Pauza się wydłużyła. Siemion odwrócił się; Polina siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach. „Powiedz coś” – poprosił.
„Odejdź” – powiedziała ledwo słyszalnie. „Proszę, odejdź”. „Polina!” „Odejdź!” Poderwała się na równe nogi, a jej oczy były pełne łez i wściekłości.
„Nie znam cię. Rozumiesz? Kochałam mężczyznę, który nie istnieje”. W milczeniu wziął kurtkę i wyszedł z mieszkania.
Nawet nie zadał sobie trudu, żeby zabrać swoje rzeczy. „Po co?” „Polina miała rację. Ten Siemion, który kupował jej róże i czytał jej francuskie wiersze, nie istniał. Była tylko skorupa, pod którą przez cały ten czas żył przestraszony chłopak, który z tchórzostwa stał się gwałcicielem.
W skrzynce na listy czekała na niego kolejna koperta. W środku znajdowało się zdjęcie Larisy z małą dziewczynką. Na odwrocie widniał napis „Czekaj”.
„Spotkamy się wkrótce”. Lipcowe słońce zalało pokój bezlitosnym blaskiem, wyłapując każdy pyłek kurzu w powietrzu, każdą szczelinę w wyblakłej tapecie. Siemion siedział na brzegu zapadniętej sofy, wsłuchując się w wolno tykający zegar.
Czas to dziwna substancja: czasem jest go za dużo, czasem katastrofalnie mało. A czasem zamarza jak mucha w bursztynie i nie sposób się powstrzymać, by nie zawrócić i iść naprzód. Tak jak teraz.
Siemion instynktownie sięgnął po butelkę na stoliku kawowym, ale zatrzymał się w pół kroku. Nie. Alkohol już raz odegrał w jego życiu fatalną rolę.
Nigdy więcej. Zamiast tego, wyjął zdjęcie z ostatniej koperty. Larisa z córką.
Kobieta, której życie pomógł zrujnować, i dziewczyna, być może jego własna krew. Ich twarze zamazywały mu się przed oczami, nie od łez, ale od wyczerpania po trzech nieprzespanych nocach. Nagła jasność spłynęła na niego niczym błyskawica przecinająca burzliwe niebo.
Przez dziesięć lat uciekał przed przeszłością. Przez dziesięć lat się ukrywał, przebierał za porządnego człowieka. Co osiągnął? Puste mieszkanie i nieuchronną zemstę wyłaniającą się z ciemności.
Może jedyne, co mu pozostało, to przestać uciekać? Odwrócić się i stawić czoła temu, co zrobił? Kobiecie, której życie zrujnował? Nie błagać o wybaczenie; Siemion nie był aż tak naiwny. Ale zachować się jak mężczyzna, raz w życiu, a nie jak przestraszony chłopiec. Sięgnął po telefon i wybrał numer dyrektora szkoły.
Oleg Pietrowicz? Tu Iwołgin. Potrzebuję pilnego urlopu. Tak, rozumiem, że to koniec semestru.
Z powodu okoliczności rodzinnych. Bardzo poważnych. Podróż do ośrodka regionalnego zajęła cztery godziny.
Stara Łada 9 Siemiona mozolnie nuciła, wspinając się pod górę, jakby narzekając na swój los. Przez otwarte okno wpadał wiatr, niosąc ze sobą zapach piołunu i kurzu. Siemion bez trudu znalazł pracownię Sniegiriewa; dzięki sukcesowi Larisy jej nazwisko figurowało w wielu książkach adresowych.
Dwupiętrowy, zabytkowy budynek z witrynami ozdobionymi wdzięcznymi sylwetkami manekinów. Nad wejściem, skromny, lecz elegancki szyld przedstawiał lecącego gila. Zaparkował po drugiej stronie ulicy i zamarł za kierownicą, niezdolny zrobić ostatniego kroku.
Co on właściwie powie? Cześć, Lariso, pamiętasz mnie? To ja pomogłem ci zniszczyć młodość, a teraz przychodzę przeprosić, bo ściga mnie morderca. Absurdalne. Obraźliwe.
Egoistycznie. Godziny ciągnęły się w nieskończoność. Siemion obserwował ludzi, głównie kobiety, wchodzących i wychodzących ze studia, niosąc żółte torby.
Dwóch młodych asystentów na zmianę obsługiwało recepcję. Ale nigdy nie zobaczył Larisy. Gdy słońce zaczęło zachodzić na zachodzie, malując ściany domów na różowo, drzwi wejściowe do studia ponownie się otworzyły.
Z pokoju wybiegła mała dziewczynka w niebieskiej sukience, a za nią stateczna młoda kobieta z torbą przewieszoną przez ramię. Siemion pochylił się, uważnie badając rysy dziecka. Jej jasne włosy były związane w wysoki kucyk, a twarz delikatna i lekko spiczasta.
Z entuzjazmem opowiadała coś swojej towarzyszce, machając rękami. Nie było wątpliwości. To była Agłaja, córka Larysy.
Jego córka. Groza i podziw mieszały się w duszy Siemiona. Jak to możliwe, że tak potworny akt przemocy zrodził tę czystą, piękną istotę? Cóż za kosmiczna ironia, życie wyłaniające się z bólu i zniszczenia? Słowa Dostojewskiego o pięknie ratującym świat nagle nabrały dla niego nowego, przenikliwego znaczenia.
Lariso, musisz spróbować go zrozumieć. Michaił Kryłow ostrożnie ułożył dłoń, palce kobiety zacisnęły się w pięść. „To jedyny sposób, w jaki twój ojciec może odpokutować za swoją winę”.
Siedzieli w małym gabinecie psychologicznym, zanurzeni w zieleni roślin doniczkowych. Michaił, wysoki, o uważnych szarych oczach i włosach, które wcześniej siwiały na skroniach, był nie tylko jej psychologiem, ale i bliskim przyjacielem od pięciu lat. Aby odpokutować jej winę, dodając jej jeszcze więcej przemocy.
Larisa uśmiechnęła się gorzko. To jak gaszenie pożaru benzyną. Miało to dla niego sens. Michaił potarł grzbiet nosa pod okularami.
Mówimy o człowieku, który całe życie spędził na rozwiązywaniu problemów siłą. On nie zna żadnego innego języka. Ale ja tak.
Larisa zerwała się na równe nogi i niczym mały wir przetoczyła się przez biuro. Spędziłam dziesięć lat ucząc się języka przebaczenia. Dziesięć lat wygrzebywania się z dołka, w który mnie wepchnęli.
A teraz przychodzi i jednym zamachem niweczy całą moją pracę nad sobą. Michaił milczał, pozwalając jej się wyładować. Zawsze tak robił, dając przestrzeń jej gniewowi, strachowi, bólowi.
Nie stłumił go, nie zdewaluował, ale pozwolił mu istnieć, aby później pomóc przekształcić go w twórczą energię. „Rozumiem, dlaczego jesteś zły” – powiedział, gdy burza nieco ucichła. „Ale może warto się z nim ponownie spotkać”.
„Spróbuj się dodzwonić”. Próbowałem. Larisa opadła na krzesło, nagle wyczerpana.
Ale w jego oczach widać takie pragnienie. Jest jak narkoman, który potrzebuje dawki zemsty. „To spróbuj porozmawiać z nim o czymś innym niż ty” – zasugerował Michaił.
„A co z Agłają?” „O tym, jak ten cykl przemocy na nią wpłynie”. Larisa zamarła, rozważając tę myśl. Tak, jej ojciec rozpaczliwie pragnie odnowić kontakt z wnuczką, którą ledwo zna.
Możemy się tym pobawić. „Spróbuję” – powiedziała cicho, wstając. „Dziękuję, Misha”.
Odprowadził ją do drzwi, delikatnie ściskając jej ramię. „Zadzwoń do mnie po spotkaniu, dobrze?” W jego oczach malowała się troska, zmieszana z czymś jeszcze, tym szczególnym ciepłem, które przez lata ich przyjaźni powoli przerodziło się w coś więcej, choć żadne z nich nie odważyło się jeszcze do tego przyznać. „Nie rozumiesz, o co prosisz”.
Paweł Sawicki siedział przy swoim masywnym biurku, przeglądając zdjęcia w grubej teczce. To była kwestia honoru. Larisa stała pośrodku jego gabinetu, przestronnego, wykończonego ciemnym drewnem, z portretami surowych przodków na ścianach.
Prawdopodobnie były fałszywe; mało prawdopodobne, by były przestępca miał rodowód sięgający arystokracji. Ale pozory władzy i szacunku były nienagannie utrzymywane. „Błagam o litość” – powiedziała Larisa, podchodząc bliżej.
O przerwaniu cyklu przemocy, a nie jego kontynuowaniu. Przemoc i sprawiedliwość to dwie różne rzeczy. Savitsky wyjęła z teczki trzy zdjęcia i położyła je przed sobą.
Oto oni, twoi przestępcy. Goreyev nie żyje. Penkov umiera.
Wołgin też został. Larisa nie mogła się powstrzymać od spojrzenia na zdjęcia. Wiktor Goriejew w drogim garniturze na tle biurowca.
Rodion Penkov w poplamionym olejem kombinezonie, u bram warsztatu samochodowego. A Siemion i Wołgin na szkolnym korytarzu, wśród dzieci, z podręcznikiem w ręku. Coś poruszyło się w jej duszy, gdy zobaczyła jego twarz: wymizerowaną, z cieniami pod oczami, ale wciąż tak samo łagodną i niepewną.
Data na tablicy za nim to 15 maja 2008 roku. Bardzo niedawne zdjęcie. Ten wychowanek uczy teraz dzieci, powiedział Sawicki lekceważąco.
Historia, wyobrażasz sobie? Opowiada im o moralności i bohaterstwie, ale sam jest gwałcicielem. Czy on… się zmienił? Słowa mu umknęły. Sawicki rzucił kolejne zdjęcie na stół.
Siemion wychodzi ze szkoły z blondynką. „Jego narzeczoną” – wyjaśnił. Choć teraz, jak się okazuje, jest już jego byłą.
Coś między nimi poszło nie tak. Larisa przyjrzała się Siemionowi uważniej. Potem zerknęła na zdjęcie Agłai leżące nieopodal, to, które niechętnie dała ojcu po ich pierwszym spotkaniu.
Podobieństwo było uderzające: ten sam skośny kształt oczu, te same smukłe nadgarstki, ten sam sposób, w jaki lekko przechylił głowę do przodu. Serce zabiło jej mocniej. „On…” – wychrypiała.
Agłaja. Jego córka. Sawicki spiął się.
„Jesteś pewien?” „Tak. Teraz jestem pewien”. W biurze zapadła ciężka cisza.
Sawicki powoli wstał od stołu i podszedł do okna. Jego szerokie ramiona napięły się pod drogą marynarką, jakby miał ją zaraz rzucić. „Tym bardziej powinien zareagować” – mruknął.
„Nie” – Larisa pokręciła głową. „Tym bardziej powód, żeby przestać”. Dla dobra Aglaji.
Jeśli coś mu się stanie przez ciebie, nigdy mu tego nie wybaczę. I Agłaja też nie, kiedy pozna prawdę. Czy się dowie? Sawicki zwrócił się do niej.
„Zamierzasz powiedzieć?” „Nie teraz. Ale kiedyś będziesz musiał” – powiedziała Larisa, spuszczając głowę. Już zaczęła zadawać pytania…
„Dlaczego wszyscy mają ojca, a ona nie? Czemu nigdy o nim nie mówię?” To mądra dziewczyna; pewnego dnia połączy dwa do dwóch. I co jej powiesz? Głos Sawickiego był gorzki. Że jej ojciec był gwałcicielem, a dziadek mordercą? Larisa zadrżała.
Po raz pierwszy jej ojciec przyznał się do swojej roli w tej historii. „Powiem jej, że ludzie popełniają straszne błędy” – powiedziała cicho Larisa. „Ale niektórzy znajdują w sobie siłę, by je naprawić”.
A przebaczenie nie jest słabością, lecz najwyższą formą siły. Jej ojciec patrzył na nią długo, jakby widział ją po raz pierwszy.
Pokręcił głową. „Tamara wychowała cię lepiej, niż ja kiedykolwiek bym potrafił”. „Nie zrobiła tego” – Larisa uśmiechnęła się gorzko.
„Wzniosłem się sam”. „A potem, Agłaja!” Sawicki skinął głową, uznając prawdziwość jej słów. Potem wrócił wzrokiem do zdjęć na stole.
„Nawet jeśli zgodzę się zostawić Iwołgina w spokoju” – powiedział powoli – „jest już za późno. Koło zostało wprawione w ruch”. „Co masz na myśli?” Niepokój rozlał się po piersi Larisy.
„Wydałem moim ludziom instrukcje”. „Żeby mieli na niego oko” – odparł wymijająco Sawicki. „Prawdopodobnie sam się z tobą skontaktuje”.
„Wysłaliśmy mu wystarczająco dużo wskazówek”. „Dlaczego?” wykrzyknęła Larisa. „Chciałam, żeby cierpiał ze strachu, zanim…”
Nie zdążył się odezwać. Ktoś zapukał do drzwi i wszedł ten sam Walentin Siemion, którego spotkał w szpitalu. „Szefie, samochód Iwołgina właśnie zaparkował przed zakładem krawieckim twojej córki” – zameldował.
Facet siedział w zasadzce od godziny, obserwując. „Co mamy zrobić?” Głos Larisy stał się zimny. „Czy Siemion jest tutaj? W jej pracowni? Obok Agłai? Jest sam?” zapytał ostro Sawicki.
„Tak. I najwyraźniej nieuzbrojony”. „Nic nie rób” – Sawicki spojrzał na Larisę.
„Jeszcze nic”. Kiedy Valentin wyszedł, Larisa zdecydowanie ruszyła do wyjścia. „Dokąd idziesz?” – zawołał jej ojciec.
„Muszę się z nim spotkać. Sama”. W samotności jej głos brzmiał stanowczo.
„Bez twojego ludu, bez twojej interwencji.” „Nie.” Savitsky zagrodził jej drogę.
„To zbyt niebezpieczne. On mi nie zrobi krzywdy” – powiedziała Larisa, patrząc ojcu prosto w oczy. „Sam widziałeś jego zdjęcia.
„To załamany, przestraszony człowiek. Poza tym…” Ojciec Agłaja. Sawicki zawahał się.
W jego spojrzeniu walczyła ze sobą między znaną potrzebą kontroli a nowym, nieznanym szacunkiem dla siły córki. „Będę tam” – powiedział w końcu. „Nie w studiu, ale w pobliżu”.
„Na wypadek, gdyby coś poszło nie tak”. To był kompromis, na który Larisa mogła się zgodzić. Skinęła głową i wyszła z gabinetu, z sercem bijącym jej w piersiach.
Dziesięć lat później krąg się zamknął. Powróciła do momentu, który podzielił jej życie na dwie części. Ale teraz nie była już przerażoną uczennicą, lecz kobietą ukształtowaną przez ból, która nauczyła się przekształcać cierpienie w siłę.
Dzień zgasł do ostatnich promyków słońca, rozlewając się miodowymi plamami po drewnianej podłodze pracowni. Larisa zebrała porozrzucane skrawki nici, włożyła szpulki nici do koszyka i wyłączyła żelazko. Znany wieczorny rytuał, w którym jej dłonie odnajdywały ukojenie po dniu pracy.
Cisza spowijała przestrzeń, wypełnioną zapachem drogich tkanin i delikatną wonią jej perfum. Odrobina lawendy, odrobina wanilii, zapach kobiety, która nie boi się już być zauważona. Asystenci wyszli godzinę temu.
Agłaja nocowała u koleżanki. Po raz pierwszy od dawna Larisa była naprawdę sama, czekając na spotkanie, które wszystko uporządkuje. Kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi studia, podskoczyła, choć się tego spodziewała.
Powoli wypuściła powietrze, uspakajając się, tak jak kiedyś rano związywała włosy w ciasny kok, żeby ani jedno pasmo nie wymknęło się spod kontroli. Stał w drzwiach, zgarbiony, ze spuszczonym wzrokiem. W niczym nie przypominał młodego mężczyzny, którego pamiętała.
Lata zatarły młodzieńczą delikatność z jego wyglądu, pozostawiając ostre kości policzkowe, zapadnięte policzki, poszarzałą bladość, mężczyznę wiecznie winnego. „Witaj” – powiedział ochrypły głos nieznajomej. Wpuściła go, wskazując gestem krzesło przy wyciętym stole.
Pozostała w pozycji stojącej, jakby obawiała się, że siedzenie pozbawi ją przewagi wzrostu. Skrawki kolorowej tkaniny pod jej palcami przypominały wyspy na oceanie niewypowiedzianej przeszłości. Larisa.
Wydechnął, a w tym wydechu było wszystko: groza uświadomienia sobie czegoś, wstyd, udręka. Milczała, dając mu szansę na przemówienie. Kto, jeśli nie ona, znał moc milczenia, która zmusza do mówienia?
Wyznaj. Wylej swoją duszę. „Nie będę prosił o wybaczenie” – powiedział Siemion gwałtownie, jakby każde słowo sprawiało mu ból.
To. To byłaby obraza. Nie po to tu przyjechałem.
Dlaczego? Jej głos był spokojny, bez drżenia. Żebyś wiedział, przesunął dłonią po twarzy, ścierając niewidzialne pajęczyny. Żyję z tym każdego dnia.
Każdej nocy. To, co robiliśmy. To, co ja robiłem.
To mnie prześladuje. I będzie mnie prześladować do końca życia. Jestem gotowy na karę.
Nie stawiaj oporu. Ja na to zasługuję.
Larisa spojrzała na niego – już nie jak przestraszona uczennica, ale jak kobieta, która znała ból i siłę. Nauczyła się przekształcać to pierwsze w to drugie, niczym gąsienica przemieniająca się w motyla poprzez bolesną transformację. „Czy uważasz, że twoje cierpienie jest jakimś odkupieniem?” – zapytała cicho, zmieniając styl na znajomy, jakby wciąż byli nastolatkami z przeszłości.
„Nie” – pokręcił głową. „Nic tego nie zrekompensuje. Chciałem tylko, żebyś wiedział wcześniej”.
Otrzymałem listy. Groźby. Goriejew nie żyje.
„Penkov umiera. Rozumiem, że on jest następny. A ty przyszedłeś się pożegnać?” W jej głosie zabrzmiała nuta ironii.
„Nie” – Siemion spojrzał na nią, jego oczy były niebieskie i leniwe, jak sprany dżins. „Przyszedłem, żeby cię zobaczyć. Żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku”.
Że udało ci się to zrobić. Że przetrwałeś. Że odniosłeś sukces.
W jego słowach nie było patosu, tylko naga, surowa prawda. „A co, gdybym nie potrafiła?” Larisa podeszła bliżej. „Gdybym, jak wiele ofiar, stała się alkoholiczką”.
Albo popełniła samobójstwo. Albo stała się wrakiem człowieka, niezdolnym do normalnego życia. Byłabyś tu, Sema…
Yo Make również polubił
9 niebezpiecznych nawyków związanych ze szklaną płytą kuchenną, których nigdy nie powinieneś robić
Jeśli zanurzysz stopy w occie jabłkowym, zobaczysz to
Podczas parapetówki mój mąż i teściowa zażądali, żebyśmy oddali mieszkanie jego siostrze – odpowiedź mojej mamy ich uciszyła
Jak zrobić deser w mgnieniu oka z zaledwie 3 składników i w 3 minuty Bez mąki!