Poranek mojej rocznicy zaczął się od szaleństwa: fryzjer, wizażystka, manicurzystka – wszyscy ci ludzie zostali wezwani do naszego mieszkania na polecenie Walentyny Siergiejewny. Mama, widząc tę paradę profesjonalistów, po prostu pokręciła głową. „Polina, jesteś piękna bez tego wszystkiego” – powiedziała, kiedy zostałyśmy na chwilę same.
„Dzięki, mamo, ale wiesz, że u Izmaiłów wszystko musi być na najwyższym poziomie”. „Tak, wiem” – westchnęła – „tylko nie zapominaj, że jesteś nie tylko Izmaiłową, ale też Sołowjową”. „Sołowjowa, moje panieńskie nazwisko, o którym przez lata prawie zapomniałam”.
Walentyna Siergiejewna zawsze wzdrygała się, słysząc ją. „Takie proste” – mawiała – „dobrze, że teraz jesteś Izmaiłową”. O czwartej byłam już całkowicie gotowa, włosy miałam ułożone w misterny kok, makijaż bez zarzutu, a nowa sukienka leżała idealnie.
Spojrzałam na siebie w lustrze i nie poznałam siebie – pięknej, zadbanej kobiety z idealnym makijażem i pustymi oczami. Gdzie się podziała ta pełna życia, szczera dziewczyna, którą kiedyś byłam? Moi rodzice też byli gotowi.
Mama w skromnej, ale eleganckiej, ciemnozielonej sukience, tata w nowym garniturze, który kupili specjalnie na tę okazję. „Wyglądasz świetnie, tato” – powiedziałem, poprawiając mu krawat. „Dziękuję, córko” – uśmiechnął się, zdecydowany sprostać wyzwaniu.
Dostrzegłem w jego oczach mieszankę dumy i niepokoju. Dumy z mojego powodu i niepokoju, że moja znakomita pozycja społeczna może nie być tak szczęśliwa, jak się wydawało. Kirill zamówił dwa samochody: jeden dla siebie i dla mnie, a drugi dla moich rodziców.
„Tak będzie wygodniej” – wyjaśnił. Ale znałam prawdziwy powód: po prostu nie chciał dzielić samochodu z moimi zwykłymi rodzicami. Restauracja Bellagio rozświetliła się światłami, kelnerzy witali nas przy wejściu tacami z szampanem, a goście już zaczęli się schodzić, głównie koledzy i przyjaciele z rodziny Maiłow.
Zobaczyłem rodziców stojących przy wejściu, trochę zdezorientowanych, niepewnych, dokąd iść. Mama, tata i ja podeszliśmy do nich, biorąc kieliszek szampana z tacy. „Chodźcie, pokażę wam, gdzie są wasze miejsca”.
Specjalnie wybrałam stolik obok naszego dla moich rodziców, żeby nie czuli się odcięci od akcji, tak jak na weselu. Walentyna Siergiejewna, widząc to, zacisnęła usta, ale milczała. Goście przybywali jeden po drugim, a ja stałam przy wejściu z Kiryłem, przyjmując gratulacje i prezenty.
Większość gości znałem tylko powierzchownie – wspólników mojego teścia, przyjaciół teściowej i dalszą rodzinę. Ale byli też moi znajomi, kilku kolegów z klasy, z którymi utrzymywałem kontakt, i dwóch kolegów z redakcji, w której kiedyś pracowałem. Gdy wszyscy goście przybyli, rozpoczął się bankiet. Gospodarz, znany showman, ogłosił rozpoczęcie uroczystości. Posypały się gratulacje, toasty i występy muzyczne – wszystko było zorganizowane z typowym dla Izmajłowów przepychem.
Siedziałam przy środkowym stole, między Kiryłem a jego ojcem. Wiktor Andriejewicz, jak zwykle, był lakoniczny, od czasu do czasu kiwał głową w rytm muzyki, grzecznie oklaskiwał mówców, ale większość czasu spędzał na przewijaniu ekranu telefonu. Walentyna Siergiejewna natomiast czuła się jak ryba w wodzie, przechadzając się od stolika do stolika, rozmawiając z gośćmi, głośno śmiejąc się z żartów gospodarza i od czasu do czasu podchodząc do nas, nachylając się do Kiryła i szepcząc mu coś do ucha.
Po trzecim toście zauważyłem, że mój ojciec zbladł. „Tato, wszystko w porządku?” – zapytałem, podchodząc do ich stolika. „Tak, nie martw się” – uśmiechnął się słabo – „tylko trochę tu duszno”.
„Może powinieneś wyjść na taras i zaczerpnąć świeżego powietrza?” Dobry pomysł, pójdę na kilka minut. Obserwowałem go, jak odchodzi, czując narastający niepokój. Jego stan zdrowia ostatnio wyraźnie się pogorszył, choć starał się tego nie okazywać.
Kirill, zauważając mój niepokój, podszedł do mnie. „Co się stało?” „Tata źle się czuje” – powiedział, wychodząc na zewnątrz. „W porządku” – Kirill machnął niedbale ręką – „zaczerpnie świeżego powietrza i opamięta się”.
„Chodź, zaraz zaczniesz tańczyć”. Wróciłem do stołu, ale myślami byłem z ojcem. W tym momencie gospodarz oznajmił, że nadszedł czas na specjalny taniec „jubilatki z mężem”.
Kirill zaprowadził mnie na środek sali, zaczęła grać wolna muzyka i zaczęliśmy tańczyć. „Uśmiechnij się” – wyszeptał Kirill, obejmując mnie w talii. Wszyscy na nas patrzyli.
Posłusznie się uśmiechnęłam, myśląc o tym, jak fałszywe stało się wszystko w moim życiu, nawet w tak pozornie intymnej chwili jak taniec z mężem. Najważniejsze nie jest to, co czujemy, ale wrażenie, jakie wywieramy na innych. Po tańcu rozpoczęła się parada gratulacyjna.
Goście kolejno wchodzili na scenę, składając serdeczne życzenia i wręczając prezenty. Większość przemówień brzmiała szablonowo i nieszczerze. Mówili o mojej urodzie, udanym małżeństwie i o tym, jakie mam szczęście, że należę do rodziny Izmajłowów. W końcu przyszła kolej na rodziców Kiryła.
Wiktor Andriejewicz wstał, wziął mikrofon i wygłosił krótką, ale kwiecistą mowę. „Polino” – zakończył – „jesteś godną żoną dla naszego syna. Życzę ci zdrowia, urody i wreszcie radości z wnuków”.
Uśmiechnęłam się uprzejmie, przyzwyczajona do takich aluzji. Walentyna Siergiejewna spojrzała wyczekująco na męża, najwyraźniej oczekując, że poda jej mikrofon, ale Wiktor Andriejewicz, skończywszy przemowę, po prostu wrócił na swoje miejsce. Najwyraźniej nie tak planowała moja teściowa.
Wstała, zdecydowanym krokiem przeszła na środek sali i odebrała mikrofon od prowadzącego. „Drodzy przyjaciele” – zaczęła, rozglądając się po sali – „dzisiaj obchodzimy święto: 30. urodziny naszej synowej Poliny. Piękna okazja, piękna kobieta”. Sala zaszumiała z aprobatą.
Ktoś krzyknął: „Gorzko!”. Walentyna Siergiejewna uśmiechnęła się tym samym uśmiechem, który nigdy nie sięgał jej oczu. „Tak, tak, na pewno będzie gorzko, ale najpierw chcę powiedzieć kilka słów”.
Poczułam w sobie chichot; coś w jej głosie, w jej spojrzeniu sugerowało, że wydarzy się coś nieprzyjemnego. Polina pojawiła się w naszej rodzinie osiem lat temu, zwykła dziewczyna ze zwyczajnej rodziny. Kto by pomyślał, że tak dobrze się z nami wpasuje.
Przez salę przeszedł chichot, a ja zobaczyłam, jak moja matka spięta przy sąsiednim stoliku. Wiele się nauczyła przez lata, stając się prawdziwą Izmaiłową – elegancką i dostojną. Co prawda, nadal nie ma dzieci, ale miejmy nadzieję, że to tylko chwilowe. Kolejny chichot i poczułam, jak oblewam się rumieńcem. Dziś chcę wznieść toast za naszą Polinę, naszą głupią dziewczynkę z biednej rodziny, która żyje z naszych pieniędzy.
W pokoju zapadła cisza, a ja wpatrywałem się w Walentynę Siergiejewnę, nie wierząc własnym uszom. Kirył, siedzący obok mnie, nagle wybuchnął głośnym śmiechem, a jego śmiech był szczególnie dokuczliwy w tej ciszy. I wtedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał.
Mój ojciec, który właśnie wrócił z tarasu, powoli wstał z miejsca. Blady, ale zdecydowany, ruszył w stronę środka pokoju, gdzie stała Walentyna Siergiejewna z kieliszkiem w dłoni. „Tato, chciałam go zatrzymać, ale on już szedł, wyprostowany, z wyrazem twarzy, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam”.
W sali zapadła cisza, wszystkie oczy zwrócone były na mojego ojca, prostego inżyniera fabrycznego, który zdecydowanym krokiem ruszył w stronę centrum luksusowej restauracji, w stronę mikrofonu, który wciąż trzymała Walentyna Siergiejewna. Moja teściowa stała tam z zastygłym uśmiechem, wyraźnie niepewna, co się dzieje. Kiedy ojciec podszedł do niej, mimowolnie cofnęła się o krok.
„Przepraszam” – powiedział ojciec spokojnie, ale jego głos brzmiał stanowczo – „czy mogę prosić o mikrofon?”. Walentyna Siergiejewna z wahaniem podała mu go, nie mogąc znaleźć słów, by odmówić. Ojciec wziął mikrofon i odwrócił się do publiczności, blady, ale spokojny. Zauważyłem, że moja matka wstała z miejsca, wyraźnie zaniepokojona o jego zdrowie.
„Dobry wieczór, szanowni goście” – zaczął mój ojciec. „Nazywam się Nikołaj Stiepanowicz i jestem ojcem Poliny, której składacie dziś gratulacje z okazji rocznicy”. Wstrzymałem oddech.
Co powie? Czy zrobi awanturę? Znałem mojego ojca jako spokojnego, powściągliwego człowieka, ale teraz, po takiej zniewadze, miał pełne prawo się złościć. „Chciałbym powiedzieć kilka słów o mojej córce” – kontynuował ojciec – „o Polinie, którą znam, nie tej, którą właśnie opisała Walentyna Siergiejewna”. W pokoju panowała cisza; Kirył, obok mnie, był spięty, wyraźnie gotowy interweniować, gdyby mowa mojego ojca zboczyła z tematu.
Wiktor Andriejewicz w końcu oderwał się od telefonu i z zainteresowaniem obserwował wydarzenia. „Moja córka nie jest głupia” – głos ojca brzmiał stanowczo. „Ukończyła studia z wyróżnieniem, pracowała dla prestiżowego magazynu, miała perspektywy kariery, ale wybrała rodzinę, twoją rodzinę, Izmajłowów…”
Walentyna Siergiejewna zbladła, najwyraźniej nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Co do ubóstwa, mój ojciec uśmiechnął się lekko, wszystko jest względne. Oczywiście, moja żona i ja nigdy nie mieliśmy takich pieniędzy jak rodzina Izmajłowów. Jesteśmy prostymi, pracującymi ludźmi. Ja jestem inżynierem, moja żona nauczycielką. Nie jeździmy drogimi samochodami ani nie spędzamy wakacji w luksusowych kurortach, ale nigdy nie byliśmy w nędzy.
Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał po pokoju. „Daliśmy naszej córce najważniejsze wykształcenie i zrozumieliśmy, że godności ludzkiej nie mierzy się grubością portfela. Nauczyliśmy ją uczciwości, pracowitości i szacunku do ludzi, niezależnie od ich statusu społecznego. I jestem dumny z osoby, w którą wyrosła moja Polina”.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Kirył spojrzał na mnie z niezrozumiałym wyrazem twarzy, mieszaniną zaskoczenia i zmieszania. W końcu ojciec zwrócił się do Walentyny Siergiejewny. Co do pieniędzy, moja córka nigdy nie żyła z twoich pieniędzy, Walentyna Siergiejewno. Mieszkała z twoim synem, stworzyła mu dom, wspierała go we wszystkich jego przedsięwzięciach. To się nazywa rodzina, a nie zależność. Moja teściowa stała tam, jakby zamieniona w kamień, z twarzą wyrażającą szok, jakby ją ktoś uderzył.
Ojciec podał mikrofon gospodarzowi. „Chciałbym wrócić do świętowania urodzin mojej córki, Polino. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy dla ciebie, twojej mamy i bardzo cię kocham”. Odwrócił się, żeby odejść, ale nagle zatrzymał się, zachwiał i złapał się za serce, a na jego twarzy odmalował się ostry ból.
„Tato” – rzuciłem się do niego, widząc, jak blednie na moich oczach. Próbował mówić, ale nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, kolana się pod nim ugięły i zaczął osuwać się na podłogę. „Wezwijcie karetkę!” – krzyknąłem, podtrzymując ojca; serce mu zamierało.
W pokoju zapanował zamęt; ktoś rzucił się do telefonu, ktoś próbował pomóc. Mama podbiegła do nas z twarzą wykrzywioną przerażeniem. „Nikołaj, czekaj!” – wyszeptała, głaszcząc go po twarzy.
„Zaraz przyjedzie karetka”. Mój ojciec leżał na podłodze, oddychając ciężko i nierówno. Trzymałam go za rękę, czując, jak robi się zimna.
„Polina” – wyszeptał z trudem – „przepraszam, że zepsułem ci wakacje”. „Nie bądź głupi, tato” – ścisnęłam jego dłoń – „niczego nie zepsułeś, jesteś najlepszym ojcem na świecie”. Kirill stał obok, zdezorientowany i blady.
„Karetka jest w drodze” – powiedział. „Trzymaj się, Nikołaju Stiepanowiczu”. Walentyna Siergiejewna odsunęła się, wyraźnie niepewna, jak zareagować na to, co się dzieje.
Wiktor Andriejewicz podszedł do nas i uklęknął obok mojego ojca. „Znam dobrego kardiologa” – powiedział. „Zadzwonię do niego teraz i powiem mu, żeby przyprowadził karetkę do szpitala”.
Spojrzałem na teścia ze zdziwieniem. Ten gest wydawał się tak nietypowy dla niego, że nie wiedziałem, jak zareagować. Karetka przyjechała po 10 minutach, które wydawały się wiecznością.
Lekarze szybko ocenili stan mojego ojca, podłączyli go do kardiomonitora i założyli wenflony. Ich miny były poważne, a ruchy szybkie i precyzyjne. „Zawał serca” – powiedział jeden z lekarzy – „musimy natychmiast jechać do szpitala”.
Załadowali mojego ojca na nosze i zawieźli go w stronę wyjścia. Szedłem obok niego, trzymając go za rękę. „Pójdę z nim” – powiedziałem do mamy, która szła za mną, cicho płacząc.
„Ja też” – otarła łzy. Kiedy karetka odjechała, zabierając moich rodziców, zostałam sama przed wejściem do restauracji. Wakacje były beznadziejnie zrujnowane, ale to była ostatnia rzecz, na której mi zależało.
Życie mojego ojca wisiało na włosku, a przy tym wszystko inne wydawało się błahe i nieistotne. Kirill podszedł do mnie. „Polina, bardzo mi przykro” – powiedział, próbując mnie przytulić.
„Nie wiedziałam, że twój ojciec ma tak poważne problemy z sercem”. Odsunęłam się; w tamtej chwili nie mogłam znieść jego dotyku. „Śmiałeś się” – powiedziałam cicho – „kiedy twoja matka obrażała mnie i moją rodzinę, śmiałeś się”.
Wyglądał na zawstydzonego. „Nie sądziłem, że potraktujesz to tak poważnie”. Mama tylko żartowała.
„Żartujesz?” Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Nazwanie mnie głupcem z biednej rodziny, w obecności wszystkich gości, było żartem. „Polina, przesadzasz. Mama potrafi być czasami ostra, ale nie miała zamiaru cię urazić”.
Pokręciłem głową. „Nie kłam, Kirył, przynajmniej teraz. Twoja matka nienawidzi mnie od pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, i ty o tym wiesz”. Miał zamiar zaprotestować, ale w tym momencie podszedł do nas Wiktor Andriejewicz.
„Polina” – powiedział – „zadzwoniłem do mojego kierowcy. Zawiezie cię do szpitala. Umówiłem się też z profesorem Lebiediewem, który będzie miał oko na twojego ojca”. „Dziękuję, Wiktorze Andriejewiczu, zaskoczyła mnie jego troska, ale mogę wziąć taksówkę”.
„Nie kłóć się” – był stanowczy. „Mój kierowca już czeka, Kirył, zabierz żonę”. Kirył skinął głową, wziął mnie za ramię i w milczeniu ruszyliśmy w stronę wyjścia.
W drzwiach zobaczyłam Walentynę Siergiejewnę stojącą, obejmującą się, z zagubionym wyrazem twarzy. „Polina” – zaczęła – „kiedy przejeżdżałyśmy, nie chciałam. Nie teraz” – przerwałam jej – „muszę iść do ojca”.
Siedziałem w samochodzie teścia, patrząc przez okno i myśląc o tym, jak szybko życie może się zmienić. Zaledwie godzinę temu obchodziłem urodziny na wystawnej imprezie, a teraz jechałem do szpitala, niepewny, czy mój ojciec przeżyje. Kirill siedział obok mnie w milczeniu.
Być może zdał sobie sprawę, że jakiekolwiek słowa będą teraz zbędne, albo po prostu nie wiedział, co powiedzieć. W szpitalu powitał nas profesor Lebiediew, starszy lekarz o uważnym spojrzeniu i siwej brodzie. „Czy jest pan spokrewniony z Nikołajem Stiepanowiczem?” – zapytał.
„Jestem jego córką” – odpowiedziałam. „Twój ojciec jest na oddziale intensywnej terapii, miał rozległy zawał serca. Jego stan jest już stabilny, ale jest poważny. Będzie potrzebował operacji”. „Operacji?” Poczułam, jak grunt usuwa mi się spod stóp.
Tak, operacja bajpasów. Ale najpierw musimy poczekać, aż jego stan się całkowicie ustabilizuje. Najważniejsze teraz jest utrzymanie funkcji serca.
Widać go. Tylko przez szybę; odwiedziny nie są dozwolone na oddziale intensywnej terapii. Poszliśmy korytarzem do oddziału intensywnej terapii.
Przez szybę widziałem mojego ojca leżącego na łóżku, splątanego kablami i rurkami. Moja matka siedziała obok niego, trzymając go za rękę. Wyglądała na 10 lat starszą.
„Mamo” – zapukałem w szybę. Spojrzała w górę, zobaczyła mnie i wyszła na korytarz. „Jak się czuje?” – zapytałem, przytulając ją.
Jak dotąd bez zmian, wyglądała na wyczerpaną. Lekarze mówią, że najbliższe 24 godziny będą kluczowe. Usiedliśmy na ławce w korytarzu…
Yo Make również polubił
Marcinek: Regionalny Skarb Podlasia – Przepis na Wyjątkowy Tort, Który Zachwyca Smakiem i Tradycją
KAŻDY POWINIEN TO WIEDZIEĆ!
10 sposobów na pozbycie się pająków na dobre bez użycia środków chemicznych
Bezdomny chłopiec przerywa pogrzeb i mówi ojcu zmarłej kobiety: „Zabójca tam jest”