteś szamanem? Wiejską czarownicą? To przekracza wszelkie granice. Krawczenko, natychmiast zgłoszę tę szarlatanerię. Twoja żona jest poważnie chora, a nie ma klątwy”.

„Jesteś zwolniony” – powiedział cicho Iwan, a coś w jego głosie sprawiło, że lekarz się cofnął. „Natychmiast! Spakuj się i wyjdź z domu! Oksano!”. Odwrócił się do oszołomionej pielęgniarki. „Zostajesz?”. Młoda kobieta spojrzała to na Iwana, to na Welesławę i z powrotem.

W jej oczach malowała się walka między zawodowym obowiązkiem a uczuciem do pacjenta. „Zostanę! Zostanę!” – powiedziała w końcu. „Ze względu na Lubow Dmitriewnę! Pożałujesz tego” – mruknął Grigorienko, ale bez swojej dotychczasowej pewności siebie.

„Wszyscy tego pożałujecie!” Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim, Welesława powoli przeszła korytarzem, dotykając ścian opuszkami palców. „Tu jest dużo strachu, a za mało wiary” – powiedziała zamyślona. Strach przenikał nawet kamienie tego domu.

„Chodźmy!” Iwan skierował się ku schodom. „Pokażę ci Miłość!” Pokój, w którym leżała chora, pogrążony był w półmroku. Grube zasłony były zaciągnięte, wpuszczając jedynie cienkie smugi światła.

Powietrze, przesycone zapachem leków i antyseptyków, zdawało się gęste jak galareta. Monitory wzdłuż ścian cicho piszczały, rejestrując tętno, ciśnienie krwi i saturację krwi tlenem. Liczby opowiadały historię upadku języka naukowego.

Ljubow leżała nieruchomo, jej blada twarz niemal zlewała się z białą poduszką. Jej włosy, niegdyś bujne, teraz przypominały suchą trawę rozrzuconą po poszewce. Welesława zatrzymała się w drzwiach, mrużąc oczy.

Zdjęła skórzany woreczek z szyi, wyciągnęła szczyptę jakiejś mikstury i roztarła ją między palcami, szepcząc coś niezrozumiałego. Potem zdecydowanym krokiem podeszła do łóżka. „Co ty mówisz!” – zaczęła Oksana, ale Iwan powstrzymał ją gestem.

Welesława odrzuciła koc i położyła dłonie na brzuchu Ljubowa. Przez kilka minut stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, jakby nasłuchiwała czegoś, co tylko ona mogła słyszeć. Potem gwałtownie usiadła, a na jej twarzy malowało się zdumienie zmieszane z podziwem.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Grecki Gyros z Kurczaka

W misce wymieszaj jogurt grecki, przeciśnięty przez praskę czosnek, oliwę, sok z cytryny, oregano, kminek, sól i pieprz. Dodać pokrojone ...

Na tej podstawie ryzyko zawału serca można przewidzieć z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem…😰👇💬

Zapobieganie zawałom serca: Wybierając zdrowy styl życia i przyjmując dobre nawyki, możesz zapobiec zawałom serca. Oto kilka wskazówek, których należy ...

Moja biologiczna matka, której nigdy nie poznałem, zostawiła mi cały swój majątek (187 000 dolarów), ale to, co czekało mnie w domu po pogrzebie, pozostawiło mnie bez słowa.

„Wszyscy jesteśmy adoptowani, Taylor. Wszyscy jesteśmy rodzeństwem. Musimy się dzielić”. Kobieta z nadąsaną miną patrzy na kogoś | Źródło: Pexels ...

Podczas mojego baby shower moja teściowa próbowała nadać imię mojemu dziecku — gdy odmówiłam, zniszczyła wszystko, co zbudowaliśmy

Kiedy Diane krzyczała, wystąpił krok naprzód, wyciągnąłem telefon z torebki i nacisnąłem atak. Nagranie ożyło – ukryta kamera w cichej ...

Leave a Comment