* Po ukończeniu szkoły trzej faceci zgwałcili spokojną koleżankę z klasy, nad którą prześladowali przez wszystkie lata nauki… – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

* Po ukończeniu szkoły trzej faceci zgwałcili spokojną koleżankę z klasy, nad którą prześladowali przez wszystkie lata nauki…

Wzięła głęboki oddech i przeszła przez drzwi. Prosta, czarna sukienka z odkrytymi ramionami, którą wycięła i uszyła w nocy, gdy jej matka zapadała w głęboki sen, przylegała do jej smukłej sylwetki, podkreślając nieoczekiwany wdzięk. Jej włosy, zazwyczaj związane w ciasny kucyk, dziś opadały luźno na plecy miękkimi falami.

Umyła je mydłem do prania i opłukała naparem z rumianku zebranym na pustej działce za domem. „To niemożliwe! Czy to Snegireva?”. Gdzieś z boku dobiegł szept i dziewczyna poczuła, że ​​kurczy się jak zwykle. Larisa powstrzymała się od garbienia.

Wyprostowała ramiona. Szła naprzód, patrząc prosto przed siebie. Niech ten dzień, ostatni dzień szkoły, będzie osobą, o której zawsze marzyła: nie chodzącym wysypiskiem śmieci, a po prostu dziewczyną z przyszłością.

„Larka, ty!” Lenka Sorokina, szkolna piękność chwili, spojrzała na nią z nieskrywanym zdumieniem. „Wow! Skąd wzięłaś tę sukienkę?” „Sama ją uszyłam” – odpowiedziała cicho Larisa, czując dziwną mieszankę dumy i wstydu. Lenka prychnęła z niedowierzaniem i odwróciła się do przyjaciółek, ale Larisa zauważyła jej zdezorientowaną minę.

Po raz pierwszy w szkolnych latach nie wzbudziła w kolegach pogardy, lecz zdziwienie. Kąciki jej ust uniosły się ku górze. Tę ulotną radość przerwało pojawienie się Wiktora Goriejewa.

Wysoki i pewny siebie, ubrany w modny garnitur, prezent od ojca biznesmena, przeciskał się przez tłum kolegów z tą szczególną nonszalancją, która wynika jedynie z poczucia wyższości. Larisa wstrzymała oddech. Nie z podziwu, lecz ze strachu.

Instynktownie cofnęła się pod ścianę, przygotowując się na kolejną rundę kpin. Wiktor Snegirew zatrzymał się naprzeciwko niej, mierząc ją badawczym spojrzeniem. „A ty dzisiaj?” „Nieźle”.

Coś w jego uśmiechu sprawiło, że zapragnęła uciekać. Ale nie miała dokąd; za nią była tylko zimna ściana, a wokół wrogie, ciekawskie spojrzenia kolegów z klasy. „Słuchaj, chciałem cię przeprosić” – powiedział nagle Victor, a w sali zrobiło się ciszej.

„No cóż, mimo tych wszystkich docinków. Koniec szkoły, po co mamy się kłócić? Uczcijmy chociaż godnie nasz ostatni dzień, dobrze?” Larisa spojrzała na niego, nie wierząc własnym uszom. Ten sam Goreyev, który zamienił jej szkolne lata w piekło, nagle prosił o wybaczenie.

Coś na kształt nadziei poruszyło się w jej piersi, naiwne, wręcz dziecinne uczucie. A co, gdyby to była prawda? Co, gdyby choć raz w życiu została zaakceptowana, doceniona? „Po oficjalnej ceremonii postanowiliśmy z chłopakami wyjść na łono natury” – kontynuował Victor, nie czekając na jej odpowiedź. „Grill, muzyka”.

„Chodź z nami”. Coś błysnęło w jego oczach, co sprawiło, że jego wewnętrzny głos krzyknął: „Nie wierz w to!”. Ale inny głos, głos samotnej dziewczyny, która tak bardzo pragnęła zwykłego ludzkiego ciepła, wyszeptał: „A co, jeśli? A co, jeśli to szansa? I co z tego?”. Victor nie ustąpił.

„Dobrze” – odpowiedziała cicho Larisa. „Tylko na chwilę”. 2008.

Telefon w mieszkaniu Siemiona zadzwonił długim, przeciągłym sygnałem, ale nikt nie odebrał. Po raz trzeci wybrał numer Rodiona Pieńkowa i, nie czekając na odpowiedź, rzucił telefon na kanapę w rozpaczy. Wczorajsza groźba w skrzynce odbiorczej sprawiła, że ​​poczuł mdłości w żołądku.

Klucz obrócił się w zamku i Polina wróciła. Siemion skrzywił się, wyprostował z poczuciem winy i starał się zachować beztroski wyraz twarzy. „Kupiłam ser, który lubisz” – melodyjny głos Poliny z lekkim francuskim akcentem dobiegł z korytarza.

„I butelkę wina. Uczcimy twój awans?” Weszła do pokoju, niska, krucha blondynka o szarych oczach. Nauczycielka francuskiego, inteligentna po czubki palców u stóp, z tą szczególną aurą swojskości, której Siemionowi zawsze brakowało.

Jak trafiła w to odludne miejsce? Przyjechała tu po studiach i została. Zakochała się w tutejszej przyrodzie, powiedziała z uśmiechem. Teraz ten uśmiech powoli zniknął, napotykając zagubione spojrzenie Siemiona.

Co się stało? Od razu wyczuła, że ​​coś jest nie tak. „Polina, ja… muszę ci coś powiedzieć” – jego głos brzmiał stłumiony, łamiący się.

„Chyba mam kłopoty”. Opowiedział jej o dziwnej kopercie, przekreślonym zdjęciu i liście z pogróżkami. Ale nie mógł, nie potrafił się zmusić, żeby wyjaśnić, co kryje się za tymi groźbami.

Dziesięć lat milczenia skuło go łańcuchami, których nie mógł zerwać, nawet w obecności ukochanej kobiety. „Siemion, to poważna sprawa” – powiedziała Polina, siadając obok niego i biorąc go za rękę. „Musimy wezwać policję”.

„Nie” – odpowiedział zbyt ostro, a ona aż się cofnęła ze zdziwieniem. „Przepraszam”.

„Po prostu nie mogę”. „Dlaczego?” W jej spojrzeniu pojawiło się coś nowego, ostrożność, jakby ktoś nagle zdał sobie sprawę, że mieszka z obcym człowiekiem.

„Co ukrywasz?” Siemion odwrócił się. „Jak mam jej to wytłumaczyć? Jak mam jej powiedzieć, że nauczyciel historii, który uczy dzieci dobroci i moralności, zrobił kiedyś coś nieodwracalnego. Proszę, zaufaj mi” – błagał cicho.

„Sama to wymyślę”. Polina patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, po czym skinęła głową, ale jej oczy pozostały nieufne. Jakby otworzyła się między nimi niewidzialna przepaść, a Siemion z przerażeniem uświadomił sobie, że to dopiero początek.

Maj 1998, opuszczony obóz pionierów w Orlyonoku. Stary moskwicz Wiktora, pożyczony przypadkiem od ojca, podskakiwał na wybojach leśnej drogi. Larisa, siedząca na tylnym siedzeniu, chwiała się na boki, kurczowo trzymając się zniszczonej tapicerki.

Siemion, niezwykle milczący, usiadł obok niej, a Rodion Pieńkow, zarumieniony i już pijany, usiadł na przednim siedzeniu pasażera. „Jeszcze tylko trochę i będziemy na miejscu” – oznajmił radośnie Wiktor, zręcznie wjeżdżając na polanę. Oto i on, nasz „Orljonok”.

Opuszczony obóz pionierów przedstawiał ponury widok. Zapadające się drewniane domy z zawalonymi dachami, zniszczony parkiet i zardzewiałe huśtawki skrzypiące na wietrze niczym stary gramofon. Na centralnym placu, na asfalcie namalowane były wyblakłe gwiazdy, a na boku leżał maszt flagowy, bez flagi.

„Proszę. Trochę tu dziwnie” – mruknęła Larisa, wysiadając z samochodu. „Przynajmniej nikt cię nie będzie zaczepiał”.

Victor puścił do niej oko. „Wyciągnij to, Rodka”. Rodion wyciągnął z bagażnika dwie butelki wódki, paczki przekąsek i magnetofon na baterie.

Siemion niezgrabnie przechadzał się w pobliżu, unikając kontaktu wzrokowego z Larisą. Nagle zauważyła, jak strasznie trzęsą mu się ręce, gdy pomagał rozłożyć stary koc na podłodze. Usiedli na podeście przed dawną jadalnią.

Wiktor nalał wódki do plastikowych kubków i wzniósł toast za wolność od szkoły. Larisa nie chciała pić, ale bała się odmówić, nie chcąc zrujnować rodzącego się poczucia przynależności, nawet jeśli było ono kruche jak wiosenny lód. Płyn palił ją w gardle, zapierając dech w piersiach.

Zakaszlała, czując, jak krew napływa jej do policzków, a w głowie zaczyna szumieć. Świat wokół niej nabrał dziwnej miękkości, jakby wszystkie jego aspekty się rozpłynęły. Siemion niezręcznie upił łyk z kubka i też zakaszlał.

Victor się roześmiał. „Wy żółtodzioby to coś! Nigdy nie piliście?” Pół godziny i kilka kieliszków później Larisa nie odczuwała już swojego zwykłego niepokoju. Wręcz przeciwnie, ogarnęła ją dziwna nieustraszoność.

Śmiała się nawet, gdy Wiktor opowiadał historię o nauczycielach, a jej własny śmiech wydawał się jej obcy, dźwięczny, swobodny. „Wiesz, Snegireva” – powiedział nagle Wiktor, a w jego głosie pojawiła się nowa nuta, która przyprawiła Larisę o dreszcze. „Nie przyszliśmy tu bez powodu”.

„Mamy dla ciebie niespodziankę!” Próbowała wstać, ale jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Głowa pulsowała, a wzrok zamglił się.

„Co on tam wmieszał?” Przemknęła jej przez głowę przepełniona paniką myśl. „Myślałaś, że jesteś mądrzejsza od wszystkich, prawda?” – kontynuował Victor, pochylając się ku niej. Jego twarz nagle się wykrzywiła, nabrała gniewu i obcości.

Felinownia donosiła na nas, udając niedostępną. „Ale wszyscy wiedzą, że twoja matka to największa dziwka w mieście!” – wychrypiała Larisa, próbując wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. „Wiktor, dość!” – wychrypiał Siemion, również podnosząc się na chwiejnych nogach.

„To… to już nie jest śmieszne!” „Usiądź, Siemion!” syknął Wiktor, szturchając go brutalnie w pierś. „A może chcesz zostać nieudacznikiem jak twój ojciec alkoholik? Też umrzeć pod płotem?” Siemion zbladł. Fragmenty myśli przelatywały przez jego zamglony umysł, ale alkohol i strach sparaliżowały jego wolę.

Widział, jak Victor brutalnie chwyta Larisę za włosy, jak próbuje się wyrwać, jak Rodion, ciężko dysząc, trzyma ją za ramiona. Wszystko, co się potem wydarzyło, na zawsze wyryło się w jego pamięci niczym krwawe fragmenty. Krzyk Larisy, urwany tak gwałtownie, jakby ktoś przeciął sznurek.

Dźwięk rozrywanego materiału. Jego własne ciało, reagujące zdradliwie na to, co się działo, pomimo wszystkiego, co ludzkie w nim było. Przerażenie w oczach dziewczyny, gdy uświadomiła sobie, że on, Siemion, nie powstrzyma tego szaleństwa, ale stanie się jego częścią.

Kiedy było już po wszystkim, Larisa zdołała się wyrwać i uciec, potykając się i upadając. Nagle rozległ się głuchy huk. Nie zauważyła w ciemności betonowej płyty starego fundamentu i mocno uderzyła się w głowę.

„Cholera, ona nie żyje!” – wychrypiał Wiktor, podbiegając do leżącego ciała. „Rodka, sprawdź”. Rodion podszedł na drżących nogach i pochylił się.

Wygląda na to, że oddycha. „Ale jest dużo krwi. Wynośmy się stąd!” – rozkazał Wiktor.

„Szybko!” „Nic nie widziałaś” – uświadomił sobie Temka. „Nic.” Siemion stał jak sparaliżowany, wpatrując się w nieruchomą postać Larisy w trawie.

Alkoholowa mgła zaczęła się rozwiewać, ustępując miejsca otrzeźwiającemu przerażeniu. „Nie możemy jej tu zostawić” – wyszeptał. „Umrze”.

„Chcesz usiąść?” syknął Victor, chwytając go za klapy. „Zabieram cię ze sobą, rozumiesz?” „Nie jadę sam”. Odjechali, zostawiając Larisę w opuszczonym obozie.

Siemion milczał przez całą drogę powrotną, skulony na tylnym siedzeniu. Coś w nim umarło tej nocy. Coś ważnego, czego nigdy nie uda się przywrócić.

Był rok 2008. Telewizor w kącie salonu mruczał, nagłaśniając wieczorne wiadomości. Siemion siedział, wpatrując się bezmyślnie w ekran, gdy nagle znajome imię wyrwało go z odrętwienia.

Ciało znanego biznesmena Wiktora Goriejewa zostało odkryte dziś rano w jego biurze. Według źródeł bliskich śledztwu, pan Goriejew zmarł w wyniku licznych obrażeń uniemożliwiających przeżycie. Policja bada możliwość rabunku, ponieważ z sejfu zniknęła duża suma gotówki.

Na ekranie pojawił się nowoczesny budynek ze szkła i betonu z policyjną taśmą przy wejściu. Następnie zdjęcie uśmiechniętego Wiktora – tego samego Goriejewa, tylko w drogim garniturze i z pewną siebie miną człowieka sukcesu. Ten pierwszy już miał swoje…

„Znałeś go?” „Chodziliśmy razem do szkoły” – wykrztusił z trudem Siemion. „Przepraszam, muszę pilnie jechać do Rodiona”. „Natychmiast?” – zapytała Polina, zdezorientowana, ale on już zakładał kurtkę.

Stara Łada 9 Siemiona zygzakiem przemierzała ulice miasta. Znalazł w książce telefonicznej adres warsztatu samochodowego, w którym pracował Rodion. Serce waliło mu tak mocno, że czuł, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.

Warsztat samochodowy znajdował się na obrzeżach miasta, był to prosty garaż z aneksem i pochylonym szyldem. Siemion zatrzymał samochód i wszedł do zadymionego pomieszczenia, gdzie za brudną ladą siedział potargany mężczyzna około pięćdziesiątki. „Potrzebuję Rodiona Penkowa” – wyrzucił z siebie Siemion.

„Czy on tu pracuje?” Mężczyzna spojrzał na niego z zamglonym wyrazem twarzy. „Ach, Penkov. Więc zabrano go do szpitala trzy dni temu”.

Winda się zerwała i taczka na nią spadła. Ledwo udało nam się ją wyciągnąć. Grunt zniknął nam spod stóp.

Przez głowę przemknęła mu druga myśl. „Co mu jest?” „Czy on… żyje?” „Jest w śpiączce”. Mężczyzna podrapał się po nieogolonej brodzie.

„Mówią, że ma złamany kręgosłup”. „Nawet jeśli przeżyje, zostanie kaleką”. „Jak to się stało?” „Sprawdzają windę”.

„Kto wie, do cholery” – mężczyzna zniżył głos. Ale Rodko nie był sobą przez ostatnie kilka dni. Rozglądał się dookoła, drżąc.

Powiedział, że ktoś go śledzi. „Myśleliśmy, że ma halucynacje, uwielbiał pić”. I oto jest.

Na oddziale ratunkowym szpitala miejskiego Siemionowi powiedziano, że stan Penkowa jest krytyczny i że na oddział intensywnej terapii mogą przebywać tylko bliscy krewni. Po ubolewaniu nad brakiem bliskich u pacjenta, pielęgniarka pozwoliła jednak Siemionowi spojrzeć na przyjaciela przez szybę. Blada, wychudzona twarz Rodiona przypominała woskową maskę.

Zaplątany w rurki i kable, leżał nieruchomo, a jedynym dźwiękiem było miarowe unoszenie się i opadanie klatki piersiowej przez respirator. „Szanse są znikome” – powiedział cicho przechodzący lekarz. „Poważny uraz głowy, złamanie kręgosłupa”.

„Jaki jest twój z nim związek?” „Tak. Chodziliśmy razem do szkoły” – mruknął Siemion. Lekarz skinął głową i wyszedł, a Siemion pozostał przy szybie, patrząc na umierającego wspólnika jego dawnej zbrodni i z pełną jasnością uświadamiając sobie, że on będzie następny.

1998. Gałęzie sosen drapały niebo, przepuszczając nieśmiałe promienie wschodzącego słońca. Stary Micheich, wioślarz z czterdziestoletnim doświadczeniem, wędrował leśną ścieżką, opierając się na domowej roboty leszczynowym kiju.

Ranek wstał rześki i chłodny. „W sam raz na borowiki” – pomyślał, wpatrując się w zarośla pod zaspanymi oczami. Nie od razu ją zauważył – szczupłą postać w podartej sukience, rozciągniętą na trawie u betonowej podstawy byłego masztu flagowego.

Podchodząc bliżej, starzec dostrzegł bladą twarz i zaschniętą krew w jej jasnych włosach. „Panie, zmiłuj się nad nami” – wyszeptał, żegnając się. Cienka, ledwo wyczuwalna mgiełka spoczynku dziewczyny była jedyną oznaką życia.

Szpitalne ściany przygniatały Larisę niczym warstwa ziemi zmiażdżonego robaka. Białe koszule, kroplówki, pikanie maszyn, współczujące spojrzenia pielęgniarek. Wszystko to wywoływało falę mdłości, która zalewała ją, ustępowała, by zaraz powrócić z nową siłą.

Wstrząs mózgu, liczne siniaki, pęknięcie. Słyszała fragmenty żargonu medycznego. „Zamierzasz zgłosić sprawę?” Lokalny policjant, wąsaty mężczyzna ze spoconym czołem, przestępował z nogi na nogę przy jej łóżku.

„Właśnie o to chodzi. Wiesz, musimy złapać tych drani”. Larisa milczała, patrząc przez okno, gdzie młode liście topoli pluskały się w niebieskiej kałuży.

„Dziewczyno” – powiedziała cicho starsza pielęgniarka, gdy policjant wyszedł – „musisz mi powiedzieć”. „Kto ci to zrobił?” „Nikt” – odpowiedziała ochryple Larisa. „To ja”.

Upadła. Później nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego milczała. Strach? Tak, prawdopodobnie.

Wstyd? Jeszcze silniejszy. Uczucie, że to jej wina, jak zawsze. Chciała po prostu zapomnieć, wykreślić tę noc z pamięci, jak wycinanie guza nowotworowego z żywego ciała.

Miesiąc później znów poczuła mdłości. Początkowo Larisa zrzuciła to na karb urazu. Ale kiedy mdłości stały się nieustanne, a klatka piersiowa stała się boleśnie ciężka, zrozumiała, co się dzieje.

Ciało, o którym tak usilnie próbowała zapomnieć, powróciło. Przerwać ciążę – stwierdził rzeczowo ginekolog z przychodni rejonowej, patrząc na szczupłą, wyczerpaną dziewczynę w spranej sukience. „W pani przypadku, biorąc pod uwagę okoliczności…”. „Wypiszę skierowanie”.

Nie, po raz pierwszy od tygodni Larisa poczuła, jak płonie w niej coś na kształt determinacji. „Zatrzymam dziecko”. „Jesteś głupia” – westchnęła ze znużeniem Tamara, gdy córka oznajmiła jej swoją decyzję.

„Z kim w ogóle zaszłaś w ciążę?” Larisa nie odpowiedziała. Nie chciała niczego tłumaczyć matce; i tak by nie zrozumiała. Dziecko rosnące w jej brzuchu było jedyną rzeczą, która do niej należała.

Nie społeczeństwo z jego okrutnymi zasadami, nie gwałciciel, który zrujnował jej życie, ale tylko ona, Larisa. I ona sama zdecydowała o jego losie. „Dobrze się bawiła, tak jak ja” – powiedziała Tamara z krzywym uśmiechem, nalewając mętny bimber do kieliszków.

„Zupełnie jak jej matka!” Tej nocy Larisa podjęła decyzję, która zmieniła wszystko: musiała odejść. Z tego domu, z tego miasta. Znaleźć miejsce, gdzie nikt nie znał jej ani jej historii.

Gdzie mogła po prostu być sobą, a nie córką alkoholiczką czy ofiarą przemocy. Instytut pedagogiczny powitał Siemiona korytarzami pełnymi echa, pachnącymi farbą i kredą. Jego wybór zawodu był dziwny jak na człowieka z przeszłością, ale rozpaczliwie logiczny.

Chciał odpokutować, nie świadomie, lecz instynktownie. Zostać kimś, kto pomaga, a nie kaleczy. Cztery lata nauki minęły mu jak z bicza strzelił.

Siemion wkuwał, pisał wypracowania i pracował nocami jako ładowacz, żeby utrzymać matkę i siostrę. Bez dziewczyn, bez przyjaciół, bez imprez. Pewnego dnia koledzy z klasy zaciągnęli go na dyskotekę, ale głośna muzyka wywołała u niego taki atak paniki, że musiał uciekać w niesławie.

Od tamtej pory nazywali go mnichem, ale przestali go dręczyć. Siemion rzeczywiście był mnichem, odprawiającym niewidzialną pokutę, o której nikt nie wiedział. Jego dyplom z wyróżnieniem stał się przepustką do nowego życia.

Kiedy dyrektor szkoły w sąsiednim mieście zaproponował mu posadę nauczyciela historii, Siemion natychmiast skorzystał z okazji. Zaczynać od zera to był banał, ale nie było innych opcji. Początkowo matka nie chciała go przyjąć.

Nadieżda Pietrowna, przyzwyczajona do dźwigania wszystkiego sama przez lata wdowieństwa, bała się stracić jedyne oparcie. Ale kiedy uświadomiła sobie, jak ważne to jest dla syna, ustąpiła. „Tylko nie zapomnij o Alence” – błagała, ocierając łzy zrogowaciałymi dłońmi.

„Ona za tobą tęskni” – wyszeptała mała Alyonuszka, owinięta wokół jego szyi przed wyjściem. „Siomo, złapiesz tam dla mnie wróżkę?” Uśmiechnął się, obiecując wysłać jej wróżki w kopertach, i poczuł, jak coś zwęglonego w jego piersi próbuje się na nowo ożywić.

Siemion spotkał Polinę Swietłaję w pokoju nauczycielskim. Drobna blondynka z francuskim warkoczem uczyła języków obcych i traktowała niesfornych nastolatków z tą szczególną, łagodną surowością, która budziła raczej szacunek niż protest. „Jesteś nowym historykiem, jak sądzę?” – zapytała, wyciągając wdzięczną dłoń.

„Polina Andriejewna. Ale sama Polina jest lepsza, inaczej czuję się jak staruszka”. W jej uśmiechu było coś pogodnego, naturalnego.

Nie flirtowała, nie próbowała zaimponować. Była po prostu szczera, żywa i prawdziwa. A Siemion, nie rozumiejąc jak, lgnął do tego światła, niczym schłodzony kwiat do ciepła.

Ich romans rozwijał się powoli, jakby oboje bali się przestraszyć kruchego uczucia odrodzenia. Wieczorne spacery, rozmowy o książkach, rzadkie, niewinne pocałunki. Siemion przyglądał się jej subtelnie, kolekcjonując drobne szczegóły niczym kolekcję.

Sposób, w jaki marszczyła nos, gdy się śmiała, sposób, w jaki zakładała niesforny kosmyk włosów za ucho, sposób, w jaki szeptała francuskie słowa, sprawdzając zeszyty uczniów. Pewnej nocy, leżąc obok Poliny w jej małym mieszkaniu i słuchając jej równego oddechu, Siemion zdał sobie sprawę, że nic nie wie o nim prawdziwym. O tym, co kryje się za maską porządnego, nieco nieśmiałego nauczyciela historii.

Kiedyś poprosiła go, żeby opowiedział jej o swojej przeszłości, a on skłamał, mówiąc coś mgliście o zwyczajnym dzieciństwie, o śmierci ojca z powodu choroby, o ciężkiej pracy matki. Ani słowa o tamtej nocy. O bestialskim przerażeniu w oczach Larisy.

O jego dłoniach. Siemion usiadł gwałtownie na łóżku, łapiąc powietrze. Co się stało? – wymamrotała sennie Polina.

„Nic” – zdołał powiedzieć. „Zły sen”. Gdyby tylko wiedziała, że ​​każdej nocy wcale nie śnią mu się złe sny, a wspomnienia.

Aglaya urodziła się wczesnym rankiem w lutym 1999 roku. Maleńka istotka z ciemnym puchem na okrągłej głowie i silnymi pięściami zaciskała się, jakby szykowała się do podboju świata. Larisa spojrzała na córkę przez zasłonę łez i wyszeptała:

Jesteś moja. Tylko moja. Zostawienie Tamary i jej ciągłych pijackich napadów złości nie było trudne; matka nawet wydawała się zadowolona, ​​że ​​jej córka wyprowadza się z noworodkiem.

„Mniej gęb do wykarmienia” – mruknęła, pomagając Larisie spakować jej skromne rzeczy. Larisa znalazła pokój na obrzeżach ośrodka regionalnego przez ogłoszenie. Maleńka szafa z odłażącą tapetą, ale z osobnym wejściem i, co najważniejsze, z dala od przeszłości.

Tutaj nikt nie znał jej historii, nikt nie szeptał za plecami, nikt nie rzucał na nią litościwych spojrzeń. Znalezienie pracy z dzieckiem okazało się niemal niemożliwe. Larisa ledwo wiązała koniec z końcem, szorując podłogi w blokach, rozwieszając ulotki i szyjąc proste rzeczy na zamówienie, w tym poszewki na poduszki, fartuchy i zasłony.

W nocy, kiedy Agłaja zasypiała, rysowała szkice sukienek, garniturów i bluzek. Te same projekty, które kiedyś zdobiły marginesy szkolnych zeszytów. Kiedy Agłaja skończyła roczek, Larisa postanowiła zdawać na studia projektowania mody.

Uczyła się korespondencyjnie, nocami, gdy dziecko spało, ślęcząc nad szkicownikami i notatkami z teorii koloru i historii kostiumów do świtu. „Jesteś bardzo utalentowana” – powiedział jej kiedyś starszy nauczyciel, Kroy. „Ale w twoim stylu jest tak wiele”.

„Ból. To może zniechęcać klientów”. „Nie wiem, jak inaczej to zrobić” – odpowiedziała szczerze Larisa.

Jej kolekcja dyplomowa, złożona z sukienek o asymetrycznych liniach, przywodzących na myśl blizny lub pęknięcia, a jednocześnie podkreślających kobiecość i piękno, wzbudziła lokalną sensację. Mała pracownia w centrum miasta zaoferowała jej pracę i po raz pierwszy od wielu lat Larisa poczuła, że ​​grunt pod jej stopami staje się pewniejszy. Agłaja wyrosła na niezwykłe dziecko, milczące i poważne, z oczami, które zdawały się widzieć na wylot.

Czasami Larisa dostrzegała w swojej córce coś dziwnie znajomego – jakiś gest, przechylenie głowy, nawyk marszczenia brwi, gdy była pogrążona w myślach. Coś, co sprawiało, że czuła tępy ból w piersi, jakby stara rana zaczynała znowu krwawić. Zdarzyło się to pewnego deszczowego październikowego wieczoru.

Larisa odbierała swoją pięcioletnią córkę z przedszkola. Wychodząc, wpadła na wysokiego mężczyznę w drogim płaszczu. Mrucząc przeprosiny, próbowała go ominąć, ale mężczyzna nagle złapał ją za łokieć.

„Larisa? Larisa Snegireva?” Spojrzała w górę i zamarła. Widziała tego mężczyznę tylko w gazetowych reportażach kryminalnych, ale jej instynkt bezbłędnie rozpoznał w nim jej biologicznego ojca. Te same gęste brwi, ta sama linia ramion, ta sama mocna szczęka.

„Paweł Sawicki” – przedstawił się – „twoje? Eee! W każdym razie, szukałem cię. Po co?” Larisa ścisnęła dłoń Agłai mocniej. „Nic od ciebie nie chcę.

„To twoja córka?” Spojrzenie Sawickiego złagodniało, gdy spojrzał na Agłaję. „Mieszkam niedaleko. Może porozmawiamy?” W eleganckim apartamencie klasy biznesowej, gdzie każdy szczegół, od ciężkich zasłon po marmurowe figurki, emanował pieniędzmi i władzą, Larisa czuła się jak obce ciało…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

2 łyżki tego i zauważysz niesamowite rezultaty w przypadku problemów trawiennych

200 g organicznego żelu aloesowego (wewnętrzne liście) Sok z ½ żółtej cytryny (większe stężenie limonoidów) 300 ml wody alkalicznej (pH ...

Babciny tort Mazana z budyniem

Gdy ciasto znajdzie się w formie, najpierw wyciągnij na powierzchnię pokrojone jabłka, a następnie krem. Dzięki tej końcówce jabłka zabezpieczą ...

Kremowe lody mleczne: prosta gałka przyjemności

Składniki: 2 filiżanki pełne mleko 1 szklanka gęstej śmietanki Szczypta soli 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (opcjonalnie, dla dodatkowego smaku) Instrukcje: ...

Jak wyczyścić zmatowione srebro, aby znów wyglądało jak nowe

W pojemniku wymieszaj wodę, sól, łyżkę białego octu i kilka kropel płynu do mycia naczyń. Zanurz srebrne przedmioty w roztworze ...

Leave a Comment