Przez dwa dni piekłam ciasto dla córki. A kiedy weszłam do domu, usłyszałam: „Mam nadzieję, że po drodze na coś wpadnie!”. A zięć dodał: „Tak, albo chociaż pozwól jej iść na daczę!”. Cóż mogłem zrobić… Właśnie anulowałam wszystkie gwarancje. A tydzień później… – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Przez dwa dni piekłam ciasto dla córki. A kiedy weszłam do domu, usłyszałam: „Mam nadzieję, że po drodze na coś wpadnie!”. A zięć dodał: „Tak, albo chociaż pozwól jej iść na daczę!”. Cóż mogłem zrobić… Właśnie anulowałam wszystkie gwarancje. A tydzień później…

No cóż, Dmitrij ma gorączkę. I proszę, wrzućcie zdjęcia do kanału. Narty, szisza, sauna w Bukowelu. A potem zabrali moje rzeczy z łazienki.

Żeby ich goście nie pomyśleli, że mieszka tu ktoś stary. Nawet kiedy dałem siostrzenicy Dmitrija pieniądze na ukończenie szkoły.

Przysłali mi kartkę z podziękowaniami. Tylko że adresowana była do jakiejś Oksany Giennadiewnej. Jakbym była dla nich nikim. Ale teraz wszystko się ułożyło.

Nie wróciłem do Górnego. Wpisałem adres pensjonatu w telefon. Blisko Puszczy-Wodicy, gdzie kiedyś spędzałem wakacje. Niedaleko, ale poza zasięgiem.

W sam raz, żeby to wszystko przetrawić. Telefon zawibrował, ale to nie była Olga ani Dmitrij. To była Swietłana Iwanowna. „Aneczka, dzięki Bogu, dzwonię od wczoraj wieczorem”.

Żyjesz? „Olga jest kłębkiem nerwów”. Mówi, że zniknęłaś. „Słyszałam to, Swieta, słyszałam wszystko”.

Na własne uszy. „Powiedziała, że ​​będzie miło”. Gdybym rozbił się na drodze. Po drugiej stronie zapadła cisza.

Trzy sekundy. „Te dranie, dobra, słuchajcie”. Nie wracajcie. „Wróćcie, kiedy sami zdecydujecie”.

„Wciąż mam tu tę butelkę”. Tę, którą Taras przyniósł mi na rocznicę. „Chyba już czas”. Uśmiechnęłam się blado.

Nie z radości, ale z faktu, że ktoś jeszcze jest na tym świecie. Naprawdę się o mnie martwi. „Będę za kilka dni” – odpowiedziałem.

„Trzymaj to na razie w lodówce”. „O mój Boże, wiesz”. Trzymam to na balkonie. Jest najzimniej, jak się da.

Trzy dni minęły w ciszy w pensjonacie. Kupiłam sobie parę rzeczy. Wygodne, bez kwiatów. I w radosnych kolorach.

W które Olga uwielbiała mnie ubierać. Żeby wyglądać młodziej. Telefon był włączony tylko dla Swietłany Iwanowny. Wszystko inne było w trybie samolotowym.

A potem powiedziała: „Anya, przyszli”. Najpierw zapukali do twoich drzwi. Potem do moich. „Mówiłam, że wszystko w porządku”.

I że zadzwonisz, kiedy tylko zechcesz. „Dima, oczywiście, włączył swoją”. Zaczął się uśmiechać i mówić wdzięcznie. „Martwimy się, rozumiesz”.

Ale to już nie działa, jest za późno. Czwartego ranka, budzę się. W tej samej szacie. W tym samym małym pokoju.

Po raz pierwszy od dawna nie czułem ani bólu, ani gniewu. Tylko jakąś mechaniczną jasność umysłu. Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer banku.

„Dzień dobry, tu Anna Siergiejewna Bondarenko”. Chciałabym doprecyzować, gdzie jestem wymieniona. Jako gwarant? Operatorka zawahała się. „Masz na myśli?”

Wspólne konta? „Nie, wszystkie, za które poręczyłem”. Pożyczki, kredyty, kredyty hipoteczne. Z moim poręczeniem narobili sobie sporo długów.

Minutę później już siedziałem. Z długopisem i skrawkiem papieru. Efekt: cztery karty kredytowe z łącznym limitem. Na milion hrywien.

Kredyt konsumpcyjny na dwa i pół rubla. Zaciągnięty dwa lata temu. I wisienka na torcie – kredyt hipoteczny. Na mieszkanie w Cherry Grove.

Za co okazałem się gwarantem. „Kiedy otworzyłeś pierwsze konto?” – zapytałem cicho. „W 2016 roku, ostatnie było sześć miesięcy temu”.

Pamiętam to sprzed pół roku. Olga szlochała przez telefon. Coś nie szło Dmitrijowi w interesach. Podatki go dusiły, klienci uciekali.

Już wyciągałam swoją kartę. Żeby przekazać jej jak najwięcej. A ona powiedziała: „Mamo, nie potrzebujemy jałmużny”. Tylko wsparcia moralnego.

Wiesz, damy sobie radę sami. No cóż, oczywiście, teraz zrozumiałem, co miała na myśli. Mój podpis był o wiele bardziej wiarygodny niż moje pieniądze.

Rozłączyłem się i natychmiast zadzwoniłem do Piotra Iljicza, starego przyjaciela zmarłego Igora. Był naszym konsultantem inwestycyjnym. Jakieś dziesięć lat temu.

Kiedy sprzedaliśmy udziały w ziemi i zamieniliśmy wszystko na obligacje. „Anno Siergiejewno, jesteś jak coś z przeszłości”. Poprosiłem o pełną listę wydarzeń.

Co pozostało, co urosło. Wszystko dotarło tego samego wieczoru. Wydrukowałem w recepcji. Papiery trzęsły mi się w rękach.

Obecne saldo to prawie dziesięć milionów hrywien. Nie wydałem wszystkiego, co zostawił mi Igor. Dom pod Czernihowem, inwestycje w solidne papiery wartościowe. Emerytura za służbę, mała polisa ubezpieczeniowa.

Którego nie tknęliśmy. Nawet pierścionek z szafirem mojej matki. I zegarek kieszonkowy mojego dziadka, wyceniony na antyk. Był wart sporą sumę.

A teraz najlepsze. Mam to wszystko w rękach. A ich, jak się okazuje, na to nie stać. Bilety do Czernihowa.

Ale tak naprawdę podpisują umowę. Na domek w Odessie. Żeby się upewnić, zadzwoniłem do matki Dmitrija, Iriny Timofiejewny.

Zawsze mieliśmy uprzejme, równe stosunki. „Aneczka, jak dobrze, że zadzwoniłaś”. Chodziło właśnie o ten dom.

„Olga jest taka podekscytowana”. „Który dom?” „No, ten z widokiem na morze”. Formalności zostaną sfinalizowane w przyszłym miesiącu.

„Dmitrij powiedział, że pomogli mi dostać pożyczkę”. „Tato, myślę, że ty też, dziękuję. Naprawdę”. Podziękowałem mu i się rozłączyłem…

Powoli. Jakby w moich rękach. Nie telefon, a granat bez zawleczki. Teraz stało się to całkowicie jasne.

Wszystko obliczyli. Każdy krok. Siedziałem na łóżku, otoczony wydrukami. Paragonami, certyfikatami.

To jak w biurze detektywa. Tylko ja tu jestem śledczym. Konstruuję chronologię. Każda odwołana wizyta to nowa mapa.

Każde „ups, nie zdążyliśmy” to kolejny kontrakt. To tak, jakby zabierali mi pieniądze z konta. Nie tylko pieniądze, ale i szacunek.

Przypomniałem sobie Igora. Jak był odpowiedzialny za wszystko. Jak powtarzał mi w ostatnich tygodniach: „Tylko nie daj się jej omotać”.

Nie dlatego, że jestem złośliwy. Ale dlatego, że się uczyłem. On wtedy wszystko rozumiał. Ale ja nie.

Ale teraz widzę to w lustrze naprzeciwko. To nie jest stara kobieta, która została oszukana. To kobieta, która samotnie wychowała dziecko. Podczas gdy jej mąż służył na wyprawach.

Skończyła studia mając czterdzieści lat. Pokonała raka. I na pewno sobie poradzi. Z mieszkaniem w Odessie.

I wtedy zadzwoniłem do Ludmiły Nikołajewny Melnik. Byłej prawniczki. Pracowała w Czernihowskiej Okręgowej Izbie Adwokackiej.

Przyjaźnię się z nią od około piętnastu lat. Od czasów naszej wspólnoty domków letniskowych. Wtedy straciła męża. Zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy jej pomagałam.

Z pogrzebem, a potem mi pomogła. Walczyła z rakiem najlepiej, jak potrafiła. Od tamtej pory wiedziałem. Jeśli ktokolwiek posprząta ten bałagan, to właśnie ona.

„Ludmiła, musimy się spotkać”. „Chodzi o wolę, tak, i o ciebie”. I wreszcie o twój czas. Bądź jutro o dziesiątej.

Wyłączyłem telefon. Nie z bólu, nie ze złości. Po prostu dlatego, że nadszedł czas. Na sprawiedliwość.

Nie dla zemsty. Dla kobiety, którą w końcu zobaczyłem w lustrze. Tam mieścił się gabinet Ludmiły Nikołajewny.

W tym samym budynku. Tam, gdzie mieściła się kancelaria notarialna, z którą współpracowała od dawna. Na mocy pełnomocnictwa.

Meble w recepcji są proste, ale czyste. Brak ekspresów do kawy. Brak miękkich sof. Nikt nie planował tu zostać na dłużej.

Dla wygody. Ludmiła wciąż jest taka sama. Nosiła surowe kurtki. Z polarem i szpilkami.

Dźwięk ten rozniósł się echem po podłodze. Kiedy weszłam, zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. Westchnęła i zamiast się przywitać, powiedziała: „Ania, zmieniłaś się”.

„No, w końcu” – odpowiedziałem. Najwyraźniej dotarłem do sedna sprawy. Skinęła głową w stronę krzesła. „Usiądź i opowiedz mi wszystko od początku”.

I opowiedziałem jej o pieczeniu ciasta. O dziewięciogodzinnej jeździe. Korki i deszcz wydłużyły podróż. O staniu na korytarzu.

I słuchałem córki. Marzyłem o śmierci. O telefonach z banku, gwarancjach. Pożyczkach, fałszywych hipotekach.

Po prostu kiwnęła głową i zrobiła notatki. Bez współczucia, bez zaskoczenia. Czysto biznesowe podejście. Kiedy skończyłam, zapytała Ludmiła.

„Co robimy?” „Przepisuję cały testament”. I muszę to wszystko wyczyścić. Wszystkie gwarancje, współpożyczkobiorców, ukryte gwarancje.

Żeby już nie mogli mnie do niczego przywiązać. Ludmiła uśmiechnęła się: „To jest ten moment, na który czekałam”. Szczerze mówiąc, czekałam dziesięć lat.

No i w końcu! Wszystko załatwiliśmy w kilka godzin. Postanowiłem przenieść dom pod Czernihowem do miasta.

Na filię biblioteczną. Wszystkie oszczędności, obligacje rządowe. Fundusze emerytalne i inwestycyjne. Na fundusz wsparcia kobiet.

Ci, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Ja sama o mało co się w takiej nie znalazłam. Właśnie w takiej sytuacji. „A Olga?” Ludmiła zmrużyła oczy.

Pomyślałam chwilę. I postanowiłam napisać dla niej jedną rzecz. Pudełko z moimi pamiętnikami. I przepisami.

Niech poczyta o tym, jaka mogłaby być. Ma matkę, jeśli oczywiście chce. „Uroczo obrzydliwe” – zaśmiała się Ludmiła. Podoba mi się.

Potem zaangażowała swojego kolegę. Zajmował się sprawami cywilnymi. Sporządziliśmy wniosek o zrzeczenie się poręczenia i rozwiązanie umów.

Nawiązując do artykułu 559 Kodeksu Cywilnego Ukrainy, a także zmian w regulaminie, o których nie zostałem poinformowany.

Wysłali je listem poleconym. Z listą załączników, wszystko zgodnie z wymaganiami. Napisali też do firmy udzielającej kredytu hipotecznego, że nie udzielam już gwarancji.

Żadnych zobowiązań wobec ich mieszkania. W „Cherry Grove”. Zamknęliśmy również dwa stare konta, do których, jak się okazało, nadal mieli dostęp.

I otworzyli nowe, wyłącznie na moje nazwisko. Na pewno to odczują za kilka dni. Obniżą limity, przeliczą oprocentowanie. Część kredytów zostanie zamrożona.

Dekorowanie domku w Odessie. „Prawdopodobnie się zawali” – zauważyła Ludmiła. Przypomniał mi się głos Olgi. „Mam nadzieję, że się rozbije”.

A Dmitrij się śmiał. Niech tak będzie. Nie potrzebuję ich szczęścia na takich kościach.

Zatrzymałem się przy wyjściu. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do matki Dmitrija, Iriny Timofiejewny. „Chciałem ci powiedzieć, że oficjalnie jestem”.

Zwolniłem się ze wszystkich zobowiązań finansowych. Jeśli chodzi o pożyczki rodzinne. „Nie rozumiem, jakie zobowiązania?” „Te, które zaciągnęli Olga i Dmitrij…”

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

„Nie wsiadaj do samolotu! Zaraz wybuchnie!” – krzyknął bezdomny chłopiec

W końcu główny mechaniczny podszedł do Richarda z ponurą miną. „Panie Callahan, z znalezione coś” – powiedział cicho, przez nie ...

Magiczny krem ​​przeciwzmarszczkowy: domowe rozwiązanie przewyższające drogie marki!

Instrukcje: Przygotowanie wazeliny: Rozpuść wazelinę w kąpieli wodnej. Napełnij większą miskę gorącą wodą i umieść wazelinę w mniejszej misce lub ...

Delikatne naleśniki bez jajek i mleka: wychodzą cienkie i miękkie!

Ciasto: Mąkę wymieszać z sodą, solą i cukrem. Stopniowo dodawaj wodę gazowaną i 3 łyżki. olej roślinny. Dokładnie wymieszać do ...

Leave a Comment