* Więzienny łobuz znęcał się nad Staruszkiem… Nie podejrzewając, co wydarzy się minutę później… – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

* Więzienny łobuz znęcał się nad Staruszkiem… Nie podejrzewając, co wydarzy się minutę później…

Iwan obrócił się jednym, perfekcyjnym ruchem, czystym, technicznym, tak precyzyjnym, że niemal przypominał taniec. Kowalczuk się potknął, a powietrze uleciało mu z piersi. Starzec bez wysiłku chwycił go za szyję, naciskając dokładnie w odpowiednim miejscu.

„Mówiłem ci, żebyś to zostawił” – mruknął. Kowalczuk upadł na podłogę, łapiąc oddech, nie rozumiejąc, co się stało. Iwan podniósł łańcuch i położył go na stole, jakby to było zwykłe narzędzie.

Potem odszedł, idąc w milczeniu. Ani jeden strażnik niczego nie zauważył. Ani jedna kamera niczego nie zarejestrowała. Ale następnego ranka, kiedy łobuz pojawił się w stołówce z bliznami na szyi i oczami pełnymi wściekłości, nikt się nie roześmiał.

Bo wszyscy wiedzieli, że coś się zmieniło. I że Staruszek, ten, który jadł w milczeniu w pierwszym rzędzie stolików, nie był ofiarą. Był drapieżnikiem, czekającym na kolejny ruch. Od incydentu w pomieszczeniu gospodarczym atmosfera na ulicy Sofijskiej uległa zmianie.

Śmiech ucichł, korytarze wypełniły się ciszą. Nawet strażnicy zaczęli patrzeć na Starca z innym rodzajem szacunku. Nie z litością, a z ostrożnością. Boris Kowalczuk, ten, który nigdy się nie poddawał, nie był już taki sam.

Chodził inaczej, mówił niewiele i unikał kontaktu wzrokowego. Siniak na szyi mówił wiele o tym, co próbował zanegować: strach. „Hej, Boris, co ci się stało, przyjacielu?” – zapytał jeden z jego sojuszników.

Kowalczuk tylko warknął. „W porządku, to była nieuwaga. Stary miał szczęście”. Ale wiedział, że to nie był pech.

Nikt nie porusza się tak swobodnie. W reakcji Staruszka było coś precyzyjnego, niemal profesjonalnego. A najbardziej dręczył go nie cios, ale spojrzenie.

To puste spojrzenie. Bez nienawiści, bez emocji. Jak ktoś, kto robił to już wiele razy. W kolejnych dniach Boris zaczął za nim podążać.

Obserwowałem go w pralni, na dziedzińcu, na korytarzach. Czekałem, aż osłabnie, okaże strach. Ale Starzec zdawał się żyć w innym tempie.

Wstawał wcześniej niż inni. Wykonywał powolne, precyzyjne ćwiczenia, zawsze w tym samym miejscu na podwórku. A w nocy zapisywał coś w małym notesiku, który chował pod materacem.

Pewnego dnia Kowalczuk zaczekał, aż Starzec opuści celę i starannie zajrzał pod materac. Znalazł tam zeszyt. Strony były pełne krótkich notatek. Zimne, listy imion, dat, miast, a na końcu jedno zdanie, napisane stanowczym pismem.

„Przemoc to nawyk. I nigdy nie zapomniałem swojego”. Żołądek Borisa ścisnął się. Ponownie przeczytał imiona.

Niektóre zostały skreślone, inne pozostały nietknięte. A na końcu listy widniało jego nazwisko. W korytarzu rozległ się gwizdek, wzywający wszystkich na dziedziniec.

Kowalczuk zatrzasnął notes, wepchnął go z powrotem pod materac i pospiesznie wyszedł, z bijącym sercem. Tej nocy nie mógł spać. Każdy dźwięk, każdy cień brzmiał jak ostrzeżenie. We śnie widział twarz Starca, nieruchomą, wpatrującą się w niego z ciemności.

Ale paranoja nie mogła przemóc jego dumy. Był Królem Sofii. Nie pozwolił Starcowi rozerwać się na strzępy. Następnego ranka zebrał swoich wspólników na dziedzińcu.

„To się dzisiaj kończy” – powiedział twardym głosem, skrywając strach pod gniewem. „Nikt nie pomyśli, że przegrałem ze Starym”. Tymczasem z drugiej strony dziedzińca Iwan obserwował szare niebo. Jego wzrok niczego nie zdradzał, ale oddech się zmienił.

Wiedział, co nadchodzi. Czuł ciężar ruchu, echo kroków, rytm nienawiści unoszący się w powietrzu. Strażnik podszedł do niego, zaciekawiony.

„Łysenko, wszystko w porządku?” Iwan ledwo odwrócił głowę. „Byłem w gorszych miejscach niż to”. I pozostał tam, nieruchomy, ze spokojem kogoś, kto już zna koniec, zanim walka się rozpocznie.

O trzeciej po południu, gdy dziedziniec był już pełen, Kowalczuk wykonał pierwszy ruch. Subtelne pchnięcie, prowokacja. Iwan zignorował to. Drugi nadszedł w formie ciosu.

Uderzenie sprawiło, że Staruszek zachwiał się, ale nie upadł. Cały dziedziniec poruszył się, tworząc krąg szeptów. „No, dziadku, pokaż, na co cię stać!” krzyknął Kowalczuk, rozkładając szyderczo ręce. Iwan powoli uniósł głowę.

Spojrzenie nie było już takie samo. Nie było w nim cierpliwości ani spokoju, tylko wyrachowany chłód, tak intensywny, że nawet strażnicy zawahali się na sekundę. „Ostrzegałem cię” – mruknął Starzec.

„Ale chciałeś kontynuować”. Olbrzym roześmiał się, zrobił kolejny krok i wtedy wszystko się wydarzyło. Jeden ruch.

Ciało Iwana obróciło się z ledwo wyczuwalnym odruchem. Suchy cios, precyzyjny, celny, prosto w szczękę Borisa. Dźwięk był stłumiony, ale wystarczająco głośny, by zagłuszyć cały dziedziniec.

Zastraszony padł na kolana, zdyszany, łapiąc powietrze. Ivan chwycił go za ramię i wyszeptał coś, co tylko on mógł usłyszeć. „Zawsze kończę to, co zaczynam”. Potem puścił.

Kowalczuk upadł na podłogę, tracąc przytomność. Przybiegli strażnicy, zagwizdano, a więźniowie się wycofali. Iwan nie stawiał oporu ani nie uciekał.

Po prostu spokojnie uniósł ręce i pozwolił się poprowadzić. Ale w tej gęstej ciszy wszyscy zrozumieli to samo. Ten starzec nie był zwykłym człowiekiem.

Był uśpionym drapieżnikiem. A ktoś, najbardziej przerażająca osoba w kolonii, był na tyle głupi, żeby go obudzić. Ivan został zabrany do izolatki…

Metalowe drzwi zamknęły się za nim z głuchym hukiem. Nikt nie powiedział ani słowa. Nie spisano żadnego raportu. Zapadła cisza.

Sofiewskaja nie miała żadnych reguł dotyczących czegoś takiego. Starzec znokautował najbardziej przerażającego człowieka w kolonii. Nawet strażnicy nie potrafili tego wytłumaczyć. Powietrze w celi trzynaście było gęste, wilgotne i lodowate.

Iwan siedział na podłodze, opierając się o ścianę. Nadgarstek miał skuty. Pozostawał tam godzinami, nieruchomy, oddychając głęboko. Jakby odliczał sekundy między uderzeniami serca.

Na zewnątrz krążyły plotki. Mówiono, że zabił Kowalczuka jednym ciosem. Nie zabił go, tylko znokautował. Ale i tak nikt tego nie zrobił.

Kim do cholery jest ten starzec? Imię Iwan Łysenko zaczęło krążyć jak zakazana tajemnica, aż w końcu ktoś z pokoju monitoringu postanowił to zbadać. To był porucznik Stepan Romaniuk, weteran więzienny.

Wpisał nazwisko do systemu centralnego i zamarł. Iwan Łysenko. Tajna klauzula. Ograniczony dostęp.

Wymagana autoryzacja Służby Bezpieczeństwa. Stepan zmarszczył brwi. Próbował przeszukać cywilne bazy danych. Nic.

Brak potwierdzonej daty urodzenia, brak wyroku skazującego, tylko zamknięta teczka z pieczęcią starej jednostki specjalnej. „Ktoś, do cholery” – mruknął funkcjonariusz. Tymczasem w celi Iwan powoli otworzył oczy. Słabe światło zdawało się do niego szeptać.

Każda kropla, każdy odległy dźwięk przywodził mu na myśl wspomnienia, które zdawał się już pogrzebać. Pamiętał piasek, kurz kłujący w oczy, twarze, których już nigdy nie zobaczy, i ostateczny rozkaz, jaki otrzymał, zanim zniknął z mapy. Żadnych jeńców, żadnego śladu, żadnego imienia.

Iwan należał do komórki, której rząd nigdy nie uznał, grupy wyszkolonej do eliminowania i znikania bez śladu. Przez lata posłusznie wykonywał polecenia bez sprzeciwu, aż pewnego dnia przestał. Celem był cywil.

Dziecko. Tej nocy zbuntował się, a ceną za to było jego dawne życie. Został uwięziony pod fałszywym nazwiskiem, wymazany ze wszystkich dokumentów. Sofijewska była jego otchłanią, miejscem, gdzie rząd chował to, czego nie mógł uznać.

Ale przemoc nie gaśnie, ona tylko śpi. A Kowalczuk, nieświadomie, był jej budzikiem. Trzy dni po incydencie do aresztu przybył dyrektor więzienia. Towarzyszyło mu dwóch agentów SBU.

Otworzyli okno w drzwiach i spojrzeli na niego. Iwan powoli, spokojnie, podniósł wzrok. „Łysenko” – powiedział dyrektor z powątpiewaniem. „Czy jest coś, co chciałbyś nam powiedzieć?”

Iwan nie odpowiedział. Jeden z agentów pochylił się. „Wiemy, kim jesteś i wiemy, że nie powinieneś tu być”. Starszy mężczyzna uśmiechnął się blado.

„A jednak jestem tutaj”. Agent spojrzał niezręcznie na swojego partnera. To, co się wydarzyło na dziedzińcu, było pechem. „Nic, co robię, nie przynosi szczęścia” – powiedział cicho Iwan.

„To nawyk”. Mężczyźni wymienili spojrzenia i natychmiast wyszli, pospiesznie zamykając drzwi. Na zewnątrz dyrektor mruknął: „Ten człowiek jest niebezpieczny”.

Agent odpowiedział: „To nie jest rodzaj zagrożenia, które pojawia się tylko wtedy, gdy ktoś je sprowokuje. A ty je sprowokowałeś”. Tymczasem w głównym skrzydle Boris Kowalczuk budził się w izbie chorych, z szyją pokrytą siniakami, a jego duma była w strzępach.

Próbował wstać, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Rozbite lustro na ścianie odbijało jego twarz, z wyrytym na niej strachem. Zaczęła w nim kiełkować zemsta. Powoli, z goryczą.

Ale Boris Kowalczuk nie wiedział, że w tym więzieniu, nawiązanie kontaktu z Iwanem Łysenką było jak chodzenie z zawiązanymi oczami po polu minowym. A każdy fałszywy krok przybliżał go do końca. W Sofijiwskiej, spowitej gęstą mgłą, nastał świt. Metaliczny dźwięk otwieranych drzwi zabrzmiał jak żelazne dzwony, wpuszczając do więzienia światło dzienne.

Cisza na dziedzińcu była bardziej przytłaczająca niż beton. Wszyscy wiedzieli, że coś się wydarzy. Ale nikt nie odważył się powiedzieć tego na głos. Boris Kowalczuk szedł powoli, ciężko dysząc.

Ciało wciąż go bolało, ale najgłębsza rana nie była fizyczna. To była duma. Nie spał od tamtego ciosu. Śnił o spokojnej twarzy starca, lodowatym dotyku jego dłoni, suchym dźwięku jego ciała upadającego na podłogę.

To nie była zwykła porażka. To był ślad na duszy człowieka, który zawsze żył w strachu przed innymi. Dziś to się skończy, mruknął przez zaciśnięte zęby, wyciągając kawałek zaostrzonego metalu, który schował z buta. Dziś dziadek przestanie oddychać.

Iwana przenoszono ze strefy izolacji z powrotem do bloku głównego. Agenci wyjechali już dzień wcześniej, a dyrektor był ulżony, że pozbył się problemu. Nikt jednak nie rozumiał, co właściwie oznaczało odesłanie go do pozostałych. Kiedy drzwi na dziedziniec się otworzyły i Iwan przekroczył żółtą linię dzielącą korytarze, powietrze zdawało się uginać.

Więźniowie zatrzymali się. Niektórzy instynktownie odsunęli się na bok, inni obserwowali w milczeniu, z mieszaniną chorobliwej ciekawości i strachu kogoś, kto przeczuwa, że ​​będzie świadkiem czegoś, czego nigdy nie zapomni. Kowalczuk czekał na odpowiedni moment. Staruszek spokojnie przeszedł obok niego, nie patrząc na niego, a wtedy łobuz zaatakował.

Ryk przeciął ciszę. Kawałek metalu błysnął na chwilę, zanim trafił prosto w plecy starca. Ale tego, co stało się później, nikt nie potrafił dokładnie wyjaśnić. Iwan obrócił się z prędkością niemożliwą dla mężczyzny w jego wieku…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

pikantne skrzydełka z kurczaka.

Rozgrzej piekarnik do 200°C. Umyj i osusz skrzydełka z kurczaka ręcznikami papierowymi. Umieść je w dużej misce. W małej misce ...

Turysta rozpaczliwie poszukuje zaginionego psa na lotnisku Charles de Gaulle: mobilizacja mediów społecznościowych

Air France pokrywa koszty hotelu młodej turystki. W sobotę, 23 listopada, wysłano drona w celu zlokalizowania zwierzęcia, co na krótko ...

Nie mogę uwierzyć, że sam na to nie wpadłem

Przewodnik krok po kroku, jak wdrożyć ten trik Kup mały osuszacz powietrza lub pochłaniacz wilgoci w lokalnym sklepie lub online ...

Pyszne ciasto czekoladowe

Sposób przygotowania: W blenderze połącz jajka, cukier, olej roślinny, mleko, jogurt i kakao w proszku. Mieszaj przez 1 do 2 ...

Leave a Comment