Aglaja natomiast spokojnie rozsiadła się na skórzanej sofie, obserwując obcego mężczyznę ze spontanicznością pięciolatka. „Od dawna chciałem cię poznać”. Sawicki nalał koniaku do kryształowych kieliszków, a jego ręce lekko drżały.
„Twoja matka!” „Moja matka, którą zgwałciłeś” – powiedziała cicho Larisa. Szklanka zawisła w powietrzu. Sawicki przełknął łyk i postawił ją na stole.
„To było co innego” – powiedział ochryple. „To znaczy…” „Tak, skrzywdziłem ją. Ale ją kochałem.
Na swój sposób. Ona mnie nie chciała, ale ja tak. Byłem młody, porywczy. Głupiec, jednym słowem.
„Zrujnowałeś jej życie” – głos Larisy brzmiał stalowo. „Zaczęła pić przez ciebie. Przez to, co jej zrobili.
„I płaciłem za to całe życie” – powiedział, opadając ciężko na krzesło. „Pieniądze, władza. Wszystko inne jest nieistotne.
Samotność będzie cię pieścić aż do śmierci. Ale to nie o mnie chodzi. Chcę ci pomóc.
„I…” skinął głową w stronę Agłai, a także w jej stronę. „Nie jesteście mi obcy”. „Ale jesteście obcy nam” – Larisa wstała.
„Chodź, Glasho. Czas na nas. Poczekaj.”
Sawicki podskoczył. „Nie rozumiesz. Mogę dać ci inne życie.
Bez potrzeby, bez niekończących się dorywczych prac. Mieszkanie, edukacja dla dziewczyny, możliwość rozwinięcia biznesu. „Jaki biznes?” Larisa spiąła się.
„Zapytałem o kilka rzeczy”. „Twoja praca. Jest naprawdę dobra.
Pomyśl o swojej córce, Lariso. O jej przyszłości. Larisa spojrzała na Aglaję, na jej poważne oczy i starą kurtkę z poplamionym rękawem.
Potem spojrzała na Sawickiego, starszego, ale wciąż silnego mężczyznę z władczym zezem i ledwo słyszalnym błagalnym tonem w głosie. „Damy sobie radę sami” – powiedziała stanowczo. Zawsze tak robili.
Lokalna gazeta „Uczitielskaja Prawda” pokrywała się kurzem na biurku w pokoju nauczycielskim. Siemion machinalnie przewracał strony, nie zwracając uwagi na artykuły o osiągnięciach edukacyjnych powiatu i nowych metodach nauczania. Nagle zamarł, natknąwszy się na zdjęcie.
Młoda kobieta o prostych plecach i zdecydowanym spojrzeniu stała na scenie, trzymając w dłoniach certyfikat nagrody. Jej blond włosy były spięte w gładki kok, a na smukłym nadgarstku wisiała szeroka bransoletka. Podpis brzmiał: „Larisa Snegireva, zwyciężczyni regionalnego konkursu dla młodych projektantów, zaprezentowała kolekcję odświeżoną, która urzekła jury odważnymi liniami i głębokim podtekstem psychologicznym”.
Siemionowi zdawało się, że widzi chudą dziewczynę ukradkiem bazgrzącą coś w zeszycie na szkolnym boisku. Dziewczynę, której nie pomógł. Kobietę, którą zdradził.
Przeżyła. Nie tylko przetrwała, ale i zwyciężyła. Pokonała horror, który jej zadano, i odniosła sukces.
Ta świadomość jednocześnie przyniosła jej ulgę i przeszyła serce niczym rozżarzona igła. Jej życie potoczyło się wbrew niemu. Pomimo wszystkiego, co zrobił i czego nie zrobił.
Siemion, wszystko w porządku? Polina weszła do pokoju nauczycielskiego. Wyglądasz na kompletnie zagubionego. To wszystko.
„Dobrze” – zdołał powiedzieć. „Tylko stary przyjaciel. Na zdjęciu”.
„Jaka piękna” – Polina pochyliła się nad gazetą. „Czy ona jest projektantką? O, i to sławną, spójrz tylko”. Siemion odwrócił się do okna, żeby nie widziała jego twarzy.
Może teraz, gdy wiedział, że z Larisą wszystko w porządku, koszmary ustaną. Może w końcu będzie mógł sobie wybaczyć. Ale tej nocy znów śnił o opuszczonym obozie orląt, krzyku Larisy i jej oczach pełnych rozpaczy i bólu.
Tamara umierała. Jej wychudzone, marskie ciało było owinięte w sprane, szpitalne prześcieradło. Żółta skóra ciasno opinała kości policzkowe, a jej niegdyś piękne oczy zasnuły się mgłą.
„Córko!” – wychrypiała, dostrzegając Larisę w drzwiach. Przecież przyszła. Larisa usiadła na brzegu łóżka i wzięła matkę za rękę – suchą, gorącą, z opuchniętymi żyłami.
„Jak się miewa Agłaja?” – zapytała Tamara ledwo słyszalnym głosem. „Dobrze. Jest świetną uczennicą w szkole.
On gra na skrzypcach. A ty? Twój biznes? „Wszystko w porządku, mamo!” odpowiedziała cicho Larisa. „Mam teraz własny hotel.
„I są rozkazy”. „Dobrze!” Bezkrwiste usta Tamary wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. „A więc to zrobiłaś. A co do mnie…”. Zakaszlała, a na jej ustach pojawiła się różowa piana.
„Nie gadaj!” Larisa ostrożnie otarła usta serwetką. „Nie możesz się martwić!” „Za późno”, Tamara słabo machnęła ręką. „Dają ci maksymalnie dwa tygodnie”.
Ale posłuchaj… – Czy Paweł Sawicki próbował cię poderwać? – Larisa spiął się. – To się stało. Jakieś pięć lat temu.
„Odmówiłam”. I słusznie, Tamara ścisnęła palce z nieoczekiwaną siłą. „To oczywiście twój ojciec, ale wilk to wciąż wilk. Tylko…” Jej głos zniżył się do szeptu.
„Chcę, żebyś wiedziała, że nie żałuję, że cię mam. Nawet jeśli to była jego sprawa. Nawet jeśli tak było!” Łzy spływały po zapadniętych policzkach Tamary.
„Wiem, mamo!” Larisa pogłaskała ją po dłoni, patrząc z bólem na jej chudnącą twarz, na której rysy niegdyś młodej i pięknej kobiety były widoczne. „Ja też nigdy nie żałowałam mojej Agłai!” Tamara zadrżała, jakby coś sobie uświadomiła. „Powiedz mi, moja droga…” Tamara podparła się na łokciu, a w jej oczach płonął gorączkowy ogień.
„I tak niedługo umrę. Przynajmniej pójdę do grobu przytomna. Kto ci to zrobił?”. Larisa, patrząc na umierającą matkę, nagle zdała sobie sprawę, że nie może już tego wszystkiego w sobie dusić.
Opowiedziała mi. O ukończeniu szkoły. O opuszczonym obozie.
O tych trzech. O nocy, która na zawsze podzieliła jej życie na „przed” i „po”. Kiedy Larisa skończyła, Tamara długo milczała, wpatrując się w sufit.
Potem powiedziała: Oni odpowiedzą. Wszyscy troje.
„Mamo, nie chcę zemsty!” – odpowiedziała znużona Larisa. „Chcę po prostu iść naprzód. Dla Agłai!” Sawicki otrzymał list od Tamary trzy dni po jej śmierci.
Po pogrzebie byłej kochanki zamknął się w biurze i wyciągnął książkę telefoniczną. Przez te wszystkie lata próbował odpokutować za dawne grzechy, nie przed Bogiem, którego ironicznie nazywał swoim przełożonym, ale przed własnym sumieniem. „A teraz czas uregulować inne długi”.
„Znajdź mi wszystko o Wiktorze Goriejewie, Rodionie Penkowie i Siemionie Iwołginie” – polecił asystentowi. „Wszystko, łącznie z pastą do zębów, której używają. Do czego ci są potrzebne?” – zapytał ostrożnie asystent.
„To osobista sprawa” – oczy Sawickiego zwęziły się. „Sprawa rodzinna”. Wyciągnął zdjęcie Larisy i małej Agłai, które potajemnie trzymał w szufladzie biurka.
Patrzył na nie długo, aż poczuł, jak coś ciepłego i mokrego spływa mu po policzku. „Naprawię to” – wyszeptał, przesuwając palcem po twarzach córki i wnuczki. „Obiecuję”.
Ekran monitora rzucał widmowe światło na wychudłą twarz Siemiona. W ciszy nocnego mieszkania jedynymi dźwiękami były jednostajny szum centrali i sporadyczny płacz dziecka z sąsiedniego mieszkania. Jego palec zawisł nad klawiszem Enter.
„Lariso, nie znasz mnie. Widziałem twoją pracę na konkursie projektowym. Chciałbym omówić możliwość współpracy”.
Siemion usunął ostatnie zdanie. Zastąpił je słowami: „Lariso, muszę z tobą porozmawiać w ważnej sprawie”. Usunął je ponownie.
Jej palce drżały. „Lariso, to jest Siemion Iwołgin. Musimy porozmawiać o tym, co wydarzyło się 10 lat temu w Orłonoku”.
Kursor zamigotał, jakby kpiąc z jego tchórzostwa. W końcu Siemion zdecydowanie nacisnął przycisk „Wyślij”, po czym z obrzydzeniem odepchnął klawiaturę. Na prywatnym portalu społecznościowym stworzonym dla absolwentów ich szkoły strona Larisy Snegirevej była oznaczona jako nieaktywna.
Mało prawdopodobne, żeby kiedykolwiek przeczytała tę wiadomość. Może to i lepiej? Zadzwonił telefon na biurku, numer stacjonarny. „Ivolgin”.
Nieznajomy męski głos brzmiał sucho i oficjalnie. „Wzywa cię szpital miejski. Jesteś wymieniony jako osoba kontaktowa dla pacjenta Penkowa”.
Jego stan jest krytyczny. Lekarze zalecają, aby odwiedzili go najbliższa rodzina i przyjaciele. Wszystko we mnie zamarło.
Czy on jest przytomny? Nie. Ale takie wizyty są bardziej potrzebne tobie niż jemu. W jego głosie słychać było profesjonalne, jałowe współczucie.
Korytarz szpitalny ciągnął się niczym niekończąca się biała wstęga. Zapach wybielacza i beznadziei przyprawiał o mdłości. Siemion szedł, starając się nie patrzeć w oczy ciężko chorym pacjentom wywożonym na świeże powietrze.
Oddział intensywnej terapii powitał go cichym jękiem sprzętu. Rodion leżał zaplątany w kable, niczym marionetka w rękach bezlitosnego lalkarza. Jego twarz wyostrzyła się, a kości policzkowe zakryła woskowa maska.
Tylko miarowe ruchy jego klatki piersiowej, kontrolowane przez maszynę, wskazywały, że w tym złamanym ciele wciąż tliło się życie. Przyjaciel? Zza pleców dobiegł go cichy głos. Siemion odwrócił się.
W drzwiach stał barczysty mężczyzna w średnim wieku, o ciężkim i skupionym spojrzeniu. Trzymał bukiet białych chryzantem, owinięty w celofan, który w jakiś sposób przypominał wiązankę pogrzebową. „Tak”.
„Chodziliśmy razem do szkoły” – mruknął Siemion, czując niewytłumaczalną potrzebę ucieczki. Walentynie, mężczyzna wyciągnął szeroką dłoń, na palcu serdecznym miał sygnet. Daleki krewny, że tak powiem.
Uścisk dłoni był suchy i mocny. Zbyt mocny. „Siemion” – przedstawił się, uwalniając dłoń.
Siemion i Wołgin. W oczach krewnego błysnęło coś na kształt rozpoznania. Jakby Siemion właśnie coś potwierdził…
„Widzę, że martwisz się o swojego przyjaciela” – Valentin skinął głową w stronę Rodiona. „Znacie się od dawna?” „Od szkoły”. „A jak się czułeś, byliście w dobrych stosunkach?” Pytanie miało dziwną intonację.
„Pewnie poszliście razem na spacer, poderwaliście dziewczyny?” „Coś się zmieniło” – powiedział Siemion, cofając się o krok. „Przepraszam, muszę iść. Jest dzień roboczy, wiesz?” „Oczywiście, oczywiście” – uśmiechnął się Walentin, wciąż z zaciśniętymi ustami.
„Nauczanie jest właśnie takie. To odpowiedzialna praca. Zwłaszcza historia.
„Przeszłość jest ważna, prawda? Nie da się przed nią uciec”. Serce Siemiona zabiło mocniej. Skąd ten człowiek wiedział o jego zawodzie? „Żegnaj” – wydusił z siebie i praktycznie wybiegł z pokoju.
Trząsł się całą drogę do szkoły. Zjechał na pobocze, ciągle zerkając w lusterko wsteczne. Za trzecim zakrętem zobaczył szarą Wołgę, która odbijała każdy jego ruch.
Gwałtownie skręcił na podwórko na światłach, a Wołga przejechała obok. Siemion uznał, że sobie to wyobraził. Nożyczki zatrzepotały w dłoniach Larisy niczym dziwny srebrny ptak.
Materiał zdawał się ożywać pod jej palcami, nabierając kształtu, stając się dziełem sztuki. „Mamo, patrz!” Agłaja wbiegła do przestronnego, jasnego studia, machając kartką papieru. „Dostałam piątkę za rysunek”.
Larisa odłożyła pracę na bok, wycierając ręce w fartuch. Przed nią stała dziesięcioletnia wersja samej siebie, z tymi samymi blond włosami, tym samym kątem oczu. Ale w jej córce było też coś obcego, nieznanego: szczególny układ ust, lekko zmarszczone czoło, gdy była pogrążona w myślach.
„Pokaż mi, kochanie”. Rysunek przedstawiał dziewczynę szybującą nad miastem, z ogromnymi, wielobarwnymi skrzydłami na plecach. „To ja” – wyjaśniła z dumą Agłaja.
„Kiedy dorosnę, będę podróżować i latać jak ptak”. „I nikt mnie nie powstrzyma”. Coś ścisnęło się w piersi Larisy.
Skąd to nagłe pragnienie wolności u tej cichej, rozsądnej dziewczyny? Czuję, jakby ciasno jej było w granicach znanego świata. „Na pewno tak będzie” – powiedziała Larisa, całując córkę w czubek głowy. „A teraz idź jeść”.
Lidia Siergiejewna ugotowała twoje ulubione syrniki. Kiedy Agłaja pobiegła do kuchni, Larisa wróciła do pracy. Hotel Snegirevo zajmował pierwsze piętro starej rezydencji w centrum miasta.
Trzy przestronne pokoje i przytulna recepcja z dwoma asystentami. W ciągu dwóch lat niewielki hotel przekształcił się w dom mody, którego ubrania były cenione za indywidualne podejście i niepowtarzalny styl. Larisa nauczyła się wyrażać swoimi sukienkami to, czego nigdy nie byłaby w stanie wypowiedzieć na głos.
Jej pierwszy zbiór, „Izlom”, był krzykiem bólu. Drugi opowiadał o odrodzeniu, historii i przezwyciężaniu. Trzeci, nad którym obecnie pracowała, miał nosić tytuł „Wolność”.
Nie było ostrych linii ani niepokojących asymetrii, tylko gładkie, płynne sylwetki, jakby uwolnione od ciężaru przeszłości. Telefon na stole zawibrował. Wiadomość z mediów społecznościowych.
Cześć, Lariso. Szczerze podziwiam Twój talent. Piszę jednak z innego powodu.
Wiem, co Wiktor Goriejew, Rodion Penkow i Siemion Iwołgin zrobili ci 10 lat temu. Pierwszy już dostał to, na co zasłużył, a drugi jest na dobrej drodze. Chciałbym się z nimi spotkać.
Świat wokół niej zadrżał. Larisa opadła na krzesło, czując, jak zalewa ją lodowata fala. Te imiona.
Latami wymazywała je z pamięci, a teraz wróciły, wypełzając z mrocznych zakamarków jej umysłu, zatruwając wszystko, co osiągnęła. Kim jesteś? Wpisała drżącymi palcami. Mężczyzną, który pragnie przywrócić sprawiedliwość.
Spotkamy się? Przełknęła gulę w gardle i wyjrzała przez okno. Agłaja bawiła się z dziećmi sąsiadów na placu zabaw. Absolutnie nie może się o tym dowiedzieć. Nikt nie może się dowiedzieć.
Gdzie i kiedy? Pisała, czując przeraźliwy ucisk w żołądku. Kawiarnia Nostalgia była prawie pusta o tej porze dnia. Staromodne abażury rzucały ciepłe światło na kraciaste obrusy, a z głośników płynęła delikatna melodia z radzieckiego filmu.
Larisa wybrała stolik w kącie, plecami do ściany, zgodnie z długoletnim nawykiem panowania nad sytuacją. Przed nią stała nietknięta filiżanka zimnej herbaty. Kiedy w drzwiach pojawił się Paweł Sowiecki, nie rozpoznała go od razu.
Bardzo się zmienił przez te lata, przybrał na wadze, ale wciąż emanował tą szczególną, władczą aurą mężczyzny przyzwyczajonego do dowodzenia. „W końcu przyszłaś” – powiedział, opadając ciężko na krzesło naprzeciwko niej. „Dziękuję”.
„A więc to byłeś ty” – Larisa spojrzała na niego, nie kryjąc zdziwienia. „Po co to wszystko? Po co te anonimowe wiadomości? I skąd wiesz? O tym, co się stało. Twoja matka mi powiedziała, wysłała mi list przed śmiercią”.
Sovitsky skinął na kelnerkę, ale Larisa pokręciła głową; niczego nie potrzebowała. Obiecałem jej, że się tobą zaopiekuję. I sprawiedliwość.
Jaka inna sprawiedliwość? Głos Larisy zadrżał. Co ty zrobiłeś? Goreyev nie żyje, powiedział po prostu Sowicki. Wypadek, podczas napadu na biuro.
Penkov raczej nie wyzdrowieje. Ivolgin zostaje. Krew odpłynęła z twarzy Larisy.
Ty? Zabiłeś ich? Nie ja osobiście – wzruszył ramionami Sowicki. – Ale pod moim dowództwem. Zasłużyli na to.
A kto ci dał prawo decydowania? W jej głosie zabrzmiał gniew. Spędziłam dziesięć lat na odbudowie swojego życia. Dziesięć lat, by żyć na nowo, bez nienawiści, bez pragnienia zemsty.
A potem przychodzisz i wszystko psujesz. Bronię honoru mojej córki – powiedział stanowczo Sowicki. – Tak właśnie powinien postępować ojciec.
Ojcze? Larisa uśmiechnęła się gorzko. Gdzie byłeś, kiedy moja matka piła, a ja głodowałam? Gdzie byłeś, kiedy byłam prześladowana w szkole? Gdzie byłeś, kiedy urodziłam w wieku dziewiętnastu lat i nie wiedziałam, jak wykarmić dziecko? Nie jesteś ojcem. Jesteś mężczyzną, który pamięta o córce, kiedy mu wygodnie.
Sowicki milczał, ze spuszczonym wzrokiem. „Przestań” – powiedziała Larisa cicho, ale stanowczo. „Nie chcę zemsty”.
Nie chcę, żebyś kogokolwiek dla mnie zabijał. Nie chcę, żeby Agłaja kiedykolwiek dowiedziała się, że jej dziadek był mordercą. Jest za późno, warknął.
Maszyna ruszyła. Nie chcę już o tym rozmawiać, koniec. Zostawcie Ivolgina w spokoju.
W przeciwnym razie sam pójdę na policję. I co im powiesz? – zaśmiał się Sowicki. – Że mój ojciec, którego nie chciałem znać przez dziesięć lat, mści się na moich gwałcicielach? Powiem prawdę.
Wszystko. O mnie, o tobie i o tym ukończeniu studiów. Uwierz mi, dla dobra mojej córki jestem gotowa znów przejść przez piekło.
Dostrzegła w jego oczach szacunek zmieszany ze zdziwieniem. „Moja krew” – zdawało się mówić jego spojrzenie. „Pomyślę o tym” – rzekł niechętnie Sowicki.
Ale niczego nie mogę obiecać. Polina gotowała obiad, nucąc francuską piosenkę. Brzęk naczyń, aromat świeżo pieczonych ciast, ciepłe światło kuchennej lampy – wszystko było takie sobie.
Normalnie. Zwyczajnie. Przytulnie.
Jak z innego życia. Siemion stał w drzwiach, obserwując swoją narzeczoną i czuł się jak złodziej, który ukradł to szczęście. To nie było jego szczęście.
Nie zasłużył na to. „Idzie nasz historyk” – Polina uśmiechnęła się, zauważając go. „W sam raz na zapiekankę”.
„Chcesz herbaty czy kawy?” „Polina” – powiedział cicho – „musimy porozmawiać”. Coś w jego głosie sprawiło, że poczuła napięcie. Powoli wytarła ręce ręcznikiem i wyłączyła kuchenkę.
„Co się stało?” „Ja. Nie jestem tym, za kogo mnie masz”. „Nie dramatyzuj”.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej wzrok pozostał poważny. „Cokolwiek zrobiłeś!” – przerwał jej Siemion dziesięć lat temu, razem z dwoma innymi facetami. „Zgwałciliśmy dziewczynę”.
Po ukończeniu studiów. W opuszczonym obozie pionierskim. Cisza, która zapadła po tych słowach, była gęsta jak woda.
Polina powoli opadła na krzesło, nie spuszczając wzroku z Siemiona. „Co?” „To prawda” – Siemion wyjrzał przez okno, nie mogąc spotkać jej wzroku. „Teraz ktoś się na nas mści”.
Goreyev już nie żyje. Penkov jest w śpiączce, jedną nogą w grobie. Ja jestem następny…
Yo Make również polubił
8 OBJAWÓW RAKA PRZEŁYKU, KTÓRYCH NIGDY NIE NALEŻY IGNOROWAĆ
Jak wyczyścić zmatowione srebro, aby znów wyglądało jak nowe
Czekoladowy banan w cieście francuskim: najlepsza przekąska dla miłośników czekolady
Zdrowe batony z marchewką, owsem i orzechami włoskimi z kremem jogurtowym z ricottą